4. Redding
Po WOS-ie pobiegłam na WF. Nie chciało mi się ćwiczyć więc tylko zgłosiłam trenerowi na co zareagował dość pozytywnie. Wreszcie nikt nie znokautuje mu połowy drużyny jedynie piłką do siatkówki.
Usiadłam na ławce pod ścianą i obserwowałam cztery rozgrywane na raz mecze. Cały czas ktoś krzyczał, gdzieś indziej wydzierali się na siebie. Ogólny zamęt chyba zawsze towarzyszył rozgrywkom sportowym. Wyciągnęłam z kieszeni kawałek łańcucha z którym nie rozstawałam się od dawna. Właściwie od dnia kiedy go znalazłam. Po raz kolejny zaczęłam obracać go w palcach co stało się już naturalne w moim przypadku. Doszłam do perfekcji i takiej wprawy, że metal nie wylatywał spomiędzy moich palców.
- Co tam masz? – Theo usiadł obok mnie. Widocznie też nie chciało mu się ćwiczyć, bo miał na sobie swój dzisiejszy strój – białą koszulkę, czarne spodnie i skórzaną kurtkę.
Odruchowo zacisnęłam ogniwo łańcucha w pięści i uśmiechnęłam się nerwowo.
- Nic ciekawego. A ty? – spojrzałam na plik papierów które trzymał w dłoniach. Był tej samej grubości co ten należący do Stilesa.
- Coś czego szukałaś. – podał mi kartki.
Doktorzy Strachu.
Miałam ochotę rzucić mu się na szyję. Tyle czasu szukałam tej cholernej książki aż w końcu otrzymałam ją zupełnie się tego nie spodziewając. Ukryłam jednak wszelkie emocje pod maską obojętności.
- Dzięki. Skąd wiedziałeś że jej szukam?
- Isaac coś mówił że jej szukałaś. Wszyscy twierdzą że to słaby pomysł ale według mnie, nie zareagujesz gorzej niż oni. Masz mój egzemplarz. Ja już czytałem. – Theo wyprostował nogi przed sobą i skrzyżował je w kostkach. – To co masz tam w ręce? – spojrzał chyba na moją zaciśniętą pięść.
- Nic ciekawego, tak jak mówiłam.
- Gdyby to nie było nic ciekawego, nie chowałabyś tego przede mną. – wywrócił oczami ale twarz miał nadal poważną. – No pokaż, nikomu nie powiem.
Nie było go wtedy na podwórku Stilinskiego. Chyba mogłam mu zaufać. Tak mi się przez chwilę wydawało. Wyciągnęłam rękę do Theo i rozchyliłam powoli palce. Metal, tym razem ciepły błysną na mojej otwartej dłoni a Theo zachichotał.
- To taka wielka tajemnica? Boże, myślałem że trzymasz tam płód.
Oczywiście spłonęłam rumieńcem. Może faktycznie to nie było takie niesamowite kiedy po prostu się na to patrzyło. Tylko pęknięty łańcuch. Pęknięcie było jednak nie równe jeśli mu się dokładnie przyjrzało, a metal gruby. Co więc mogłabym powiedzieć na ten temat jak nie to, że ktoś go do cholery przerwał.
- Czyj? Żółwia? – skrzywiłam się i wstałam. – Dzięki za książkę.
WF dobiegł końca więc wzięłam z szatni swoje rzeczy i poszłam do samochodu mojej mamy. Pierwszy raz zdążyła na czas i mogła mnie odebrać. Wsiadłam i dopiero teraz przypomniałam sobie, że nie dałam Theo zadania. Widocznie tam bardzo mu na tym nie zależało, inaczej by się chyba upomniał.
Po drodze do domu zajechałyśmy do restauracji niedaleko szkoły. Był to niewielki budynek z odrapanym szyldem ale tortillę mieli tam pierwszorzędną. Zaparkowałyśmy przed wejściem. Wcisnęłam książkę do torby i wysiadłam. Mama zrobiła to samo. W środku zajęłyśmy stolik prawie na końcu sali.
- Co podać? – kelnerka zjawiła się w minutę po naszym przyjściu.
- Tortille i colę.
- Wszystko razy dwa. Dzięki. – mama uśmiechnęła się do dziewczyny i spojrzała na mnie pełnym wyczekiwania wzrokiem.
- Mam coś na twarz? – mechanicznie złapałam się za policzki, ale ona tylko uśmiechnęła się i pokręciła głową. – Więc co?
- Przeoczyłam chyba ten moment twojego życia w którym byłaś małą dziewczynką i zupełnie nie wiem jak nadszedł czas kiedy jesteś siedemnastolatką. – zrobiła zamyśloną minę. – Niedługo pojedziesz na studia, zostawisz mnie...
- Biedną, starą schorowaną matkę. – dodałam uprzedzając kolejny tekst który by powiedziała.
- Jestem aż tak przewidywalna?
Pokiwałam głową.
- Trzeba by pomyśleć nad jakimś samochodem dla ciebie. – oświadczyła. Kelnerka przyniosła nam dwa talerze z tortillą. – Nie mogę cię wiecznie wozić, ale też nie możesz wisieć na swoich znajomych. Pogadam z twoim ojcem.
- Już ci mówiłam że nic od niego nie chcę. – zaprzeczyłam. – Choćby się waliło i paliło, nie będę go potrzebowała.
- Kiedy się rozwodziliśmy, umówiliśmy się że dostaniesz od niego super prezent na osiemnaste urodziny. To już w grudniu więc naprawdę mogłabyś dostać wymarzony samochód. – Edythe zabrała się za jedzenie swojej tortilli. – Oczywiście to tylko propozycja.
- Nie wydaje ci się to dziwne? No wiesz, że nie utrzymujemy kontaktu a tu nagle w osiemnaste urodziny pod dom podjeżdża samochód z kokardą i karteczką „Od kochającego tatusia". To dość pretensjonalne.
- Nie. To dość logiczne.
Miałyśmy zdecydowanie inne pojęcie logiki. Temat zszedł na szkołę i głupoty. Po powrocie do domu zamknęłam się w swoim pokoju na klucz i wyciągnęłam z torby Doktorów Strachu. Rzuciłam książkę na łóżko, wpierw się przebierając w piżamę. Wygodnie oparłam się o stos poduszek i zaczęłam czytać.
Mój wzrok prześlizgiwał się po słowach i literach, wchłaniałam jej zawartość, przyswajałam tekst. Na początku wydała się być zagmatwana ale później nawet miała sens. Była ich trójka. Chirurg, patolog i genetyk. Zdążyłam wyłonić że są tymi złymi. Bardzo złymi. Zamieniali ludzi w potwory, tak jak mówił Stiles. Jednak ja, zupełnie nie potrafiłam tego pojąć. Nie rozumiałam dlaczego Isaac zabronił mi to czytać.
Jak się rano okazało, zasnęłam z książką pod ręką. Nic mi się nie śniło więc byłam całkiem wypoczęta. Wyszorowałam zęby w łazience. Związałam nieukładające się dziś włosy w koński ogon. Włożyłam na siebie błękitną koszulkę, szary rozpinany pulower i czarne jeansy. Na dole ubrałam się w szare traperki bo pogoda tego nakazywała. Padało. Przy kurtce znalazłam kartkę z przyczepionymi kluczami. Mama zabrała się do pracy z koleżanką więc miałam toyotę dla siebie. Sama wiadomość mnie ucieszyła bo Stiles miał dziś trening a ja chciałam zerwać się po WOS-ie i pojechać do Redding na małe zakupy.
Ochoczo wzięłam kluczyki i swoją torbę po czym pobiegłam na podjazd. Wsiadłam do samochodu, przekręciłam kluczyk w stacyjce i wycofałam auto na ulicę. Koła nie ślizgały się na wodzie więc bez trudu dojechałam na szkolny parking. Zostawiłam samochód niedaleko wejścia i poszłam na lekcje.
Podczas matematyki, pani Wessen wywołała mnie do odpowiedzi dwa razy. Z trudem udało mi się rozwiązać pierwsze zadanie, o drugim lepiej nie mówić. Musiał wyręczyć mnie Theo. Podczas biologii skupiłam się na anatomii człowieka zamiast na Stilesie który bazgrał coś w swoim zeszycie, coś jakby maskę. Nie miałam dokładnie pojęcia, nie przyglądałam się raczej.
Idąc na francuski zahaczyłam o Lydię która też się tam kierowała, więc poszłyśmy razem.
- Więc jadę dziś do Ridden, chcesz jechać? – zapytałam kiedy siadłyśmy w naszych ławkach.
- Mhm. Jak ja chciałam jechać to nie było nikogo kto mógłby ze mną. – rzuciła mi ostre spojrzenie ale natychmiast złagodniała. – Chciałabym, ale mam coś do załatwienia po szkole. Może innym razem, bliżej weekendu.
- Dziś mam samochód. – stwierdziłam nieco mniej entuzjastycznie. – Zapytam Kirę lub Malię.
- Malia i Kira raczej też nie będą miały czasu. Pomagają mi. – uprzedziła.
- Dzięki. – mruknęłam tuż przed dzwonkiem na lekcje.
Później niewiele rozmawiałyśmy. Podprowadziła mnie tylko pod klasę do angielskiego i sama zniknęła spiesząc się na swój WOS.
Podczas lunchu wzięłam tylko lemoniadę. Usiadłam z napojem przy naszym stoliku i powoli go sącząc przysłuchiwałam się rozmowie. Głównie gadali o lacrosse i kolejnym meczu. Co oczywiście dla mnie – kompletnej boiskowej ofermy, było zupełnie niezrozumiałe więc wyjęłam swój telefon i zaczęłam przeglądać zasoby księgarni w Redding oraz dokładnie sprawdziłam mieszczące się tam sklepy z ciuchami. Później coś mi strzeliło do głowy żeby przeszukać miasto w poszukiwaniu sklepu metalicznego. Ucieszyłam się w duchu, kiedy odkryłam że jest tylko kawałeczek od księgarni.
- Rosalie. – zaskoczył mnie dźwięk mojego imienia. Podniosłam głowę. – Idziemy na WOS?
Pokiwałam głową w stronę Isaaca i wstałam od stołu. Po drodze wyrzucając butelkę po napoju do śmietnika przy wyjściu ruszyliśmy na korytarz.
- Słuchaj, przepraszam za ten wybuch o Doktorów Strachu. – łypnęłam na niego podejrzliwie. Czyżby Isaac miał zamiar mnie za to przeprosić? Po kilku tygodniach.
- Nie ma sprawy. – wykrztusiłam zbita z pantałyku. – Już nawet o tym zapomniałam. – skłamałam.
- Lydia mówiła coś o tym że chcesz jechać do Redding, ale nie masz z kim...
- No fakt. – podeszliśmy do jego szafki. Oparłam się o metalowe drzwiczki i czekałam aż wyciągnie swoją książkę.
- Mam tam dziś coś do załatwienia. Jak chcesz mogę pojechać z tobą. – uśmiechnął się szelmowsko.
- Chyba okay, ale jedziemy moim autem. – zastrzegłam.
Isaac z rozbawieniem pokręcił głową.
- Nie będę jechał mamusiowym samochodem do Redding. Jedziemy moim i ja prowadzę. – stał tak blisko, że musiałam zadrzeć głowę by na niego spojrzeć. Przy moich marnych 164 centymetrach wzrostu był okropnie wysoki. Zatrzasnął drzwiczki szafki i ruszył dalej zostawiając mnie z tyłu.
Przyspieszyłam szybko by zrównać z nim krok.
- Mamusiowy samochód. Też coś. Ty musisz jechać super męskim autem żeby czuć się mężczyzną. – zaklaskałam ironicznie.
Weszliśmy do sali i zajęliśmy swoje miejsca.
- Nie masz przypadkiem treningu po lekcjach? – położyłam ręce na blacie i spojrzałam na niego pytająco.
- Mam. Ale dziś sobie odpuszczę. – mruknął otwierając książkę.
- Okay. To zrywamy się z ostatniej lekcji, dla mnie to WF.
- Biologia. – Isaac uśmiechnął się wymownie. – Umknę przed testem pani Martin.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro