16. Norna
Usiadłam między Scottem a Lydią na wysokim krześle i położyłam ręce na stole. Czułam się dziwnie kiedy siedzący naprzeciwko mnie Stiles, zaczął wyciągać z plecaka kartki i jakies losowe przedmioty. Medalik, świeczkę, kostkę do gry, lusterko i ciężki gliniany kubek. Starałam się nie myśleć, skąd go wytrzasnął.
- Potrzebujemy jeszcze kogoś z was. - orzekł. - Liam.
- Czemu ja?
- Jesteś najmłodszy. - Scott wzruszył ramionami.
- Powinniście mnie dlatego chronić. - Dunbar rzucił wściekłe spojrzenie Stilesowi. Ten jednak pokręcił głową więc młody wilkołak ucichł.
Dobra. Pierwszym typowanym jest Walkiria. To wojowniczka Odyna. Widzieli ją tylko ci, którzy mieli umrzeć. Statystycznie, każdy z nas jest obecnie narażony na śmierć więc nic dziwnego że ją widzimy. Walkiria zbiera poległych.
- To raczej nie ja. - pokręciłam głową. - Wiedziałabym że zbieram zwłoki. Leć dalej.
- Hella. Bogini śmierci. Możesz być jej wersją. Widziałaś Tracy... Ostatnio umarła. Dobra, nie. Norna, bogini przeznaczenia.
- Co o niej jest?
- Były trzy, odpowiadające czasom, przyszłość, teraźniejszość i przeszłość. - Stiles wyczytał z kartek leżących przed nim. - Bo wampirem raczej nie jesteś.
- No raczej nie. - uniosłam brwi. - Norna? Ta z przyszłości...
- No brzmi całkiem sensownie. - Isaac spojrzał na mnie.
- Ta z przyszłości była też walkirią. Przedstawiana jak mroczna, bezlitosna kobieta w czarnym płaszczu. - Stiles spojrzał na mnie. - Podobno mogła zmieniać rzeczywistość. Jak jej się żywnie podobało, ludzie widzieli co chciała by widzieli czyli potrafiła kombinować przy umysłach. Potrafiła też przenosić rzeczy myślą.
- Sprawdźmy. - zaproponowała Kira. - Podnieś tamtą kostkę.
Skupiłam całą swoją uwagę na kostce do gry leżącej na stole. Czując swoją bezsilność coraz bardziej biorącą górę nad chęciami. Wgapiałam się w kostkę ile mogłam, ale to nie dawało nic. Pozostawała jak pozostawała. Nieporuszona z szóstką wyrzuconą u góry.
- Nic z tego. Może to z ludzkim umysłem? - Scott złapał moje ramię. - Skup się na Liamie. Najbardziej jak się da.
Spojrzałam na Liama. Był taki sam jak zwykle, tylko tym razem się wkurzał co widziałam w jego pustej postawie. Chciałam żeby zobaczył plażę. To była pierwsza myśl jaka w ogóle przyszła mi do głowy. Plażę, wysokie palmy, morze. Grzywy fal uderzające o skały. Tak jak zapamiętałam kalifornijskie wybrzeże.
- Co jest? - słyszałam głos Lydii gdzieś z oddali, a przecież siedziała obok Stilesa. - Liam?
- Lydia? - przemówił. - Lydia widzisz to?
- Widzę loft Dereka. - rudowłosa się niepokoiła. - A ty?
- Jestem na plaży. Widzę plażę, ta iluzja działa!
Wróciłam do swojego umysłu jak rzucona o oparcie krzesła. Isaac siedzący obok chwycił mój łokieć i pociągnął do przodu. Znów oparłam się o stół.
- Co widziałeś?
- Plażę, skały, palmy. Słyszałem mewy.
- Chciałaś żeby też coś słyszał? - pokręciłam głową. - Może to szło w parze z iluzją.
- Tu jest napisane, że Norny mogą przecinać „złotą nić życia". Może tego nie będziemy próbować dzisiaj. Może jesteś tą całą Norną. - orzekł Scott. - Albo Liam zmyśla.
Kiedy po zjedzeniu pizzy wszyscy wyszli, dom wypełniony pustką zdawał się być przytłaczający. Jedynym dźwiękiem był Isaac przygotowujący herbatę w kuchni oraz przyciszony telewizor stojący w rogu pokoju. Leciał akurat jeden z moich ulubionych filmów, więc skulona na sofie wgapiałam się w niego bezczynnie. Była trzecia w nocy, ale nie miałam zamiaru spać. Byłam czymś... Czymś czego dotąd nikt tutaj nie spotkał. Norną. Czymkolwiek to jest.
Przyłapałam się na tym, że w pewnym momencie zamiast patrzeć w telewizor, wgapiałam się w Isaaca nawet tego nie kryjąc. Obserwowałam jego ruchy, płynne i pełne swojego typu gracji. Przeczesałam palcami długie włosy zarzucając je do tyłu i ponownie, nieco zaczerwieniona, zaczęłam oglądać film.
- Herbata. - Isaac podał mi kubek i opadł ciężko na sofę obok mnie. - I jak się czujesz?
- Jak człowiek. To normalne?
- Nie ma różnicy bo chyba się taka urodziłaś. Gdybyś się zmieniła, to może coś by się dało zrobić... - kiedy na niego spojrzałam, tłumił wybuch śmiechu. - Będziesz spała na górze, o ile zaśniesz. Ja zostanę tu.
Pokiwałam głową ze zrozumiem i odwróciłam wzrok do telewizora. Robert Pattinson wyglądał gorąco jako polak pracujący w cyrku więc wolałam skupić się na jego przystojnej twarzy niż rozmyślaniu o moim życiu które teraz zapewne nie będzie przypominało tego poprzedniego. Odwracał skutecznie moją uwagę, aż do momentu w którym odpłynęłam.
Gdy otworzyłam oczy stałam na środku dachu jakiegoś budynku. Rozpoznałam go. To był szpital w Beacon Hills. Wiatr wiał, wokoło mnie latały przedmioty tworzące coś w rodzaju tarczy oddzielającej mnie od przeciwnika. Nie znałam tej ponurej choć całkiem atrakcyjnej młodej twarzy.
- Co? - zaśmiał się gorzko. - Zabijesz mnie? Wiedźmo, czarownico, Norno, wróżko albo czarodziejko. Oh wybierz sobie termin. - zachęcił.
Zignorowałam jego zaczepny ton i prychnęłam cicho. Skądś wiedziałam co robić. Zrobiłam kilka kroków wyciągając rękę przed siebie, a przeciwnik cofnął się wpadając na klatkę klimatyzatora.
- Sztuczki z Hogwartu, co? - wyprostował się.
Skoczył do przodu obnażając zęby. Wilkołak, podpowiadała mi moja podświadomość. Przesunęłam tylko rękę w bok odpychając go niewidzialną siłą. Padł z jękiem na kamienną ścianę dachu.
- Wkurzasz mnie. - wytarł krew spływającą mu po brodzie i wstał. Wyglądał na wściekłego, ale ja jakimś cudem zachowywałam spokój. - Ale jesteś całkiem silna.
Nie odpowiedziałam tylko spróbowałam wniknąć do jego umysłu. Chyba o tym nie wiedział bo nie stawiał oporu i bez problemu mogłam zmienić jego rzeczywistość. Chciałam by był ślepy. Tak bym mogła wyrzucić mu z głowy kolejne ataki.
- Dlaczego nic nie widzę? Ty cholerna wiedźmo. - rzucił się do przodu na oślep. Odsunęłam się tylko, ale straciłam panowanie nad nim więc kiedy po raz kolejny spojrzał na mnie, byłam pewna że mnie widzi. Jego oczy błyszczały błękitem, nos się spłaszczył ale zamiast rzucić się na mnie, ktoś wpadł na niego głośno warcząc.
- Isaac! Zostaw go! - wrzeszczałam jakbym przewidziała przyszłość. - Isaac! Nie! Nie wolno ci.
Siadłam tak gwałtownie że o mało nie zleciałam z szerokiego łóżka. Uratowało mnie silne ramie oplatające mój pas i podciągające zaspane ciało do góry. Isaac musiał się zerwać kiedy zaczęłam krzyczeć. Tak mi się wydawało a tymczasem Lahey leżał obok mnie i głową na drugiej poduszce i przerażonym wzrokiem wbitym w moją zapewne bledszą niż zwykle twarz.
- Zły sen. - powiadomiłam go drżącym głosem. - Nic takiego.
- W takim razie wstawaj. Jest szósta. Spaliśmy trzy godziny, ale musimy dać radę.
Czułam się bardziej wyczerpana niż na trzy godziny spania. Zapewne przez sen który wymagał ode mnie trzeźwości umysłu. Wstałam jako pierwsza i poszłam do łazienki, po doprowadzeniu się do ładu i przebraniu w jeansy oraz koszulkę i granatowy pulower zrobiłam makijaż i uczesałam włosy w koński ogon. Śniadanie ograniczyliśmy jedynie do kawy którą zrobiłam kiedy Isaac szykował się w łazience. Starałam się skupić na czymkolwiek innym jak to co widziałam we śnie, ale to brało górę. Niebieskie oczy w młodej, pięknej twarzy kogoś kto mógłby być aniołem i ten głos, warkot. Isaac.
- Wszystko okay? - jego głos przedarł się przez moje myśl. Odwróciłam się gwałtownie o mało na niego nie wpadając. Stał tak blisko i nie miał na sobie koszulki.
- Tak. Chyba. - wydukałam zbita z pantałyku. - Niebieskie oczy. Silnie świecące, przypominają ci kogoś?
- Niebieskie oczy? - sprawiał wrażenie jakby się nad czymś zastanawiał i usiadł na blacie. - Jedyne z czym mi się kojarzą to śmierć niewinnych ludzi. Oczy wilkołaków są niebieskie kiedy odbiorą życie niewinnej istocie.
- Spałeś ze mną na górze?
- Tak. - odpowiedział mierząc mnie wzrokiem. Wziął filiżankę z kawą i upił łyk. - Gdyby nie ja, wylądowałabyś na podłodze.
- Isaac.
- Przecież nawet cię nie dotknąłem nie licząc zaniesienia i złapania. Boże, wy jesteście takie nienormalne. Nie dotykaj mnie. Eee. - ostatnie słowa wypowiedział piszcząc i udając dziewczynę. - Chore.
- Pilnujemy się. No niektóre się pilnują. - wzruszyłam ramionami. - Możemy jechać.
- A kawa?
- Wypiłam. - uśmiechnęłam się opuszczając kuchnię. Isaac poszedł za mną i oparty o ścianę przyglądał się jak pakowałam rzeczy do szkolnej torby. - Włóż coś na siebie. Błagam. - mruknęłam. - I to szybko, bo chcę już iść ale boję się sama jeździć tą straszną windą.
Zaśmiał się, jednym haustem dopił kawę i odstawił filiżankę na blat za sobą. Zniknął ponownie w łazience, by zaraz wyjść ubrany w szary, ciepły sweter. Nawet nie łudziłam się że weźmie kurtkę.
W drodze do szkoły nie rozmawialiśmy. Moje myśli plątały się wokoło Norn.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro