Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Stracona Siódemka


- Ty żyjesz.

To były pierwsze słowa Isaaca, kiedy obudził się w lofcie w swojej własnej pościeli. Uparłam się, że nie pójdę spać i nie wrócę do Tower. Pilnowałam go cały czas. Przespał dobre trzydzieści sześć godzin nie licząc drogi, którą przespał na tylnym siedzeniu własnego samochodu.

- Ty też. – powiedziałam. – Nie wstawaj. – poprosiłam.

Razjel i Maureen zostali w motelu, żeby go sprawdzić. Rano zdali klucze i dopiero wrócili. Ja i Isaac musieliśmy szybko się stamtąd ewakuować, dlatego najszybciej jak się dało wpakowaliśmy Isaaca do samochodu i z Lydią za kierownicą ruszyliśmy w drogę powrotną.

Wolałam wyprzeć z pamięci tamtą noc, ale nie mogłam. Patrzyłam na śpiącego Isaaca i krew mnie zalewała, kiedy tylko pomyślałam o tym, jak bestialsko Will wykorzystywał tajemnice, które Isaac mu powierzył.

Złapał mnie kurczowo za rękę kiedy chciałam się podnieść.

- Przepraszam.

Zmarszczyłam czoło.

- Wiem o Allison. – rzuciłam krótko. – Ja się nigdzie nie wybieram, i obiecuję, że nie umrę już ani razu, aż do późnej starości. Do tego czasu, będę twoją kotwicą.

W jego oczach pojawiła się iskierka.

- Przyniosę ci herbatę i coś do jedzenia. – wstałam, ale Isaac zatrzymał mnie, znów pociągając za dłoń. – Na dole są Scott z Derekiem.

- Zejdę tam. – powiedział i odrzucił z siebie kołdrę. – Daj mi dwadzieścia minut.

- Jasne.

Zeszłam na dół, kiedy Isaac poszedł do łazienki. Scott i Derek siedzieli na sofie pogrążeni w rozmowie. Nawet mnie nie zauważyli. Przemknęłam obok nich w drodze do kuchni. Włączyłam wodę na herbatę i czekałam cierpliwie, aż Scott nie zawołał mnie do salonu.

- Musimy dokładnie dowiedzieć się, co stało się w gorzelni.

- To był Jeremy.

- Ale przecież, sama go zabiłaś. – Derek wstał i zaczął krążyć po lofcie.

- No tak. Dlatego to jest jeszcze bardziej przerażające. – naciągałam rękawy mojej bluzy na dłonie i walczyłam z mdłościami, które pojawiały się na wspomnienie ponownego widoku Jeremy'ego.

- Może to Will miesza ci w głowie.

- Ale Malia i Theo czuli zapach krwi, którą wysmarowany był Jeremy. Musiałby mieszać w głowach nam wszystkim w tej samej chwili, a Malia na początku była w lesie sama. – skuliłam się na fotelu i oparłam brodę na kolanach. – To możliwe, żeby Will przywrócił Jeremy'ego w jakiś magiczny sposób?

- Albo to w ogóle mógł nie być Jeremy. – zasugerował Scott, co natychmiast spotkało się z moją dezaprobatą.

Podskoczyłam z miejsca i stanęłam wyprostowana.

- Wiem, jak wygląda Jeremy. – mój głos był nienaturalnie wysoki. – Wiem, jak wygląda osoba od której właściwie to wszystko się zaczęło, Scott!

- OKAY! Musiałem spróbować. – Scott spacyfikował z wysoko uniesionymi rękami. – Willa nie było w mieście kiedy umarł Jeremy ale...

Przerwało mu skrzypnięcie drzwi windy. Do loftu weszła Maureen z Razjelem. Oboje wyglądali na wyjątkowo z siebie zadowolonych. Maureen niosła pod pachą gruby tom oprawiony w czerwoną, elegancką skórę. Rzuciła go na kawowy stolik z hukiem.

- Isaac się obudził? – kiwnęłam głową twierdząco. – Super. Chyba wiemy o co chodzi Willowi.

Poczekaliśmy, aż Isaac przyjdzie. Wszyscy powitali go przyjaźnie i kiedy już usiadł na fotelu, ja umościłam się na jego kolanach, zakładając rękę za jego szyją, bawiłam się jego włosami. Nakręcałam jeden kosmyk na palec, odkręcałam go i tak w kółko.

- To, że Will jest związany z mitologią nordycką zawęża nam krąg poszukiwań, prawda? – zaczął Razjel stając przed nami. – Mówiłaś, że Ethan nie żyje, no nie? – spojrzał nam nie. Potwierdziłam. – I faktycznie, może nie żyć, więc nie jest dla nas zagrożeniem. Ale nie znacie mitu o Forsetim.

Wszyscy zgromadzeni patrzyli na Razjela i Maureen z twarzami nieskalanymi myślą, i kręcili głowami. Ja też kręciłam głową i też miałam twarz skalaną myślą.

- Forseti to bóg sprawiedliwości, syn Baldura i Nanny. To on rozsądzał spory i był najmądrzejszy w całym Asgardzie. Nie dało się go przekupić, ale wierzono, że odpowiednie ofiary złożone mu, są w stanie złagodzić jego wyrok i zmienić wolę. – kiedy Razjel kontynuował, Maureen szukała ryciny. Był przedstawiony jako młody, urodziwy mężczyzna siedzący na tronie i wydający wyrok. – Wierzono, że złożenie ofiar wywoływało przychylność Forsetiego. Will chce złożyć takie właśnie ofiary.

- Przynajmniej tak podejrzewamy. – dodała Maureen pełnym powagi tonem. Odszukałam rękę Isaaca i mocno ścisnęłam jego palce. – Ofiary składano z ludzi. Córki. Kochanka. Płaczki. Przywódcy. Anioła. Wojowniczki i Buntownika.

- A tu ma wszystkich. – wymamrotał pod nosem Derek. – Tylko po co on chce składać te ofiary?

- Chce coś odzyskać.

- Jak Darach. – Isaac odezwał się po raz pierwszy i koło mojego ucha. Nie miałam pojęcia kim jest Darach, ale nie wydawał mi się być niczym przyjemnym. – Pamiętacie ofiary? Opiekunowie. Filozofowie. Uzdrowiciele. Wojownicy i Dziewica.

Derek warknął, a Maureen spojrzała na niego ze zrozumieniem. Natychmiast się wyprostowała i podeszła do Hale'a. Zignorowałam to i patrzyłam na Isaaca, który kontynuował.

- Rozwiązałem to z Allison. To takie same ofiary.

- Tylko, że dwie mu umknęły. – Razjel wskazał na mnie i Isaaca. Wciskałam się w niego jak mogłam, tak, że między nami nie został już nawet milimetr przestrzeni dla powietrza. – Córka i Kochanek. Oboje zwialiście mu sprzed nosa. Wywinęliście się śmierci.

- To chyba nie będzie szukał kolejnych, dopóki nas nie załatwi, nie? – zamrugałam, jakby to miało mi pomóc lepiej zrozumieć.

- Chciałbym powiedzieć, że tak. To by nam ułatwiło sprawę, ale nie wiem. Tego jeszcze nie rozszyfrowaliśmy.

- Wiemy kto jest w niebezpieczeństwie. – Maureen stanęłam obok brata. Co chwilę spoglądała na Dereka, jakby upewniała się, czy nic mu nie jest. – Córką jesteś ty, Rosalie. Isaac to Kochanek. Płaczka to Lydia, Przywódcą jest Scott...

- Razjel to Anioł, prawda? – Isaac obejmował mnie ramieniem tak, jakby chciał mnie ochronić przed całym światem. Razjel kiwnął głową. – Maureen, jesteś Wojowniczką.

- Nie wiemy tylko, kto jest Buntownikiem. Koleś jest w niezłym niebezpieczeństwie, bo nawet nie wie, że chodzi o niego.

- A to nie może być dziewczyna? Dajmy na to, Malia?

- Mitologia Nordycka jest dość ścisła. – Razjel zamknął książkę i usiadł na stoliku kawowym. – Jeśli mówi Buntownik, to chodzi o faceta. Gdyby to była ona, pisałoby Buntowniczka. Tu nie ma miejsca na domysły. – wsparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach, jakby nad czymś myślał.

- Lydia wie?

- Pomogła nam to rozszyfrować. – odpowiedziała Maureen. – Twój ojciec to psychopata Rosalie.

- Nie musisz mi mówić. Był gotów mnie zabić, żeby tylko Ethan dostał moje zdolności. – w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. – A co jeśli chce odwołać wyrok śmierci Ethana?

- Nie wiem, czy tylko dla Ethana byłby gotów zrobić coś takiego.

- Cóż, dla Ethana zabił mnie. – uniosłam rękę do góry, w celu przypomnienia. – Tylko po co zabijałby Ruth, bo to pewnie on.

- To mogli być Łowcy. Tylko, kiedy myśleliśmy o Łowcach, to sprawdziło się w twoim przypadku. Możemy przypuszczać, że Will trzyma na swojej smyczy i pijawki i myśliwych z łukami.

- Aaron powiedział mi, że Zimni są zdziesiątkowani. – przypomniało mi się. – Will musiał czymś dopchnąć swoje szeregi.

- Ruth mogła tylko odwrócić naszą uwagę, albo jakiś Łowca mógł zabić ją przez przypadek. – Scott zastanowił się chwilę. – Tak czy siak, wiemy, kto jest w niebezpieczeństwie. No, oprócz Buntownika. Może to ty, Derek?

- Myśleliśmy nad tym, ale szanse są małe. To ktoś inny. – Maureen kręciła się teraz po lofcie, intensywnie myśląc. – Ktoś inny, ale ktoś kto nie jest nam obcy. I musimy go szybko znaleźć. 



KOCHANI! Jak się podoba? Powiem wam, głowa pracuje mi na najwyższych obrotach. Shapeshifter to będzie ogień! 

Buziaki, i enjoy xXxXXx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro