19. Atak
Wsiadłam do samochodu i uderzyłam rękami o kierownicę. Wcisnęłam kluczyk do stacyjki i już miała odpalać kiedy auto nagle się zatrzęsło a drzwi otworzyły. Ktoś wyszarpał mnie za ramię i cisnął o tylne drzwiczki. Jęknęłam cicho czując jak ból przejmuje kontrolę nad moim ciałem.
- Bez stada wilczków nie czujesz się już tak pewnie. - Jeremy przyciskał mnie zimną ręką do samochodu. - Jesteś bezbronna. Widzisz, Eric powiedział żebym sobie odpuścił, ale ja nie zawiodę Cartera. Ja cie do niego doprowadzę.
Mój oddech nagle przyspieszył, starałam się ignorować ból i skupiłam się na jego czerwonych ślepiach. Pełnych gniewu. Starałam się przejąć nad nim kontrolę, starałam się pokazać mu cokolwiek co da mi chwilę przewagi. Wniknięcie do jego umysłu graniczyło z cudem, kiedy mi się to udało, Jeremy wyrzucił mnie z niego śmiejąc się.
- Głupia mała czarownico. - otwartą dłonią uderzył mnie w twarz. Obróciłam głowę czując jak ciepła krew z przegryzionej wargi spływa mi po brodzie. Spojrzałam na niego, spod kurtyny włosów opadających mi na twarz.
Zabierałam się do krzyczenia, ale przygwoździł mnie do auta lodowatym ciałem a głos uwiązł mi w gardle. Zebrane w płucach powietrze wyleciało bezgłośnie ledwie jednym oddechem.
- Nie krzycz. Carter mówił mi że będziesz próbowała tej sztuczki ze zmianą rzeczywistości. Uodporniłem się. Ale wiesz co jest zabawne, że kiedy Eric stwierdził że to już przegrana pozycja, ty sama wystawiłaś mi się na talerz. A ta twoja krew. Ciężko mi się opanować, ale Carter zabronił, a nie chciałbym zasmakować jego gniewu.
- Kim jest Carter? - syknęłam. - No kim?
- Carter jest moim panem. Człowiekiem który pozwolił mi żyć gdy już umierałem. Eric tego nie docenia bo on nigdy nie otarł się w ludzkim życiu o śmierć, chyba rozumiesz, zmienili go bo był im potrzebny. Nie żeby dać mu życie.
- Do czego twój monolog prowadzi?
- Wsiądziesz zaraz do tego auta, odpalisz silnik i pożegnasz przyjaciół gdy tu przyjdą. Pojedziesz ze mną do Cartera. Wsiądę za szkołą gdzie oczywiście podjedziesz. Nie próbuj sztuczek bo...
- Bo ją znajdziesz?
Scott stał przy masce ledwie metr od nas. Nawet nie wiem kiedy Jeremy zdążył obrócić mnie w taki sposób że jednym jedynym ruchem mógłby skręcić mi kark. Trzymał mocno moją głowę. Jedyne co przez chwilę słyszałam to własne przyspieszone tętno, brak oddechu Jeremy'ego i krew pulsującą w moich żyłach.
- Zabiję ją. Albo wypiję.
- Słyszałem wszystko, nie zrobisz tego. Jesteś zbyt oddany komuś o imieniu Carter. - Alfa nie uśmiechał się ale ton miał wyraźnie rozbawiony. - Puść dziewczynę.
- Ani mi się śni. Dowlokę ją do Cartera tak jak sobie życzył. Najwyżej zrobi z niej to co ze mnie. Jej serduszko, małe i słabe przestanie bić. - w głosie Jeremy'ego słyszałam wyraźną groźbę. Jęknęłam. - Nie bój się słoneczko, twoi psi kompani na pewno zaraz uratują cię z rąk Cartera. - parsknął śmiechem. - Żartuję, będą martwi zanim się do niego zbliżą.
- Dopadnę cię. - Scott oparł się o maskę toyoty. - Ale nie teraz. Teraz oddasz nam grzecznie dziewczynę i pozamiatane. Zapomnimy o całej sprawie.
- Carter nie zapomni. - brakowało mi powietrza, czułam się jakbym zaraz miała odlecieć a Jeremy nie zwalniał stalowego uścisku. Chłód bijący od niego, powoli mnie paraliżował. - Zabije mnie.
- Albo ja albo on. - McCall zachichotał. - No już, dziewczyna. Nie będę tu stał do północy.
- To chyba ulubiona pora wilczków. Północ.
Od strony boiska, szło kilka cieni. Mimo światła bijącego na nich od tyłu znałam dobrze te sylwetki. Liam, Isaac, Lydia i Stiles oraz Kira przemieszczali się powoli. Chyba nas dojrzeli, bo zatrzymali się raptownie jak posągi.
- Wsparcie nadciąga. Będzie zabawa. - Jeremy wydawał się być podekscytowany. - Noc jeszcze taka młoda.
- Scott. - wydusiłam. - Isaac, Lydia, Stiles i Liam. Oni tam są, Scott pozwól mu mnie zabrać.
- Dobrze mówi.
- Nie. - Scott odwrócił się do przyjaciół. - Spuścić Bety!
Jak na zawołanie dwie postacie wyrwały się biegiem do przodu. Sam McCall odwrócił się ale twarz miał już zmienioną, pisnęłam cicho, Jeremy ściskał mocniej moją głowę. Gdyby chciał, już by mnie zabił, nie o to mu chodzi, pomyślałam patrząc jak Liam i Isaac równają się z Alfą.
- No bez jaj. - młodszy Beta rzucił rozbawione spojrzenie. - Znaczy pierwszy raz widzę Zimnego, ale miałem nadzieję że będzie przystojniejszy i może nie będzie ściskał zwykłej dziewczyny. Czuję się jak w Zmierzchu. A wy?
- Z ust mi to wyjąłeś. - mruknęłam i złapałam raptownie powietrze.
- Puść ją. - w oczach Isaaca czaiła się rządza mordu. Moja krew teraz plamiła rękaw białej koszuli Jeremy'ego. - Nawet nie wiesz co robisz.
- Wiem. Wypełniam zadanie. Zabiję ją jeśli się zbliżysz.
Isaac cofnął się raptownie o pół kroku i warknął. Czułam jak krew nie dopływa mi do mózgu, powoli odlatywałam, to było pewne.
- Ona zaraz zejdzie, puść ją. Ten cały Carter sam po nią przyjdzie.
- Jeremy! - Eric pojawił się z nikąd i stanął tuż obok nas. - Mieliśmy tylko przekazać wiadomość, puść ją. - oderwał ramiona Jeremy'ego od mojej szyi. Zrobił to tak gwałtownie że poleciałam od razu na samochód i oparłam się o niego ciężko dysząc.
- Rosalie, do mnie. - Isaac wyciągnął rękę. Wykonałam polecenie. Wepchnął mnie za swoje plecy a Liam obstawił tył.
- Wybaczcie. - Eric patrzył na Scotta trzymając dłoń na ramieniu Jeremy'ego. - On jest...
- Po prostu zejdźcie nam z oczu. - warknął Isaac. - Tylko tyle.
Zimni pokiwali głowami. Właściwie to Eric pokiwał głową a Jeremy niechętnie obrzucił nas wściekłym spojrzeniem. Miedzianowłosy chwycił bruneta za kark i skoczył z nim do góry, by zniknąć zaraz w mrocznych koronach drzew.
Zaczęłam się zastanawiać czy to działo się naprawdę, ale ból szyi tylko mi to uświadomił. Wszystko co tu się stało było prawdziwe. Jeremy i Eric nie byli wyrazem mojej wyobraźni. Oni istnieją naprawdę.
Scott odwrócił się nagle w moją stronę ze swoja codzienną, ludzką twarzą na której malowała się troska.
- Nic ci nie jest? - złapał nagle moją twarz w ciepłe ręce. - Chyba okay, poza tą wargą. Ty się nie regenerujesz.
- Szyja mnie boli. - odchyliłam głowę do tyłu.
McCall zaskoczył mnie. Położył swoją dłoń na mojej szyi i zamknął oczy. Ból, który do tej pory zapierał mi dech w piersiach, ustąpił.
- Zabiorę ja do domu. - Isaac złapał mnie za łokieć.
- Samochód mamy.
- Nie wrócisz do siebie. Nie zostaniesz bez ochrony. - mówił szybko, czekając na aprobatę innych.
Lydia, Kira i Stiles pojawili się za plecami Liama z zatroskanymi twarzami.
- Ma rację. Kira, odstawisz samochód Rosalie do domu, dobrze? - Scott uśmiechnął się. - Kluczki z tego co widzę są w stacyjce. Isaac zabierz ją do siebie i pilnuj w razie jakby Zimni zmienili zdanie. Ja zaraz przywiozę jej ciuchy.
Zaczęłam się zastanawiać co mama powiedziałaby gdyby zobaczyła posiniaczoną szyję, rozwaloną wargę i mój nieobecny wzrok. Najpewniej rzuciłaby się na Isaaca z torebką albo butelką szampana żeby rany które zrobi bardziej piekły od alkoholu. Potem moje myśli poleciały w stronę tego co moja mama pomyśli widząc dwójkę nastolatków mówiących że mają przyjść po moje rzeczy bo ja będę spała u Isaaca. Zupełnie zapomniałam, że pojechała na noc do Loreen.
- Mogę spać w domu. Mamy nie ma, jest u koleżanki.
- Kira, weźmiesz Rosalie, zabierzesz ją do domu i poczekasz aż Isaac dojedzie. Ty w tym czasie. - skierował wzrok na Isaaca. - Pojedziesz do siebie po jakież rzeczy i będziesz spał u Rosalie. Sprawa załatwiona.
Byłam zdziwiona tym jak Scott wydaje rozporządzenia. Szło mu dobrze i to naprawdę fajny patent z tym byciem Alfą. Kira pociągnęła mnie do toyoty mamy. Wsiadłam na miejsce pasażera a ona za kierownicę wcześniej oddając klucze od swojego auta Scottowi który jak się okazało jechał za nami. Przemierzaliśmy ulice Beacon Hills w małym konwoju. Oparłam głowę o szybę i czekałam.
- Czego od ciebie chcieli?
- Mówili o jakimś Carterze. Nie znam go. Musi mu na mnie zależeć, ale czemu dopiero teraz?
- Zaczęłaś gadać z nami. Kłopoty zwykle nas znajdują. - Kira uśmiechnęła się i skręciła łagodnie. - To nie tak że my ich szukamy, one po prostu nagle się pojawiają.
- Czyli tak to teraz będzie wyglądać? Zimni polujący na mnie, prawie skręcony kark...
- Tak. - była dziwnie promienna. - Ale kto by się tym przejmował. Stiles będzie tuż obok ciebie i Isaaca.
- Tego się obawiam. - zachichotałam. - I wy tak codziennie?
- Nie. Nie codziennie. Zwykle wampiry nie napadają nas z dziwacznych powodów. Ale Doktorzy, jasne, czemu nie.
qO
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro