Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. Wysoka stawka


Poczułam czyjeś ciepłe ramiona wokoło siebie. Mój wybawca oddychał głośno jak po przebiegnięciu maratonu, ale sam fakt że ramiona były ciepłe, mnie pocieszył Nie obchodziło mnie kto to będzie, grunt że nie wampir. Otworzyłam ostrożnie oczy by spojrzeć na Dereka. Jakim cudem tak szybko się tu znalazł?

Klub był już prawie opustoszały, nie licząc wampirów stłoczonych pomiędzy filarami, i naszej watahy dziwolągów stojącej po przeciwnej stronie. Zsunęłam się z ramion Dereka i podeszłam do bladego jak ściana Isaaca który tylko łypnął na mnie groźnie, i wyciągnął rękę bym do niego podeszła. Zrobiłam to bez gadania. Kiedy tylko moimi palcami dotknęłam jego palców, pociągnął mnie za siebie i zakrył ciałem. Obserwowałam tylko jak wśród Zimnych robi się rozruch a nagle z tłumku wyszły trzy postacie. Jedną z nich był Will, drugą Carter a trzeciej nie znałam. Moi towarzysze najwidoczniej tak, bo pokazanie się mężczyzny wywołało szepty wokoło mnie.

- Kto to? – powiedziałam cicho.

- Psychopatyczny wujek Dereka który planował nas wszystkich zabić. – wyjaśnił mi szybko. – Peter Hale

- A tamten koleś to kto? – tym razem Derek wskazał na Willa.

- Psychopata mieszający w umysłach który zgrywa fajnego a tak serio to dupek. – Lydia chyba się zaśmiała.

- Znany także jako mój ojciec. – skwitowałam.

Patrzyłam na mięśnie na plecach Isaaca które napinały się pod błękitnym sweterkiem. Po mojej głowie wirowały myśli i obawy. Co jeśli Will wlezie w głowę któregoś z moich przyjaciół? Co jeśli ten cały Carter to zrobi, albo co gorsza nas zabije. Przecięcie linii życia nie wymaga wysokiego poziomu zaawansowania by zrobić to w kilka minut. Oni we dwóch, ze swoimi zdolnościami mogli rozgromić nasze szeregi jedynie w kilka sekund. Zacisnęłam palce na umięśnionym ramieniu Isaaca i przepchnąwszy się między nim a Derekiem wystąpiłam na przód. Jeśli chciał dostać mnie, dostanie mnie, bez zabijania innych.

- Rose. – uśmiechnął się Will. – Miło cię widzieć.

- Chciałabym powiedzieć to samo. – mruknęłam. – Ale ty trzymasz z nimi. – z pogardą wskazałam podbródkiem na Zimnych tłoczących się za nim.

- Nie rozumiesz. Też byś trzymała z nimi gdybyś...

- Nie. – przerwałam mu. – Nie byłabym ich poplecznikiem.

Wszystko w mojej głowie zaczęło układać się w spójną całość. Nagłe pojawienie się go w moim życiu, przejmowanie moich znajomych, kazanie mi wejść w umysł Lydii. Wiedział co tam może się stać, wiedział co będzie dalej. Sam aranżował jej porwanie zdobywając informacje ze środka. Był wspólnikiem Cartera, lub jego sługą. Szpital dla obłąkanych, zachowanie Isaaca, sztylet z tojadem, puzzle układały się w mojej głowie tworząc cały okres mojego życia od przyjazdu Will do teraz. Dopiero kiedy postawił stopę w Beacon Hills, moje problemy się zaczęły. Zastanawiała mnie tylko jedna rzecz. Dlaczego mnie szkolił? Dlaczego pomagał mi opanować wszelkie emocje i zdolności. Dlaczego pojawiał się w nocy gdy krzyczałam i dlaczego pomagał mi w życiowych sytuacjach To była mgła mająca na celu zawężenie mojego pola widzenia. Miała skupić się na dobrym tatuśku zamiast na potworze który siedział w jego skórze. Zadrżałam. Carter próbował wciągnąć mnie w jakieś ich trio.

W jednej chwili ruch po stornie wampirów ponownie się zagęścił a spomiędzy bladych wyszła kobieta. Znajome, lecz nieco okrąglejsze rysy zadziałały na mnie jak płachta na byka. Teraz dopiero dostrzegłam że jej włosy nie były wtedy blond, tylko brązowe, ale była zbyt wymęczona i cały kolor odszedł z jej ciała. Teraz stała ubrana w biały sweter z golfem zaciśniętym na jej długiej szyi i ciemnoczerwone spodnie. Obcięte do ramion włosy były zdrowe, a ich kolor powrócił. Twarz anioła, z zielonymi oczami wykrzywiała pogarda. Miała idealną figurę, ale to już nie była ta sama starowinka z celi w szpitalu dla obłąkanych. To była trzydziestoletnia kobieta o ładnej twarzy i długich nogach.

- Poznałaś już Bridget? Kochana osóbka. – zaśmiał się mężczyzna przedstawiony mi jako Peter Hale. – My się chyba nie znamy, jestem Peter. – wyciągnął rękę i ruszył ku mnie, jednak nie pozwoliłam mu się zbliżyć wytwarzając tarczę od której się odbił i upadł na podłogę. – Nie to nie. – zebrał się szybko z podłogi a z jego ust wyleciał charkot.

- Nie znasz jeszcze Ethana. – Will ułożył dłoń na ramieniu chłopaka stojącego obok niego.

- Ethana? – jęknęłam. – To Carter.

Will wybuchł śmiechem i jeszcze kręcąc głową spojrzał na mnie z politowaniem.

- Jak ktoś taki jak on mógłby zarządzać całymi rzeszami wampirów? – prychnął. – Małe wilczki są zdziwione. Ojej.

- Więc kto to jest?

- Mój syn.

Wmurowało mnie w ziemię. Synem Willa? Co? Nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani słowa, nawet nie próbowałam. Ogromnych rozmiarów gula urosła mi w gardle gdy stałam i tylko wpatrywałam się w Willa i Cartero-Ethana. Nie byli nawet do siebie podobni więc mogłam poddawać w wątpliwość ich pokrewieństwo. Krew musiała odpłynąć mi z twarzy, i byłam blada jak ściana. Odwróciłam się i poszukałam pomocy u moich przyjaciół. Mięśnie wilkołaków były napięte. Krew lała się z ich zaciśniętych pięści, pazury zapewne poprzecinały skórę. Lydia mierzyła wzrokiem Bridget a Kira trzymała dłoń na pasku. Stiles natomiast, wyciągnął coś na wzór pistoletu.

- Skoro nie on jest Carterem, to...

- Will. – przerwałam Scottowi nie mogąc uwierzyć że to właśnie padło z moich ust.

Spojrzałam na Willa a on tylko uśmiechał się z wyższością, jak ojciec którego dziecko otrzymało najwyższą ocenę w klasie. Jego muskulatura ukryta pod skórzaną kurtkę nie dodawała mu ojcowskiego uroku, a do mnie zaczęły docierać bodźce ma które wcześniej byłam obojętna.

Will szkolił mnie, by mnie wykorzystać. By potem dostać mnie w swoje ręce, kiedy Jeremy i Eric mnie nie dostarczyli, sam po mnie przyjechał. Żyłam pod jednym dachem z człowiekiem który niszczył mnie od środka nawet nie pozwalając mi zaprotestować. Każda chwila, w której byłam z nim sam na sam, mogła być moją ostatnią, ale oszczędził mnie bo mnie potrzebował. Czułam jak emocje biorą górę. Szklanki na antresoli zaczęły drżeć i w końcu rozbijać się na podłodze i ścianach lokalu. Czułam gdzieś w sobie siłę, którą mogłabym powalić wszystkie te wampiry. To ona dodawała mi odwagi by zrobić kilka kroków w przód. Zderzyłam się z czymś, lecz to coś okazało się być podobną tarczą do tej którą odepchnęłam Petera. Zamiast odepchnięcia, zostałam przeciągnięta na drugą jej stronę i skazana na łaskę Willa.

Tarcza zakrzywiała obraz moich przyjaciół, którzy z przerażonymi minami obserwowali jak leżę na posadzce klubu. Kilka osób zbliżyło się, ale bez zgody Willa nie przejdą tej bariery. Wzięłam głęboki oddech i dźwignęłam się na proste nogi.

- Więc nadal nie zmieniłeś swoich zachcianek?

Grałam na czas. I tak nie miałam z nim szans. Żadnych.

- Nie. – mruknął z satysfakcją. – Oddasz swoją siłę i zdolności Ethanowi. On chce współpracować, ale w jego przypadku górę wzięły ludzkie cechy. Nie jest niezwykły w przeciwieństwie do ciebie. Ty ze swoich zdolności nie będziesz miała pożytku, a Ethan będzie moim wspólnikiem.

- Jeśli to zrobi, umrze! – głos Lydii przedarł się przez barierę.

- Banshee ma rację. – Bridget spojrzała na mnie. – Dziewczyna umrze jak odda swoje zdolności.

- Moja mała Rosie potrafi się poświęcać, prawda słonko? Albo ty, albo twoi przyjaciele. Wybór należy do ciebie. – Will podsunął sobie od stolika krzesło i usiadł na nie trzymając oparcie między nogami. Oparł głowę na ramionach i wpatrując się we mnie z bliżej nieznanym uczuciem, oczekiwał odpowiedzi.

Wewnętrzne głosy wykłócały się o racje gdzieś wewnątrz mnie. Niewyraźnie słyszałam też protesty zza bariery. Protesty Isaaca, Kiry, Lydii, Scotta i reszty. Nie mogłam ich zostawić, ale nie mogłam dać im zginąć. Poświęcanie stało się ostatnio chyba moim ulubionym zajęciem. Skarciłam się za tę myśl, mimo że musiałam sama sobie przyznać rację. Poświęcałam się w ostatnim czasie wiele razy. Może zbyt wiele razy. Co innego mi pozostało, w obliczu przegranej wojny.

- Widzę że nie możesz się zdecydować. – głos Willa przywołał mnie do porządku. – Pomożemy ci podjąć decyzję. Louise, weź Kitsune.

Tuż nad moją głową wyskoczyła miedzianowłosa dziewczyna i rzuciwszy się do przodu, przeleciała przez barierę i wylądowała przy ścianie. W międzyczasie zdążyła chwycić Kirę za gardło. Przyciskała ją mocno do zimnego muru. Jęknęłam cicho.

- Nie daj mu się, chce cię złamać. – rzucił Scott. – O nas się nie martw.

- Dobre Alfo. Denis, wilkołak po lewej.

Jackson został rzucony do góry przez bruneta. Wylądował na antresoli wśród szkła, zastanawiałam się tylko, czy jeszcze oddycha.

- Rosalie nie!

- Camille, Drake, Banshee i człowiek.

Kolejna dwójka została rozniesiona po lokalu. Zimna o granatowych włosach trzymała głowę Lydii w dobrze znany mi sposób. Gotowa by skręcić jej kark. Chłopak o imieniu Drake, pochylał się nad Stilesem który wygięty na barierce antresoli, próbował umknąć przed ostrymi kłami.

- Ani mi się waż! – znów krzyknął Scott.

- Stephen, na Hale'a.

Raz dwa Derek kłapał wilczymi zębami starając się odpędzić od wampira który trzymał go przyciśniętego do filaru. Mój mózg pracował szybciej i mniej wydajnie niż zwykle. Musiałam się skupić na podejmowaniu decyzji. Musiałam jakoś uciszyć Scotta bo kolejny mógł być on lub Isaac.

- Jeśli to zrobisz, znajdę sposób by skopać ci twój martwy tyłek, tak że nawet jako trup poczujesz! – wrzasnął Isaac.

- Zabawne. Dorian, do Alfy.

Wampir poruszał się bezszelestnie a już po chwili górował nad Scottem w zaciekłej walce. Isaac został sam. Teraz liczył się on. To żeby jemu się nic nie stało.

- Podoba ci się to? Tak będzie wyglądało twoje życie jeśli nie oddasz Ethanowi swojej własnej siły. Wybacz, zapomniałem o jednym szczególe. – wymówił to tak, jakby szykował najgorszą zemstę na świecie.

Patrząc cały czas na mnie, myślał. Obmyślał plan. Tak mi się wydawało. W jednej chwili, Isaac padł na podłogę. Nawet nie oddychał. Krzyk wyrwał się z mojego gardła, tak głośny i tak rozpaczliwy że nie byłam w stanie go stłumić.

- Tak będzie wyglądało twoje życie.

Stawka była zbyt wysoka.




#baddaddy 

co sądzicie o takiej odsłonie Willa? Chociaż może lepiej powiedzieć, Cartera? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro