Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 27

Po wyjściu z pokoju Tommy'ego, obaj mężczyźni udali się do hallu hotelu, w którym się zatrzymali. Wtedy blondyn zwrócił na coś uwagę.

- Nie lepiej jak zostawimy klucze w recepcji? Znając nas obu, to zgubimy nasze klucze i będzie lipa. - blondyn wyciągnął klucz z kieszeni spodni i zaczął się nim bawić. Adam spojrzał na niego w zamyśleniu, po czym kiwnął głową odbierając od niego klucz. Dobrze znał siebie oraz Tommy'ego. Zawsze to oni gubili klucze (raz jeden, raz drugi) i były problemy z wejściem do pokoi, co najczęściej kończyło się nocowaniem na podłodze u któregoś z członków ekipy. Nie żeby narzekali, przynajmniej się nie nudzili i emocji im nie brakowało. Wokalista podszedł do recepcji, aby oddać klucze, a w międzyczasie blondyn stał pośrodku hallu myśląc o czymś intensywnie. Zmarszczone brwi wyraźnie o tym świadczyły.

- Załatwione. Chodźmy. - Adam chwycił go za rękaw kurtki, po czym wyszli z hotelu, kierując się do stojącego przed wejściem samochodu. Tommy nie miał zbyt wiele czasu na przemyślenia, gdyż czekała go próba przed koncertem, a potem sam koncert. Schował dłonie w kieszenie kurtki, patrząc na widoki za oknem. Jakoś odechciało mu się rozmawiać z Adamem, który wystukiwał rytm jednej z piosenek na skórzanym obiciu siedzenia. Nucił cicho pod nosem zamyślony.

- Tommy, koniec z tym. - znienacka odezwał się wokalista, powodując, że gitarzysta spojrzał na niego pytająco. Napięcie między nimi wzrosło do niemożliwych rozmiarów i żaden z nich nie miało odwagi, aby to jakoś zniwelować.

- Koniec z czym? - spytał Tommy z bijącym sercem. Wiedział o czym mówił mężczyzna, lecz obawiał się wymówić to na głos.

- Koniec z naszymi pieprzonymi podchodami. Wiem, staramy się tego nie przenosić na scenę, ale wkrótce fani zauważą, że coś jest nie tak, a ja sam nie wytrzymuję tego życia w ciągłym stresie. Nie chcę się bać, że pewnego dnia ponownie uciekniesz i tym razem już Cię nie zobaczę. - wybuchł Adam, powodując, że blondyn patrzył się na niego z wytrzeszczonymi oczami, nie mogąc w stanie niczego z siebie wydusić. Nigdy nie widział Adama wściekłego, a jak już to tą osobę, która sprowokowała go do agresji - wtedy współczuł jej z całego serca i nie chciał być na jej miejscu. Nie wiedział co powiedzieć. Sam nie czuł się komfortowo z tymi ich wiecznymi przepychankami słownymi i uczuciowymi. Ale cóż mógł zrobić? Nie był gotowy na przysłowiowy 'coming out'. Chłopak, który zakochał się we własnym szefie, a jednocześnie najbliższym przyjacielu. Zakochał się? Jak do tej pory było mu to zjawisko całkowicie obce, jeśli nie licząc przygodnych znajomości, które uzbierały mu się przez te kilka lat.

- Nie zamierzam uciekać. Zrozumiałem, co miałem zrozumieć i więcej tego nie zrobię. - odpowiedział cicho Ratliff, patrząc w dół na swoje dłonie z obgryzionymi paznokciami i zdartym czarnym lakierem.

- No nie wiem, czy mogę być tego pewien. - na twarzy bruneta pojawił się lekki grymas bólu.

- Co znowu jest nie tak? Wcześniej było jakoś okej, gdy przyszedłeś do mnie, wepchałeś jęzor do ust i wyznałeś, że chcesz być powodem dla którego żyję. A teraz mnie z dupy atakujesz i wylewasz na mnie swoje frustracje. Może prześpij się z kimś, to wtedy to całe napięcie z Ciebie zejdzie! - wyrzucił dłonie w górę, czując się niezwykle zirytowany. Przestawał rozumieć motywy zachowań Adama, który zdawał się zmieniać na jego oczach. I to niekoniecznie na dobre. Lambert wpatrzył się w niego z niedowierzeniem i jakby...przestrachem? Nigdy nie kłócili się tak zażarcie jak w ostatnim czasie. Dotychczas stanowili parę zgodnych przyjaciół, którzy robili ze sobą praktycznie wszystko, a teraz przez niedopowiedzenia i nowo odkryte uczucie cała ich przyjaźń i szacunek burzyły się jak domki z kart. Poczuł jak otwierają mu się oczy i widzi to wszystko z całkiem innej perspektywy. Może zamiast zamiatania tego pod dywan, powinien wyjść z inicjatywą i powiedzieć mu co czuje? Obydwoje już zbyt długo to w sobie trzymali, a wkrótce może dojść do czegoś gorszego niż zwykła kłótnia.

Tommy, po swoim gwałtownym wybuchu, odwrócił się od niego, patrząc na widoki za oknem. Nie chciał pozostawać w tym samym miejscu, co Adam. Był na to zbyt wściekły. Z nerwów przygryzał dolną wargę, obserwując migające mu przed oczami budynki i ruch na ulicy. Palcami wystukiwał nerwowe staccatto, nie wiedząc co zrobić ze swoimi dłońmi. Najchętniej by rzucił czymś i wydarł się na cały głos. Bezsilność i jego wewnętrzna blokada przed wyrzuceniem z siebie tych dwóch prostych słów powodowała w nim mdłości i kołatanie serca.

K O C H A M C I Ę.

To właśnie chciał mu powiedzieć, ale z ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Jedynie gardło zaciskało się nerwowo, gdy już chciał to powiedzieć. Tak, mógł to spokojnie potwierdzić. Kochał Adama i nic by tego nie zmieniło. Kochał go miłością szaloną i namiętną, która rozgrzewała go od środka i powodowała, że chciał robić rzeczy, których w życiu by nie zrobił. To uczucie sprawiało, że chciało mu się wstawać codziennie i wykonywać rzeczy, które są częścią jego życia oraz największą pasją. Przymknął powieki, starając się zignorować obecność Adama, który powoli kawałek po kawałku kradł jego serce, czas wolny i myśli. Niespecjalnie, oczywiście. Nikt nie mógł przecież przewidzieć, że zakocha się we własnym przyjacielu.

- Tommy...ja...-

- Nie musisz nic mówić. - zgasił go blondyn, nawet się do niego nie obracając. Nie chciał na niego patrzeć. Bo w głębi duszy wiedział, że gdy spojrzy w te niewinne błękitnoszare oczy to zapomni o całym gniewie i ponownie mu ulegnie. A na to nie chciał pozwolić.

- Ja chciałem przeprosić. Nic więcej. - wyszeptał z bólem Lambert, wbijając wzrok w tył głowy przyjaciela. Ten nie zareagował. I tak nie miałby po co, gdyż samochód się zatrzymał i musieli z niego wysiąść. Blondyn czym prędzej pognał w stronę hali koncertowej, zostawiając bezradnego i nieco podłamanego wokalistę za sobą. Trzasnął drzwiami i biegł jak najszybciej się dało. I już miał skręcić, gdy wpadł na wychodzącego na papierosa Isaaca.

- Łohooo. Chłopie, zwolnij trochę. - wyksztusił z siebie, gdy jego plecy zetknęły się z płaskim podłożem, a Tommy znalazł się na nim.

- Sorki. - blondyn szybko wydostał się w plątaniny kończyn, wstając i podając rękę koledze, który skwapliwie skorzystał z pomocy i również podniósł się do pozycji siedzącej. - No nareszcie jeden z gołąbków raczył się pojawić na próbie. - nie mogło zabraknąć kąśliwego komentarza perkusisty, który uśmiechał się krzywo do Tommy'ego. Ten skrzyżował ręce na torsie, wbijając wzrok w niego.

- Co masz na myśli 'gołąbki', Carpenter? -

- Dobrze wiemy, że obaj z Adamem pieprzycie się po kątach, a przy nas udajecie, że tak nie jest. Nie jesteśmy ślepi. - blondyn słuchał kumpla z niedowierzaniem i pewną dozą złości. Jak mógł się wypowiadać na tematy, o których nie miał kurewskiego pojęcia?

- Wstrzymaj się z tymi wnioskami, okej? - Ratliff przerwał wywód, wyraźnie poirytowany. - Po pierwsze: mnie i Adama nic nie łączy, a po drugie: to nie Twoja sprawa z kim się umawiamy. Więc proszę Cię z łaski swojej nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, bo kiedyś to się dla Ciebie źle skończy. - ostrzegł go Tommy z niebezpiecznym błyskiem w oku. Na razie nie chciał, aby ktokolwiek dowiedział się o jego uczuciu do Adama. Jeszcze nie teraz.

- Chłopie, ale to widać na kilometr, że Was do siebie ciągnie. Nie zaprzeczysz temu. - odparował Isaac, a jego rysy twarzy stwardniały. Powoli przestawały go bawić podchody obu mężczyzn. Dla niego, tak jak i dla Terrance'a sprawa była jasna: ta chemia między nimi oboma była wyczuwalna na sto kilometrów. I mogli zaprzeczać temu co się dzieje, a perkusista i tancerz wiedzieli swoje. Tommy zamilkł, patrząc się na Carpentera z rosnącymi wypiekami na twarzy.

- Nie będą z Tobą rozmawiał na takie tematy. Nie z Tobą. - mruknął blondyn, mijając go, przy czym nie mógł sobie darować i szturchnął go w ramię. Wziął głęboki oddech i poszedł dalej, ignorując nawoływania Isaaca. Ten idiota do reszty zepsuł mu dzień. Super. Popchnął drzwi i wszedł na obszerną salę, w której stał już podest, na którym mieli dać koncert. Sprzęty i instrumenty powoli znajdowały swoje miejsce na scenie. Pozostała część zespołu zajmowała się sobą dopóki oficjalna próba się nie rozpocznie. Terrance z Taylorem i dziewczętami ćwiczyli układ do jednej z piosenek, zdaje się, że do "If I Had You", Monte brzdąkał na gitarze wyraźnie czymś zafrasowany, a Camila siedziała przy keyboardzie zasłaniając się włosami i zajmując się papierami zgromadzonymi wokół niej. Patrząc na tych ludzi, którzy w krótkim czasie stali się jego rodziną, mogło się odnieść wrażenie, że jest się na jakieś innej planecie. Każdy z nich to zupełnie inna indywidualność, a razem tworzą coś wyjątkowego. Niby nie powinni do siebie pasować, bo każda jednostka to inny charakter, temperament, ale akurat tak się złożyło, że dopasowali się do siebie jak części układanki tworzącej coś unikalnego. Mężczyzna nie zauważył, że tuż za nim wszedł Adam. Mężczyzna stanął tuż obok gitarzysty i również wpatrzył się w jego własny niesamowity zespół. Był szczęśliwy, że jego marzenia się właśnie spełniają. Ale byłby jeszcze szczęśliwszy, gdyby mężczyzna stojący tuż obok niego przestał uciekać przed nim i odwzajemnił jego uczucia. Kątem oka dostrzegł, że Tommy mu się przygląda, przez co jego usta wygięły się w uśmiech. Niemal stykając się z nim ramieniem, nieśmiało owinął mały palec wokół palca blondyna, który o dziwo zaakceptował to z delikatnym rumieńcem na policzkach. Niby mały gest, ale jaki uroczy. Ciepło rozlało się po ciele Adama, powodując nikłe dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Zacisnął uścisk wokół palca Tommy'ego.

Nie chciał go stracić. Już nigdy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro