Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Pełna rodzina

Od balu minęły góra trzy tygodnie, choć czas leciał niemiłosiernie. Ciągle coś mi go pospieszało, szkoła, Isaac, przyjaciele, i najgorsze było to, że gdy raz się zatrzymałam by odetchnąć, były moje urodziny.

- Dosyć tego. Ile można na niego czekać?

Mama uderzyła dłonią w stół.

Podniosłam na nią znudzone spojrzenie zaprzestając na moment rozgrzebywania kurczaka.

- Nie można po prostu wcześniej wysłać lawety?

- Może mają opóźnienie. – powiedziałam znudzonym głosem. – Może się tak zdarzyć. Mógł też zapomnieć o moich urodzinach i wcale bym się nie zdziwiła.

Oczywiście mowa o moim ojcu który miał przysłać lawetę z jakiegoś zakątka Ameryki lub świata mój prezent osiemnastkowy. Miało to być coś niesamowitego a za sprawą mamy, miałam otrzymać samochód. Nie liczyłam na nic ekscytującego, może jakiś zwykły, mały zwrotny samochodzik kupiony w komisie za niezbyt wielkie pieniądze. Właściwie to by mi pasowało. Małe auto, o które nie byłabym zmuszona dbać przez resztę swojego życia, oraz uważać by tylko nie zarysować lakieru wartego więcej niż nasz dom.

Dzwonek do drzwi zadzwonił. Zerwałam się jako pierwsza i pobiegłam otworzyć. Po drodze sprawdziłam stan moich włosów. Były okay, i tak przed planowaną przez Kirę imprezą na moją cześć, będę musiała wziąć prysznic i doprowadzić się do stanu używalności.

- Hej. – uśmiechnęłam się widząc na werandzie Isaaca. Miał na sobie tą niesamowitą skórzaną kurtkę w której uwielbiałam siedzieć będąc w jego lofcie.

Przysunął się i pocałował mnie w policzek.

- Wszystkiego najlepszego. Teraz jesteśmy w jednym wieku. – uśmiechnął się promiennie.

Przepuściłam go w drzwiach które zamknęłam gdy tylko wszedł. Ogłosiłam mamie że nie będę już jadła obiadu i oboje poszliśmy na górę. Stanąwszy w drzwiach mojego pokoju niemalże przypomniałam sobie o poranku. Był ciężki, jak ostatni czas. Od kiedy zaczęły dziać się te wszystkie dziwaczne rzeczy, i ja zrobiłam się dziwniejsza i nieco nieprzewidywalna. Kiedy tylko się zdenerwowałam, rzeczy leciały z półek a meble w jakiś niesamowity sposób unosiły się w powietrzu. Stroniłam więc od kłótni z Isaacem, mamą, Lydią i każdą inną osobą. Musiałam stać się ostrożniejsza aż do tego stopnia że kiedy Isaac się zagalopował a ja nie potrafiłam zatrzymać reakcji rzeczy wirowały wokoło unoszone siłą jedynie mojego umysłu.

Zadziwiające że rano nawet nie zwróciłam uwagi na ten perfidny bałagan, ale Isaacowi zdawał się nie przeszkadzać bo uśmiechnął się i usiadł na moim zaścielonym łóżku patrząc na mnie wyczekująco.

- Jak do tej pory?

- Dostałam od mamy nowego laptopa. – wskazałam na przedmiot leżący na biurku. – I dalej czekam na prezent od taty.

- Wścieka się. Wchodząc niemalże słyszałem bicie jej serca. Była w kuchni? – skinęłam głową. – To jest serio zła.

- Ty możesz słyszeć różne dźwięki, a ja kiedy się całujemy wywołuję tornado. Super. – opadłam na kapę obok niego. – Już mogę się pochlastać?

- Poczekaj do wieczora. – Isaac objął mnie ramieniem. – Albo chociaż do przyjazdu prezentu. Wtedy będziesz wiedziała czy warto.

Zadarłam głowę by na niego spojrzeć. Był przystojny, bardzo. Czasem myślałam że aż za bardzo i że właściwie dlaczego ktoś taki jak on: zjawiskowy, idealny, bezapelacyjny grecki bóg, zainteresował się kimś mojego pokroju. Najprawdopodobniej szukał kogoś, kto w ogóle się nim nie interesował, co oczywiście było błędnym stwierdzeniem w moim przypadku. Interesowałam się nim, ale maskowanie emocji było również moją mocną stroną.

Pisnęłam kiedy jednym płynnym ruchem Isaac posadził mnie na swoich kolanach. Splotłam dłonie na jego karku i czując ciepło jego ciała, niemalże w chwilę się odprężyłam. Skupiłam się na tym, by nie dać się ponieść, oczywiście wbrew sobie. Isaacowi nie trzeba było dwa razy powstarzać, żeby wprowadził mnie w stan kompletnego otumanienia spowodowanego jego osobą, bo przy odpowiednim świetle, nie musiał mnie nawet dotykać bym zamierała w sobie a moje serce stawało nagle i ruszało dopiero bo chwili.

- Nie mam ochoty na osiemnastkę. – mrugnęłam wtulając się w chłopaka. Objął mnie ciepłym ramieniem i przycisnął mocniej do siebie.

- Kiedy w ogóle miałaś ochotę na imprezę? – otworzyłam usta by przemówić. – Nie mówię o pogrzebach. – zamknęłam je w ułamku sekundy.

- Nie chcę robić z tego zbiegowiska. Nie chcę też znieczulić się alkoholem i doprowadzić do stanu warzywa. No dobra, rzygającego warzywa.

- Jak będziesz rzygać, potrzymam ci włosy, obiecuję. A teraz chodź, bo wydaje mi się że ciężarówka przyjechała.

Jasne. Usłyszał ją zanim wjechała na naszą ulicę, ale po chwili warkot silnika zmusił mnie do zerwania się do okna. Wielka błyszcząca ciężarówka z czerwoną szoferką i srebrnym tyłem stała teraz pod naszym domem a w niej zapewne znajdowało się auto. Patrząc na Isaaca zmusiłam się do uśmiechu i wyszłam z pokoju.

Kiedy zeszłam po schodach, mama trzymała już dla mnie kurtkę. Radość i irytacja mieszały się na jej twarzy. Isaac szedł tuż za mną. Ubrałam się, włożyłam buty i stanęłam na werandzie w towarzystwie chłopaka oraz Edythe. Kątem oka dostrzegłam jak Stiles również opuszcza swój dom, zaalarmowany nagłym ruchem na przydomowej ulicy.

Z szoferki wysiadło dwóch mężczyzn. Jeden wyglądał na mechanika, drugi zaś, na basistę zespołu rockowego. Miał ciemne włosy do połowy szyi, skórzaną kurtkę i czarne obcisłe spodnie. Był wysoki, równy Isaacowi. Jego oczy ukryte były za błyszczącymi ciemnymi okularami. Jego nieogolona twarz, wyglądała na lekko zasuszoną ale był po prostu atletycznej budowy z wyrazistymi rysami. Jego ciężkie buty z łańcuchami wydawały metaliczne odgłosy gdy znalazł się na ścieżce prowadzącej do schodów. Mina mamy diametralnie zmieniła się. Nie wyłapałam tego momentu ale zdziwione spojrzenie wbijała w typ basisty.

- Miałeś przysłać prezent, a nie przyjeżdżać. – rzuciła z odrazą kiedy podszedł do niej z uśmiechem i ucałował ją w policzek. – Nie taka była umowa.

- Miałbym przegapić urodziny własnej córki? – głos miał jedwabisty, ale groźny. – Chciałem zobaczyć jej reakcje na prezent.

Stałam tam jak wryta wyszukując dłoni Isaaca. Musiał wyczuć czego potrzebuję bo sam przysunął ją do mnie. Złapałam jego ciepłe palce i ścisnęłam z nerwów najmocniej jak mogłam, zachowując tym samym kamienną twarz.

- Wszystkiego najlepszego Rose! – mężczyzna uśmiechnął się i uścisnął mnie jakbyśmy nie widzieli się ledwie rok a nie bite osiemnaście lat.

- Możesz mówić mu Will. – poinstruowała matka. – Albo dupek, lub też złamas. Często to słyszy od panienek które sprowadza sobie do hoteli na całym świecie.

Will skrzywił się ale po chwili zaciągnął z sykiem powietrze.

- Jak zawsze kochana i kulturalna Eddie. Zapomniałaś o bezdusznym palancie. – żachnął się. – Również wyrozumiała, mimo faktu że sama kazała mi odejść z powodów niezależnych ode mnie. Cóż, wróciłem bo powiedziała że już wiesz. – jego twarz natychmiast się rozpromieniła. – Ty jesteś chłopakiem Rosie?

- Tak. Isaac.

- Will. Czy powinienem cię nie lubić? No wiesz, jak każdy ojciec nie lubi chłopaka swojej córki. Nie znam się na rodzicielstwie. – przyznał. – Powinienem go nie lubić Edythe?

- Ja pana znam. – Isaac zaskoczył mnie swoim entuzjazmem.

- Will. Jestem Will. Nie musisz się do mnie zwracać per „pan".

- OKAY. Jesteś rajdowcem. – krzyknął wciągając powietrze.

Obejrzałam się na Stilesa który wlepiał zdziwione spojrzenie w mojego ojca. Zachęciłam go gestem ręki by przyszedł. Oczywiście niczym torpeda wystartował ze swojej werandy i przeskoczywszy przez  płot bez jakiejkolwiek gracji, pojawił się może metr od nas z histerycznym uśmiechem.

- Oh, jasne że jestem. Zastanowię się nad tym czy cię nie lubić. Wydajesz się być całkiem fajny. – Will wzruszył ramionami. Nadal się nie odzywałam, a raczej próbowałam nawet na niego nie patrzec. – Możemy już obejrzeć prezent? Rick, otwórz kufer i pokaż mojej córce czym od dziś będzie jeździć po mieście.

Człowiek wyglądający na mechanika, uśmiechnął się tylko i wsiadłszy do szoferki odpalił silnik po czym tył naczepy otworzył się tworząc coś w rodzaju zjazdu. Przez chwilę nie działo się nic aż w końcu coś brzęknęło wewnątrz tzw. kufra i pierwsze co zobaczyłam to błyszczący, bordowy lakier i kawałek tylnego światła.

Kursowałam wzrokiem między samochodem, twarzą Willa i twarzą mamy. Ściskałam w tym samym czasie rękę Isaaca coraz bardziej się spinając. Kiedy auto stało już na asfalcie, starałam się opanować otwierające się w zdziwieniu usta.

- To jest...

- Mustang Shelby. Ponad 600 koni mechanicznych. Turbo. Nikt z tobą nie wygra, żaden wieśniak.

- Zabierasz to! – krzyknęła Edythe zanim zdążyłam wyswobodzić się z amoku. – Will, nie żartuję, pakuj auto do ciężarówki i przywieź jej coś odpowiedniego. – głos matki dochodził jak z głębin wodnych.

- Daj spokój Eddie. Ma w sobie moją krew. Nie może jeździć byle toyotą. Ona jest z rodu Roodstenów. Ściganie się ma we krwi.

- Ale genów samobójczych na szczęście nie odziedziczyła po tobie. – mama skrzyżowała ręce na piersiach. – A z resztą sama decyduj, Rosalie.

Isaac szturchnął mnie sprowadzając moją osobę do świata rzeczywistego. Przyjrzałam się prezentowi. Bordo, dwa czarne pasy pośrodku, czerwona kokarda przyczepiona do dachu, groźnie wyglądające felgi i po chwili uśmiech Willa.

- To prezent. – zmiękłam. – Nie powinnam go odsyłać.

W jednej chwili kiedy to powiedziałam, przed oczami stanęły mi obrazy mnie siedzącej za kierownicą, po chwili rozwalonego samochodu, pogrzebu i nagrobka z moim imieniem i nazwiskiem. Przeszły mnie ciarki.

- Oh świetnie. Ja za pogrzeb nie będę płaciła. Walniesz w drzewo, pochowam cię w ogródku. – Edythe wyrzuciła ręce w górę i wróciła do domu.




OJCIEC ROSALIE

DA BUM TSS 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro