19. Ludzkie/Nieludzkie problemy
Córka. Kochanek. Płaczka. Przywódca. Anioł. Wojowniczka. Buntownik.
Słowa towarzyszyły mi przez następne dni, kiedy zmuszałam się do zachowywania jak zwykle. Edythe, kiedy oficjalnie wróciłam do domu, przytargała do mojego pokoju kartonowe pudła, i kazała mi zacząć pakować się na studia.
Nie myślałam, że to będzie aż tak męczące. Nienawidziłam się pakować, a pakowanie się na wyjazd w takich okolicznościach, było jeszcze bardziej nieprzyjemne.
W sobotni poranek wrzucałam do poszczególnych pudeł swoje rzeczy. Książki, tomiki poezji, albumy ze zdjęciami. Wiedziałam, że nie wyjeżdżam na zawsze, ale z jakiegoś powodu pragnęłam mieć te wszystkie rzeczy przy sobie.
- Zaczęłaś już pakować swoje pamiątki? – Edythe wadziła głowę do mojego pokoju. – Te po twoim ojcu możemy spalić, jeśli chcesz. – zaproponowała z dziką rozkoszą na twarzy.
- Przemyślę to. – odpowiedziałam z uśmiechem. – Gdzie Steve cię dziś zabiera?
Cieszyłam się, że mama znalazła kogoś. Will był godny pożałowania, ale Steve to naprawdę fajny facet. Lubiłam go. Interesował się mamą, kilka razy widziałam, jak z uśmiechem nastolatki wypisywała do niego sms-y. Edythe była naprawdę szczęśliwa.
Otworzyła szerzej drzwi i zaprezentowała mi się w pięknej, czerwonej sukience z kopertowym dekoltem. Na dole spódnica była plisowana i kończyła się przed kolanem. Włosy podkręciła na lokówce, a usta pociągnęła błyszczykiem.
- Wow. Pani Clear. – głos Isaaca dobył się zza mojej matki. Przesunęła się i przepuściła go w drzwiach, a on nie spuszczając z niej wzroku, wszedł do mojego pokoju.
Uniosłam brwi patrząc na Isaaca i pokręciłam głową.
- Jedziemy do Redding, otworzyli tam nową restaurację. Bardzo elegancka. – wyjaśniła Edythe. – I dziękuję Isaac, ale jesteś dla mnie za młody.
Rozłożył ręce i zrobił minę zbitego psa, a potem uśmiechnął się szelmowsko opadając na moje łóżko.
- Łamie mi pani serce.
Trzymałam akurat w rękach cienką książkę. Zwinęłam ją w rulon i trzasnęłam Isaaca po nosie. Rzucił mi oburzone spojrzenie, ale zignorowałam go tak dobrze, jak on ignorował mnie od kiedy wszedł.
W zagłębieniu między obojczykami Edythe dostrzegłam ciężki wisior z czarnym kamieniem wielkości jajka. Srebrna otoczka była misternie rzeźbiona.
- Mamo, skąd masz ten wisiorek?
Edythe położyła palce na kamieniu i cofnęła je gwałtownie.
- Dostałam po zakończeniu szkoły. – uśmiechem starała się zamaskować zmieszanie. – Muszę lecieć, Steve zaraz będzie. – powiedziała i zamknęła drzwi.
Milczeliśmy z Issaciem, oboje wpatrzeni w drzwi, aż on nie wydał z siebie dźwięku przypominającego jęknięcia.
- Co to było? – spytał w końcu.
- Hm?
- Strzeliłaś mnie po nosie jak szczeniaka. – prychnął, wyciągając długie nogi przed siebie.
- Przystawiałeś się do mojej matki. – zmarszczyłam nos i pokazałam mu język, a potem wrzuciłam książkę do pudła. – Spakowałeś się już na UCLA? Isaac?
- Nadal zastanawiam się, czy tam iść. – stwierdził zrezygnowany.
- Żartujesz, tak? – usiadłam obok niego i wsunęłam swoją drobną dłoń w jego dużą. – Isaac, przestań kombinować.
- Ty chyba nie rozumiesz.
- No, chyba nie. – pokręciłam głową. Złapałam go za brodę i zmusiłam do spojrzenia na siebie. Wyglądał jak zbity pies, i to nie dlatego, że przed chwilą dostał po nosie. – O co chodzi?
- To po prostu. – podniósł się i zaczął krążyć po pokoju w ten typowy dla siebie, nerwowy sposób. – Ja nie wiem, czy dam sobie radę. Widziałaś, że nawet nie potrafiłem wyjechać na długo z Argentem. Wróciłem do Beacon Hills w podskokach. Tam nie będzie Scotta, ciebie, czy nawet Stilesa. Wiesz, że czasem średnio nad sobą panuję i...
- Możesz przestać się kręcić? – poprosiłam. – Ale przecież, Scott będzie w California Davis. I możesz przylatywać do mnie do Seattle kiedy tylko chcesz. Isaac. Proszę cię, popatrz na mnie. To jest chyba najbardziej ludzki problem jaki mamy od bardzo dawna, więc nie do końca wiem, jak sobie z tym poradzić. – złapałam go za rękę i zmusiłam do zatrzymania się. – Popatrz na mnie. Poradzisz sobie. Dasz sobie radę na tysiąc procent.
- Ale ja...
- Nie zrobisz nikomu krzywdy Isaac. Maureen zostaje w Stanford.
- Ty, Stiles i Lydia będziecie daleko. Głównie chodzi o ciebie...
- Stiles miał złożyć papiery do San Fracisco.
Isaac pokręcił głową. Stiles jechał do Waszyngtonu. Wszyscy rozjeżdżaliśmy się, każdy w swoją stronę. Każdy miał być o ile nie w innym stanie to w innym mieście. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że to koniec liceum Beacon Hills, o ile nie całego Beacon Hills.
- Wiesz, z kotwicami jest tak, że one po prostu są. I jak są, to łatwo się nie odczepiają. Jestem twoją kotwicą Isaac. Nie zapominaj o tym.
Dopiero to wywołało lekki uśmiech na jego twarzy. Pochylił się i dał się pocałować.
- Już w porządku? I się spakujesz?
- Zastanowię się.
Godzinę później leżeliśmy już na sofie w salonie i oglądaliśmy jakiś stary, czarnobiały film. Na dworze padało. Słyszeliśmy ciężkie krople obijające się o parapety i okna. W domu było ciepło. Oboje już puściliśmy w niepamięć problem z uniwersytetem. Choć może po prostu już nie poruszaliśmy tej kwestii, ale każde z nas miało to w głowie.
To był koniec. Leżąc wtulona w Isaaca zastanawiałam się, czy wszyscy od dawna zdawaliśmy sobie z tego sprawę, ale nigdy nie mówiliśmy o tym głośno. Jakby to był zakazany temat. Prowadziliśmy rozmowy o sprawach doczesnych i żadne z nas, nie poruszało tematu tego, co miało się wydarzyć już za kilka tygodni.
- Isaac? Śpisz?
- Myślę. – powiedział cicho, przecierając oczy. – Mam jakieś dziwne przeczucia.
- Ja też. – stwierdziłam szeptem. – Bo myślisz.
Zignorował moją zaczepkę. Uniósł się i podparł na łokciach. Isaac patrzył na mnie w ten typowy dla siebie sposób. Jego twarz była bardzo blisko mojej i czułam ciepło jego ciała przebijające się przez ubrania.
- Isaac, naprawdę myślisz, że uda nam się wygrać z Willem? On jest potężny. – mój głos drżał i najwidoczniej nie miał zamiaru się uspokoić.
- Już raz to zrobiliśmy. – Isaac uniósł brwi. – I wydaje mi się, że drugi raz też nam się uda. Nawet jeśli ma Zimnych i Łowców, my jesteśmy sprytniejsi. Tak długo jak nie dostanie żadnego z nas, tak długo nie będzie sprawiał zagrożenia.
Pokiwałam głową, dla potwierdzenia jego słów. Choć bardziej chciałam siebie utwierdzić w tym przekonaniu.
- Pamiętasz, że obiecałaś, że nie umrzesz?
- Tak. – powiodłam palcem po jego żuchwie, brodzie, aż w końcu dotarłam do ust. Jasnoróżowych ust, które kochałam. Na Boga, kochałam go całego. – Zanim byłeś wilkołakiem, też byłeś taki gorący?
- Niewiele pamiętam sprzed czasu, kiedy ty się pojawiłaś, Rosalie Renee Clear. Lepiej dotrzymaj tej obietnicy. – powiedział, odsuwając mój palec do ust, a potem przycisnął swoje ciepłe wargi do moich.
Uśmiechnęłam się przez ten pocałunek. Powoli jednak całował moją szczękę, szyję. Odwróciłam głowę w stronę okna rozkoszując się tą chwilą. Nie było miedzy nami takich chwil intymności od bardzo dawna. Ratowanie miasta i własnych tyłków ma swoje minusy. Co chwilę Isaac przygryzał delikatnie moją skórę. Wydałam ciche westchnienie. Brakowało mi Isaaca jako mojego chłopaka. Był wilkołakiem, bohaterem, ale mój Isaac, Isaac który nie musiał nikogo i niczego ratować był miłą odmianą.
Przymknęłam na chwilę oczy, a kiedy znów je otworzyłam, stał w pokoju. Jego twarz była zmizerniała, policzki zaciśnięte do kości, włosy przydługie i brudne. Cały był oblepiony błotem. Instynktownie zepchnęłam Isaaca na bok i wyprostowałam się machinalnie. Krzyk który wydarł się z mojej krtani był przerażający i przeszywający.
- Rosalie. – Isaac złapał mnie mocno za ramiona. Spojrzał w to samo miejsce, w którym stał Will. – Rosalie, popatrz na mnie. Co się dzieje?
Zmusił mnie do spojrzenia na niego, a potem przytulił mnie mocno do swojego rozgrzanego ciała. Oddychałam ciężko, a na jego koszuli pojawiły się mokre plamy z moich łez.
- To Will. – wykrztusiłam w końcu. – Nie widziałeś go? To był on. – spojrzałam na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał Will. Pusto. – Mój Boże.
- Nikogo tu nie było, Rosie. Wyczułbym zapach gdyby Will tu wszedł. Usłyszałabym. – Isaac głaskał moje włosy w taki czuły, przyjemny sposób. Wczepiłam palce w materiał jego koszuli, chcąc się jeszcze bardziej w niego wcisnąć. Jakbym chciała stać się częścią niego. – Jeśli poczujesz się lepiej, to sprawdzę dom. Pozamykasz wszystkie drzwi i okna?
Kiwnęłam głową, choć bardzo nie chciałam ruszać się z kanapy. I bardzo nie chciałam być w innym pomieszczeniu niż Isaac. Wolałam jednak udawać silną. Wstałam i poszłam do drzwi kuchennych.
Poprzekręcałam zamki we wszystkich drzwiach na parterze i pozamykałam okna. Isaac wrócił po piętnastu minutach na sofę, na której ja już od pięciu kuliłam się, wbijając wzrok w miejscu, w którym widziałam Willa.
Isaac trzymał przy uchu telefon, najwidoczniej ta rozmowa trwała już chwilę.
- To się zaczyna... Tak... Już zaczyna grzebać w naszych głowach... Co?
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia z Isaacem, który tylko powiedział do telefonu coś bardzo cicho i bardzo szybko, a potem się rozłączył.
- Co się dzieje? – spytałam spoglądając na jego pobladłą twarz. – Z kim rozmawiałeś?
- Ze Stilesem. – odparł, opierając się o barierkę schodów prowadzących na piętro. – Wygląda na to, że Razjel rzucił się na Maureen. Derek dzwonił do niego kilka minut przede mną.
- Will wdziera nam się do głów? – klatka piersiowa jakby zapadła mi się do środka. Okropny ból rozchodził się po całym moim ciele, choć tym bólem było okropne przerażenie.
Isaac nie musiał nic mówić, żeby dać mi odpowiedź.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro