15. Loft
- Nie rozumiem. – poderwałam się z powalonego pniaka i zaczęłam krążyć po terenie upewniwszy się najpierw że nie ma tam konarów o które mogłabym się potknąć. – Ja? Jeszcze wczoraj wieczorem uważałam Deatona za elfa wiesz Gandalfa te sprawy, a teraz siedząc na tym konarze mówisz mi że mogę być kluczem?
- Mogę ci to powiedzieć na stojąco jeśli to będzie bardziej wiarygodne.
Zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem i już zabierałam się do odejścia, ale przypomniałam sobie że nie wiem nawet z której strony przyszliśmy. Prychnęłam i podeszłam do pnia by na nim usiąść.
- Nie wiesz jak wrócić? – Isaac wydawał się być z tego faktu dość zadowolony. Prychnęłam w odpowiedzi. – Dobra, możemy się przejść, jak chcesz.
Zgodziłam się jedynie skinięciem głowy. Wstałam i otrzepałam tył spodni. Czekałam aż Isaac zrobi to samo. Podniósł się szybko i ruszyliśmy w stronę, jak miałam nadzieję wyjścia. Było prawie ciemno, niewiele widziałam a z moją koordynującą ruchową było jak już wszyscy na całym świecie wiedzieli, krucho. Isaac musiał sobie o tym przypomnieć bo chwycił mnie za łokieć i prowadził poprzez gąszcz. Cieszyłam się, że zamknęłam oczy kiedy biegliśmy przez las, bo najpewniej zwymiotowałabym gdybym widziała te wszystkie drzewa między którymi lawirował z zawrotną prędkością. Kiedy drzewa się przerzedziły po godzinie marszu zaczęłam dostrzegać zarys szkolnego boiska. Dopiero wtedy odetchnęłam z ulgą.
- Odwiozę cie do domu. Nie powinnaś łazić sama po zmroku. – Isaac odezwał się po raz pierwszy od niezbyt miłej wymiany zdań w lesie.
- A co mi się może stać? Doktorzy? – zaśmiałam się. – To niedorzeczne.
Isaac rzucił mi gniewne spojrzenie. Próbowałam to ignorować, ale to on tu był zdolny do rozszarpania mnie w kilka sekund.
- Dobrze, odwieź mnie. – przyzwoliłam.
- Tak lepiej. – jego telefon zabrzęczał w tej samej chwili. – Deaton. – przemówił patrząc na ekran.
- Czego chce?
Isaac już mnie ignorował i odbierał telefon.
- Tak? – głos miał normalny, zwykły bez żadnych emocji. – Mhm. – mruknął zerkając na mnie. Stałam oparta plecami o drzewo i czekałam aż ponownie ruszymy. – Postaram się... Tak, myślę że tak. Jej matka? Na pewno. – na wzmiankę o mamie skupiłam się nieco bardziej. – No przecież. Gorzej będzie z nią. Najwyżej ją zaknebluję, trudno. Tak. Dzięki. – i się rozłączył.
- Co to miało być? – prawie pisnęłam kiedy ruszył do przodu zostawiając mnie kilka kroków za sobą. – Isaac.
- Pojedziemy teraz do ciebie. – zatrzymał się, odwrócił do mnie przodem i ułożył dłonie na moich ramionach. – Weźmiesz sobie co tam będziesz chciała, szczoteczkę, jakieś ciuchy, coś do spania. I nie krzycz zanim nie dokończę. – skąd wiedział że się do tego zabierałam? – Pojedziemy do mnie.
- Już mogę?
- Jasne.
- CO TO DO CHOLERY MA ZNACZYĆ?
- Mogłabyś śpiewać operowo. – łypnął na mnie groźnie i opuścił ręce z moich ramion. – Robimy u mnie super tajne zebranie. Masz na nim być.
- Co z tego że mam? Moja mama w życiu się nie zgodzi żebym pojechała na nockę do jakiegokolwiek chłopaka. Nie ma nawet mowy, o nie.
- Serio? W piątek była mną oczarowana. Na szczęście wyszedłem oknem z twojego pokoju. – rzucił rozbawionym tonem jakby to było coś normalnego. Widząc moją minę dodał pospiesznie. – Super zwinność. Pamiętaj.
- Dobra. Powiedzmy że Edythe się zgodzi. I co? Mam tak po prostu jej powiedzieć, „Mamo jadę na noc do Isaaca, nie wiem do końca co będziemy robić, ale jutro wrócę po szkole. Kocham, Rosalie"? Zaraz ułoży do tego historię związku a nawet powymyśla imiona dla dzieci których nigdy nie będzie. – wyrzuciłam ręce w górę. – Gratuluję, świetnie to sobie z Deatonem przemyśleliście.
- To moja wina że masz unikatowy dar? Scott powiedział Lydii i trochę poszperała w różnych mitologiach. Możesz zaliczać się do kilku gatunków. – objaśnił łapiąc mój nadgarstek. Brutalnie pociągnął mnie do swojego audi. – Chociaż jak tak na ciebie patrzę, to pasujesz mi pod wampira.
- Nie świecę w słońcu.
- Ile można ci mówić że nie jest tak, jak autorka Zmierzchu to opisała! Masz obsesję?
- Kiedyś pisałam fanfiction o Zmierzchu, ale nie lubiłam Belli więc na jej miejsce wstawiłam siebie. Dałam sobie na imię Sophie. – wywróciłam oczami starając się wyswobodzić swój nadgarstek z jego uścisku. – Isaac to boli. Chyba za bardzo zaciskasz, albo ten drugi Isaac wilk się ujawnia razem z twoją super siłą.
Kiedy stanęliśmy przy samochodzie, podniósł mnie i bezceremonialnie usadził na miejscu pasażera. Zapiął mój pas jakbym była niepełno sprytna i obiegł auto. Wsiadł, odpalił silnik. Ruszyliśmy. Starałam się zrozumieć sam fakt, że jadę właśnie z Isaacem do mojego domu po rzeczy by potem pojechać do niego. Świetnie. Wykorzystując okazję, ułożyłam sobie w głowie plan, jak się od tego wywinąć. Powiem że zaraz wrócę, zamknę się w pokoju i nie wyjdę do rana. To się jeszcze obrobi.
Pędziliśmy z zawrotna szybkością po ulicach Beacon Hills. Na całe szczęście nie mijaliśmy posterunku. Siedziałam wbita w fotel pasażera i oczekiwałam na moment w którym będę mogła wysiąść i zaszyć się w pokoju na długie godziny. Kiedy tylko zatrzymał się pod domem, wypięłam się z pasów i skupiając się na nogach popędziłam do drzwi. Otworzyłam je, wbiegłam do środka i zamknęłam na klucz.
Nie zaprzątając sobie głowy kurtką, po prostu wpadłam do swojego pokoju, by pozamykać wszystkie okna, ale Isaac już czekał na moim łóżku z szelmowskim uśmiechem na twarzy i zapewne niezłymi ripostami w zanadrzu.
- Gdzie tak pędziłaś? Spakować się?
- Nic nie mów. – mruknęłam tylko i wyciągnęłam spod łóżka torbę na bagaż podręczny. Otworzyłam ją i podeszłam do szafy. – Nie rozumiem po co ja wam tam. Jak byście się dowiedzieli czym jestem chociaż jestem przekonana że człowiekiem. – zaczęłam przeglądać ubrania przesuwając powoli wieszaki. – Powiedzielibyście mi jutro na lunchu, a nie musze gnać by tylko siedzieć i czekać aż zapadnie werdykt.
- Nie przesadzaj. – Isaac w dosłownie ułamek sekundy znalazł się przy lustrze. – Chcemy żebyś spędzała z nami czas. Wszyscy chcą żebyś spędzała z nami czas. Jesteś jedyną osobą która nie chce żebyś spędzała z nami czas.
- Na dzisiejszy wieczór posłucham się siebie. Wszyscy będą nocować?
- Nie. Ale nie chce mi się ciebie potem odwozić więc będziesz spała u mnie. – wzruszył ramionami. – Stiles jedzie do Malii, Scott do Kiry a Lydia od razu do domu. No po zebraniu.
- Fantastycznie. – mruknęłam wrzucając rzeczy do torby. – Noc z wilkołakiem w jednym domu w którym będziemy tylko my. Wiesz, miałam nadzieję że jeszcze pożyję.
- Obiecuję nie zrobić ci krzywdy. Chyba że mnie wkurzysz. To jedyny wyjątek.
Prychnęłam w odpowiedzi i poszłam do łazienki. Zebrałam rzeczy kosmetyczne które powinny mi się przydać, i wróciłam do pokoju w którym stałą moja mama. Uśmiechała się do Isaaca a kiedy wyczuła moją obecność, brawie wyszła z siebie.
- Isaac wszystko mi wyjaśnił To świetnie że jedziecie do niego na noc. No bawcie się dobrze, wrócisz jutro po szkole, tak?
- Tak. – spojrzałam na Isaaca a on tylko uniósł dwa kciuki za plecami Edythe.
Jadąc zastanawiałam się jak może wyglądać dom Isaaca. W życiu tam nie byłam. Wyobrażałam go sobie jako typowy domek nastolatka z zaciemnionymi papierem szybami, bokserkami porozwalanymi po kątach i drogim sprzętem stereo do puszczana głośnej muzyki podczas imprez. Zajechaliśmy natomiast pod starą fabrykę. Isaac zostawił auto w czymś w rodzaju garażu i pociągnął mnie za sobą do skrzypiącej windy. Niemiłosiernie głośny huk metalu obijającego się o metal ustąpił metalicznemu zgrzytowi drzwi kiedy znaleźliśmy się w wielkim lofcie.
Była to duża przestrzeń ale wysprzątana i przygotowana do użytku jak całkiem fajne mieszkanie. Na dużej antresoli do której prowadziły kręcone schody znajdowało się coś w rodzaju sypialni. Za ścianą widziałam szafki kuchenne a w pół otwarte drzwi zdradziły mi usytuowanie łazienki. Isaac który trzymał moją torbę, położył ją na sofie i spojrzał na mnie.
- Zaraz przyjdą. Jak chcesz znajdź tam jakąś płytę. – wskazał na metalową szafę przy stojącym w rogu stereo i poszedł do łazienki. Przez uchylone drzwi widziałam jak zdejmuje koszulkę. Mięśnie pod skórą wyglądały na naprawdę twarde i spore. Automatycznie zakrył je innym T-shirtem z logo zespołu. Jeansy zamienił na dresy.
Skarciłam się za bezczynne gapienie i podeszłam do półki. Zaczęłam przeglądać płyty, ale żadna nie pasowała mi do Isaaca. Głośne rockowe zespoły które znałam tylko z opowieści kuzyna metalowca, Fascena. Nie lubiłam gościa.
- Znalazłaś coś? – Isaac wrócił do pokoju i oparł się o ścianę.
- Słuchasz takiej muzyki? – spytałam unosząc płytę AC/DC.
- Praktycznie nie. Czasami, jak mnie coś najdzie. – wzruszył ramionami. – Jak chcesz możesz się przebrać. Nie jestem pewien czy wygodnie ci w tych ciuchach.
Spojrzałam na swój strój. Obcisłe spodnie, pudrowa koszulka i błękitny sweterek faktycznie mi nie przeszkadzały, ale dla choćby dodania sobie wygody, wzięłam torbę. W łazience przebrałam się w legginsy i zostawiwszy pudrową koszulkę narzuciłam na nią granatową bluzę z suwakiem. Sweterek i spodnie upchnęłam w torbie podróżnej która wraz z moim wyjściem z łazienki wylądowała na podłodze przy drzwiach. Sama przeszłam do sofy i usiadłam na niej rozglądając się dookoła. Nie miałam pojęcia dlaczego Isaac kupił ten loft. Mój mieć przecież dom gdyby chciał, ale on wybrał mieszkanie na szczycie starej fabryki.
Kiedy za drzwiami wejściowymi usłyszałam skrzypienie windy, podniosłam się automatycznie by pójść i otworzyć gdy tylko zadzwoni dzwonek. Stało się to kilka sekund po ponownym hałasie spowodowanym metalowym dźwigiem. Przeszłam przez salon i chwyciłam za klamkę.
- Cześć Scott. – uśmiechnęłam się niewinnie widząc zmieszanie chłopaka. – Cześć Kira.
Weszli bez słowa do środka. Isaac zbiegł po kręconych schodach i obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem. Zamknęłam drzwi i ponownie podeszłam do kanapy by na niej usiąść. Na szklanym stoliku przed nią, leżał jakiś magazyn sportowy. Starając się wyglądać naturalnie wzięłam go i zaczęłam czytać.
W przeciągu może piętnastu minut, przyszła Malia ze Stilesem. Zaraz po nich pojawiła się Lydia, trzymała dwa pudełka z pizzą a Liam idąc za nią, niósł kolejne dwa. Skrzywił się widząc mnie na sofie. Odrzuciłam magazyn i poszłam przywitać się z rudowłosą Banshee.
- Wiecie coś? – spytałam wchodząc do całkiem nieźle urządzonej kuchni Isaaca.
- Poniekąd. Mamy typy. Wszystko jest prawdopodobne. Deaton nie mógł tu dziś przyjść, ale wysłał Stilesowi mailem swoje domniemania. Czeka cię wieczór wysiłku. – ostrzegła poważnie, ale zaraz potem jej twarz rozpromienił uśmiech. – Zostajesz u Isaaca na noc, huh?
- Jestem zmuszona. – mruknęłam. – Wcale nie mam na to ochoty.
- Odwiozłabym cię, ale musze być w domu dość wcześnie. Od razu jak skończymy musze się zbierać, jutro jest szkoła, sama rozumiesz. – Lydia westchnęła ciężko. – Ale nie martw się. Isaac jest spoko. Niczego nie będzie próbował, chyba że mu pozwolisz.
- A skąd ty to wszystko wiesz? – zmarszczyłam brwi uśmiechając się poniekąd.
- Była Scotta, miała też coś z Isaacem. – Lydia nie uśmiechała się radośnie. Jej uśmiech przypominał ten sam który mama miała kiedy mówiła o jakiś dobrych chwilach z tatą. Tylko że on odszedł. I było w nim zawsze trochę bólu. – A teraz nie żyje.
- To przykre. – skomentowałam tak jak potrafiłam. Miałam mentalną znieczulicę na cudzy ból dlatego rzadko kiedy reagowałam jak należy. To dość dziwne. – Okay. Chodźmy może do nich. – wyjrzałam zza ściany. Zebrali się wokoło dużego stołu stojącego za kanapą.
Wyszłyśmy z Lydią w milczeniu. Starałam się zachowywać najbardziej naturalnie jak mogłam ale jedyna na co się zdobyłam to pozbawiona wyrazu twarz i puste spojrzenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro