29. Pustka i cisza
Pamiętam ten sen, o twarzy przyjaciela, który nagle stał się wrogiem. Pamiętam go dobrze. To był sen o Willu.
I to właśnie z obrazem Willa blednącym pod powiekami obudziłam się w szarej pościeli Isaaca, po nieznanym czasie. Wiedziałam, że nie jestem sama. Wszystko docierało do mnie falami. Najpierw przeszłość, potem teraźniejszość.
Pierwszym co zauważyłam było to, że ktoś mnie umył. Nie miałam pod paznokciami ziemi, na ciele krwi. Moje ramię było schludnie obandażowane, grot jak przypuszczałam wyjęty. Miałam na sobie koszulkę Isaaca i własną bieliznę.
Potem zaczęłam dostrzegać inne rzeczy. Isaac z zatroskaną miną siedzący na podłodze przy łóżku. Wyglądał, jakby w ogóle nie spał. Włosy miał potargane, oczy podkrążone, twarz szarą i zmartwioną. Z dołu dochodziły do mnie odgłosy krzątaniny.
Wtedy do mnie dotarło, że obudziłam się w rzeczywistości bez Edythe i bez Maureen. To znów wywołało palący ból w całym ciele.
- Rosie. – Isaac natychmiast znalazł się przy mnie. Objął mnie ciepłymi ramionami.
Płacz wstrząsał mną jak szmacianą lalką. Nie chciałam. Nie chciałam żyć w rzeczywistości bez nich. Wolałabym umrzeć.
Minęło kilka dni od paskudnej pobudki. Jak się okazało, po płaczu i rozpaczy przyszła pustka i przerażający spokój. Spędzałam czas u Isaaca, nie miałam zamiaru wracać do domu. Najchętniej, chciałam go spalić, tak jak zrobiłam to z samochodem, co Stiles i reszta zatuszowali jako samodzielny zapłon z powodu wady technicznej.
Leżałam na wznak na podłodze w lofcie. Razjel odszedł ze swoimi rodzicami. Nie przypuszczałam, by kiedykolwiek odwiedził Beacon Hills. To miejsce było jednym wielkim cmentarzem.
Strzępki rozmów odbywających się w kuchni dobiegały do mnie, a raczej przebijały się przez próżnię w której się znajdowałam.
- Stiles, musisz już porozmawiać z ojcem, żeby oddali...
Reszta zdania Lydii zawisła w powietrzu między nią, Stilesem i Isaacem. Domyśliłam się, że jedno z nich wygląda z kuchni ukradkiem, i przygląda mi się, czy podsłuchuję. Nawet się nie ruszyłam. Najwidoczniej czuli się na tyle bezpiecznie, by kontynuować rozmowę.
- ... ciało.
- Tata mówi, że to może jeszcze trochę potrwać. – stwierdził Stiles. – Strzała... Poza strzelnicą...
- Co z nią zrobimy? – głos Lydii był ściszony. – To trwa już drugi tydzień.
- Straciła oboje rodziców. – syknął Isaac. – Ja wiem jak to jest i...
- Znowu to wałkujemy? – mogłam zobaczyć oczami wyobraźni jak Stiles odwraca się przodem do blatu kuchennego i uderza w niego głową. – Słuchaj...
- Nie, Stiles. – łagodny głos Lydii przerwał mu. – On ma rację. Will był jej ojcem. Nawet jeśli był Willem, to nadal jej ojcem.
Moja wyobraźnia znów zaczęła działać. Lydia stojąca między Stilesem i Isaacem, zadzierająca głowę, by spojrzeć na ich twarze wyrażające zacięcie i gotowość do kontynuowania sporu. Niemalże mnie to rozbawiło.
- Musicie się uspokoić. – powiedziała rzeczowo.
Nie słyszałam otwierających się drzwi loftu ani kroków, ale poczułam czyjeś ciepłe ciało tuż obok mojego, leżące tak samo jak ja, na plecach. Osobnik był wpatrzony w sufit. Kątem oka dostrzegłam Liama Dunbara.
Leżał obok mnie, z rękami luźno ułożonymi po bokach, ale nic nie powiedział. Po prostu leżał, i w jakiś dziwny sposób, to stało się najprzyjemniejsze, w całym tym zimnym lofcie. Byłam mu wdzięczna, za tą ciszę i obecność którą mi ofiarował.
Każdy próbował się ze mną porozumiewać, rozmawiać. Nie chciałam mówić. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się odzywałam, ale miałam wrażenie, że było to wieki temu. Wolałam po prostu milczeń, niż jak gdybym miała się odezwać i głos miałby mi się złamać na pierwszym tonie.
Zostałam sama. Sama na świecie.
- Rosalie? – nade mną i Liamem pojawiła się Lydia. Trzymała w jednej ręce talerz, w drugiej szklankę z mrożoną herbatą. – Powinnaś coś zjeść.
Nie byłam głodna. Lydia postawiła wszystko na niskim stoliku i znów zniknęła w kuchni. Usiadłam i sięgnęłam jedynie po szklankę z mrożoną herbatą. Kiedy wypiłam całą zawartość, odstawiłam puste naczynie i znów położyłam się obok Liama, ramię w ramię.
- Moja mama powiedziała, że dobrze będzie, jeśli przeniesie się do mnie. – powiedziała Lydia, po długiej chwili ciszy. – Przynamniej do wyjazdu na studia. Potrzebuje opieki, a wybacz Isaac...
- Nie zostawię jej. – odparł Isaac stanowczo. – Wiem, że nie dam jej matczynej opieki, ale dam jej najlepszą, jaką się da.
- Isaac.
- Powiedziałem, nie. – odparł Isaac rzeczowo, głośno odstawiając kubek na blat.
- Nie czujesz się, jak podczas rozwodu rodziców? – spytał nagle Liam. Odwróciłam głowę, żeby na niego spojrzeć. Nasze twarze znajdowały się bardzo blisko. – No wiesz, kiedy tak walczą, u kogo zostaniesz.
Wzruszyłam ramionami. Nic innego mi w istocie nie pozostało, ale wiedziałam, że nie ważne, gdzie się teraz znajdę, nie ma opcji, żebym czuła się tam dobrze.
- Scott szuka Dereka. – powiadomił mnie Dunbar. – Od walki go nie widzieliśmy. A może ty wiesz, tylko się nie odzywasz?
Uśmiechnęłam się kącikiem ust.
- Wiesz? A odezwiesz się do nas kiedyś? Wiesz, będzie mi brakowało twoich komentarzy, jeśli postanowisz, że nie. – Liam wpatrywał się we mnie swoimi niebieskimi, błyszczącymi oczami, wyginając usta w urokliwym, chłopięcym uśmiechu. – No przestań. Nie możesz się do nas wiecznie nie odzywać. Z kim będę obrabiał im tyłki?
Alarm włączył się nagle, wywabiając z kuchni Stilesa, Isaaca i Lydię. Z liamem podnieśliśmy się wpatrzeni w drzwi. Widziałam, jak Isaac wysuwa pazury, choć nie wiedziałam do końca po co. Zagrożenie przecież minęło.
Podniosłam się ociężale, czując wielki kamień w żołądku. Derek, Scott, Malia? Kto?
Drzwi do loftu otworzyły się powoli, a po ich drugiej stronie stała kobieta. Wyciągała rękę przed siebie, jakby drzwi otworzyła jedynie siłą swojego umysłu. Wymieniłam z Liamem zdziwione spojrzenia.
Kobieta była na oko siedemdziesięciolatką. Wysoka, z siwymi włosami idealnie ułożonymi w schludnego long-boba do ramion. Miała na sobie elegancki, granatowy zestaw a w lewej dłoni trzymała drogą, skórzaną torebkę. Broszka na jej piersi połyskiwała. To był chyba kwiat piwonii. Oczy kobiety błysnęły srebrem.
Widziałam jak Isaac przesuwa się w moją stronę, jak jego mięśnie tężeją.
Kobieta weszła do loftu, a drzwi zamknęły się za nią z metalicznym grzechotem. Rozejrzała się dookoła. Isaac zdążył zakryć mnie już całą. Wszyscy gapiliśmy się na intruza jak urzeczeni. Było w niej coś znajomego, wysokie kości policzkowe i nieznośna lekkość bytu.
- Nie ma potrzeby. Schowaj pazury chłopcze. – powiedziała miękkim, ale władczym tonem. – Za to chętnie napiłabym się mrożonej herbaty. – posuwała się dalej, rozglądając się po lofcie. – Bardzo ładne lokum, ale... Surowe. Drogi chłopcze, naprawdę. Pazury nie są konieczne. Możesz odsunąć się od mojej wnuczki? Chciałabym się jej przypatrzeć.
- Wnuczki? – dźwięk mojego głosu zaskoczył mnie, a co dopiero resztę moich przyjaciół.
- No skarbie. Nie myślałaś chyba, że zostawiłabym cię na pastwę losu. Domyślam się, że matka nic ci nie mówiła o kobiecie, która wydała na świat takiego potwora, jakim był twój ojciec. – w jej głosie słyszałam nutę rozbawienia. – Renee Grace Roodsten. – przedstawiła się. – Matka Willa.
Krew zamarzła mi w żyłach.
- Dostanę tą herbatę? Chłopcze. – zwróciła się do Isaaca, a potem zobaczyłam tylko jak wysoki, barczysty chłopak przesuwa się z lekkością baletnicy. To ona go przesunęła. – Wyrosłaś na piękną dziewczynę Rosalie. Nie martw się. Nie mam ci za złe, że zabiłaś Willa. – uśmiechnęła się do mnie i chwyciła mnie w ramiona. – Uważam, że trzeba było zrobić to lata temu.
To jest ostatni rozdział przed epilogiem. Nie wiem co mogę wam powiedzieć. We mnie chyba teraz tez jest pustka i cisza. Poczekajcie do końca!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro