17. Niewiedza
- Lydio?
Byłam niepewna, co pokazało się w moim głosie. Drżał gdy wymawiałam jej imię, zupełnie jakbym nie wierzyła że wróciła do nas w pełni swojej świadomości. Właściwie nie miałam nawet pewności czy jest świadoma tego co się z nią dzieje. Ponownie usiadłam na brzegu łóżka i spojrzałam w bystre oczy przyjaciółki które błądziły po mojej twarz w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak. Lydia Martin też nie była pewna tego czy jest świadoma. Po prostu siedziała i po chwili wyciągnęła rękę.
Kroki rozległy się na schodach i już po chwili na antresoli pojawili się chłopcy. Przerażeni i zdziwieni. Ja też byłam zdziwiona że wrzask nie rozerwał im głów.
- Wszystko okay? – zwróciłam się do nich. Pokiwali głowami w porozumieniu.
- Zastanawialiśmy się czy tobie nic nie jest. – stwierdził Stiles w lekkim szoku. – Byłaś na pierwszej linii.
- Czuję się dobrze. – oznajmiłam tonem który mógł wskazywać jedynie na to że jestem w transie. Ponownie spojrzałam na Lydię która teraz lustrowała wzrokiem Stilesa. Było to tęskne spojrzenie, znałam je zbyt dobre by je przeoczyć.
Drgnęłam kiedy zerwała się i wpadła na niego obejmując jego szyję swoimi ramionami. Dyszała ciężko, mimo swoich słabych zmysłów słyszałam jej chropowaty oddech. Wszyscy na nich patrzyli i wyczekiwali dalszego rozwoju spraw.
- Chyba... Chyba jest dobrze. – na twarz Stilesa wpłynął uśmiech ulgi. Zatopił twarz w rudych włosach Lydii i przyciskając ją do siebie trwał tak przez bardzo długi czas.
Wstałam z miejsca i objęłam Isaaca ramionami a on dosłownie jednym płynnym ruchem chwycił moją twarz w dłonie i wycisnął na ustach trwały pocałunek. Nie mogłam uwierzyć że to się dzieje. Odzyskanie go było jak oglądanie filmu fantasy. Nie za bardzo zrozumiałe ale przyjemne i znajome.
- No dajcie spokój! – krzyknął Jackson a po chwili jego kroki niknęły na schodach.
Cały czas przyciśnięta do Isaaca jedynie bokiem, obserwowałam zachowanie Lydii. Wydawało się że wyszła ze swojego transu i czekała na dalsze wskazówki. Były dość proste, jak na razie. Bez Alfy w pobliżu nie mieliśmy nawet możliwości ułożyć dalszego planu działania. To Scott był teraz naszą nadzieją, ale on zapewne był teraz z Kirą, lub powiadomiony przez Jacksona ścigał Willa. Nie mieliśmy pewności, więc równie dobrze mogliśmy spodziewać się najgorszego. Podjęłam samodzielną decyzję.
- Chodź. – wyciągnęłam rękę do Lydii. – Zabiorę cię do domu. Weźmiesz prysznic, przebierzesz się i może pomalujesz. Chłopcy w tym czasie postanowią co dalej.
Zgodziła się skinieniem głowy. Isaac dał mi klucze od audi i we dwie poszłyśmy do skrzypiącej windy. Kiedy zapinałyśmy w aucie pasy, a ja zabrałam się za wycofywanie go z prowizorycznego garażu na który składał się szeroki magazyn z dużymi drzwiami, Lydia siedziała z głową opartą o szybę. Sama nie wiedziałam skąd jej włosy były wilgotne, ale wolałam już nie pytać przynajmniej o to.
- Oni umrą, Rosalie. – powiadomiła mnie transalnym głosem. – Oni wszyscy.
- Oni, to znaczy kto? – wyjechałyśmy właśnie na główną drogę. – Kogo masz na myśli Lydio
- Oni, czyli nasi przyjaciele. Umrą. Pójdą na śmierć po kolei.
Przed oczami stanął mi sen w którym chodziłam po ściekach i odnajdywałam ciała. Każdego z moich przyjaciół. Dreszcz przeszedł przez całe moje ciało. Jęknęłam cicho, ale starając się zachować spokój, zacisnęłam ręce na kierownicy do tego stopnia że zbielały mi kostki. Zacisnęłam usta i pokiwałam głową.
- Wiem. – wymusiłam. – Wiem że to się stanie.
- Jesteśmy jedynymi które mogą ich przed tym uchronić. – oznajmiła mi. – Jedynymi które mogą ich uratować. Tu nie chodzi o Scotta czy Isaaca. Tu chodzi o nas dwie. My musimy to ponieść.
- Ale jak? – zatrzymałyśmy się właśnie na czerwonym. Wgapiona w przednią szybę oczekiwałam odpowiedzi. – Mam zaledwie osiemnaście lat a czuję się jakby zależało ode mnie wszystko co na tym świecie się dzieje. Jeszcze przed godziną miałam wrażenie że mogę mieć normalny dom, dobrego ojca, spokojną matkę, a potem nagle mój ojciec nastawiał przeciwko mnie mojego chłopaka. O co w tym wszystkich chodzi? – jęknęłam.
- O ciebie. O mnie. O to że wiemy więcej niż inni. Znaczy ja wiem już wszystko, ty musisz to odkryć.
- Więc mi pomóż. – poprosiłam. Światło się zmieniło i ruszyłyśmy dalej. – Pokaż mi jak mam to zrobić. Zaprowadź mnie albo mi powiedz.
Lydia umilkła i nie odezwała się aż zatrzymałam samochód na moim podjeździe. Mamy nie było w domu. Sprzedawała właśnie jakiś dom w Sacramento i byłam pewna że wróci później. Zaprowadziłam Lydię do łazienki a sama poszłam do swojego pokoju. Jako że różniłyśmy się wzrostowo i ja byłam trochę drobniejsza, długo szukałam odpowiednich ciuchów. W końcu wyjęłam za duży na mnie sweter Isaaca który kiedyś zostawił, i przeszłam się do sypialni mamy w celu odnalezienia spodni. Byłą wyższa od Lydii, ale najwyżej podwinie nogawki. Wślizgnęłam się do łazienki i położyłam ciuchy na blacie okalającym umywalkę. Po wyjściu skierowałam się do kuchni. Przygotowałam kanapki i herbatę. Szperałam w telefonie oczekując na Lydię.
Zjawiła się przebrana i umyta po zaledwie piętnastu minutach. Usiadła na jednym z białych krzesełek i zajęła się jedzeniem. Będąc w tym transie najprawdopodobniej nie jadła zbyt wiele co odbiło się na jej wyglądzie. Zmizerniała na twarzy.
Kiedy jadła nie chciałam jej przeszkadzać mimo że tyle pytań cisnęło mi się na usta. Sama nie próbowałam nawet niczego przełknąć. Mój żołądek pozostawał zaciśnięty od wyjazdu z loftu, więc już ponad pół godziny. Zadowoliłam się herbatą i uciekłam do własnych myśli.
Wszystko spoczęło na mnie i na Lydii. Z jednej strony cieszyłam się że żadna z nas nie dzierży tego sama, chociaż drugiej chciałam zdjąć ten ciężar przyjaciółki która i tak dużo przeszła. O ile się nie myliłam i ile wynikało z moich obserwacji, Lydia nie pamiętała, lub chociaż nie zwracała uwagi na to że jeszcze jakiś czas temu miała gigantyczną dziurę w głowie. Cieszyłam się że się tym nie przejmuje i jednocześnie obawiałam się czy to w jakiś sposób nie wywarło na niej zmian. Wydawała się być niezwykle spokojna jak na to co przeszła. Na pewno musiała się zmienić. Jak my wszyscy. Upominanie siebie samej myślach nie wychodziło mi nigdy na dobre, ale musiałam przyznać sobie rację. Każdy z nas się zmienił.
To nie świat jest inny. Wszystko jest takie jak było, to my przeszliśmy transformacje. To my ulegliśmy zmianom. To my jesteśmy inni.
Kiedy przeniosłyśmy się na sofę w salonie i włączyłyśmy telewizor, obserwowałam film z zimnym zainteresowaniem. Mój wzrok cały czas wędrował do komórki leżącej na poduszkach tuż obok mnie, tak bym mogła ją szybko chwycić i odebrać połączenie. Lydii najwidoczniej też nie uśmiechało się oglądać głupawej komedii romantycznej więc skupiała swoją uwagę na wszystkim innym.
- Wiesz... - zaczęła znienacka. Spojrzałam na nią w pełni skupiona i oczekiwałam aż rozwinie swoją wypowiedź. – Już dawno wiedziałam że Will nie jest takim dobrym ojcem. – wyznała. – Nie obraź się. Taka prawda. To nie twoja wina że tobie trafił się taki sukinsyn. Mój też nie był wzorowym tatusiem.
- Jest. – przypomniałam jej. – On nadal żyje.
- Tego nie wiem. Mama nie chce żebym się z nim kontaktowała a mnie do tego nie ciągnie. Z resztą, ciebie pewnie też Will teraz odpycha.
Pokiwałam głową.
- Lydio. Pamiętasz jak w samochodzie mówiłaś że ty już wszystko wiesz?
- Sama musisz to odkryć. – stwierdziła. – Ja nie mogę ci pomóc.
- A znasz kogoś kto może?
- Deaton. – słyszałam jej głos jak spod tafli wody. – On wie jak to zrobić.
Zerwałam się z miejsca i złapałam kluczyki od auta. Lydia ledwo zdążyła zareagować jak krzyknęłam do niej żeby się zbierała.
Wsiadłyśmy do samochodu i popędziłyśmy do Deatona, w celu uzyskania odpowiedzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro