Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Powrót

Po czterech tygodniach Derek pozwolił mi łaskawie wrócić do szkoły. Uznał że wyszkolił mnie na tyle, bym mogła nie rzucić się na ucznia który zaciął się kartką papieru. Doszedł też do wniosku że kontroluję się lepiej niż wilkołaki na początku po swojej przemianie, więc mogę nie stwarzać zagrożenia dla nikogo. Jedynie Kira musiała przenieść się do mojej grupy na angielskim, a Scott miał mieć teraz ze mną WF, dla pewności że niczego nie odstawię. Zapewnili mi niańkę na każdą lekcję, na niektóre nawet dwie niańki.

Z takimi myślami wyszłam spod prysznica. Z dołu nie dochodziły żadne dźwięki, więc miałam pewność że Edythe wyjechała do pracy i nie będę jej widziała do końca dnia. To mnie w pewien sposób satysfakcjonowało. Nie będę musiała ze sobą walczyć. Poszłam do pokoju. Na dnie szafy którą ledwie wczoraj zamieniły Lydia i Kira, odnalazłam parę skórzanych spodni i czerwony T-shirt. Zamiast moich super wygodnych trampek, na półeczkach stały wysokie szpilki i koturny. Czas mi się kończył wiec niechętnie wcisnęłam na siebie wcześniej wyciągnięte ciuchy, i rozrzucając jeszcze wilgotne włosy na plecach, zbiegłam na dół. Zdawałam sobie sprawę z jednego, miałam głębokie cienie pod oczami spowodowane głodem. Nie sposób było je zakryć, więc Derek powiadomił wczoraj Isaaca, o tym że ma zabrać ze sobą do szkoły dwie torebki krwi.

Wypadłam na wczesno kwietniowe słońce. Grzało mi przyjemnie w twarz, uśmiechnęłam się czując jak witamina D wchodzi pod moją skórę, a potem z niej wypada w beznadziejne szybkim tempie. Opuściła mnie prędko. Zreflektowawszy się, wsiadłam do mustanga, którego swoja drogą, nie udało mi się jeszcze sprzedać. Odpaliłam szybko silnik i korzystając z wyćwiczonego już refleksu, wycofałam szybko auto z podjazdu po czym ruszyłam w stronę szkoły tnąc powietrze w pędzie prawie że błyskawicy. Mój telefon zabrzęczał gdy mijałam kawiarnię. Wyciągnęłam go jednym płynnym ruchem z kieszeni i przycisnęłam zimne urządzenie do policzka.

- Co jest? Właśnie jadę do szkoły...

- Rozmawiasz jadąc? – krzyk Lydii odbił się echem w mojej głowie. – Jesteś nieodpowiedzialna... Rozwalisz się...

- Lydia. Nic co ludzkie mnie już nie zabije.. – rzuciłam półżartem półserio. Mimo że nagłe ukłucie żalu wdarło się do mojego wnętrza. – Mów o co chodzi.

- Nie żartuj tak sobie! Wciąż zapominam czym jesteś... - obruszyła się. – Nie ważne. Isaac czeka już pod szkołą z krwią.

- Mhm... Będę za max pięć minut. – spojrzałam dookoła próbując ogarnąć gdzie jestem. – No może trzy. – gwałtownie skręciłam i wcisnęłam pedał gazu w podłogę.

Wjazd na parking szkolny był nie tyle efektowny, co niebezpieczny dla pieszych. Samochód obrócił się, ale ostatecznie stanął równo na wyznaczonym białymi liniami miejscu parkingowym. Zadrżałam oswajając się z ciekawskimi spojrzeniami wszystkich obecnych na dworze. No pewnie, wróciłam po miesiącu. Ale nie jestem cholernym eksponatem w muzeum historii naturalnej. Opuściłam auto pospiesznie kierując się do szkoły, celem dokładniej była szafka Isaaca. Na całe szczęscie stał przy niej, oparty w niedbałej pozie jakby na mnie oczekiwał. Wzięłam głęboki wdech i poklepałam go po ramieniu.

- Nareszcie. – uśmiechnął się ostrożnie i wyjął z plecaka ciążącego mu na ramieniu, opakowane w srebrną folię worki z krwią. Palenie w gardle powróciło.

- Schowaj to. – poprosiłam. – Zaraz to zabiorę, ale nie mam torby. Jak tam?

- Inaczej. – mruknął ozięble. – Nie spodziewałem się że będę transportował krew dla własnej dziewczyny. Do picia.

Skrzywiłam się. W jednej chwili dostałam ogromnego wahania nastroju. Wściekłość buzowała gdzieś we mnie.

- Twoje oczy...

- Ta? – złapałam go za ramię. – To dawaj panie ambulans. – szarpnęłam go gwałtownie i poprowadziłam w stronę ciemni. – I transportuj mi krew.

Byłam tam może ze dwa razy, i wiedziałam że to ciemne ustronne miejsce gdzie mogłabym bez świadków zrobić to co dla ludzi było obrzydliwe. Ciągnięcie Isaaca też nie sprawiało mi frajdy, ale musiałam jakoś przenieść krew z miejsca A do miejsca B i umknąć ciekawskim. Kiedy dotarliśmy do czarnych drzwi, upewniłam się że są otwarte i z oporami wcisnęłam Isaaca do środka.

- Co to do cholery jest?

- Ciemnia. – rzuciłam od niechcenia. – Daj mi krew, Isaac.

Zrobił to z oporem. Podał mi worki. Rozerwałam szybko srebrną folię a na widok krwi niemalże oszalałam. Kły się wysunęły, z gardła wydobył mi się głęboki charkot. W ostatniej chwili zdążyłam rzucić Isaacowi ciche „wyjdź", zanim zatopiłam kły w foliowych workach.

Nie ruszył się nawet o milimetr. Oparł się o zamknięte drzwi i obserwował z należnym politowaniem. Nie byłam w stanie określić tego jak się zachowywałam w tej chwili. Czułam się za to jak narkomanka która dorwała się do dawki narkotyków po długim okresie głodu. Jak alkoholiczka która wpadła ponownie w swój nałóg po odwyku. Jednak ja nie robiłam tego bo czułam się wtedy świetnie, robiłam to bo musiałam. Tylko to zapewniało mi przeżycie na ledwie egzystencjalnym poziomie, ale było to swojego rodzaju życie. Przez tyle czasu swojego ludzkiego życia, byłam ostrożna, uważałam na wszystko dookoła. To głupie.

Będąc martwą, czułam się bardziej żywa niż kiedykolwiek.

- To straszne! – rzucił Isaac z odrazą.

Skończyłam też drugą torebkę więc mogłam się jedynie spodziewać że moja twarz będzie normalna, bez głębokich cieni, bez czarnych jak smoła oczu. Doszłam do wprawy, więc żadna kropla krwi nie zabrudziła mojego ubrania. Odrzuciłam torebki do kosza, i wytarłszy usta, spojrzałam na Lahey'a spokojna.

- Taka jestem.

- Wiem. – przyznał. – Nie spodziewałem się tylko że tak to... No wiesz. Wygląda.

- Nie wiem czego się spodziewałeś, ale mam dziwne wrażenie że nie patrzysz na to wszystko przychylnym okiem.

Nachmurzył się i przestąpił twardo z nogi na nogę. Zamknął oczy i zakołysał się na piętach rytmicznie wartując się w moją bladą twarz. Po chwili niepewności która rwała wieczność uśmiechnął się promiennie i chwycił klamkę.

- Wydaje ci się. – wyciągnął ku mnie rękę. Położyłam ostrożnie chłodne palce na jego ciepłej dłoni. Chwycił je i otworzywszy drzwi wyprowadził mnie z ciemni.

Nie zastanawiałam się nad tym, co nim kierowało. Wiedziałam jedynie tyle, że nie wiedziałam nic. Straciłam gdzieś swoją zdolność czytania w ludzkich twarzach, skupiałam się raczej na tym co mogłam zobaczyć. Klasę od matematyki. Nadal mnie przerażała, mimo że teraz to ja mogłam zabić nauczycielkę wzrokiem, i nie tylko. Sam fakt że spędziłam poza tym miejscem tortur ponad miesiąc był optymistyczny. Teraz jednak przyszło mi się zmierzyć z najgorszym koszmarem o którym zapomniałam niemalże całkowicie.

Isaac chyba wyczuł moje przerażenie bo spojrzał na mnie i już po chwili trzymał moje ramiona oburącz i patrzył mi w oczy ze stoickim spokojem.

- No co ty? Zwykłej klasy od matmy się boisz?

- Łatwo ci mówić... - skrzywiłam się. – Ja wręcz nienawidzę matmy. To się nie zmieniło.

- Wyobraź sobie że nauczyciel to ja...

- Uczy mnie pani Wessen.

- Gdy będziesz na nią patrzeć wyobraź sobie mnie. – stopniowo zaczął puszczać moje ramiona.

- To się nie uda. – wyciągnął moją książkę i notatnik ze swojego plecaka i podał mi go.

- To pomyśl o mnie. – jego skóra nie stykała się z moją. – Pomyśl o mnie... kompletnie bez ubrań.

Gdybym mogła, zapewne bym się zarumieniła. Przygryzłam zamiast tego wargę patrząc jak Isaac odwraca się i odchodzi na swoją lekcję pozostawiając mnie samą sobie, nie do końca gotową do stawienia czoła matematyce. Zapewne na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek zadowolenia. Odetchnęłam głęboko czując wszystkie okoliczne zapachy, i powoli weszłam do znienawidzonej klasy, skupiając na sobie spojrzenia wszystkich uczniów.

Myśl o Isaacu, nakazałam sobie, całkiem nagim.



ISAAC BADASS WRACA MOI PAŃSTWO

PRZEZ TEN TYDZIEŃ NIE BĘDZIE ROZDZIAŁÓW!!! WYJEŻDŻAM W GÓRY I IDK CZY BĘDZIE TAM WIFI I CZY DAM RADĘ COŚ NAPISAĆ BO FULL MOON NAJLEPIEJ PISZE MI SIĘ NA MOIM KOCHANYM KOMPUTERZE A TAM ZABIERAM LAPTOPA. BĘDĘ SIĘ TEŻ ZAJMOWAŁA MOJĄ NOWĄ KSIĄŻKĄ (TEJ NIE PORZUCĘ) KTÓRA SWOJA PREMIERĘ BĘDZIE MIAŁA PRAWDOPODOBNIE W MARCU/KWIETNIU. 

ENJOY!!! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro