Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Theo

- Czy ty zamierzasz ze mną zerwać? – wypaliłam.

Wyglądał na zbitego z pantałyku, bo jego ręka wyciągnięta w stronę moich włosów powędrowała na jego kark. Palcami podrapał skórę, a po chwili uśmiechnął się patrząc na mnie jak na kompletną idiotkę.

- Słucham?

- Słyszałeś. – mruknęłam. – Nie każ mi tego powtarzać.

Isaac bezceremonialnie wybuchnął śmiechem. Stałam nieruchomo wpatrzona w jego rozbawioną twarz i poszukiwałam w niej czegokolwiek innego niż wyrazu niedorzeczności. Śmiał się jeszcze przez dłuższą chwilę, a ja lekko mrugając splotłam ręce przed sobą i zmusiłam się do zachowania spokoju. Sam fakt że miałam ochotę wydrzeć mu się w twarz żeby końcu powiedział coś zamiast głupio rechotać, sprawiał że z trudem stłumiłam to w sobie.

- Niedorzeczność. – powiedział przez chichot. – Skąd ci się coś takiego wzięło, księżniczko?

Wytrzymałam jego wyczekujące spojrzenie. Nagle, nie wiedzieć czemu, zrobiło mi się cholernie głupio że w ogóle zadałam takie pytanie. Spłonęłam rumieńcem spuszczając wzrok, ale Isaac postanowił mi w tym przeszkodzić.

Złapał moją twarz w swoje ciepłe dłonie i zmusił do spojrzenia na siebie.

- Rozmawiałaś z Kirą?

- Skąd wiesz? – zapytałam wyraźnie zdumiona.

- To samo powiedziała Scottowi. – uśmiechnął się.

Niespiesznie ześlizgiwał palce z policzków na moją szyje, po czym złapał mnie za ramiona i przyciągnął do siebie. Pocałował czubek mojej głowy, po czym ostrożnie przytulił.

- Nie mam zamiaru z tobą zrywać. – oświadczył gładząc moje włosy. – I raczej nigdy tego nie zrobię bo twój ojciec oberwie mi jaja i zrobi sobie z nich nauszniki. A czuję się do nich niejako przywiązany.

Prychnęłam wciskając twarz w jego tors.

- Jak mogłaś być taka głupia, co? – zachichotał. – Jakbym chciał z tobą zerwać, to bym to zrobił. Podejmuję pochopne decyzje. I nie jestem typem delikatnego gościa.

- Wiem. – rzuciłam od niechcenia. – Mogłabym się ta do ciebie przytulać cały dzień, ale mamy WOS. – odsunęłam się od Isaaca na tyle by ponownie móc spojrzeć na jego twarz bez większego zadzierania głowy. Posłałam mu jeden z uroczych uśmiechów i zatrzasnąwszy swoją szafkę, ruszyłam do schodów prowadzących na piętro.

Podczas WOS'u starałam skupić się na temacie. Kontynuowaliśmy politykę Amerykańską stanu Kalifornia więc poradziłam sobie z tematem bez większych oporów. Był łatwi i dobrze znany z autopsji. Wśród pytań zadawanych przez innych uczniów nie znalazłam żadnego, na które nie znałabym odpowiedzi. Robiłam jednak szczegółowe notatki z odpowiedzi pana Stealsona. Kątem oka dostrzegłam że Isaac marszczy brwi i wpatruje się w nauczyciela z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Nic nie rozumiem. Potrzebuję korków. – powiedział czując na sobie moje ukradkowe spojrzenie.

- Albo codziennego zaglądania do szkoły. – wywróciłam oczami. – To też się czasem sprawdza.

I tu miałam rację. Ostatnimi czasy w szkole był tylko gościem, odwiedzającym. Nie pokazywał się zbyt często, ale wolałam o tym za dużo nie myśleć, bo jak się o czymś za dużo myśli to wynikają z tego problemy. Zostawiłam go samego z nieznanym tematem by pogrążyć się w przemyśleniach odnośnie całej ludzkiej egzystencji, a dokładniej własnej egzystencji która swoją drogą przedstawiała się dość zróżnicowanie na różnych etapach.

Pod koniec lekcji, pan Stealson w swojej łaskawości przypomniał nam o zbliżającym się wyborze uczelni za który trzeba się wziąć i przemyśleć kilka spraw. Oczywiście ja uczelnię miałam wybraną już dawno. Od pięciu lat utrzymywałam że będę studiowała w Seattle bez względu na wszystko.

Kiedy wyszłam z sali, Theo stał oparty o ścianę a gdy mnie zobaczył, zbliżył się szybko i cicho. Zmusiłam się do zachowania spokoju, ale i to przychodziło mi z trudem. Nie wiedziałam jak jest między nim a Malią, a między naszą grupką a Malią sytuacja była dziwnie napięta od kiedy zerwali ze Stilesem i wszyscy opowiedzieli się po jego stronie.

- Cześć. – przywitał się jakby nigdy nic i ruszył bok mnie w stronę sali gimnastycznej. – Zastanawiałem się co tam u was.

- Dobrze. – mruknęłam dając mu dość jasno do zrozumienia że rozmowa jest dziwną odmianą. – Całkiem dobrze. Skąd te przemyślenia?

- Oh. Ostatnio rozmawiałem ze Stilesem. – nagle się spięłam. – I nie chciałbym żeby między nami wynikły jakieś nieporozumienia. Nie jestem chłopakiem Malii.

- Ale bardzo chciałbyś być.

- Nie jest w moim typie. – wyznał. – Jest zbyt... Dzika. Jeśli mam być szczery, wolałbym dziewczynę która nie rzuci się na mnie z zębami.

- Sprawiłeś że mam ochotę wepchnąć ci długopis w oko. Naprawdę, jesteś słaby w aluzjach, Theo. – skwitowałam skręcając w korytarz z szatniami. – Tak czy inaczej, nic z tego. Znam cię.

- Skąd pewność że mówiłem o tobie?

- Stąd że powiedziałeś „nie rzuci się na mnie z zębami" a nie „nie zmusi kogoś do rzucenia się na mnie z zębami". Potrafię to. – ostrzegłam. – I nawet nie wiesz jaką sprawi mi to przyjemność.

- Dlaczego masz do mnie takie nastawienie, co? – zablokował mi drogę do szatni stawając w drzwiach oparty o futrynę.

Przez głowę przeleciało mi z tysiąc różnorakich myśli aż w końcu przypomniałam sobie jego twarz pod motelem, była jak ta ze snu. Tego wilkołaka którego nie potrafiłam rozpoznać.

- Powiedzmy że mam swoje powody. Gdybyś był tak miły i się przesunął. Nie chcę się spóźnić na lekcje. – próbowałam go ominąć ale nie dawał za wygraną.

- Nie lubisz WF'u. W ogóle nie lubisz sportu. – zakpił. – Boże jesteś taką cholerną kaleką jeśli chodzi o sport że nie wpuszczając cię tam robię ci przysługę.

Niewiele nad tym myślałam. Skupiłam się na Theo i przypominając sobie lekcje z Willem zmusiłam go do przesunięcia się. To za dużo powiedziane. Ręką przesunęłam w bok a chłopak wpadł na krzesła stojące obok drzwi. Uśmiechnęłam się niewinnie i weszłam do szatni.

Po skończonych lekcjach wyszłam na parking przed szkołą. Mustanga nie było w miejscu w którym go zostawiłam. Zamiast niego, zobaczyła Willa opierającego się o czarnego, błyszczącego jeepa. Wyglądał na zadowolonego. Uśmiechnął się i pomachał do mnie. Niepewnie ruszyłam w jego stronę, z początku odczuwając skołowanie, potem nagle ustąpiło. Majstrował sobie przy moim umyśle.

- Gdzie moje auto? – spytałam od razu.

- Masz szlaban.

Zmarszczyłam brwi i otworzyłam usta w zdziwieniu. Will tylko zarechotał.

- Żartowałem. Te tatusiowe teksty zaczynają mi się podobać. Wsiadaj. – rozkazał nadal rozbawiony. – Pojedziemy poćwiczyć.

Spełniłam jego polecenie bezapelacyjnie. W środku jeepa było ciepło a muzyka grała lekko przyciszona. Siedziałam wysoko i miałam idealny wgląd na resztę uczniów opuszczających szkołę. Wyjechaliśmy na główną ulicę, która jak mi się wydawało prowadziła do północnej części lasu.

- To co dzisiaj?

- Dzisiaj poćwiczysz kontrolę emocji. Tak mi się rzuciło też na blokowanie. Zabawnie jest siedzieć w twojej głowie, ale wiesz inni nie mogą tego robić. – Will zacisnął mocniej ręce na kierownicy.

- A ty możesz? – skrzywiłam się.

- Tak. Jestem twoim super ojcem. – jego ton mówił coś w stylu „to najbardziej oczywista rzecz na świecie".

- Okay. – pokiwałam głową. – Kto jeszcze może mi zagrażać?

- Carter. – na dźwięk tego imienia przeszły mnie ciarki. – Oczywiście jako świetny ojciec mam za zadanie chronić cię przed tym psycholem. Wiem na co go stać. Powiedzmy że kiedyś się z nim spotkałem.

- Co? – to było jedyne co udało mi się wydusić.

- No tak. Kumplowaliśmy się. Jeszcze z Peterem Hale'm innymi chłopakami z Beacon Hills. Tworzyliśmy fajną grupkę. – wspomniał. – Ale to przeszłość.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro