Epilog: Drogi Stada
Wątp, czy gwiazdy lśnią na niebie; Wątp o tym, czy słońce wschodzi; Wątp, czy prawdy blask nie zwodzi; Lecz nie wątp, że kocham ciebie.
William Szekspir Hamlet
Słońce powoli zachodziło, rzucając różową poświatę na łóżko w mojej hotelowej sypialni. Od przybycia Renee, bo babcią jeszcze bym jej nie nazwała, minęło kilka tygodni, podczas których robiła wszystko, byle tylko mnie poznać i się do mnie zbliżyć.
Była moją jedyną krewną, jedyną osobą, której krew płynęła w moich żyłach. Byłam jej wdzięczna za wiele rzeczy. Zajęła się sprawą Edythe i wywalczyła od policji ciało. „Jeśli nie oddacie ciała Edythe Clear, to przysięgam, że przeczołgam was po wszystkich sądach i spalę waszą żałosną budę, którą nazywacie posterunkiem. Trochę szacunku dla zmarłych!".
Edythe została skremowana, a jej urna stała obecnie w hotelowym saloniku. Nie wiem gdzie Razjel i jego rodzice zabrali Maureen. Gdziekolwiek byli, nie planowali tu wracać. Nadal nie mieliśmy pojęcia gdzie jest Derek. Wiedzieliśmy, że da sobie radę.
Lydia była już gotowa do wyjazdu na MIT, a Stiles na Uniwersytet Georga Washingtona. Scott miał następnego dnia wyjeżdżać do Kalifornia-Davis.
Jeśli chodzi o mnie, to zdecydowanie dłuższa historia. Zrezygnowałam ze studiów, przynajmniej w tym roku. Renee całkowicie to rozumiała. Postanowiłyśmy, że zatrzymamy na razie dom. Rana była zbyt świeża. Potrzebowałam Renee, potrzebowałam kogoś, kto współcierpiałby ze mną.
Renee zaproponowała mi wyjazd do jej domu w Halifax, w Nowej Szkocji. Przyjęłam propozycję. Musiałam uciekać z Beacon Hills i to jak najszybciej, a nasz samolot miał odlecieć o piątej nad ranem z San Francisco.
Jeśli chodzi o Isaaca, postanowił wracać do Paryża do Chrisa Argenta. Nigdy tak naprawdę nie zerwaliśmy i ja nigdy nie przestałam i nie przestanę go kochać. Isaac Lahey był jedyną stałą w moim życiu i tego chciałam się trzymać. On też. Zbyt wiele razem przeszliśmy, by po prostu od siebie odejść. Zmierzaliśmy w jednym kierunku, tylko każde z nas miało swoją drogę. Jego samolot odlatywał za trzy dni, więc każdą wolną chwilę, taką jak ta, spędzaliśmy razem.
Leżeliśmy na moim hotelowym łóżku, skąpanym w blasku zachodzącego słońca. Trzymałam dłoń Isaaca, bawiąc się jego palcami, delikatny uśmiech wreszcie wkradał się na moje usta. Isaac pocałował mnie jeszcze raz.
Dotknęłam jego twarzy, jakbym palcami próbowała nauczyć się jej na pamięć. Wdychałam jego zapach, dla mnie, zapach miłości. Leżenie z nim w ten sposób było czymś niezaprzeczalnie cudownym.
- Musimy iść. – powiedział, podnosząc się nagle.
Chwilę zajęło mi dotarcie umysłem do powodu. Zerwałam się szybko i narzuciłam na siebie luźny sweter. Opuściliśmy apartament hotelowy. Renee załatwiała jeszcze sprawy domu przed wyjazdem.
Wsiedliśmy do samochodu Isaaca. Znajomy dźwięk silnika wywołał uśmiech na mojej twarzy. Patrzyłam na Isaaca, jak zawsze skupionego za kierownicą. Uśmiechnął się do mnie, odwracając na chwilę wzrok od drogi. To było bardzo naturalne, niemalże jak oddychanie. Patrzenie na niego.
Umówiliśmy się w lofcie. Kiedy dotarliśmy na miejsce, wszyscy już tam byli. Scott, Lydia, Stiles, Malia, Liam i Theo. Brett Talbot stał tuż obok nich, choć nigdy nie należał do stada Scotta. Mason i Corey wrócili z wakacji w Hiszpanii z rodzicami Masona, i uśmiechali się do nas przyjaźnie.
Odruchowo dotknęłam bransoletki, którą dostałam na osiemnaste urodziny.
- O właśnie! – Lydia zauważyła. Wyciągnęła pudełeczko i podała mi je. – Chodź, założymy.
W pudełeczku znajdowało się jeszcze kilka zawieszek. Wilkołak, dwa kojoty, miecz i kusza. Dwie ostatnie zawieszki były z opalizującego kamienia i błyszczały jak broń Razjela i Maureen. Pospiesznie przypięła zawieszki do mojej bransoletki. Chwilę popatrzyła, oceniając swoje dzieło.
- Jest idealnie. Całe stado.
- Jeszcze nie. – Lydia wyjęła jeszcze jedno pudełeczko zza pleców. W nim była jedna zawieszka. W kamieniu precyzyjnie wycięto postać dziewczyny. – Teraz tak.
- Dzięki. – uścisnęłam ją mocno i popędziłam pokazać Isaacowi.
Ciężko było w to uwierzyć. Rozchodziliśmy się. Malia zapytana o swój kierunek, powiedziała, że pojedzie do Los Angeles, a w mieście aniołów, wszystko musi ułożyć się samo. Wszyscy chcielibyśmy podzielać jej entuzjazm. Will nie żył. Nasze problemy umarły razem z nim.
Rozmawialiśmy do późna. Dużo się śmialiśmy, dużo też poleciało łez. Wspominali Allison. Nie przeszkadzało mi to. Siedziałam wtedy na kolanach Isaaca, trzymając jego dłoń, dodając mu otuchy. Wspominaliśmy Kirę, która ze Skóroziemnymi ćwiczyła swoje zdolności. Wspominaliśmy Maureen, choć znaliśmy ją krótko.
- Stado na zawsze pozostanie stadem. – powiedział w końcu Liam. – Gdzie byście się nie rozeszli.
- Lepiej dbaj o drużynę, Dunbar. – rzucił Isaac. – Nie psuj naszych statystyk. Szczególnie z Devenford.
- Z tymi cieniasami? – zakpił Liam, patrząc wyzywająco na Bretta. – Nie ma mowy!
Brett posłał mu mordercze spojrzenie. Przez chwilę czułam, że nie jestem taka samotna, jak mi się wydawało. Miałam ich. Miałam Isaaca, miałam Stado.
Było koło dwunastej, kiedy mój telefon zabrzęczał w kieszeni jeansów. Renee.
- Moja droga, samolot nie poczeka. Jestem w samochodzie na dole.
Rozłączyłam się. Nie lubiłam pożegnań. Nienawidziłam ich. Przytuliłam mocno Lydię i każdego z osobna. Isaac uparł się, że odprowadzi mnie na dół i pozwoliłam mu na to, choć wiedziałam, że się rozpłaczę.
Zatrzymałam się jednak przy drzwiach i odwróciłam. Isaac zrobił to samo. Patrzyliśmy na naszych przyjaciół. Ukłucie żalu pojawiło się w moim sercu niespodziewanie. Potem przeniosłam spojrzenie na Isaaca, i chciało mi się płakać, ale nie uroniłam żadnej łzy. Chyba wypłakałam cały swój zapas.
- Gotowa? – Isaac pochylił się i pocałował mnie mocno i żarliwie. Niemalże zabolały mnie wargi.
- Gotowa. – odsunęłam się od niego i wyszłam, a on przytrzymał mi drzwi.
W windzie się do siebie nie odzywaliśmy. Staliśmy obok siebie, ramię w ramię, ale żadne z nas nie powiedziało ani słowa.
Myślałam. Zostawiałam za sobą miasto, które było moim domem. Miast, które dało mi Isaaca.
Dopiero kiedy winda zatrzymała się na dole, skrzypiąc i jęcząc, Isaac chwycił moją dłoń i przyłożył ją do swojej klatki piersiowej, dokładnie tam, gdzie biło jego serce.
Czułam je dokładnie. Rytmiczne uderzenia przebijały się przez jego mięśnie.
- Kocham cię, Rosalie Clear.
Patrzyłam w jego oczy, piękne i niebieskie, które przez chwilę migały złotem.
- Kocham cię, Isaacu Lahey.
FAZA CZWARTA ZAKOŃCZONA
NOTATKA! WAŻNE RZECZY!
To ostatnia część fazy czwartej. Pytacie o piątą. Chciałabym ją napisać. Niektórym odpowiadałam na komentarze, że na końcu wszystko będzie dobrze. Koniec pozostawiam do zinterpretowania Wam. Nie chcę się rozstawać z moimi bohaterami, zżyłam się z nimi!
Na razie przypominam Wam o Shapeshifter!! Wkrótce pojawi się też kolejna książka o Isaacu pt. The Silence Pact. Oprócz tego pracuję nad w pełni moją książką, i w całość stworzonym przeze mnie światem. Ja jestem podekscytowana i naładowana pozytywną energią! Mam nadzieję, że Wy też!
W 2020, kiedy już będę starą, dwudziestoletnią dupą z bólem w krzyżu, chciałabym Wam życzyć, żebyście byli sobą i nie bali się pokazać, jacy jesteście. Umówmy się, że 2020 będzie rokiem odkrywania, tak jak Rosalie odkryła istoty nadprzyrodzone w Beacon Hills, tak i Wy odkryjcie siebie! Niech ten rok będzie rokiem odwagi!
Ja przez połowę swojego życia piszę, choć zaczynałam od pisania w zeszytach A4 i tych prac pewnie nikt, nigdy nie zobaczy, to dokładnie połowę życia spędziłam w świecie książek i niczego nie żałuję. Nie schodzę ze sceny i muzyka nadal gra! Zapraszam! Polecajcie Full Moon znajomym i rodzinie!
BUZIAKI KOCHANI!!
Anabelle Nora Coldwell
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro