Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Tracenie rozumu


Wydałam z siebie zdławiony charkot. Derek chwycił mnie za kark tuż pod włosami. Jego ciepła skóra była irytująca i była czymś utęsknionym. Odwróciłam wzrok, i spojrzałam lustro. W idealnie białej twarzy nie było niczego ludzkiego. Kły zdążyły się wysunąć, oczy przybrać kolor onyksu. Chwyciłam palce Derek zaciśnięte na mojej szyi i odgięłam je pod nienaturalnym kątem. Z cichym syknięciem zmusiłam go do cofnięcia dłoni. Nie zrobił tego. Jego oczy zmieniły kolor i wysunąwszy pazury, wbił je w moją perfekcyjnie bladą szyję. Spodziewałam się bezdźwięczności ale usłyszałam pęknięcie porcelany. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić niemocy i niewiedzy tego człowieka. Znajdował się w małym zamkniętym pomieszczeniu z dwoma drapieżnikami, i właściwie igrał ze śmiercią. Tymczasem nieświadomy niczego, spisywał grupy krwi które przewoził w wyższe partie budynku.

- Opanuj się. – warknął cicho Derek.

Nie mogłam, nie chciałam. Obróciłam nagle głowię i zaszczyciwszy mężczyznę jednym spojrzeniem, wyrwałam się spod dłoni Dereka i pchnęłam pielęgniarza na drzwi. Zatrzymawszy awaryjnie windę, dopadłam krawędzi lodówki. Zaciskając na niej palce, czułam chłód bijący od wewnątrz. Nie kontrastował z moją skórą, byłam zdecydowanie zimniejsza. Sięgając po kolejne torebki, z obłędem myśli odpychałam Dereka za każdym razem kiedy próbował mnie oderwać.

- Rosalie! – warknął donośnie. Na całe szczęście, mężczyzna pozostawał nieprzytomny.

Myśli wirowały, czułam to wszystko dziesięć razy bardziej. Zmusiłam się do zatrzymania. Włosy miałam już umoczone w krwi, a mężczyzna powoli powracał do życia. Zapach mojej koszulki był nieziemski, krople cały czas pozostawały na kołnierzyku więc wyczulone zmysły przyspieszyły. Pulsujące nozdrza doszukiwały się czegoś nowego. Nowych zapachów, nowych doznań. W tym samym momencie, winda włączona ponownie przez Dereka ruszyła. Złapał mnie za ramiona i obrócił przodem do siebie.

- Dlatego właśnie nie możesz wrócić do szkoły. – upomniał mnie ojcowskim tonem.

- Dlatego właśnie muszę pójść się umyć, i najlepiej przebrać. – obrzuciłam wzrokiem pielęgniarza który majaczył coś w amoku. Przyjrzałam się dokładnie jego twarzy, było w nim coś znajomego, ale nie potrafiłam konkretnie dostrzec co.

Winda zatrzymała się na naszym piętrze, więc przełożywszy pracownika szpitala w bardziej wygodne miejsce, wyszliśmy i skierowaliśmy się do łazienki dla odwiedzających. Dopiero w dużym lustrze nad umywalką sprawdziłam swój stan. Oczy ponownie były złociste, umazana krwią twarz zaraz została obmyta a koszulkę wstępnie zaprałam zimną wodą. Włosy opłukałam i z wilgotnymi końcówkami rozrzuconymi na plecach, wyszłam szybko z łazienki. Derek czekał przy drzwiach, nawet się nie poruszył od momentu mojego wejścia. Bez słowa ruszyliśmy korytarzem do sal pacjentów. W tym czasie, sprzątaczki wycierały krew z windy, śmierdzącym i zapewne bardzo mocnym płynem dezynfekującym. Przemknęliśmy się do drzwi oznaczonych trzycyfrowym numerem. Derek kazał mi zostać na zewnątrz. Spełniłam jego polecenie, mimo że z ekscytacji wszystko wewnątrz mnie sie trzęsło. Otworzył powoli drzwi i wślizgnął się do środka.

Wgapiona w zegar ścienny odliczałam tykanie wskazówki sekundowej, zupełnie jakby miała nagle tyknąć mniej lub więcej razy w ciągu minuty. Dla własnego dobra wolałam nie podsłuchiwać, chociaż mogłam to zrobić, nie skupiałam się na ich słowach. Po liczeniu sekund, zaczęłam liczyć płytki z których składała się podłoga. Jeden, dwa... pięćdziesiąt osiem... sto dwanaście. Mniej więcej w tej chwili drzwi otworzyły się, a Derek gestem ręki zaprosił mnie do środka.

Wstałam pospiesznie z krzesła i nienaturalną prędkością znalazłam się przy nim. Rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie, i przepuścił w drzwiach. Isaac stał oparty o parapet i uśmiechał się do mnie szeroko. Nie było śladu po tym co Will mu zrobił. Rozłożył ręce, a ja niewiele myśląc wpadłam w jego ramiona, oplatając biodra chłopaka nogami wtuliłam twarz w zagłębienie jego szyi. Był znajomo ciepły, kontrast temperatur naszych ciał był teraz bardzo duży.

- Ty żyjesz. – mruknęłam cicho.

- Ty też. Tak jakby... - w jego głosie kryła się pewna sztuczność której nie potrafiłam skategoryzować. – Jesteś zimna. Lodowata. – zauważył.

- Tak. A ty nadal gorący, chociaż teraz czuje to dziesięć razy bardziej. – stwierdziłam. – I pachniesz inaczej.

- Ty też. – zachichotał nerwowo.

Staliśmy tak w błogiej ciszy. Derek opuścił salę, więc zostaliśmy sami wtuleni w siebie. Czułam jego puls, taki żywy, taki wyrównany. Towarzyszył krwi. Litrom krwi przewijającym się przez jego żyły. Opanowałam pragnienie, na tyle by móc pozostać z nim w jednym pokoju. Czucie na powrót jego ramion było miłą odmianą. Chciałam napawać się tym jak najdłużej, ale coś kazało mi przerwać ciszę.

- Nic nie będzie tak jak dawniej, co? – odsunęłam się na tyle, by móc spojrzeć w idealne oczy Isaaca. Podtrzymał moje spojrzenie, ale na jego twarzy pojawił się wyraz zawiedzenia.

- Na pewno nie ty... Nie my. Nie jesteś już tamtą Rosalie... Nie jesteś.

Potwierdził swoje słowa. Właściwie to życie je potwierdziło, los to zrobił. Los rzucił mnie w tą dziwaczną egzystencję. Wiedziałam że Derek uprzedził o tym Isaaca, ale moja niepewność wzrastała z każdą dłużącą się chwilą, podczas której Isaac przyglądał się mojej twarzy. Wyszukiwał na niej czegoś... ludzkiego? Chwycił moją drobną twarz w swoje dłonie i przybliżył usta do moich, zupełnie tak jakby metodycznie coś sprawdzał. W końcu jego usta zetknęły się z moimi. Nie było to takie samo uczucie jak wcześniej. Ten pocałunek był jak zderzenie góry lodowej z Titanicem. Miałam wrażenie że jestem cholernym rozbitkiem który wreszcie znalazł swoją kłodę i chwytał się jej by jakoś podryfować do brzegu. Mnie zależało teraz bardziej, dlatego by go nie stracić. W ciągu tych kilku dni bez niego, uświadomiłam sobie że nie żyję dla siebie, tylko dla niego. Żyję by go kochać.

Drzwi za moimi plecami otworzyły się gwałtownie. Odsunęłam się od Isaaca jak oparzona, zupełnie nienaturalnie. Dlaczego nie słyszałam kroków? Dotychczas słyszałam wszystkie dźwięki, ale w obecności Isaaca moje zmysły nie pracowały tak jak powinny. Były odurzone, samym nim.

- Wybaczcie że przerywam w tak nieciekawej chwili... - Derek trzymał jeszcze rękę na klamce. – Ale chyba mamy nowy problem, tym razem ze Stilesem.

Spojrzałam na Isaaca. Jego twarz znienacka stężała. Napiął mięśnie jak drapieżnik szykujący się do skoku. Widocznie brakowało mu tej adrenaliny, która musiała teraz pojawić się w jego żyłach i dać ogromnego kopa. Jego serce waliło.

- Co oznacza problem?

- Tylko mi nie mów że znowu Nogitsune... - Isaac rzucił znudzonym tonem.

Derek pokręcił głową.

- Obawiam się, że stał się ofiarą Banshee.

Wybiegłam z sali najszybciej jak mogłam, więc w mgnieniu ludzkiego oka. Nawet nikt mnie nie zauważył, poruszając się z niezwykłą wdzięcznością, prędkością i sprytem, dopadłam klatki schodowej pozostawiając za sobą chłopaków, z zdezorientowanymi minami. W połowie schodów prowadzących na pierwsze piętro, zatrzymałam się pociągając nosem. Krew. Było jej tu pełno. Każdej grupy, pełno ludzi, zapachów... Zatrzymałam oddech by nie czuć kuszących mnie zapachów. Nie wiem jak udałoby mi się zatuszować „popis" wśród tylu ludzi. Stojąc na schodach opanowałam wszelkie emocje, i już człowieczym tempem, wyszłam z klatki schodowej na parter szpitala. Ludzi jak zawsze było tu od groma. Odwiedzający, nowi pacjenci... Wszyscy dookoła o czymś rozmawiali, a ja nie mogąc czuć zapachu Stilesa, przeszłam ostrożnie koło recepcji i uśmiechnęłam się do zasiadającej za kontuarem pielęgniarki.

- Stilinski. Wie pani gdzie jest?

- Jesteś z rodziny? – nie zaszczyciła mnie nawet spojrzeniem. Skrzywiłam się.

- Nie...

- Rosalie! – ktoś mnie zawołał. Odwróciłam głowę by sprawdzić kto. Mama Scotta stała w drzwiach jakiejś sali i machała na mnie ręką.

- Już nie ważne. – rzuciłam na odchodne.

Poszłam w jej stronę i wcisnęłam się do pokoju o białych ścianach i niebieskiej podłodze. Znałam go dobrze. Pokój zabiegowy. Stiles siedział na kozetce, obok niego Liam uśmiechał się głupkowato i potrząsnął głową, strącając krople deszczu z włosów.

- Nie można was zostawić na jeden dzień...

- Lydia krzyknęła. – przerwał mi Stiles. – Od tak, na WOS'ie. Wyprowadziłem ją z sali, zanim zdążyła się wydrzeć na dobre. Zamknąłem się z nią w radiowęźle, a potem stało się to. – odwróciwszy głowę ukazał mi stróżkę zaschniętej już krwi płynącej z ucha. Zakręciło mi się w głowie,.

- Jesteś głupi, czy głupi? – warknęłam. – Krwi mi się nie pokazuje... Mogę cię zabić. Liam, wyprowadzisz mnie? – czułam jak kły pną się do ukazania. – Szybko.

Chłopak zrozumiał natychmiastowo. Chwycił mnie za ramię i wyciągnął z pokoju zabiegowego. Przeszliśmy przez korytarz i w zetknięciu ze świeżym powietrzem, mój organizm zaczął się uspokajać, miarowo wracać do normy. Odetchnęłam sobie kilka razy czują jeszcze pieczenie w gardle. Zniknęło dopiero po dłuższej chwili. Wbijałam wzrok w ziemię, ale gdy uniosłam głowę, spojrzałam na Liama. Usiedliśmy oparci o ścianę szpitala. Chciałam ostrożnie dobierać słowa.

- Nie powinien. Dla własnego dobra.

- Wiem. – upewnił mnie Liam. – Scott mówił że teraz wszyscy musimy uważać. Przynajmniej na początku. Wiem jakie to trudne. Jeszcze niedawno przy pełni musieli mnie przywiązywać do drzewa. Isaac rozwalił łańcuch siłując się ze mną. – przypomniałam sobie rozerwane ogniwo łańcucha leżące gdzieś na dnie szuflady biurka. – Więc mogę ci pomóc.

- To wymaga innej samokontroli niż... zmiany. – wytłumaczyłam mu półgłosem. Nasze włosy ociekały teraz wodą. – Ja nie przeobrażam się w porośniętego sierścią wilkołaka, ja po prostu czuję dziwny pociąg do krwi. To odrzucające. – ostrożnie dobierałam słowa. – Nie jestem pewna czy nauczyłbyś mnie kontrolowania odruchu przy samym zapachu czy widoku krwi. Nie znasz się na tym, tak jak ja nie znam się na wilkołaczeniu. Nie obraź się.

- Kto w takim razie ci pomoże, co? Mamy człowieka, wilkołaki, Banshee, Kitsune, zewnętrzną pomoc Hayden jako chimery i przy dobrych wiatrach kojotołaka... Nie ma pomocy, i jesteś jedynym wampirem jaki do tej pory nie próbował nas zabić.

- Właściwie Derek zaczął mi pomagać. – wzruszyłam ramionami. – Ze wsparciem Isaaca będzie łatwiej.

- Skoro tak sądzisz. Nie odczuwasz dziwnego wrażenia? – przechylając głowę Liam przyglądał się mojej białej twarzy.

- Jakby świat nagle stanął w miejscu? Jakbym wariowała? Mam wrażenie że tracę rozum od początku tego roku szkolnego, i cały czas jest tylko gorzej i gorzej.



DAM DAM DAM 

REAKCJA ISAACA WYDAJE SIĘ BYĆ CAŁKIEM NORMALNA, BUT, WHAT WILL BE NEXT? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro