Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Furia


- Clear, dziecinko, powiedz mi, czy tobie życie to już się tak do końca znudziło?

Aaron zszedł z nami na parter sam. Widocznie nie czuł żadnego zagrożenia w Becie i nie do końca sprawwnej dziewczynie. Otworzył pierwsze lepsze drzwi i puścił mnie przodem. Już miał zostawić Liama na korytarzu, ale kiedy zamykał drzwi, położyłam rękę na jego nagim ramieniu. Chyba zrozumiał, bo uchylił drzwi i wpuścił Liama do środka.

Znajdowaliśmy się w gabinecie zastępcy dyrektora. Chyba nigdy w życiu tu nie byłam, więc musiała wierzyć plakietce ustawionej na drewnianym biurku. Liam zachowawczo oparł się o regał z książkami, Aaron usiadł na blacie biurka, a ja zajęłam wygodny fotel. Normalnie założyłabym ręce, ale ze względu na nieposłuszeństwo lewej strony mojego ciała, nie mogłam pozwolić sobie na taki luksus.

- Co wy tu właściwie robicie? No, oprócz biesiady, wnioskując po krwi i fantastycznych humorach.

- Co ty tu robisz, i gdzie twój szlachetny klaustrofobik? – żachnął się Aaron, widocznie rozbawiony. Na jego twarz wpełzł szyderczy uśmieszek.

- Nie będę z tobą rozmawiać o moim związku. – odparłam.

- Tak, związki nam nie wychodziły. – Zimny wzruszył ramionami. – Ale nie ma tego złego, nie jesteś już taka jak ja. Jak ci się podoba marny wzrok? – spojrzał na Liama. – Zatrudniłaś się na wakacje jako przedszkolanka?

- Do rzeczy, Aaron. Co wy tutaj robicie? Willa nie ma w Beacon Hills. – pochyliłam się do przodu chcąc ukryć niewładną rękę. Zmarszczyłam brwi.

- Wiem, że go nie ma. Opłakuje stratę Ethana, swojego kochanego syneczka. – Aaron wywrócił oczami.

Ethan nie żył, a z nim umarły moje zdolności. Zagotowało się we mnie.

- Od kiedy Ethan nie żyje? Nie mogliście go uratować? Zrobić z niego... No wiesz...

- Krwiopijcę? – dokończył Liam z dzikim uśmiechem. – Skoro ten cały Ethan nie żyje, to o co tu chodzi.

- Ethan został zamordowany i spalony gdzieś w Nebrasce. Will chciał go chronić, więc wysłał go tam samego, a już kilka tygodni później, dowiedzieliśmy się, że Młody nie żyje. – Aaron opowiadał o tym beznamiętnie. – Will już nie stanowi żadnego zagrożenia. Nawet nie wiemy gdzie on jest. Nie wykluczaliśmy, że może przyjść po ciebie. Jako drugie dziecko, może udałoby mu się znowu wtłoczyć ci do głowy moce.

Wzdrygnęłam się na myśl o powrocie Willa. Nie umknęło to uwadze Liama, który zbliżył się do mnie, w pozycji gotowej do walki. Stanął tuż za moimi plecami.

- To nie wyjaśnia, czemu tu jesteście. – stwierdziłam, nie patrząc już na Aarona. Wzrok miałam wbity w ciemności za oknem, jakby się spodziewała, że Will czyha na mnie pod osłoną nocy.

- Beacon Hills to latarnia morska dla istot nadnaturalnych, zapomniałaś? – Zimny uśmiechnął się i przeczesał palcami swoje złote włosy. – Nie mieliśmy co ze sobą zrobić.

- A wasz dom? Ten w lesie.

- Poszedł z dymem. Myślisz, że wybrałbym liceum do zamieszkania, gdybym miał inny wybór, Rosalie? – pokręcił głową. – Jesteśmy zdziesiątkowani. No i słyszałem o waszych anielskich dzieciach.

- Skąd słyszałeś? – w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. – Co o nich wiesz?

Aaron znów uśmiechnął się szelmowsko i podszedł do okna. Księżyc oświetlał jego twarz odbijającą się w szklanej tafli.

- Znamy się już jakiś czas. – uśmiechnął się bardziej do swoich wspomnień. Wzrok nagle stał się nieobecny.

- Czyżby urazy z przeszłości? – spytałam. – Wiesz o Ruth?

Aaron kiwnął głową.

- Ktoś przyjechał. Mam nadzieję, że nie byliście tak głupi i po nikogo nie dzwoniliście.

Spojrzeliśmy na siebie z Liamem i między nami zawisło porozumienie. Ani ja ani on nie wzywaliśmy pomocy. To mógł być ktoś kompletnie niezamieszany w sprawę, ktoś, kto nie miał pojęcia jakie potwory znajdują się w środku. Chciałam dać im jakiś znak, by uciekali.

- I co? Nie widzisz ich swoim super wzrokiem? – warknął Liam spoglądając na Aarona wyzywająco.

- Widzę na odległość, ale nie przez ściany śmierdzący psie. – odparował Zimny.

- Może to cieć, pan Frenson.

- Cieć? Myślisz, że czyja krew spływa sobie po schodach? Foki? – Aaron zaśmiał się. – Ktokolwiek to jest, już po nim. Nie zatrzymam tej zgrai na górze, a my chyba musimy jeszcze dokończyć rozmowę. – spojrzał na mnie poważnie. – A może to jednak ktoś z waszych.

- Aaron, ktokolwiek to jest nie możecie skrzywdzić niewinnych ludzi. – głos mi się złamał. Byłam gotowa go błagać, byle tylko nikomu nie stała się krzywda. No, nikomu więcej. – Zatrzymaj ich. Zatrzymaj swoje pijawki.

Zapadła cisza, w której usłyszeliśmy, jak trzaskają drzwi wejściowe. No to koniec, ktokolwiek przyjechał, znalazł się w budynku, a my nie mogliśmy go nawet ostrzec. Miałam przed oczami dziesiątki wampirów na górze, starego Zimnego w gabinecie w którym byliśmy z Liamem z nim zamknięci. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że intruz, lub intruzi, opuszczą liceum szybciej, niż się tu znaleźli.

Aaron zastygł w bezruchu jak posąg i nasłuchiwał. Ja nie mogłam się odezwać, głos uwiązł mi w gardle, Liam oddychał ciężko. Nie słyszeliśmy kroków na korytarzu. Może nie weszli, może otworzyli drzwi i zatrzasnęli je pospiesznie, kiedy zorientowali się, że coś jest nie tak. Serce waliło mi jak młotem.

- Och. To chyba jednak wasze posiłki. – Aaron uśmiechnął się szyderczo. – Słyszę ich serca. No, kiedy twoje akurat nie zagłusza.

Znów wymieniliśmy z Liamem porozumiewawcze spojrzenia. Kto? Pytanie dudniło mi w głowie.

Aaron ruszył do drzwi. Sparaliżowana strachem nie mogłam go nawet zatrzymać. Liam stanął mu naprzeciw, co tylko wywołało niesamowite rozbawienie wampira.

- Dawno nic mnie tak nie rozbawiło. – w oczach Aarona Lockwooda czaiło się rozjuszenie. Napiął mięśnie i obnażył kły. – Nawet jeśli nie jesteś przywiązany do poręczy schodów, nie myśl, że jesteś tutaj wolny psie. – splunął, złapał Liama za ramię i cisnął nim w ścianę. Dunbar jedynie zawył, uderzając ciężko o podłogę.

Na pewno to słyszeli.

- Spora ta odsiecz. Aż cztery osoby. Znajome zapachy. Wreszcie będzie ciekawie.

Aaron otworzył drzwi i wyszedł. Zerwałam się z miejsca i wypadłam na pusty korytarz. Żadnych kroków, żadnych odgłosów walki. Wróciłam po Liama. Już zbierał się z podłogi rozmasowując kark.

- Nic mi nie będzie. – powiedział, chwycił mnie za prawą dłoń i pociągnął do wyjścia. – Kto to może być?

- Mam wrażenie, że zaraz się dowiemy. – spojrzałam znów w sufit.

Wspięliśmy się po schodach na piętro już po raz drugi tej nocy. Tym razem jednak, nie grała żadna pozytywka, żadna melodia. Nie dochodziły też do nas żadne odgłosy walki. Byliśmy w szkole sami.

- Gdzie oni...

- Rosalie. – Dunbar patrzył przez okno na boisko szkolne. Lampy były zapalone, jakby zaraz miał odbyć się mecz. Na boisku jednak nie było nikogo w stroju do lacrosse. Cztery postaci stały po jednej stronie a zgraja wampirów po drugiej. Aaron stał na środku, dumnie, z nagim torsem. Nie mogłam wypatrzyć, kto z naszych przybył nam na ratunek. Ale już wkrótce miałam się dowiedzieć.

Liam złapał mnie nagle. Jedną rękę umieścił za moimi plecami, drugą pod kolanami i zbiegł po schodach, a potem udał się do samochodu. Wsadził mnie do środka jak zwykłą lalkę.

- Zostań tu... Zostań tu bo Isaac mnie zabije. I zablokuj drzwi.

- Ty chyba sobie jaja robisz. – prychnęłam. – Idę z tobą. Ty wiesz, kto jest na boisku.

Kiwnął głową.

- Muszę iść z tobą! Nie mogę pozwolić wam...

Nie dokończyłam. Liam trzasnął drzwiami i popędził na boisko, na którym niewyraźnie widziałam teraz już pięć sylwetek w opozycji kilkudziesięciu Zimnych. Jeśli Dunbar myślał, że zostanę w samochodzie, to bardzo się pomylił.

Wysiadłam i ruszyłam na boisko. Powoli, oceniając szanse i starając się rozpoznać, kto jest kim. Dotarłam do połowy parkingu, kiedy ryk silnika zapowiedział przybycie czarnego lancera. Odwróciłam się do oślepiających świateł.

Maureen wyskoczyła z samochodu nie gasząc nawet silnika. W ręce trzymała długi, opalizujący nóż. Znów była nienagannie olśniewająca. Włosy opadały jej kaskadami na plecy, usta miała pociągnięte błyszczykiem. Tego dnia znów miała piękną kreację. Kopertowy kombinezon z krótkimi nogawkami spodni i luźnymi rękawami trzy czwarte. Jej nie dało się podrobić. Była nienagannie onieśmielająca

- Co ty wyprawiasz? Wsiadaj do auta i stąd zjeżdżaj. – ruszyła w moją stronę pewnym krokiem.

- Co tu się dzieje? Kto tam jest?

- Rosalie...

Reszta zdania zawisła między nami. Maureen patrzyła na boisko. Zgraja wampirów przyciągnęła uwagę dziewczyny. Mięśnie miała napięte, wyraz twarzy nieodgadniony. Nie przejmowała się już samochodem czy mną. Popędziła na boisko, jakby tylko to się dla niej liczyło.

Poszłam za nią. Trzymałam się cały czas za plecami Maureen, jakby ta mała istota była w stanie ochronić mnie przed całym światem. Zbliżyłam się w końcu do zgromadzenia naszych. Zobaczyłam napiętą sylwetkę Isaaca, błyszczący miecz obusieczny Razjela trzymany w lewej ręce i krótki nóż w prawej. Brett Talbot stał tuż obok nich, gotowy do skoku. Liam trzymał się blisko Isaaca, w zmienionej postaci. Dyszał ciężko.

Maureen wpadła między nich i wysunęła się na przód. Wyciągnęła długi nóż przed siebie w jednej ręce, drugą trzymała blisko uda, tam miała swój sztylet. Zbliżyłam się do nich, choć miałam nadzieję, że nikt, a w szczególności Isaac, mnie nie zauważy.

- Miło, że przyprowadziłeś towarzystwo Lahey. Najpierw twoja godna pożałowania dziewczyna oddała nam swoją krew, teraz ty.

- Rosalie? – głos Isaaca zabrzmiał dziwnie, jakby dochodził spod tafli wody.

- A tak, ona już nie żyje. – Aaron uśmiechnął się, a mnie przeszedł dreszcz.

Isaac nawet nie wiedział, że stałam tuż za nim, i ogarnięty szałem, rzucił się do ataku. Nikt nie zdążył już nic powiedzieć.



Początkowe rozdziały chyba były spowodowane spięciem literackim! Jak możecie zauważyć, teraz chyba już wracam do "swojego" typu narracji!! ENJOY KOCHANI! XxxXxxX

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro