4. Starzy znajomi
- Co byś zrobiła, gdybyś zobaczyła mnie trzymającego inną dziewczę za rękę?
Isaac siedział na moim łóżku już bez koszulki. Musiałam się nieźle pilnować żeby szafa przypadkiem nie otworzyła się a ubrania nie wirowały niesione jakąś dziwną siłą. Przysiadłam po drugiej stronie łóżka i oparłam się o poduszki. Zdążyłam się już przebrać w piżamę więc myśląc wsunęłam się pod kołdrę.
- Zadałabym pytanie. – wzruszyłam ramionami najobojętniej jak umiałam.
- Jakie?
- Kogo pierwszego mam zabić.
Isaac tylko zaśmiał się, wstał zdjął spodnie i po chwili leżał już obok mnie na boku z głową opartą na ręce. Wykorzystałam moment by popatrzeć w jego oczy. Były tak niesamowite, przepełnione swego rodzaju adoracją. Zakręciło mi się w głowie więc odwróciłam wzrok i patrzyłam na to, co działo się za oknem. Było ciemno. Jedynie uliczna latarnia rzucała słabe światło na parapet mojego pokoju. Wyszukałam ręką wyłącznika lampki nocnej i teraz jedyne źródło światła w pokoju stanowiła ta właśnie uliczna latarnia.
- Co jeśli Will wejdzie?
- Masz osiemnaście lat, ja mam osiemnaście lat. Moglibyśmy robić tu gorsze rzeczy niż tylko leżeć i snuć dziwaczne historyjki na tematy co by było gdyby. – oczami wyobraźni widziałam że Isaac się uśmiecha. – Zapomniałbym.
Druga połowa łóżka nie było już ugięta co oznaczało że Isaac podniósł się. Nie widziałam co robi, mogłam jedynie wydedukować gdzie jest. Był przy swojej kurtce powieszonej na oparciu krzesła. Wyciągał coś z kieszeni. Po chwili ponownie wrócił co ogłosiło mi ciepło jego ciała. Byłam zdana jedynie na słuch. Otworzył chyba jakieś pudełeczko i silnymi dłońmi podniósł mnie po czym obrócił tyłem do siebie. Przez chwilę nawet nic się nie działo, ale kiedy o dziwo zimnymi palcami odgarnął moje włosy na bok, a cos zimnego spoczęło między moimi obojczykami przeszedł mnie dreszcz. Już chwilę później ponownie leżałam na poduszkach, ale kiedy tylko spróbowałam zapalić światło zostałam zdzielona w rękę.
- Ał. – jęknęłam.
- Idź spać. – odpowiedział mi Isaac tłumiąc śmiech.
Otworzywszy oczy zauważyłam że nie ma go obok. Zniknęły też jego rzeczy. Isaac musiał wyjść już dawno temu. Dotykając swojej szyi, poczułam chłód metalu. Podskoczyłam z miejscami i przypomniałam sobie o prezencie od Isaaca. Stanęłam przed lustrem przyglądając się zawieszce na srebrnym łańcuszku. Półksiężyc był lekki i bardzo delikatny. Wziąwszy go w palce poczułam małą nierówność po wewnętrznej stronie. Mała litera „I" wygrawerowana na odwrocie sprawiła że łzy napłynęły mi do oczu. To było coś uroczego. Mniej więcej z chwilą wzruszenia kilka długopisów zleciało z biurka. Cofnęłam się gwałtownie i wypadłam z pokoju. Po umyciu się w łazience, ubrałam na siebie dresy i koszulkę po czym pojawiłam się na dole w zadziwiającą dobrym humorze.
Willa nie było nigdzie w domu, tak samo jak jego samochodu. Spokojna Edythe siedziała w kuchni z kubkiem kawy i papierami w rękach. Ucieszyłam się na ten widok, Will jej nie przeszkadzał.
- Widziałaś kiedy wychodził Isaac? – spytałam by zwrócić na siebie jej uwagę.
Mama spojrzała na mnie i uśmiechnęła się promiennie.
- Wyszedł godzinę temu, poszedł do Stilesa, rozmawiał z kimś przez telefon. Śpieszyło mu się. – wyjaśniła mi raczej z chłodnym zainteresowaniem. – Masz jakieś palny na dziś?
- Nie. – pokręciłam głową. – Przynajmniej na razie, a co?
- Will nie ma kluczy, a gdzieś poszedł. Powiedział że wróci później. Ja musze lecieć, umówiłam się z Loreen na kawę.
- Pewnie będę w domu. – oświadczyłam.
Kiedy Edythe wyszła, poszłam odrabiać lekcje. WOS stawał się coraz trudniejszy a Stealson gonił nas z programem że ledwie wyrabiałam się z zapisywaniem wszystkiego. Ułożyłam się na łóżku otoczona podręcznikami i zeszytami po czym zaczęłam czytać temat dotyczący polityki zagranicznej Ameryki. Cały świat liczy się z USA, zadrwiłam w myślach, to dość proste. Leżąc nie patrzyłam na zegarek ani nie skupiałam się na rzeczach otaczających mnie. Kiedy wreszcie przyswoiłam temat, na dworze zaczęło robić się ciemno. Wstałam po mój telefon i w jednym momencie zabrzęczał.
- No co tam? – spytałam kiedy odebrałam. – Isaac?
- Mogłabyś przyjechać do loftu?
- Muszę czekać na Willa. – wywróciłam oczami mimo że wiedziałam iż tego nie zobaczy.
- Już nie musisz. – zawahał się. – Po prostu jedź do loftu, i tyle.
Wciągnęłam powietrze i bez słowa się rozłączyłam. Szybko złapałam kurtkę i nie zaprzątając sobie głowy tym że jestem w dresach, pobiegłam do samochodu. Zamknąwszy drzwi upewniłam się że są odpowiednio zablokowane i wsiadłam do auta.
Mknęłam przez ciemniejące miasto nie zważając na to że mogę się rozwalić. Adrenalina pulsując w moich żyłach wyostrzyła moje zmysły więc z podrasowanym refleksem omijałam wlokące się samochody.
- Stój. – przemówił męski głos. Spanikowana zahamowałam nagle na czerwonym świetle i rozejrzałam po samochodzie. Siedziałam w nim sama, ale głos dudnił cały czas w moich uszach. Gdzieś go słyszałam, ale nie potrafiłam przypisać go do niczyjej twarzy. – Grzeczna dziewczynka, zabiłabyś nas.
- Co? – jęknęłam.
Głosu nie było. Światło zapaliło się ponownie więc ruszyłam nieco wolniej, dalej czując jak się krępuję. Samochód był pusty, kompletnie pusty. Wzięłam kilka głębokich oddechów zanim ponownie się rozejrzałam. Pusto. Skręciłam w mały zjazd i zostawiłam auto przy jednej z długich ścian. Wysiadłam, zamknęłam zamek centralny ledwie przyciskiem i włożyła klucze do kieszeni kurtki. Z duszą na ramieniu wsiadłam do windy. Po potwornym skrzypieniu zatrzymała się i pozwoliła mi wysiąść. Bogu dzięki nie zacięła się mimo sędziwego wieku. Bez wahania otworzyłam drzwi.
Powitał mnie głośny dziewczęcy pisk wydobywający się gdzieś z góry. Isaac stał przy oknie w towarzystwie Lydii i Scotta. Wyglądał na zamyślonego bo nie zauważył mnie, dopóki nie ściągnęłam kurtki i nie położyłam ręki na jego ramieniu.
Odwrócił się gwałtownie i chwycił mnie w objęcia. Przez chwilę zdrętwiałam w jego ramionach ale rozluźniłam się na tyle szybko by bez wzbudzania podejrzeń odwzajemnić uścisk i posłać Lydii zdziwione spojrzenie.
- Całe szczęście nic ci nie jest. – odetchnął z ulgą w moje włosy.
- Wiem jechałam strasznie nieodpowiedzialnie ale...
- Co? Nie o to chodzi. – odsunąwszy się zauważyłam jego błyszczące na złoto oczy.
- Mamy tutaj niejaką rudowłosą Beth. – wyjaśnił Scott. – Powiedziała nam że z polecenia Cartera, Eric i Ruth po ciebie poszli.
Wzdrygnęłam się na sam dźwięk imion Zimnych. Doskonale pamiętałam obłąkany wzrok Beth kiedy wyrwała mi z ręki nasiąknięty krwią ręcznik, oraz rytmiczne kołysanie Ruth wąchającej moją skórę. Erica ciężko było zapomnieć, jego wojskowy chód.
- Will jest z nią na górze. Jeśli chciałabyś zajrzeć...
Nie musieli mi dwa razy powtarzać. Pokonałam odległość od schodów, wspięłam się po stopniach trzymając kurczowo poręcz i postawiłam zdecydowane kroki na antresoli. W tej chwili, przypomniałam sobie że wstrzymywałam oddech przez cały ten czas.
Beth, rudowłosa, przerażająca Zimna kuliła się i wiła pod czujnym spojrzeniem Willa. Przewyższała mnie o głowę, ale przy nim, wydawała się być śmiesznie mała. Sam Will stał naprzeciw niej, niesamowicie skupiony, mimo to, wyglądał na rozbawionego. Chyba nucił pod nosem jakąś melodyjkę.
- O, jesteś Rose. – odwrócił się.
Musiał być taki jak ja, problem polegał tylko na tym, że ja kiedy odwracałam uwagę traciłam kontrolę ale mimo że Will patrzył na mnie, Beth dalej wrzeszczała jakby obdzierali ją ze skóry.
- Rosalie. – poprawiłam go odruchowo kursując wzrokiem z jego twarzy do zbolałej Beth i tak w kółko. – Jak, ty to...
- Lata wprawy. Iluzja bólu. – oświadczył z dumą. Jego głos był pewny. Usiadł na skórzanym fotelu w rogu pokoju nie odrywając ode mnie wzroku. – Znalazłem ją w Redding i po krótkiej chwili, wszystko mi wyśpiewała. Kochana dziewczyna.
- Krwiopijca.
- To też. – Will uśmiechnął się pogodnie. – Nic ci nie jest? Eric i Ruth...
- Mama...
- Edythe nic nie będzie. – zapewnił. – Jest z Loreen na małych zakupach. Przekonałem tą cholerną panikarę żeby zrobiła dla mnie chociaż jedną rzecz w życiu. Nie licząc oczywiście dnia kiedy po pijaku o mało nie zabiła mnie z broni palnej. – uśmiechnął się z wyższością.
Nie byłam do końca pewna co o tym myśleć, więc po prostu wzruszyłam ramionami i bardziej przyjrzałam się Beth, będąc głuchą na jej zawodzenie. Makijaż popłynął jej po porcelanowych policzkach, roztarta na twarzy czerwona szminka dodała jej uroku godnego Jokera, a złoto fioletowa sukienka która miała na sobie wisiała na chudym ciele w strzępach. Jej włosy, rude i nie do ujarzmienia wydawały się zwisać smutno wokoło twarzy. Przez chwilę, nic jej nie bolało, więc spojrzała na mnie, i z miny męczennika gładko przeszła do diabolicznego uśmiechu. Poczułam jedynie ciarki na plecach, kiedy ruszyła do przodu, prosto na mnie.
- Mała wiedźma. Miło znów cię zobaczyć. – jej głęboki głos wprowadził mnie w strach Gorące fale przeszły po moim ciele. Zrobiłam kilka kroków w tył i unika wszy jej spojrzenia, rozejrzałam się po pokoju. – Miło, znaczy bardzo nie miło. Zabrałaś mi Jeremy'ego. Mojego kochanego Jeremy'ego. Przyjdzie ci zapłacić cenę, jakiej się nie spodziewałaś.
Obleciał mnie strach. Przecież nie mogłam dać tego po sobie poznać. Zacisnęłam dłonie w pięści. Poszarzałam na twarzy ale wykrzesałam z siebie odrobinę silnej woli by uśmiechnąć się krzywo.
- Mi? Co mi możesz zrobić? – rzuciłam niby od niechcenia, ale wszystko wewnątrz mnie się trzęsło. Zakręciło mi się w głowie, ale w porę złapałam barierkę.
Beth obnażyła zęby i kucnęła gotowa do skoku. Will jednak ze znudzoną miną, jedynie spojrzał na nią, a ta niczym odepchnięta prądem poleciała na ścianę tłukąc się o nią kośćmi.
- Była za blisko. – wytłumaczył się Will. – Bądź tak miła, zejdź na dół i poproś Scotta. Będę ją musiał stąd wyprowadzić i zabrać w bardziej przystępne jej miejsce.
Skinęłam nieśmiało głową i puściłam barierkę. Zbiegłam na dół, po schodach powiadamiając Scotta o tym że ma iść do Willa.
- Jak mus, to mus. – wymamrotał na tyle wyraźnie bym mogła usłyszeć, i wbiegł po schodach dziesięć razy szybciej niż ja.
Poszłam do kuchni Isaaca w której miałam nadzieję zastać Lydię. Ona jedynie nie dostawała nagle ogromnego owłosienia i raczej nie miała kłów co oznaczało że mogłam być na tyle bezpieczna by nie zostać ugryzioną. Groziło mi jednak rozłupanie czaszki jej krzykiem, ale póki nie krzyczała, czułam się wyjątkowo ludzko w jej obecności.
- Isaac poszedł gdzieś zadzwonić. – powiadomiła mnie kiedy tylko wchodząc do kuchni, zaczęłam całkiem nieświadomie wyszukiwać go wzrokiem. Miałam nadzieję że nagle nie spłonę rumieńcem z tego powodu, ale twarz ani na chwilę mnie nie zapiekła.
Dało mi to pewne poczucie satysfakcji więc uśmiechnęłam się szeroko, wypędzając z pamięci obraz wściekłej Beth kierującej się w moją stronę i zastąpiłam go szybkim wyobrażeniem czegokolwiek milszego. Isaac. Zajmował zdecydowanie przyjemniejszą część mojego umysłu w której nie zabiłam Zimnego i nie podjęłam samobójczej próby wydostania z jego rąk Kiry. Moje serce zabiło szybciej, gdy uświadomiłam sobie że to nie wyobrażenie, tylko Isaac wszedł do kuchni rozłączając rozmowę.
- Już jesteś? – uśmiechnął się promiennie. – O właśnie Lydia, dzwoniłem do Dereka.
- Ona wie?
- Wie. Od dziś. – Isaac wzruszył ramionami i sięgnął po butelkę z wodą. – Ale jak komuś wypapla to Derek sam rozszarpie jej gardło bez użycia rąk. – zaśmiał się gorzko.
Lydia nie wydawała się być specjalnie przestraszona. Zaśmiała się melodyjnie a głośne krzyki rozbrzmiały na schodach. Wyjrzeliśmy ukradkiem z kuchni. Beth, ciągnięta przez Willa i Scotta szamotała się próbując wyrwać. Will był jak zwykle znudzony i rozbawiony za jednym zamachem ale wiedziałam że mąci jej w głowie, że ją osłabia.
- Nauczę cię, wszystkiego co umiem! – krzyknął na pożegnanie, zanim telekinezą otworzył drzwi i obaj zniknęli za nimi ze Scottem.
TATUŚ
BETH
WITAM W ROZDZIALE 4
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro