Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Golden Gate

- San Francisco? – wydarł się Brett do mojego ucha kiedy zadowolona z siebie rozparłam się w fotelu. – I wrócimy na piątą, jasne.

- Inaczej byś ze mną nie pojechał. – wywróciłam oczami i skręciła w lewo kiedy światło uliczne zmieniło kolor. – Dobra, będziemy trochę później. Ale jest sobota!

- I Scott urwie mi jaja.

- Nie zrobi tego. – zapewniłam skręcając na parking.

Zostawiliśmy mustanga. Zdjęłam kurtkę i rzuciłam ją na tylne siedzenie pozostając w samej koszuli w kratę, butach za kostkę i jeansach. Poradziłam Brettowi to samo. Wykonał polecenie szybko więc mogliśmy ruszyć na z góry upatrzoną ławeczkę z której mieliśmy idealny widok na most Golden Gate. Rozsiedliśmy się wygodnie i wbiliśmy spojrzenia w czerwony most, oświetlony setkami światłem samochodów nawet o czwartej nad ranem.

- Dlaczego akurat tu? – zainteresował się Talbot po chwili milczenia.

- Nie wiem. Skojarzył mi się z czymś dobrym i oto jestem. O dziesiątej pójdziemy do muzeum Walta Disneya. – oznajmiłam. – I nie chcę słyszeć sprzeciwu. W domu będziemy na drugą.

- I tak nie mam jak wrócić więc jestem zmuszony tu zostać. – westchnął. – Myślałem że jesteś no wiesz, szarą myszką. Tymczasem ty porywasz mnie do San Francisco tylko po to żeby pogapić się na Golden Gate. – Nie łatwiej byłoby zabrać Isaaca. Jesteście przecież parą. To by było romantyczne.

- Nie wierzę w to, że jesteś romantykiem, Brett. – uśmiechnęłam się. – Ani w to że nadal jestem z Isaacem.

- Rozumiem. Misja Zapomnienia? W takim razie jestem zobowiązany ci pomóc. – Brett objął mnie ciepłym ramieniem. – Chcesz się upić do nieprzytomności czy wolisz po prostu tu posiedzieć.

- Posiedzieć. Potem mamy jeszcze szukać Lydii. Ale możesz mnie czymś zająć żebym nie myślała o Beacon Hills.

- Masz ładny wisiorek. – wskazał palcem na spoczywającą w zagłębieniu między moimi obojczykami ozdóbkę.

Moja ręka odruchowo powędrowała do zawieszki. Opuszkami palców objęłam ją z dwóch stron. Pierwsza litera imienia Isaaca była dobrze wyczuwalna i przynosiła melancholijny nastrój. Nie zastanawiałam się nad tym. Odpięłam łańcuszek z szyi i schowała go do kieszeni jeansów.

- Nie jest ważny. – uśmiechnęłam się. – Stara pamiątka, nieaktualna obietnica.

- Większość obietnic traci aktualność. – Brett wydawał się mnie rozumieć.

Siedzieliśmy tak chyba kilka godzin. Słońce zdążyło wspiąć się na horyzont a temperatura wzrosnąć. Było może piętnaście stopni mimo zimy. Wiatr wiał od oceanu a most Golden Gate gasł razem ze światłami miejskimi za nami. Wolałam siedzieć tak z Brettem niż samotnie męczyć się we własnym śnie. Gadaliśmy głupoty, zatracaliśmy się w nawet nie śmiesznych żartach i skończyło się na tym że zaczęliśmy zmieniać tematy zaledwie po jednym zdaniu z danej kwestii.

Kiedy weszliśmy na temat nadnaturalności odezwał się mój telefon. Niechętnie sięgnęłam do kieszeni. Stiles dzwonił. Naszła mnie dziwaczna refleksja. Odbierać, czy nie odbierać. Spojrzałam na Bretta a on tylko wzruszył ramionami.

Odebrałam.

- Już leżysz w jakimś rowie wyssana z krwi?

- Słodki ton. Miło cię słyszeć Stiles, i nie. Właściwie to siedzę i gapię się na Most Golden Gate.

- Jak znalazłaś taką lornetkę żeby z Beacon Hills widzieć Golden Gate, huh? – zamyślił się na chwilę. – Jakim cudem znalazłaś się w San Francisco?

- Uprowadziłam Bretta i jestem w San Francisco. – wytłumaczyłam najspokojniej jak umiałam. – Nie umiem się teleportować. I uprzedzając twoje następne pytanie, nie jestem w Google Maps.

Odpowiedziała mi cisza w słuchawce. Po chwili dziwaczne szmery rozeszły mi się po głowie dudniąc. Odsunęłam telefon od twarzy i czekałam na jakikolwiek odzew.

- Rosalie, masz w tej chwili wracać do domu. Nie wiemy gdzie jest Beth ani reszta krwiopijców.

To był Isaac.

Rozłączyłam się

Wsadziłam telefon z powrotem do kieszeni i wstałam otrzepując spodnie. Brett zrobił to samo i ruszyliśmy do samochodu w celu pojechania do muzeum Walta Disneya. Jak na złość mieli akurat zmianę ekspozycji i było zamknięte, więc nie mając co ze sobą zrobić podjechaliśmy do McDonald's i zamówiliśmy dwa powiększone zestawy na wynos. Zjedliśmy je na parkingu przy plaży wgapieni w opryskującą piasek wodę.

- Naprawdę nigdy nie rozumiałem tej całej delikatności. – zaśmiał się Brett. – Na przykład u dziewczyn. Z większością nie mógłbym siedzieć rozwalony w mustangu zaparkowanym przy plaży i obżerać się niezdrowym jedzeniem bo „utyję".

- Warto było pojechać. – upiłam łyk koli z papierowego kubka. – Nawet dla samego wyrwania się z Beacon Hills. Teraz jesteśmy daleko od wszystkich Doktorów, wampirów, i siedzę w aucie tylko z jednym wilkołakiem co jest niezłą odmianą. – uśmiechnęłam się szeroko i zmięłam papier po hamburgerze.

Brett zrobił to już dawno i właśnie kończył frytki. Czułam że ja swoich nie dokończę i wcisnęłam mu je, na co zareagował dość radośnie. Kiedy oboje postanowiliśmy że czas wracać, odpaliłam auto i wyjechałam z parkingu. Po drodze zajechaliśmy tylko po dwie kawy i byliśmy gotowi na ponowne pojawienie się w Beacon Hills. Naciągnęłam na siebie kurtkę, bo byłam pewna że w naszym miasteczku będzie zimniej niż tutaj.

Wracaliśmy tą samą drogą ale natężenie ruchu było większe, więc mieliśmy więcej czasu na wydzieranie się do piosenek lecących w radiu.


Kiedy odstawiłam Bretta i podjechałam pod mój dom, dostrzegłam szereg samochodów stojących przy ulicy. Audi Isaaca stało jak pierwsze, za nim auto Kiry, Jacksona i jeszcze dwa nieznane mi pojazdy marki chevrolet. Zaparkowałam mustanga i zanim zdążyłam podejść do drzwi, one otworzyły się przede mną ukazując Willa.

Nie był zły, był nieco zestresowany ale na pewno nie zły. Nie miał w sobie nic z surowego ojca. Przyjrzałam się dokładnie jego twarzy kiedy minęłam go w przejściu. Zdjęłam buty. Kurtkę odwiesiłam na kołek w przedsionku po czym weszłam do salonu pełnego przerażonych znajomych. Stiles stał przy oknie, Isaac opierał się w niedbałej pozie o kominek a Kira siedziała na sofie. Liam mówił coś półgłosem do Scotta który zajmował fotel. Jackson zagadywał Isaaca. Czwórka mężczyzn ubranych w czarne stroje stała przy drzwiach do kuchni. Wyglądali znajomo, ale nie byłam pewna. Bardziej martwiłam się tym, że zostanę zaraz złajana przez każdego z obecnych. Od Scotta zaczynając, na Isaacu kończąc. Założyłam więc ręce na piersiach i oczekiwałam zachowując spokój.

- Rosalie...

- Jak mogłaś być tak głupia, nieodpowiedzialna, lekkomyślna, beztroska i nierozsądna? – co mnie zdziwiło wybuchł Scott. Wzdrygnęłam się kiedy jego oczy błysnęły na czerwono. – Jesteśmy watahą. Rozumiesz? Razem. Wszyscy. Musimy odbić Lydię, musimy się jednoczyć a nie wyjeżdżać sobie nagle do San Francisco nie mówiąc nikomu. W dodatku zabrałaś wartownika!

- Czyli miałam ochronę. – wzruszyłam ramionami. – To chyba dobrze.

- Brett nie walczył nigdy z wampirami. Oboje skończylibyście w najlepszym przypadku martwi. – tym razem pałeczkę przejął Stiles. – I wiem że nie umiesz się teleportować.

- Poczekajcie. – Will położył dłonie na moich ramionach. – Rosalie musiała mieć powód żeby to zrobić a w dodatku, odciągnęła Beth daleko od miasta.

- Co? – wszyscy powiedzieliśmy jednym chórem.

- Beth złapała trop i poszła do San Francisco. Rozwiał się nad mostem, potem wśród ludzi i w końcu zgubiła zapach. – wytłumaczył. – Rosalie zyskała dla nas niezbędny czas.

- Ty nawet jak jesteś głupia to jesteś mądra. – Liam uśmiechnął się szeroko. – I niby nie mam racji?

Jackson pokiwał głową.

Posłałam mu chłodne spojrzenie na co wzruszył ramionami.

- To idziemy do tego szpitala, czy nie?

- Dobrze, Rose opowiedz nam o tym co tam się działo z tobą.

Opowiedziałam im o nagłym ataku ciemności i głosie. Głosie trupa leżącego na górze. Johna. Nie pominęłam żadnego szczegółu, słuchali mnie z ciekawością, Stiles i Jackson co jakiś czas dopowiadali coś odnośnie tego, czego nie widziałam. Jackson opowiedział o pogodni za Valarickiem. Przestrzegliśmy że może być więcej wampirów, że John może wejść w głowę każdego z nas i żeby się wtedy nie denerwować tylko z nim rozmawiać i wyciągać informacje. Jak najwięcej, jak najbardziej szczegółowe. Stiles napomknął też o wiertarkach i przypomniał o krzyku Lydii którym równie dobrze mogła nas zabić. Byliśmy gotowi po godzinie.


PRZEPRASZAM!!!!

Nie wstawiłam wczoraj bo jak wyszłam z domu o 7:30 wróciłam o 20. Osiem godzin w szkole mi nie sprzyjało, ale dziś znalazłam chwilę by wstawić wam rozdział. Oto i on. Pechowa trzynastka? Jak myślicie? 

ENJOY MIŚKI!!! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro