24. Tartak
W życiu nie zebrałam się tak szybko. Kiedy po prysznicu ja myłam zęby, Isaac dzwonił już do Scotta i reszty. Nie minęło dwadzieścia minut od odsłuchania wiadomości, a siedzieliśmy już w samochodzie w drodze na Barbson Lane.
To wszystko było jak bardzo przerażający film. Will miał Razjela i Theo, następna była Lydia. Tylko gdzie do cholery wszyscy się podziali, kiedy Raeken wzywał pomocy?
Siedząc na fotelu pasażera nie zwracałam uwagi ani na prędkościomierz, ani na to, jak szybko obraz za oknami się rozmazywał. Twarz ukrywałam w dłoniach starając się opanować drżenie całego ciała. Co ja sobie myślałam, żeby wyciszać telefon po wiadomości obwieszającej początek wyścigu?
Rzucało mną jak lalką, i gdyby nie pas bezpieczeństwa, już dawno latałabym po samochodzie jak piłeczka. Isaac co chwilę wyrzucał z siebie wiązanki przekleństw. Tartak musiał być blisko.
Podniosłam głowę. Isaac walczył ze sobą, choć ślady wilkołaczej postaci zaczęły pojawiać się na jego twarzy. Widziałam, jak z zaciska na kierownicy długie palce. Krew zaczęła kapać mu z dłoni. Pisnęłam cicho, ale już nie zwracał na to uwagi.
Wrzucił samochód w zakręt i znaleźliśmy się na Barbson Lane. Tartak majaczył przed nami, a za nim migotała rzeka. Zatrzymaliśmy się kilka metrów przed drewnianym ogrodzeniem. Isaac nie zawracał sobie głowy parkowaniem. Zostawił samochód byle jak i zwrócił się do mnie niesamowicie poważnym tonem.
- Zostań w aucie i zablokuj drzwi. – poprosił.
Opanowałam histeryczne parsknięcie. Tam mógł być Will, Aaron, nie daj Boże Jeremy i reszta popaprańców mojego ojca! Czy Isaac był tak głupi, że myślał, iż pozwolę mu samemu wejść do środka.
- Wiem co ci siedzi w głowie. – warknął. Na moich oczach nos mu się spłaszczył, szczęka i baki pokryły sierścią. Ujął moją dłoń swoją, z palcami zakończonymi ostrymi pazurami. Oczy mojego chłopaka błysnęły na złoto, ale nadal znajdowało się w nich to samo uczucie. – Poczekaj na resztę. I na miłość boską, nie wychodź z samochodu. Zostawiam kluczyki, zablokuj drzwi. Naprawdę, o wiele bardziej pomożesz mi zostając w bezpiecznym miejscu. Przesiądź się za kierownicę, na wszelki wypadek.
Chwycił klamkę i wysiadł. Zrobił to tak szybko, że kiedy próbowałam złapać go za ramię, moje palce zacisnęły się na powietrzu. Dałam za wygraną. Łatwiej będzie mu w pojedynkę, a ja jestem teraz tylko zwykłą dziewczyną, nie Norną, nie Zimną. Zwykłą dziewczyną.
Zablokowałam drzwi i patrzyłam jak Isaac przeskakuje ogrodzenie jednym, szybkim susem. Tartak, rzeka i las były takie spokojne. Przypominało mi to jakiś tani obraz, jeden z tych, które dało się kupić na pchlim targu. Idylliczne otoczenie dla tak diabelskiego czynu, jakiego miał zamiar dopuścić się Will.
Przesiadłam się za kierownicę, uznając, że to jednak dobry pomysł.
Kuliłam się na przednim siedzeniu. Z tartaku nie dochodziły żadne niepokojące odgłosy. Żadnego wycia, skomlenia czy łamania desek, bądź kości. Nikt nie krzyczał. Wyciągnęłam komórkę. Była dziesiąta rano. Granie w durną gierkę na telefonie w tej sytuacji było kompletnie niestosowne, ale musiałam czymś zająć myśli i palce.
Ktoś stuknął w boczną szybę. Drgnęłam, kiedy zobaczyłam twarz Stilesa przyklejoną do szkła zbyt blisko mojej twarzy. Odblokowałam drzwi i wysiadłam.
- Gdzie Isaac? – odpowiedź najwidoczniej była wymalowana na mojej twarzy. – Pomyślałem, że będziesz chciała to mieć.
W ręce trzymał mój pas z pistoletem i sztylet które dostałam od Maureen i Razjela.
- To było w moim pokoju. – powiedziałam, marszcząc brwi. – Przelazłeś do mojego pokoju i to zabrałeś? Stiles, jeśli masz kieszenie pełne mojej bielizny...
- Wohoo, królewno ciemności. – Stiles cofnął się z uniesionymi rękami. Wbił wzrok w ogrodzenie tartaku. – Dadzą sobie radę.
Derek i Scott przesadzali właśnie ogrodzenie. Kiedy znów odwróciłam się do Stilesa, stała obok niego Maureen. Zapomniałam, jak bezszelestnie potrafiła się poruszać. Miała przy sobie cały ekwipunek. Ubrana w długie, czarne spodnie i cieniutką, czarną bluzę z kapturem zarzuconym na głowę przypominała żywą Śmierć. Wdziałam, że przy kostce ma zatknięte przynajmniej dwa krótkie noże. Ich rękojeści wystawały z jej ciemnych buciorów. Jej pierś przecinał skórzany pas i dopiero teraz dostrzegłam rękojeść wielkiego miecza wystającą zza jej pleców. Podwinęła rękawy ukazując noże przy nadgarstkach. W palcach obracała gwiazdki do rzucania, których ostrza błyszczały w porannym świetle.
- Wiecie, czy on tam jest? – spytała Maureen, nie przestając się bawić gwiazdkami. – Mam coś dla ciebie, Rosalie. Chodź.
Wskazała mi drogę do samochodu, którego wcześniej nie widziałam. Był to czarny SUV. Otworzyła bagażnik. W środku obok broni da przynajmniej jednego oddziału wojska leżała srebrna walizeczka. Otworzyła zatrzasku smukłymi, białymi palcami. W środku leżało kilka krótkich pistoletów i magazynków. Bez słowa Maureen zaczęła montować je przy moim pasie. Potem wręczyła mi jeszcze długi, cienki nóż. Nie pytała o pozwolenie. Kucnęła, i przy moim prawym udzie zapięła kolejny pas, podobny do tego na którym zamocowany był jej miecz. Do pasa przyczepiła jakieś dziwne fiolki, których zawartość była czysta jak woda.
- Co to?
- Coś, żeby Aaron nie mógł do ciebie podejść. – powiedziała, nawet na mnie nie patrząc. – A, zapomniałabym.
Wręczyła mi srebrny przedmiot. Do złudzenia przypominał zapalniczkę, ale kiedy spróbowałam go otworzyć, natychmiast zakryła dłonią wieczko.
- Popiół górski. W razie potrzeby. – powiedziała. – To co masz, to broń Nefilim. Wszyscy Nefilim na świecie właśnie teraz głosowaliby, żeby spalić mnie żywcem, ale to mnie nie obchodzi. Dasz sobie radę. – rzuciła przez ramię, idąc już w stronę Stilesa.
- Gdzie Lydia? – spytałam, idąc za nią. Patrzyłam cały czas na tartak. Cichy i uśpiony tartak.
- Z Malią, Brettem i Liamem. Prawdopodobnie też z połową stada Satomi. – zaczął wyliczać Stiles. – Nie mogłem jej zabrać i praktycznie oddać ją w ręce Willa.
Doskonale go rozumiałam.
Czekaliśmy, oparci o samochód Isaaca, pełni niepokoju. Derek najwidoczniej zabronił Maureen wchodzić do środka, a Stiles... Stiles chyba nie wziął swojego kija. Z każdą kolejną mijającą minutą chciałam tam wbiec i wytargać Isaaca za koszulkę do wyjścia.
- Razjel nadal żyje. – powiedziała Maureen. – Wiem to, czuję to.
- W takim razie Theo też. – Stiles zaczął chodzić nerwowo przed nami. – Czy to nie głupie, Rosalie?
- O czym mówisz, o tym, że mój ojciec to diabeł, czy że czekamy tu jak durnie?
- To teraz już dwie rzeczy są dziwne. – Stiles zatrzymał się. – Pamiętasz, kiedy w motelu wyciągnęliśmy cię z łap Jeremy'ego? Isaac wsadził cię do samochodu i ja cię zabrałem. Znów czuję się jak wtedy.
- Ja...
Nie zdążyłam odpowiedzieć. Brama tartaku otworzyła się z hukiem. Zobaczyłam sylwetkę Dereka. Cały był poplamiony krwią, twarz miał brudną. Nic nie rozumiałam. Przecież, nic nie słyszeliśmy. Rzuciliśmy się do niego biegiem.
Zanim zdążyłam wyhamować, ktoś wpadł we mnie odpychając mnie do tyłu. Wybuch zgrał się z moim upadkiem. Walnęłam o twardą ziemię, a czyjeś ciepłe, ciężkie ciało przykrywało mnie całkowicie. Gorąco bijące od tartaku i sam dźwięk na chwilę odebrały mi słuch. Zaciskałam powieki, ból był okropny.
Otworzyłam oczy po chwili. Leżałam odwrócona twarzą do ziemi w znanych, silnych ramionach.
- Isaac. – wykrztusiłam, dusząc się kurzem wzbijającym się w powietrze.
Isaac odwrócił nas oboje, nie puszczając uścisku i odczołgał się. Płomienie zdawały się sięgać nieba. Stiles i Scott leżeli kawałek dalej, brudni i zakurzeni jak ja i Isaac. Derek trzymał Maureen w ramionach. Poczułam coś mokrego pod moimi plecami. Kiedy sięgnęłam palcami, i potem na nie spojrzałam, zrobiło mi się niedobrze.
Krew.
Natychmiast zwalczyłam ból w całym ciele i odwróciłam się, żeby spojrzeć na Isaaca. Uśmiechał się głupkowato.
- Żyjesz. – powiedział i położył głowę na ziemi. Poczułam jak trzęsie się w śmiechu.
- Co? – zamrugałam. Kaszlnęłam, kiedy kurz wdzierał mi się do gardła. – Co tam się stało?
I wtedy go zobaczyłam. Wyczołgiwał się przez bramę tartaku, brudny od sadzy z ubraniem palącym się na nim. Nigdy nie zapomniałabym tej twarzy, obłudnego wyrazu i ciemnych włosów.
Podniosłam się ociężale z Isaaca i w drodze do ostatniego ocalałego wyciągnęłam z pasa nóż od Maureen. Kucnęłam przy postaci z moich koszmarów.
- Po raz ostatni. – powiedziałam, unosząc nóż tuż nad jego klatką piersiową. – Idź do diabła.
Jeremy nawet nie jęknął, kiedy wbiłam ostrze w jego zimne ciało. Czułam na sobie spojrzenia innych wypalające we mnie dziury. Przeciągnęłam ostrze tak, jak Aaron zrobił to Billy'emu. Przynajmniej, tak to sobie wyobrażałam.
Czyjaś delikatna dłoń wylądowała na moim ramieniu. Uniosłam głowę. Maureen stała tuż obok, a słońce tworzyło aureolę wokoło jej głowy.
- Chodź, Rosalie. – powiedziała łagodnie. – Płomienie zabiorą go tam, skąd przyszedł.
Ogień wzbijał się w niebo. Kiedy już byliśmy na drodze prowadzącej do Tower, słyszeliśmy w oddali radiowozy i straż pożarną zmierzające do tartaku. Nikt nie ocalał, a to dopiero była zapowiedź.
WESOŁYCH ŚWIĄT KOCHANI! Radości i miłości! Spędźcie je z rodziną i z tymi, których kochacie! Bliscy to niesamowity dar!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro