1. Bal
Siedząc w pokoju Lydii protestowałam broniąc się całym ciałem przed lawendową sukienką z przylegającym gorsetem i falbaniastym dołem do której i tak już mnie zmusiła. Spódnica błyszczała się od drobinek brokatu i innych świecidełek, gorset oczywiście nie miał ramiączek a wąski dekolt sprawiał że czułam się naga. Unikałam zręcznych palców Martin. Próbowała wczepić w mojego misternego koka coś w rodzaju grzebyka wysadzanego drogimi kamieniami. Kilka brązowych pasm opadało mi na twarz.
- Boże, Rosalie. Siądź spokojnie.
- Nie wczepisz tego w moje włosy. – mruknęłam odwracając głowę w stronę Lydii. – Nie mogę być tak wystrojona. To nienaturalne.
- Więc co jest naturalne? Koszule w kratę, spodnie i brak makijażu? – prychnęła zniecierpliwiona. Pokiwałam głową. – Boże, jak Isaac wytrzymuje z tobą od tych dwóch tygodni? To jakby umawiać się z chłopakiem, będąc chłopakiem.
- Lydia. Nie zmieniłam płci. Obiecuję ci, że będziesz pierwszą osobą która się dowie kiedy to się stanie, ale błagam tylko nie ten grzebyczek.
Złapała moją głowę i odwróciła mnie twarzą do lustra. Zrobiła mi wcześniej elegancki makijaż który na sto procent musiał być wodoodporny. Westchnęłam teatralnie i pozwoliłam jej robić co chciała.
Bal absolwentów, do którego Lydia Martin również mnie zmusiła odbywał w ostatnią sobotę listopada, czyli dziś. Zostały nam dwie godziny do rozpoczęcia podczas których ona sama musiała się ubrać w popielatą suknię zakończoną trenem, z głębokim, onieśmielającym dekoltem.
Kiedy w moim koku tkwił już grzebyk, wstałam z fotela i przeniosłam się na łóżko Lydii. Usiadłam sztywno, krepowana jej wzrokiem mówiącym mi że mam uważać na sukienkę. Kupiłyśmy ją ledwie trzy dni temu w Redding, osobiście wolałam prostą niebieską, ale Martin nie byłaby sobą gdyby się nie uparła.
Kiedy i Lydia była już gotowa przypominała syrenę. Chyba Arielkę ale nie byłam pewna. Nigdy nie skupiałam się na bajkach. Obie opuściłyśmy jej pokój, trzymając pudełka z butami. Swoich sama nie wybierałam. Lydia postanowiła że zrobi mi niespodziankę na co zareagowałam mniej entuzjastycznie niż w ogóle mogłabym się po sobie spodziewać. Tak czy siak, pozwoliła mi je założyć dopiero kiedy będziemy w płaszczach, gotowe do wyjścia a Isaac przypilnuje mnie bym nie zwiała na górę.
- W porządku. Chłopaki!
Z salonu Martin wyszedł najpierw Stiles. W eleganckim smokingu wyglądał jak model z misternie ułożonymi włosami i tym czujnym spojrzeniem jakby wiecznie nas o coś podejrzewał. Zaraz za nim, pojawił się Isaac. Przyćmiewał Stilinskiego budową. Był bardziej umięśniony a jego ciało rozbudowane. Mimo tego, w czarnym, świetnie skrojonym smokingu mógłby być nawet Aresem, bogiem wojny który zszedł z Olimpu dla podrywania niewinnych ziemianek.
Na mój widok, uśmiechnął się promiennie i zagwizdał z należnym zachwytem. Podszedł bliżej i nachylając się, musnął wargami mój policzek. Moje serce majestatycznie przyspieszyło. Zacisnęłam palce na czarnym pudełku z butami.
- Mogę?
- Teraz tak. – Lydia otworzyła swoje. Miała w nim parę eleganckich, czarnych szpilek z paseczkiem zapinanym na kostce.
Modląc się w duchu odsłoniłam wieczko kwadratowego pudła i niemal natychmiast miałam ochotę wbiec po schodach i przeszukać garderobę Lydii w poszukiwaniu jakiś trampek. Błyszczące buty, wysadzane małymi diamencikami wyglądały bardziej na narzędzie tortur z dziewięciocentymetrowym obcasem. Prychnęłam tylko zawijając się do ucieczki. Isaac w porę złapał mnie za ramiona i pociągnął do tyłu.
- Uważaj na fryzurę! Wiesz ile zajęło mi wpinanie jej tego grzebyczka we włosy? Długo! – poskarżyła się Lydia.
- Słyszałem. – uśmiechnął się cwaniacko. – Załóż buty Rosalie.
- Ja się w tym zabiję. Potknę, przewrócę, zepsuję sukienkę, skręcę kostkę, złamię obcas, złamię nogę, pęknie mi miednica, kręgosłup wyląduję na wózku inwalidzkim do końca życia. – słowa wylatywały z moich ust jak z karabinu maszynowego. – Nie.
- Będę stał obok, przez cały ten czas. – głos Isaaca tuż przy moim uchu był jedwabisty i miękki a zarazem męski. – Obiecuję że nie upadniesz, a jak upadniesz to cię podniosę. Jak zawsze, okay? Po to tu jestem.
- Eee... Moglibyście szybciej? Bo tak jakby czas się kurczy a mieliśmy się jeszcze spotkać ze Scottem i Kirą. Rosalie, wkładaj te buty i nie marudź.
Skrzywiona usiadłam na schodach i włożyłam buty. Próbując wstać oczywiście się zachwiałam ale w odpowiednim momencie chwyciłam się balustrady i złapałam względną równowagę. Nie musiałam długo czekać na chichot towarzyszy spowodowany moim brakiem obycia z butami wyższymi niż maksymalnie dwa centymetry obcasa. Wywróciłam oczami i złapałam się kurczowo ramienia Isaaca. Dotknął tylko swoją ciepłą dłonią, mojej małej zaciśniętej na rękawie smokingu dodając mi w ten sposób otuchy. Nie pomogło. Zdecydowanie nie pomogło. Zaśmiał wyczuwając moje zdenerwowanie i pociągnął mnie za sobą do wyjścia. Stawiałam ostrożne kroki na werandzie domu Lydii. Na schodach oczywiście musiałam zahaczyć długim obcasem o jakiś schodek i runąć do przodu jak zbombardowana wieża. Gdyby nie Isaac, połowa mojej twarzy byłaby zdarta i zakrwawiona.
Pomógł mi ostrożnie wsiąść do samochodu i zamknął drzwi. Stiles i Lydia postanowili pojechać autem Stilinskiego. Zdziwiłam się, kiedy zamiast jeepa zobaczyłam wysoką toyotę. Musieli się nieźle o nią pokłócić. Isaac obszedł samochód i usiadł na miejscu kierowcy odpalając silnik. Wyjechaliśmy z podjazdu Lydii i skierowaliśmy się do szkoły.
- Naprawdę nie chcę tam iść. Lydia mnie zmusiła.
- Mnie też. Ale wbiłem się w smoking więc nie narzekaj. Postaraj się tylko dobrze bawić i przetrwamy. – Isaac prowadził tym razem spokojnie. Żadnemu nas nie spieszyło się do szkoły.
W większych miastach zapewne szkoły wynajmowały sale balowe w drogich hotelach, ale w Beacon Hills, sala gimnastyczna musiała wystarczyć. Raczej nikt nie chciałby tańczyć na sali operacyjnej szpitala w której jeszcze poprzedniego dnia, operowano jakąś staruszkę. Patrzyłam prosto na drogę, czując na sobie od czasu do czasu wzrok Isaaca. Zastanawiałam się jak mam wytrzymać w tych butach do Bóg wie której godziny. Jednak obecność Isaaca, który obiecał być blisko przez cały czas, nieznacznie podnosiła mnie na duchu. Jak się przewrócę, on mnie podniesie.
Zważywszy na ledwie dwutygodniowy staż naszego związku, ratował mnie tyle razy że równie dobrze mógłby zostać Batmanem. Zaczynając od rozcięcia palca na biologii kiedy to ni stąd, ni z owąd zjawił się w gabinecie pielęgniarki, poprzez kilkakrotne zachwianie na krawędzi schodów z których nie zleciałam tylko dzięki jego interwencji, kończąc na spaleniu całego domu robiąc jedynie pizzę, czego uniknęłam bo w odpowiednim momencie wyłączył piekarnik. Mógłby być Batmanem, supermanem czy jakimkolwiek innym. Chociaż nie, oni byli ciency. Osobiście zawsze wolałam Iron Mana. Więc Isaac, był moim prywatnym Iron Manem. Edwardem ze zmierzchu w wersji wilkołaczej, Pathem z Szeptem który nie jest aniołem albo po prostu Isaacem Lahey'em. Chłopakiem o którego nigdy nie śmiałabym prosić.
Kiedy wjechaliśmy na parking, zorientowałam się, że część uczniów pożyczała samochody od rodziców. Były droższe niż te które parkowały tu w zwykłe dni szkolne. Skrępowałam się, kiedy uświadomiłam sobie że będę musiała poruszać się w tych butach po parkiecie, i że Lydia na miliard procent zmusi mnie do tańca. Isaac wysiadł i obszedł samochód by otworzyć mi drzwi. Stiles w tym czasie zaparkował obok nas i zrobił to samo.
- Nie chcę. – pokręciłam głową patrząc w oczy Isaacowi. – Nie chcę.
Wzruszył tylko ramionami. Nachylił się by odpiąć mój pas i wyciągnął mnie z samochodu zupełnie nie przejmując się ciekawskimi spojrzeniami innych. Kiedy w końcu mnie postawił, zamarłam. Naprawdę stałam w szpilkach i już nie było odwrotu. Oparłam się o samochód a moi towarzysze pokiwali głowami ze zrozumieniem. W oddali zobaczyłam jak Kira przyspiesza i prawie biegnie w swoich szpilkach. Zacisnęłam zęby zastanawiając się w którym momencie się przewróci, ale dotarła do nas cała i zdrowa.
Miała na sobie turkusową wąską sukienkę na błyszczących ramiączkach z sercowatym dekoltem i syrenim ogonem. Jej włosy upięte do góry odsłaniały całą twarz. Wciągnęła powietrze z zachwytem patrząc na mnie jak na ósmy cud świata.
- Wyglądasz... Wyglądasz... WOW. – wydusiła opierając się o samochód. – Stopy mi zaraz odpadną.
- O widzisz Rosalie, już będziesz miała z kim narzekać na wysokie buty. – Isaac posłał mi jeden z tych swoich wrednych uśmieszków.
Scott zjawił się przy nas idąc spokojnym krokiem. Miał na sobie elegancki garnitur i turkusowy krawat pasujący do sukienki Kiry.
- Serio? – Isaac stłumił śmiech. – Dałeś się wciągnąć w pasujące ciuszki?
Obaj ze Stilesem wybuchli śmiechem. Scott zmierzył ich chłodnym spojrzeniem. Mocniej przysnęłam do siebie płaszcz rozglądając się dookoła. Brakowało Malii i Theo między którymi coś chyba zaczęło iskrzyć, ale po Theo można się było spodziewać wszystkiego. Od kiedy Jeremy go ugryzł i zasypał ranę Tojadem, Theo zrobił się dziwny. Trochę nieobecny i kompletnie niezainteresowany, a potem nagle mu się odmieniało i wchodził z butami w życie każdego z nas i tak w kółko. Huśtawka nastrojów była dobijająca.
Odpędziłam od siebie ponure myśli, i przystałam na propozycję Stilesa by wejść do środka. Tym razem, Isaac objął mnie w talii gotowy by uratować moje biedne ciało przed upadkiem. Szliśmy powoli a Lahey unosił mnie nad każdym krawężnikiem jakbym była ostatnią łamagą. Bo w sumie byłam. Naprawdę był jak super bohater, gotowy by chronić mnie nawet przed niebezpieczeństwem jaki stanowił chodnik, czy próg sali gimnastycznej. Z jednej strony mi się to podobało, z drugiej, nie chciałam by ktoś traktował mnie jak dziecko.
Sala gimnastyczna przyozdobiona była lampionami, kolorowymi serpentynami, balonami ułożonymi w łuki oraz girlandami z krepy. Chciałam parsknąć śmiechem ale potknięcie na obcasach skutecznie mnie od tego odwiodło. Isaac cały czas trzymał mnie blisko siebie, zupełnie jakbym miała nagle zniknąć w tłumie. Na parkiecie wirowało już kilka par, ale my postanowiliśmy zająć jakiś stolik. Usiedliśmy podobnie jak na stołówce podczas lunchów. Dopiero kiedy poczułam pod pupą zimne, plastikowe krzesło uspokoiłam się i rozluźniłam.
- Pójdziemy po picie. – oznajmił Isaac stojąc obok Scotta i Stilesa. Po chwili jego czujne spojrzenie padło na mnie. – A ty się nie ruszaj.
- Nie miałam nawet zamiaru. – wywróciłam oczami uśmiechając się. – Polubiłam to krzesełko, zostanę na nim do końca balu. – zapewniłam.
Kiedy chłopcy zniknęli nam z oczu, razem z Lydią i Kirą pochyliłyśmy się do przodu by zacząć plotkować. Wreszcie miałyśmy chwilę by się na czymś skupić. Oczywiście padło na Malię i Theo.
- Nie lubię go, ale jak są z Malią parą, to będzie hit klasy maturalnej. – Lydia niemalże pisnęła.
- Ostatnio widziałam ich razem w restauracji. Uwierzysz? Razem. – Kira uśmiechnęła się. – Coś się kroi.
- Ja i tak mam do niego mieszane uczucia. – westchnęłam teatralnie.
- Dobra możesz mieć mieszane uczucia, ale w smokingu wygląda obłędnie. – Lydia uśmiechała się i spojrzała na coś za mną.
Odwróciłam się by spojrzeć na Theo i Malię którzy właśnie weszli do sali gimnastycznej. Malia miała na sobie asymetryczną, granatową sukienkę z siateczkowymi rękawkami do łokci i srebrne buty na niezbyt wysokim obcasie. Theo chyba był od niej nieco niższy ale cały w czerni faktycznie wyglądał niesamowicie. Wstrzymałam oddech kiedy zauważyli nas, uśmiechnęli się i skierowali w stronę stolika. Nerwowo odwróciłam się i zaczęłam miąć narzucony na blat marszczony szyfon, pod którym leżał biały obrus.
- Witam piękne panie. – jedwabisty głos Theo rozległ się za moimi plecami. Odsunął Malii krzesło, w pewnej odległości ode mnie, zostawiając miejsce dla Isaaca, i sam opadł obok niej.
- Nienawidzę szpilek. – burknęła Tate z zażenowaniem. Zaśmiałam się i wbiłam wzrok w szklane naczynie na środku stolika, w którym paliła się kolorowa świeca. – Gdzie reszta?
- Panowie poszli po napoje. – głos Lydii był przesłodzony.
- A ja chyba do nich dołączę. – oświadczyłam wstając. Dosłownie chwilę po tym, przypomniałam sobie o butach. Zamarłam w bezruchu, podejmując prawdopodobnie najgorszą decyzję dzisiejszego wieczoru.
Zdecydowanie podniosłam się z miejsca i uważając by o nic nie zaczepić, próbowałam iść do długiego stołu przy którym majaczyła mi trójka chłopaków, i przy tym nie wyglądać jak kaczka po wylewie. Skupiając na sobie ciekawskie spojrzenia innych uczestników balu, odetchnęłam głęboko i wyprostowałam kolana. Powolnym krokiem, skupiając się głownie na nogach, starałam się z całych sił nie wylądować twarzą na parkiecie. Oczywiście, buty niczego mi nie ułatwiały, więc kiedy dotarłam do długiego stołu, złapałam się blatu i oparłam o niego biodrem.
- Miałaś nie wstawać.
- Theo i Malia przyszli. Pomyślałam że chcecie wiedzieć. – wywróciłam teatralnie oczami. – Nawet nie wiesz ile mnie to kosztowało, Stiles.
- W takim razie jestem zobowiązany do choćby zaniesienia cię z powrotem do stolika. – Stilinski posłał mi jeden z tych swoich figlarnych uśmieszków i natychmiast ukrył usta, upijając łyk z niebieskiego, plastikowego kubka.
Staliśmy jeszcze przez chwilę, rozmawiając cicho o wszystkich sprawach dotyczących normalności. Oczywiście nie mogłam się z chłopakami, powyśmiewać z sukienek innych dziewczyn ale nie byłam typem plotkary, no nie do końca. Kiedy już skończyli swoją nudną paplaninę, chwyciłam się ramienia Isaaca. Byłam zdana na jego łaskę, ponieważ będąc na obcasach, o wiele bezpieczniej czułam się kiedy był blisko, on i jego niesamowity refleks. Kiedy wręczył kubki które niósł Stilesowi i skręciliśmy w stronę parkietu zmarszczyłam brwi i ścisnęłam jego marynarkę.
- Naprawdę masz mnie dość. – mruknęłam. – Chcesz mnie zabić.
Isaac zaśmiał się głęboko i spojrzał nam nie z osobliwym zamiłowaniem.
- Nie. Obiecałem Lydii że zatańczymy jeden taniec. Uparła się że mam cię do tego zmusić. Jej krzyk może rozłupać mi czaszkę. – złapał moją dłoń i odsunął się po czym usytuował ją na swoim karku. Z drugą zrobił to samo. Swoje palce splótł za moimi plecami przyciągając mnie do siebie. I tak sięgałam mu ledwo do połowy szyi więc musiał nachylić się by musnąć ustami moje włosy. Wtuliłam się w jego ciepły tors i tylko poruszałam rytmicznie w rytm który sam wyznaczał.
- A ja jedynie myślą mogę cię zabić. – wzruszyłam ramionami. Oczywiście to usłyszał zważając na jego genialny słuch. – Której powinieneś się bać bardziej?
- Ty masz powody by tego nie zrobić. – oczami wyobraźni widziałam jak uśmiecha się z przekorą. Delikatnie mnie od siebie odsunął i obrócił tak że przyległam do niego plecami, otulona ciepłymi ramionami. – A jej nic nie hamuje. – jedwabisty szept zabrzmiał tuż nad moim uchem. Włoski na karku mi się zjeżyły, serce nagle przyspieszyło jakbym zaraz miała dostać zawału tylko z powodu własnego chłopaka. Isaac musiał to wyłapać, bo zaśmiał się i delikatnie nachylił.
Jego ciepłe usta powoli od obojczyka przemieszczały się w stronę mojego ucha. Dobrze wiedział co będzie dalej. Krew maksymalnie przyspieszyła mi w żyłach, słyszałam jej szum w głowie, całe ciało nagle się pobudziło a organizm zaczął wariować. Był przekonany że to uwielbiam, i tak właśnie było.
- Myślisz że kiedyś przestanę tak reagować? – spytałam delikatnie odchylając głowę w bok.
Przerwał na chwilę.
- Mam nadzieję że nie.
I wrócił do poprzedniego zajęcia.
WITAM W KOLEJNEJ FAZIE
PAMIĘTAJCIE ŻE NIC NIE JEST JUŻ TAKIE SAMO
rozdział miałam wstawiać jutro, ale nie mogłam sie doczekać waszej reakcji na kolejną część
więc tym optymistycznym akcentem zaczynamy kolejną fazę
tak czy inaczej all the love kochani
EDIT PO 4 LATACH
Przypominajka o moim super tworze
All Over Again dostępnym na moim profilu!!!
O ludziach, którzy chcieli ruszyć dalej, ale mroczne wydarzenia wciąż ściągały ich w przeszłość
Tamta książka jest bardziej dopracowana i zdecydowanie „doroślejsza" w końcu od Full Moon dzielą ją 4 lata!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro