Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Mniejsze zło

Następnego dnia w szkole natknęłam się na test z matematyki. Kiedy tylko ta lekcja się skończyła, przeszła mi ochota na zabicie McCalla i Stilinskiego. Żaden z nich nie postanowił mnie uprzedzić. Ratunkiem okazał się być Theo. Zamienił się z siedzącym obok niego Bradem na grupy by pisać tą samą co ja i mi podpowiedzieć. Byłam mu wdzięczna, chociaż i tak wiedziałam co się kroi. Spięcia trwały niemalże do lunchu. Z trudem dogadywałam się ze znajomymi, co było nienaturalne. Przeszkadzali mi. Czułam się jak ktoś kto z dnia na dzień niemalże zmienił całkowicie swoje priorytety mimo że moje pozostawały takie same. Przetrwanie liceum, jako główny cel.

Podczas lunchu, chimery obserwowały mnie ze swojego stolika o czym zaanonsowała mnie Kira. Gdy wychodziłam, Josh ruszył za mną. Opuściwszy stołówkę jak gdyby nigdy nic, skierowałam się w stronę toalet na końcu korytarza. Szłam naturalnym krokiem, posyłając losowym osobom słodkie uśmiechy. Kiedy wraz z moimi cieniem dotarliśmy nielane pod same drzwi toalet. Odwróciłam się i zanim zdążył wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, wepchnęłam go w pierwsze drzwi po lewej. Składzik woźnego. Od zapachu chemikaliów chciało mi się wymiotować, ale przyciska załam chłopaka za szyję do ściany. Zakluczyłam powoli drzwi i obnażyłam kły.

- Spokojnie laleczko. – uśmiechnął się. – Theo chce wiedzieć czy podjęłaś decyzję.

- Dał mi dwa dni. Mija dopiero pierwszy. – oznajmiłam mu z nutą charkotu w głosie.

- Poprawka. To jakby półmetek. Zmienia termin, masz dać mu odpowiedź dziś w nocy. Chce żebyście spotkali się niedaleko salonu tatuażu. – Josh nadal miał na twarzy wyrachowany uśmieszek. – Ale wcześniej masz zobaczyć się z naszym znajomym.

Na myśl przyszedł mi blondyn z wczoraj. Drgnęłam niemalże niezauważalnie i przekrzywiłam głowę.

- Jakim znajomym?

- Nazywa się Aaron. Aaron Lockwood. – poluźniłam trochę uścisk. – Będzie czekał dziś w Sinderelli o osiemnastej. Theo zależy na tym żebyś się z nim spotkała.

- Bez Tracy?

- Tracy jest nadpobudliwa i wykorzystuje swoje zdolności w głupi i ryzykowany sposób. Theo zastanawia się, czy by się jej nie pozbyć. – Josh przewrócił oczami. – W końcu ma Hayden, Cory'ego, mnie, Aarona i jeśli podejmiesz dobrą decyzję, ciebie.

- Czym jest Aaron?

- Tym co ty.

Odpuściłam Josha i wcisnęłam ręce w kieszenie jeansów. Wbiłam wzrok w podłogę, cały czas zastawiając chłopakowi wyjście. Powoli oddychałam.

- Spotkam się z nim. – oznajmiłam.

- Na to liczyłem.

Ulga z głosu Josha pozostawała ze mną przez cały WOS z którego nie wyniosłam kompletnie nic oprócz własnego tyłka. Na WF'ie Scott był ze mną w drużynie ping-ponga stołowego by uniknąć „bomby". Lekcje dobiegły końca, a mnie od spotkania z niejakim Aaronem dzieliły tylko dwie godziny. Obawiałam się tego chłopaka. Wydawał się być czujny i gotowy do zaatakowania mnie w każdej chwili.

Po powrocie do domu przygotowałam dla Edythe obiad. Warzywa wrzuciłam na patelnię i dodałam do nich panierowanego kurczaka z wczoraj. Wszystko zostawiłam na kuchence tylko do odgrzania i poszłam na górę. Uwinęłam się z lekcjami w pół godziny. Miałam więc kolejne pół na dostanie się do Sinderelli. Przebrałam się w szare, szarpane w kilku miejscach spodnie, czarną koszulkę i skórzaną kurtkę. Do tego włożyłam buty na obcasie, w których chodzenie przychodziło mi z niezwykłą łatwością. Włosy przeczesałam palcami i pozostawiłam w obecnym stanie. Wzięłam kluczyki od mustanga.

Odgłos silnika sprawił że się spięłam. Im dłużej warczał, tym bardziej zbliżałam się do klubu w którym to się stało. Pamiętałam urywki. Wampiry, lot, Derek, Peter, kopuła, ataki brak decyzji, śmierć. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że miałabym ponownie stanąć na tamtej podłodze. Właściwie to miałam. Gorszą reakcję wywołało jednak zgaszenie silnika przed klubem. Zważając na to, że dziś środa, ludzie nie kręcili się nadmiernie po terenie, co zapewniało mi przynajmniej rozpoznanie Aarona. Właściwie to chyba nigdy nie zapomnę jego złocistych oczu.

Wysiadłam z auta i pokonałam odległość dzieląca mnie od drzwi. Wykidajło nawet nie mrugnął kiedy przeszłam obok niego i już stałam w ciemnym korytarzu prowadzącym prosto na główny parkiet. W tej samej chwili, przyszedł mi sms.

„Aaron stoi pod ostatnim filarem po lewej". Nadawcą był Theo. Schowałam telefon w tylnej kieszeni spodni i odetchnąwszy ciężko ruszyłam przed siebie pewnym krokiem. Nie miałam się czego obawiać. Byłam teraz atrakcyjna, drapieżnik obdarzony niesamowitym wyglądem, mającym na celu przyciągać ofiary. Byłam jak niebezpieczny kwiat. Na wdechu pokonałam parkiet. Dopiero kiedy w oddali zobaczyłam te blond włosy, moje zmysły zwariowały.

Chłopak był piękny. Wyglądał jak anioł zemsty w koszulce z wydartymi rękawami i czarnych, podartych spodniach. Miał ciężkie buty za kostkę. Jego oczy błyszczały na złoto, pełne usta miały lekko różowy odcień a ostre kości policzkowe mogłyby ranić skórę. Smukłymi, długimi palcami przeczesał włosy wpadające mu na oczy i przywołał mnie gestem ręki.

- Ty musisz być Rosalie. – jego głos, tak piękny jakiego w życiu nie słyszałam rozszedł się po mojej głowie paraliżując mięśnie.

- Tak. – wydusiłem.

- Theo mówił że jesteś całkiem ładniutka. Jestem Aaron Lockwood. Możemy porozmawiać na górze?

Skinęłam głową. Aaron puścił mnie przodem po czym ułożył szczupłą dłoń między moimi łopatkami. Jego skóra miała temperaturę mojej przez co wydawała się być kompletnie normalna. Zdziwiłam się, że pozwolił sobie na tak śmiały gest, mimo to nie strzepnęłam jego dłoni, aż wspięliśmy się na górę i usiedliśmy przy końcu baru, dokładnie tam, gdzie siedziałam razem z Isaacem tamtej nocy.

Barman podszedł do nas.

- Blue Kamikaze. Dwa razy, podawaj często, dzięki. – zamówił Aaron.

- Nie piję alkoholu. – zaprotestowałam.

- Nie upijesz się. Wampiry nie mogą się upić. Oto nasza pierwsza zaleta, alkohol znika przez jad którego mamy w sobie wystarczająco dużo by zabić całą armię. Ubytki produkujemy. Nie wiedziałaś, co? – uśmiechnął się łobuzersko.

Spuściłam głowę i wbiłam wzrok w moje dłonie ułożone na blacie. Jacy był pociągający, aż za bardzo. Obawiałam się o własne uczucia i nie mogłam zbyt długo na niego patrzeć.

- Kolejną zaletą jest niezwykła atrakcyjność. Siła, prędkość, nieśmiertelność.

- Nieśmiertelność to przekleństwo. – wypaliłam. – Twoi przyjaciele umierają, ty nie. Uważasz że to fajne?

Wzruszył ramionami. Barman postawił przed nami dwa kieliszki. Swój Aaron opróżnił jednym haustem nawet się nie krzywiąc.

- Ludzie umierają. On umrze, ona umrze, oni umrą... Ty nie umrzesz. Ty już jesteś martwa.

Sam fakt że wskazywał palcem na ludzi w klubie był deprymujący. Obserwowałam jego grację. Czy też taką posiadałam?

- Widzisz twoi znajomi umrą. Twój chłopak, wilkołak, kitsune banshee... Pójdą do piachu, chimery podobnie, ale ja nie. Wybrałem chimery, bo jestem od nich silniejszy. Po co wchodzić na niepewną pozycję w Kalnie wampirów, skoro można rozstawiać po kątach rasę słabszą?

- Co mi oferujesz?

- To że nigdy cię nie opuszczę. Od przeszło pięćdziesięciu lat szukam sobie partnerki, ale dotychczas traciłem czas na śmiertelniczki. Słabe, umierające. – wyliczał na palcach. – Oferuję ci wieczność Rosalie.

- Mam chłopaka. – przypomniałam mu.

- Który umrze. – Aaron uciął szybko. – Nie da ci tego, co mogę zaoferować ci ja.

- Theo umówił mnie na randkę w ciemno, ekstra. – prychnęłam.

- Nie zrozumiałaś mnie. Ja chcę ci pomóc, jestem tu żeby ci pomóc, żeby dać ci coś, czego nikt inny nie może. Świeża krew, życie na sto procent, wieczność. – obserwowałam jak perfekcyjnie poruszały się jego wargi gdy mówił.

- Jesteś...

- Niewymownie seksowny, perfekcyjny, cudowny... Wiem.

- Miałam na myśli konkretny. Ale pozostałe też. Nie mogę jednak zostawić przyjaciół.

- Pozwolisz żeby oni zostawili ciebie, Rose? Swoją śmiercią wydrą w twoich uczuciach dziurę. Wielką, nie do zapełnienia. Będą się w nią mieścili tylko oni, ale ich już nie będzie. Będziesz musiała żyć z tą niewymownie wielką dziurą do końca świata. Już na zawsze.

Sposób w jaki wymówił moje imię sprowadził mnie do parteru. Wzięłam swój kieliszek i przystawiwszy go sobie do ust, wypiłam całą zawartość. Alkohol palił w gardło, ale to uczucie nijak się miało do uczucia pragnienia.

- Pozwolisz żeby cię zranili?

Odwróciłam głowę by spojrzeć na parkiet. Ludzie bawili się do muzyki dudniącej z głośników, poruszali się rytmicznie, wymachiwali rękami a ich spocone twarze oświetlały kolorowe reflektory podwieszone pod sufitem.

- Czy zostawienie przyjaciół teraz, ze świadomością że żyją nie będzie mniej bolesne niż patrzenie na to jak umierają?

Aaron miał rację. Czasem w życiu trzeba wybrać mniejsze zło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro