Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Zdolności

Po wyjściu z domu Stilesa, poszłam od razu do siebie. Kiedy stanęłam na werandzie dopadło mnie dziwne wrażenie jakbym ostatni raz była tu może kilka lat temu. Kiedy wychodziłam do lasu, z niepoukładanymi myślami czułam się dziwnie, ale powrót był jeszcze gorszy. Okay, chodzę do szkoły w wilkołakami, Banshee i zapewne jest tego więcej.

Weszłam do środka, zostawiłam kurtkę w przedsionku i od razu poszłam na górę. Niewiele myśląc, położyłam się na swoim łóżku na plecach i zaczęłam wyszukiwać bliżej nieokreślonych wzorów na białym suficie mojej sypialni. Wątpię żeby mama zorientowała się że wychodziłam czy wchodziłam do domu. Musiała być zbyt zajęta omawianiem z klientem kolejnego mieszkania ale to nie było nawet problemem. Wydawały się zniknąć, wszystkie problemy jakie dręczyły mnie od początku roku. Wiedziałam, znałam ich tajemnice a czy je rozumiałam to już inna sprawa. Próbowałam zrozumieć.


W niedzielny poranek, miło zaskoczyło mnie słońce za oknem. Od razu mi się polepszyło dlatego też szybko wygrzebałam się z pościeli, poszłam pod prysznic i postanowiłam pokręcić się po Beacon Hills. Pomyślałam że może zajrzę do biblioteki w szkole w poszukiwaniu jakiejś wiedzy o stworzeniach mnie otaczających bo czerpanie wiedzy z Internetu nie było raczej najlepszym pomysłem. Dlatego też w pustej kuchni zjadłam samotnie płatki z mlekiem, posprzątałam po sobie, pokręciłam się trochę po domu ogarniając kąty i kiedy zegar wiszący nad wejściem do kuchni wskazywał dwunastą, wyszłam z domu. Mama zabrała samochód, ale widząc dobrą pogodę i tak nastawiłam się na spacer mimo że miałam świadomość, ile może mi to zająć.

Kiedy dotarłam do biblioteki była prawie pusta. Przeciągnęłam swoją kartą po czytniku i szarpnęłam drzwi. Wysokie półki uginały się pod ciężarem książek kiedy zdejmując kurtkę ruszyłam między regałami w poszukiwaniu odpowiedniej lektury. Jednak zupełnie nie wiedziałam czego szukać. Jedyne co mi przyszło na myśl to fantastyka, albo młodzieżowe romansidła z istotami nadprzyrodzonymi. W bibliotecznym komputerze wpisałam tylko kilka wyjątkowo niedokrewnych haseł a na ekranie pokazało mi się wszystko czego względnie potrzebowałam. Z półkami na których powinnam szukać.

Książki były tam gdzie wskazywał komputer więc tylko pozbierałam je w kupkę i zaniosłam do wolnego stolika. Opadłam na krzesło i zaczęłam wertować kolejne strony w poszukiwaniu czegokolwiek o wilkołakach. Głownie były to stare księgi popularnonaukowe przetłumaczone ze szwedzkiego czy polskiego na angielski. Wilkołaki opisywane jako zwykli ludzie którzy po prostu zmieniają się w wielkie psy. Faza w której był Scott, nazywała się teoretycznie ukończona. Zatrzymaniem między ludzką a wilczą postacią. Pozostawał na dwóch nogach, miał tylko kły i zwiększone owłosienie oraz błyszczące oczy. Tylko nie wielu transformowało się w kompletnego wilka. Skoro Derek to potrafił, musiał być silny.

- Wilcza lekturka? – rozbawiony ton Isaaca zabrzmiał tuż nad moją głową.

Uniosłam wzrok na uśmiechniętego bruneta lustrującego mnie radosnym spojrzeniem. W ręce trzymał jedynie cienki tomik jakiejś powieści. Usiadł szybko na krześle naprzeciwko mnie i ułożył długie ręce na stole.

- Spokojnie, nie gryzę. – mruknął sarkastycznie. – Chociaż jeśli zechcę.

Jego oczy błysnęły na złoto i odsłonił długie kły w przerażającym uśmiechu. Zaciągnęłam powietrze i odsunęłam się. Zachichotał.

- Byłeś taki normalny. – pokręciłam głową wracając do mojej wcześniejszej pozycji. – A teraz jesteś przerażający. I nie do końca wiem co o tobie myśleć.

- Dobra. – z powrotem miał swoje niebieskie oczy. – Już, jestem zastraszająco normalny.

- Lepiej. I na razie nie pokazuj mi tego drugiego... Zupełnie bez przyczyny. – spuściłam wzrok na otwartą przede mną książkę.

- Jak chcesz się czegoś dowiedzieć o wilkołakach. Spytaj wilkołaka. Nie czytaj książek ludzi którym wydawało się że widzieli wilkołaka. – wywrócił oczami. – Bo raczej nie widzieli. Co chcesz wiedzieć?

- Na razie w tej książce zgadało się wszystko z tym czego dowiedziałam się wczoraj. Skoro chcesz żebym pytała... Jak to się stało? Jak stałeś się, tym... No wiesz.

- Dzięki Derekowi. – oparł się wygodnie i skrzyżował ręce na piersiach. – Widziałem go już wcześniej, ale wtedy sam go odnalazłem i to zrobił. Po prostu.

- Nie musiałeś być umierający, chory, bez żadnej nadziei?

- Rosalie, to nie jest Zmierzch. – głos miał głęboki, jedwabisty. – To tak nie działa. Scott został wilkołakiem bo znalazł się w lesie kiedy Peter Hale też tam był. – wzruszył ramionami. – Jest nas wiele, i naprawdę nie umierałem na jakąś cholerną chorobę.

- Księżyc, pełnia.

- Drażni nas. Jak ktoś nie potrafi się kontrolować, to dzieją się złe rzeczy.

- Dieta?

- Ludzkie jedzenie.

- Uczucia?

- Dwa razy mocniejsze niż u ludzi.

- Zdolności? – uniosłam jedną brew kiedy na jego twarz wpłynął przebiegły uśmiech.

- Pokażę ci.

Isaac wstał i wyciągnął ku mnie rękę. Złapałam ją bez pohamowania. Miał ciepłe palce. Pociągnął mnie z antresoli po schodach. Od razu udaliśmy się do wyjścia. Szliśmy po korytarzu nie rozmawiając. Skierowaliśmy się do drzwi na boisko. Kiedy słońce dotknęła naszych twarzy Isaac puścił moją rękę i odwrócił się do mnie przodem. Stał tak blisko i był tak wysoki, że uniosłam głowę by na niego spojrzeć.

- Wskocz mi na plecy. – rozkazał.

- Co? – pisnęłam mierząc go podejrzliwym spojrzeniem. – Kompletnie zwariowałeś, Isaac. Jestem ciężka. No dobra, nie aż tak ciężka, ale ważę więcej niż szkolny plecak.

- Dam radę. Wskakuj.

- Nie.

- No dobra. – westchnął tylko i chwycił mnie jedną ręką w pasie po czym zręcznie nad swoim ramieniem przeniósł na plecy. – Trzymaj się tylko, bo jak zlecisz to ja nie ponoszę odpowiedzialności.

Zmuszona byłam złapać go za ramiona. Kolanami ścisnęłam jego biodra starając się utrzymać. Bez żadnego ostrzeżenia, warknął i wydarł do przodu w szaleńczym tempie. Chciałam krzyknąć ale głos uwiązł mi w gardle. Zamknęłam oczy gdy wbiegliśmy w las. Chyba zaczynałam rozumieć dlaczego tak jeździł samochodem. Miał genialny refleks bo wymijał wszystkie drzewa zupełnie jakby znał je na pamięć. Mocno wbiłam palce w materiał jego koszuli i zdobyłam się tylko na ciche piśnięcie. Kiedy otworzyłam oczy, przeskakiwał nad złamanym drzewem, a mi zakręciło się w głowie. Nie puściłam go jednak. Zrobiła to dopiero kiedy się zatrzymał. Ześlizgnęłam się z jego pleców i złapałam pień drzewa.

- Nie jesteś normalny! – krzyknęłam oddychając ciężko.

Isaac roześmiał się melodyjnie.

- Nie. – podszedł do mnie. Nie musiałam nawet na niego patrzeć by to wiedzieć, ciepło i zapach deszczu który do niego przywarł, był wystarczająco dosadny. Jego ciepła dłoń nagle znalazła się na moim policzku. Uniósł moją głowę do góry. Byłam zmuszona na niego patrzeć. – Ciężko było się przy tobie hamować, teraz już nie muszę. Ja czy Liam czy Scott. Nawet Theo.

Obserwowałam jego miękki wargi którymi poruszał gdy mówił.

- I teraz codziennie będziemy tak iść na WOS?

- Raczej nie. Chłopak pędzący przez korytarz z małą kulącą się dziewczyną na jego plecach raczej wyglądałoby to nienaturalnie. Serce ci strasznie bije. Głośno. – spojrzał na moją twarz. – Dobrze się czujesz?

- A ty? Jakbyś się czuł Isaac? Jestem tylko ciekawa co jeszcze potrafisz.

- Jestem zręczny. Bardzo. I silny. – uśmiechnął się. Puścił mój policzek i tylko poszedł po połamane, stare drzewo. Jednym uderzeniem dłoni, odłupał spory kawałek drewna – Nie będę tym rzucał ale, możesz mi wierzyć na słowo. Umiem też dużo innych, dziwnych rzeczy. Powiedz mi kiedyś, jak będzie cie bolała głowa. – mrugnął tylko i usiadł na złamanym pniaku, poklepując miejsce obok siebie.

Bez przekonania podeszłam, ale zachowałam pewną odległość przy siadaniu.

- To wydaje się być takie nierealne. Jesteś pół wilkiem. A ja zupełnie nie czuję zagrożenia siedząc z tobą w pustym, głuchym lesie z którego nie znam wyjścia bo zamknęłam oczy. Wbiłam sobie gwóźdź do trumny. – zaczęłam nerwowo uderzać palcami o kolana. – I czuję się dziwnie bezsilna.

- Ludzka? Tak samo się czułem jak spotkałem Dereka. Wielki, groźnie wyglądający koleś nagle wyciągnął mnie z grobu.

Zadrżałam.

- Jestem żywy. Pracowałem na cmentarzu. W nocy. – ubiegł pytanie cisnące mi się na usta.

- Tak. Czuję się taka ludzka. Normalna. – unikałam jego spojrzenia wbijając wzrok w niebo ciemniejące nad nami. – Zwykła.

- Nie mówiłem tego wcześniej, ale nie mam pewności co do twojej zwykłości. Deaton też nie.

Automatycznie spuściłam na niego swój wzrok. Narastający we mnie gniew miał się niczym w stosunku do wilkołaka który siedział przede mną.

- Chodzi o twój sen. Nikt kto przeczytał książkę nie był w takim stanie. Nie był ostrzeżeniem tylko ofiarą Doktorów. Nie był w stanie wyjaśnić, był zagrożony. Tobie nic nie zrobili, ale widziałaś ich. Byli na ciebie obojętni. Na razie Deaton uznaje cię za klucz.

- Klucz? Serio?

- Mhm. Klucz do ich usunięcia. Klucz do naszego przetrwania.

Zmarszczyłam brwi intensywnie myśląc. Jestem człowiekiem. Zwykłym człowiekiem, zwykłą Rosalie Clear, a nie cholernym kluczem do czyjegoś przetrwania.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro