Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Piekielni wysłannicy


Te dni po powrocie Isaaca były moimi ulubionymi. Spędzaliśmy razem każdą możliwą chwilę, i nawet zdarzało mi się zapominać o jadzie rozprzestrzeniającym się w moich żyłach. Nadal miałam nadzieję, że Deaton znajdzie rozwiązanie, ale pozostawało mi czekać. Nam wszystkim pozostawało czekanie.

W sobotni wieczór wszyscy uznaliśmy, że przyda nam się trochę odpoczynku, dlatego w szóstkę wybraliśmy się do Sinderelli, choć każde z nas miało złe wspomnienia z tym miejscem. Tam umarłam i tam zostałam zmieniona w Zimną. Tam dowiedzieliśmy się, że Carter to Will, tam straciłam swoje umiejętności Norny. W ogólnym rozrachunku, Sinderella wychodziła na minus, ale musieliśmy wyjść z domu, a w miasteczku takim jak Beacon Hills nie mieliśmy zbyt dużego wyboru.

Właśnie dlatego o dziewiątej wieczorem wysiadłam z samochodu Isaaca pod Sinderellą, próbując być optymistycznie nastawiona. Jechała z nami Lydia. Stiles, Malia i Scott zaparkowali jeepa kawałek dalej. Lydia wyglądała pięknie w czerwonej bluzce z czarnej spódnicy z rozcięciem na nogę. Włożyła wysokie buty a jej makijaż był jak zwykle nienaganny. Ja nie wysiliłam się zbytnio. Miałam wrażenie, że moja niewładna ręka i tak zepsuje efekt jakiejkolwiek kreacji, więc włożyłam spodnie, i cieniutką bluzkę z długimi rękawami zakończonymi falbaną ukrywającą dłonie.

Isaac uśmiechnął się do mnie, kiedy do niego podeszłam. Noc była upalna i duszna. Z Sinderelli wydostawała się głośna muzyka. Dudnienie basu odbijało się od pobliskich budynków. Chwyciłam Isaaca za rękę i powiedzmy, że byłam gotowa wejść do środka.

Wewnątrz niewiele się zmieniło. W przytłumionym świetle tańczyło wiele osób. Przeciskaliśmy się do loży zarezerwowanej przez Scotta. Kelnerki w skórzanych strojach lawirowały z tacami, zbierając zamówienia z lóż i stolików.

W powietrzu unosiło się dziwne napięcie, które chyba wszyscy wyczuliśmy. Scott co chwila rozglądał się nerwowo. Malia poruszała nozdrzami. Stiles kurczowo trzymał rękę Lydii, a ja spoglądałam na parkiet.

Isaac przysunął się do mnie blisko, tak jak tego dnia, kiedy po raz pierwszy mieliśmy razem WOS. Sprawiał wrażenie, jakby chciał mnie ochronić przed zdecydowanie całym światem. Albo chociaż wysłannikami Lucyfera.

Jeśli kiedykolwiek powiedziałam o kimś, że jest onieśmielający, wyjątkowo się pomyliłam. To oni byli onieśmielający. W jednej chwili, kiedy nasze drinki stały już przed nami a napięcie sięgnęło zenitu, dowiedzieliśmy się, na co oczekiwaliśmy, choć nie mogliśmy tego przewidzieć.

Byli jak dwie postacie płynące przez parkiet. Dziewczyna była najpiękniejszą, najbardziej onieśmielającą istotą jaką widziałam. Niewielka postać o szczupłej, twarzy z wysokimi kośćmi policzkowymi, szarymi oczami, drobnym nosem i dużymi, pełnymi ustami, lustrowała wzrokiem całe pomieszczenie. Włosy miała do połowy pleców, brązowe, z jaśniejszymi refleksami. Jej twarz promieniała, choć ona faktycznie nie miała na sobie ani grama makijażu. Długie, naturalne rzęsy sięgały niemalże do jej perfekcyjnych brwi. Była chuda, a przypominała modelkę, albo Angelinę Jolie, bo chyba do niej mgła być najbardziej podobna.

Chłopak idąc tuż za nią był wysoki, smukły, z posągowa twarzą Apolla. Miał brązowe oczy okolone ciemnymi rzęsami, wyraziste brwi, kształtne usta i najzgrabniejszy nos jaki widziałam w życiu. Zgrabniejszy niż nos tej piękności, której towarzyszył. Włosy miał blond, zaczesane do tyłu, cerę nieskazitelną. Przesuwał wzrokiem po Sinderelli, zachowując przy tym kamienną twarz. Oboje byli owiani niezwykłą tajemnicą.

Oboje mieli charakterystyczne ubrania. Ona, mini spódniczkę i koronkowy top na skromnych piersiach. Jej ciężkie, czarne buciory dodawały dziewczynie czegoś, co aż krzyczało, by do niej nie podchodzić. Na smukłych palcach miała kilka pierścionków, a na nadgarstku cieniutką, srebrną bransoletkę. Chłopak był ubrany w cienką bluzę z kapturem zapinaną na zamek, który odsunięty najwidoczniej specjalnie, ukazywał jego atletyczne ciało. Długie, czarne spodnie wyglądały na szyte na miarę. Buty miał podobne do buciorów tej laleczki idącej tuż obok. W ogóle biło od nich podobieństwo.

Rozglądali się jeszcze chwilę, aż nie zauważyli naszej loży. Oboje, z pięknymi oczami wbitymi w nas, płynęli przez parkiet, aż nie znaleźli się przy stoliku. Ani jedno ani drugie nie zmieszało się nawet na moment, kiedy gapiliśmy się na nich (chłopcy z otwartymi ustami).

- Scott McCall? – zapytał wreszcie chłopak przyjemnym barytonem. Był to najbardziej oczarowujący głos jaki słyszałam. – Jestem Razjel Kavanaugh, a to moja siostra, Maureen.

Maureen uśmiechnęła się tylko, a był to zdecydowanie najbardziej niesamowity uśmiech jaki widziałam w całym swoim życiu.

- Szukaliśmy ciebie i twojego stada.

Stiles kaszlnął i zakrztusił się swoim piwem korzennym. W ogóle nie zbiło to obcych z pantałyku. Patrzyli na nas nadal tak samo, twardo i z jakąś dziwną pewnością w oczach.

- Szukaliśmy Prawdziwego Alfy.

*

- No dobra, od początku. – Scott siedział na stoliku kawowym w lofcie Isaaca, do którego postanowiliśmy zabrać przybyszy. Sinderella nie była odpowiednim miejscem na rozmowy. – Skąd tu przybyliście?

Ja opierałam się o chłodną taflę okiennej szyby. Lydia siedziała na fotelu naprzeciwko sofy zajmowanej przez Maureen i Razjela, Stiles stał na schodach prowadzących na antresolę, i opierał się o barierkę ze znudzonym wyrazem twarzy.

- Z Nowego Jorku. – odparła Maureen, słodkim, przyjemnym głosem.

- I jak nas znaleźliście? – spytał Stiles wojowniczo, choć wszyscy, którzy go znali (czyli wszyscy, prócz naszych gości), widzieli że jest spięty i nieco wycofany.

- Maureen nas tu przyprowadziła. Ona wiedziała, że tu jesteś, Scott. – Razjel mówił spokojnie.

Malia weszła do salonu ze szklanką wody i podała ją Maureen, która tylko uśmiechnęła się w ten nieziemski sposób. Isaac zaraz przyszedł, chowając telefon do kieszeni.

- Derek niedługo tutaj będzie. Powiedział, że zgarnie po drodze Jamesa. – powiedział Isaac, i podszedł do mnie. Ujął moją lewą dłoń i schował ją w swoich umięśnionych rękach.

- To, czym właściwie jesteście? – wypaliła Malia, lustrując naszych gości ostrym spojrzeniem, z którego zdawali się sobie nic nie robić.

Nie do końca wiedziałam, czy zdają sobie sprawę, że siedzą w jednym pomieszczeniu z kojotołakiem, wilkołakami, banshee i dawną Norną i Stilesem. Najwidoczniej nie spieszyło im się z odpowiedzią. Maureen spokojnie i niespiesznie piła wodę, Razjel przyglądał nam się z obojętnością na pięknej twarzy. Isaac nie puszczał mojej lewej dłoni, jakby chciał ją ogrzać.

- Ona chciała zapytać, czy może jesteście...

- Wilkołakami nie są. – stwierdził Isaac. – Inaczej pachną. Czegoś takiego jeszcze nie czułem.

- Nie śmierdzą jak my.

- Jezu, Malia! – pisnęła Lydia z oburzeniem.

- Nie mówię, że oni śmierdzą! – Malia uniosła ręce w geście obronnym. – Nie jestem głupia.

- Wybaczcie.

- Nic się nie stało. – odparła Maureen i machnęła ręką. Pierścionki na jej palcach zamigotały. Jeden z nich miał duży, czerwony kamień, który zdawał się opalizować. – Malia pewnie ma na myśli, że wydzielamy słodki, niezidentyfikowany zapach. No, przynajmniej kiedy nie pachniemy jak Nowy Jork. – dodała uprzejmie.

Siedzieliśmy w ciszy mąconej tylko ciężkimi oddechami Malii i Scotta. W końcu, grobową ciszę rozdarł zgrzyt starej windy i w lofcie pojawił się Derek a za nim wszedł James, tak samo nonszalancki jak zwykle, opadł na szezlong i wbił spojrzenie w Maureen.

- To oni?

- Tak. – Scott odpowiedział Derekowi. – Razjelu, Maureen, możecie już powiedzieć, czym właściwie wejście i po co nas szukaliście?

Rodzeństwo popatrzyło na siebie, a ja czułam, że prowadzą właśnie jakiś niemy dialog. Ignorowali zniecierpliwienie Dereka i fukanie Malii. Lydia spokojnie czekała, spoglądając co chwilę na Stilesa, to na mnie, próbowała przekazać mi coś spojrzeniem.

- Jesteśmy Nefilim i wiemy, że będziecie potrzebować naszej pomocy. – powiedział Razjel, a jego siostra spojrzała na mnie współczująco.

Nie wiedziałam co to znaczy, ale wiedziałam, że nic dobrego. I bardzo nie chciałam, by tak na mnie patrzyła. 



TO JAK NA RAZIE MÓJ TOTALNIE ULUBIONY ROZDZIAŁ! 

Mam nadzieję, że polubicie się z Razjelem i Maureen, i że ciepło ich przyjmiecie, bo te postacie to będzie dopiero cudo! Jeszcze zobaczycie! Dajcie znać co myślicie i ENJOY!


Dodałam także coś dla fanów Harry'ego Pottera! Kochani, oficjalnie mam zaszczyt zaprosić was na Time Of Our Lives, opowiadanie o Huncwotach! Nie myślcie jednak, że to takie zwykłe opowiadanie o miłości Lily i Jamesa i pobocznych wątkach! To ostatni rozdział historii Hunców! Pełno wzruszeń, humoru i odwagi! 

xXXxxXx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro