14. Zdolności
Po wyjściu z domu Stilesa, poszłam od razu do siebie. Kiedy stanęłam na werandzie dopadło mnie dziwne wrażenie jakbym ostatni raz była tu może kilka lat temu. Kiedy wychodziłam do lasu, z niepoukładanymi myślami czułam się dziwnie, ale powrót był jeszcze gorszy. Okay, chodzę do szkoły w wilkołakami, Banshee i zapewne jest tego więcej.
Weszłam do środka, zostawiłam kurtkę w przedsionku i od razu poszłam na górę. Niewiele myśląc, położyłam się na swoim łóżku na plecach i zaczęłam wyszukiwać bliżej nieokreślonych wzorów na białym suficie mojej sypialni. Wątpię żeby mama zorientowała się że wychodziłam czy wchodziłam do domu. Musiała być zbyt zajęta omawianiem z klientem kolejnego mieszkania ale to nie było nawet problemem. Wydawały się zniknąć, wszystkie problemy jakie dręczyły mnie od początku roku. Wiedziałam, znałam ich tajemnice a czy je rozumiałam to już inna sprawa. Próbowałam zrozumieć.
W niedzielny poranek, miło zaskoczyło mnie słońce za oknem. Od razu mi się polepszyło dlatego też szybko wygrzebałam się z pościeli, poszłam pod prysznic i postanowiłam pokręcić się po Beacon Hills. Pomyślałam że może zajrzę do biblioteki w szkole w poszukiwaniu jakiejś wiedzy o stworzeniach mnie otaczających bo czerpanie wiedzy z Internetu nie było raczej najlepszym pomysłem. Dlatego też w pustej kuchni zjadłam samotnie płatki z mlekiem, posprzątałam po sobie, pokręciłam się trochę po domu ogarniając kąty i kiedy zegar wiszący nad wejściem do kuchni wskazywał dwunastą, wyszłam z domu. Mama zabrała samochód, ale widząc dobrą pogodę i tak nastawiłam się na spacer mimo że miałam świadomość, ile może mi to zająć.
Kiedy dotarłam do biblioteki była prawie pusta. Przeciągnęłam swoją kartą po czytniku i szarpnęłam drzwi. Wysokie półki uginały się pod ciężarem książek kiedy zdejmując kurtkę ruszyłam między regałami w poszukiwaniu odpowiedniej lektury. Jednak zupełnie nie wiedziałam czego szukać. Jedyne co mi przyszło na myśl to fantastyka, albo młodzieżowe romansidła z istotami nadprzyrodzonymi. W bibliotecznym komputerze wpisałam tylko kilka wyjątkowo niedokrewnych haseł a na ekranie pokazało mi się wszystko czego względnie potrzebowałam. Z półkami na których powinnam szukać.
Książki były tam gdzie wskazywał komputer więc tylko pozbierałam je w kupkę i zaniosłam do wolnego stolika. Opadłam na krzesło i zaczęłam wertować kolejne strony w poszukiwaniu czegokolwiek o wilkołakach. Głownie były to stare księgi popularnonaukowe przetłumaczone ze szwedzkiego czy polskiego na angielski. Wilkołaki opisywane jako zwykli ludzie którzy po prostu zmieniają się w wielkie psy. Faza w której był Scott, nazywała się teoretycznie ukończona. Zatrzymaniem między ludzką a wilczą postacią. Pozostawał na dwóch nogach, miał tylko kły i zwiększone owłosienie oraz błyszczące oczy. Tylko nie wielu transformowało się w kompletnego wilka. Skoro Derek to potrafił, musiał być silny.
- Wilcza lekturka? – rozbawiony ton Isaaca zabrzmiał tuż nad moją głową.
Uniosłam wzrok na uśmiechniętego bruneta lustrującego mnie radosnym spojrzeniem. W ręce trzymał jedynie cienki tomik jakiejś powieści. Usiadł szybko na krześle naprzeciwko mnie i ułożył długie ręce na stole.
- Spokojnie, nie gryzę. – mruknął sarkastycznie. – Chociaż jeśli zechcę.
Jego oczy błysnęły na złoto i odsłonił długie kły w przerażającym uśmiechu. Zaciągnęłam powietrze i odsunęłam się. Zachichotał.
- Byłeś taki normalny. – pokręciłam głową wracając do mojej wcześniejszej pozycji. – A teraz jesteś przerażający. I nie do końca wiem co o tobie myśleć.
- Dobra. – z powrotem miał swoje niebieskie oczy. – Już, jestem zastraszająco normalny.
- Lepiej. I na razie nie pokazuj mi tego drugiego... Zupełnie bez przyczyny. – spuściłam wzrok na otwartą przede mną książkę.
- Jak chcesz się czegoś dowiedzieć o wilkołakach. Spytaj wilkołaka. Nie czytaj książek ludzi którym wydawało się że widzieli wilkołaka. – wywrócił oczami. – Bo raczej nie widzieli. Co chcesz wiedzieć?
- Na razie w tej książce zgadało się wszystko z tym czego dowiedziałam się wczoraj. Skoro chcesz żebym pytała... Jak to się stało? Jak stałeś się, tym... No wiesz.
- Dzięki Derekowi. – oparł się wygodnie i skrzyżował ręce na piersiach. – Widziałem go już wcześniej, ale wtedy sam go odnalazłem i to zrobił. Po prostu.
- Nie musiałeś być umierający, chory, bez żadnej nadziei?
- Rosalie, to nie jest Zmierzch. – głos miał głęboki, jedwabisty. – To tak nie działa. Scott został wilkołakiem bo znalazł się w lesie kiedy Peter Hale też tam był. – wzruszył ramionami. – Jest nas wiele, i naprawdę nie umierałem na jakąś cholerną chorobę.
- Księżyc, pełnia.
- Drażni nas. Jak ktoś nie potrafi się kontrolować, to dzieją się złe rzeczy.
- Dieta?
- Ludzkie jedzenie.
- Uczucia?
- Dwa razy mocniejsze niż u ludzi.
- Zdolności? – uniosłam jedną brew kiedy na jego twarz wpłynął przebiegły uśmiech.
- Pokażę ci.
Isaac wstał i wyciągnął ku mnie rękę. Złapałam ją bez pohamowania. Miał ciepłe palce. Pociągnął mnie z antresoli po schodach. Od razu udaliśmy się do wyjścia. Szliśmy po korytarzu nie rozmawiając. Skierowaliśmy się do drzwi na boisko. Kiedy słońce dotknęła naszych twarzy Isaac puścił moją rękę i odwrócił się do mnie przodem. Stał tak blisko i był tak wysoki, że uniosłam głowę by na niego spojrzeć.
- Wskocz mi na plecy. – rozkazał.
- Co? – pisnęłam mierząc go podejrzliwym spojrzeniem. – Kompletnie zwariowałeś, Isaac. Jestem ciężka. No dobra, nie aż tak ciężka, ale ważę więcej niż szkolny plecak.
- Dam radę. Wskakuj.
- Nie.
- No dobra. – westchnął tylko i chwycił mnie jedną ręką w pasie po czym zręcznie nad swoim ramieniem przeniósł na plecy. – Trzymaj się tylko, bo jak zlecisz to ja nie ponoszę odpowiedzialności.
Zmuszona byłam złapać go za ramiona. Kolanami ścisnęłam jego biodra starając się utrzymać. Bez żadnego ostrzeżenia, warknął i wydarł do przodu w szaleńczym tempie. Chciałam krzyknąć ale głos uwiązł mi w gardle. Zamknęłam oczy gdy wbiegliśmy w las. Chyba zaczynałam rozumieć dlaczego tak jeździł samochodem. Miał genialny refleks bo wymijał wszystkie drzewa zupełnie jakby znał je na pamięć. Mocno wbiłam palce w materiał jego koszuli i zdobyłam się tylko na ciche piśnięcie. Kiedy otworzyłam oczy, przeskakiwał nad złamanym drzewem, a mi zakręciło się w głowie. Nie puściłam go jednak. Zrobiła to dopiero kiedy się zatrzymał. Ześlizgnęłam się z jego pleców i złapałam pień drzewa.
- Nie jesteś normalny! – krzyknęłam oddychając ciężko.
Isaac roześmiał się melodyjnie.
- Nie. – podszedł do mnie. Nie musiałam nawet na niego patrzeć by to wiedzieć, ciepło i zapach deszczu który do niego przywarł, był wystarczająco dosadny. Jego ciepła dłoń nagle znalazła się na moim policzku. Uniósł moją głowę do góry. Byłam zmuszona na niego patrzeć. – Ciężko było się przy tobie hamować, teraz już nie muszę. Ja czy Liam czy Scott. Nawet Theo.
Obserwowałam jego miękki wargi którymi poruszał gdy mówił.
- I teraz codziennie będziemy tak iść na WOS?
- Raczej nie. Chłopak pędzący przez korytarz z małą kulącą się dziewczyną na jego plecach raczej wyglądałoby to nienaturalnie. Serce ci strasznie bije. Głośno. – spojrzał na moją twarz. – Dobrze się czujesz?
- A ty? Jakbyś się czuł Isaac? Jestem tylko ciekawa co jeszcze potrafisz.
- Jestem zręczny. Bardzo. I silny. – uśmiechnął się. Puścił mój policzek i tylko poszedł po połamane, stare drzewo. Jednym uderzeniem dłoni, odłupał spory kawałek drewna – Nie będę tym rzucał ale, możesz mi wierzyć na słowo. Umiem też dużo innych, dziwnych rzeczy. Powiedz mi kiedyś, jak będzie cie bolała głowa. – mrugnął tylko i usiadł na złamanym pniaku, poklepując miejsce obok siebie.
Bez przekonania podeszłam, ale zachowałam pewną odległość przy siadaniu.
- To wydaje się być takie nierealne. Jesteś pół wilkiem. A ja zupełnie nie czuję zagrożenia siedząc z tobą w pustym, głuchym lesie z którego nie znam wyjścia bo zamknęłam oczy. Wbiłam sobie gwóźdź do trumny. – zaczęłam nerwowo uderzać palcami o kolana. – I czuję się dziwnie bezsilna.
- Ludzka? Tak samo się czułem jak spotkałem Dereka. Wielki, groźnie wyglądający koleś nagle wyciągnął mnie z grobu.
Zadrżałam.
- Jestem żywy. Pracowałem na cmentarzu. W nocy. – ubiegł pytanie cisnące mi się na usta.
- Tak. Czuję się taka ludzka. Normalna. – unikałam jego spojrzenia wbijając wzrok w niebo ciemniejące nad nami. – Zwykła.
- Nie mówiłem tego wcześniej, ale nie mam pewności co do twojej zwykłości. Deaton też nie.
Automatycznie spuściłam na niego swój wzrok. Narastający we mnie gniew miał się niczym w stosunku do wilkołaka który siedział przede mną.
- Chodzi o twój sen. Nikt kto przeczytał książkę nie był w takim stanie. Nie był ostrzeżeniem tylko ofiarą Doktorów. Nie był w stanie wyjaśnić, był zagrożony. Tobie nic nie zrobili, ale widziałaś ich. Byli na ciebie obojętni. Na razie Deaton uznaje cię za klucz.
- Klucz? Serio?
- Mhm. Klucz do ich usunięcia. Klucz do naszego przetrwania.
Zmarszczyłam brwi intensywnie myśląc. Jestem człowiekiem. Zwykłym człowiekiem, zwykłą Rosalie Clear, a nie cholernym kluczem do czyjegoś przetrwania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro