Chapter 26
Adam i Tommy pozostali w pokoju tego drugiego aż do rozpoczęcia prób przed koncertem. Leżeli tuż obok siebie w kompletnej ciszy, która jednak im nie przeszkadzała. Koiła ich zszargane nerwy i uspokajała. Trzymali się za ręce, patrząc sobie w oczy. Czarnowłosy delikatnie gładził kciukiem wierzch dłoni Ratliffa, który cicho mruczał, przymykając powieki. Obydwoje potrzebowali spokoju choćby na chwilę.
- Nie chce mi się iść na próbę. Ucieknijmy. - wymamrotał Tommy, zasłaniając się grzywką, która opadła mu na oczy. Adam uśmiechnął się znacząco.
- Ty jesteś ekspertem w nieoczekiwanych ucieczkach. - wypowiedź wokalisty została nagrodzona ostrzegawczym spojrzeniem blondyna, który uniósł brew, zaciskając usta w cienką linię.
- Dobrze wiesz, że tego żałuję. Nie musisz mi tego wypominać. - warknął, przewracając się na plecy, wbijając wzrok w sufit. Nie lubił, gdy ktoś wypominał mu czyny z przeszłości, którymi się nie szczycił. Adam westchnął i ponownie zbliżył się do Tommy'ego, całując go delikatnie za uchem.
- Nie wypominam Ci tego, tylko się z Tobą droczę, kiciu. - uśmiechnął się, zmuszając go do spojrzenia mu prosto w oczy. Ten prychnął, wywracając oczami. Adam jak nikt inny potrafił sprawić, że czuł się poirytowany, ale szybko mu wybaczał. Ich kłótnie nigdy nie trwały dłużej niż godzinę.
- To się nie drocz. Nie jestem w nastroju. - skrzyżował ręce na torsie, marszcząc brwi. Rzeczywiście, nie miał ochoty ani humoru na głupie żarty czy dowcipy.
- Oj kiciu...- Adam objął go szczelnie, kładąc głowę na jego torsie. Nie chciał, aby Tommy się na niego kiedykolwiek gniewał. Po prostu miał tak w naturze. Nienawidził kłótni, agresji oraz negatywnych emocji. Tommy mruknął coś pod nosem, chowając twarz we włosach przyjaciela. Uwielbiam ich zapach. Czekolada połączona z wanilią. Niby przymulający, lecz posiadał w sobie nutkę świeżości przez co Adam pachniał tak cudownie. Pachniał sobą. Taki "adamowy" zapach, jak to w myślach określał gitarzysta.
- Mmm...chciałbym tak zostać już na zawsze, ale trzeba się zbierać. - westchnął Adam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Poprawił swoje włosy, po czym wstał ogarniając się nieco. Tommy przyglądał się temu leniwie, nie zmieniając pozycji. Lambert obrócił się ku niemu z uniesioną brwią.
- A ty co? Nie wybierasz się gdzieś przypadkiem? Leniu śmierdzący? - ostatnią kwestię Adam dodał ze śmiechem, podchodząc do skraja łóżka. Blondyn jedynie przeciągnął się niczym kot i odparł z pewnością w głosie:
- Nie zamierzam nigdzie iść. Daj se siana. - po czym obrócił się do niego plecami, uśmiechając się sam do siebie. Droczenie się z Adamem zawsze podnosiło go na duchu, tak jak i w tym przypadku.
- Rusz ten kościsty tyłek, bo się zaraz spóźnimy. - wokalista klepnął go w tyłek, ściskając go delikatnie. Na odzew nie musiał długo czekać. Tommy mrużąc oczy, chwycił się za swoją pupę. - Mogłeś od razu powiedzieć, że chcesz sobie pomacać mój tyłek, to bym się zgodził. -
- Jakie to dowcipne. - odparował Adam, kręcąc głową z uśmiechem. Tommy potrafił być jak mały kocurek z pazurkami. Blondyn parsknął śmiechem, podnosząc się z posłania. - Mam nadzieję, że za długo na nas nie czekają, bo jeszcze sobie coś pomyślą. - Tommy wygładził koszulę i podciągnął spodnie, które wiecznie spadały z jego nieistniejącego tyłka. Poczochrał grzywkę, która nieco mu oklapła.
- Gotowy, kiciu? - Ratliff kiwnął w odpowiedzi i już miał przejść obok Adama, gdy ten chwycił go za ramię i obrócił ku niemu. Nie zdążył spytać go o co chodzi, gdy poczuł wargi przyjaciela napierające na jego własne. Początkowo znieruchomiał, lecz pod wpływem chwili i pocałunku rozluźnił się i nieśmiało odwzajemnił gest. Owinął ręce wokół szyi Adama i przybliżył się, niwelując przerwę między nimi. Teraz stali objęci, całując się jakby świata miało jutro nie być. Ten pocałunek nie przypominał tych, których kradli sobie podczas koncertów czy w garderobach. Ten coś oznaczał. Oznaczał pewne zmiany w życiu obu mężczyzn. Adam ułożył dłoń na tylniej części głowy Tommy'ego, mocniej i głębiej go całując. Przelewał w to wszystkie emocje, które się w nim nagromadziły w ciągu tych kilku dni. Chciał, aby najlepszy przyjaciel i bliska mu osoba wiedziała, co czuł, gdy ten zniknął nie mówiąc nikomu dokąd się wybiera. Blondyn również nie był dłużny i pociągnął lekko włosy Adama, ciesząc się ich miękkością. Niemal stanął na palcach, aby jakoś zniwelować różnicę wzrostu między nimi. Wokalista szybko to zauważył i podniósł go, a ten swobodnie i wygodnie umieścił się na jego biodrach, zwisając z niego zupełnie jak niedźwiadek koala. W tej chwili nic się nie liczyło oprócz nich. Tommy przylgnął do Lamberta, spijając pocałunki z ust czarnowłosego niczym spragniony człowiek na pustyni. Cieszył się chwilą i tym, że w końcu nie musi ukrywać tego kim jest. Tego prawdziwego siebie. Nie musieli nic mówić. Słowa były im zbędne. Kilka minut później Tommy oderwał się od Adama, aby zaczerpnąć powietrza. Całowanie z nim bardzo go angażowało, tak bardzo, że zapominał o oddychaniu.
- No...muszę powiedzieć, że całkiem nieźle całujesz. - odezwał się lekko zachrypniętym głosem Adam, uśmiechając się leniwie. Tommy zarumienił się, patrząc gdzieś w bok. Mimowolnie przygryzł opuchniętą wargę. Nie był przyzwyczajony do wysłuchiwania komplementów pod swoim adresem.
- Ty również. - odpowiedział cicho, nieśmiało patrząc mu się w oczy. Adam ponownie zbliżył twarz, by pocałować ukochanego. Tommy wyszedł mu naprzeciw i łagodnie musnął jego wargi. Nie potrzebował niczego innego. Tylko Adama. Był wszystkim czego chciał i szukał w życiu. Tylko czy był gotowy się z tym uzewnętrznić?
- No wiem. - szepnął Lambert, śmiejąc się cicho. Oczy błyszczały mu ze szczęścia, a uśmiech nie opuszczał jego twarzy.
- I jaki skromny. - blondyn wywrócił oczami, ale uśmiechał się, bawiąc się końcówkami włosów wokalisty. - Chyba rzeczywiście powinniśmy iść już na próbę. - dodał po chwili, usiłując zejść z Adama, który jednak miał co innego w planach. - Co ty robisz?! -
- To co widzisz. Zaniosę Cię do hali. - odpowiedział ze stoickim spokojem Lambert, udając, że nie widzi morderczego spojrzenia Ratliffa, który zacisnął usta w cienką kreskę.
- Ty chyba zwariowałeś. Jeszcze ludzie zaczną plotkować. - syknął, jednakże nie ruszając się miejsca. Było mu dobrze w ramionach przyjaciela. Ten uniósł brew.
- Tam będzie tylko zespół. Nikt z zewnątrz nie ma wstępu póki koncert się nie zacznie. Nie panikuj, kiciu. A poza tym, zdaje się, że już gadają. - mrugnął do niego, puszczając na podłogę. Ten otrzepał się, nie spoglądając mu w oczy. Nie lubił był w centrum uwagi, zwłaszcza jeśli kwestionowało się jego seksualność (co robiło wiele fanek Adama). Pozostawiał to Adamowi, który czuł się jak ryba w wodzie w świetle fleszów obiektywów aparatów paparazzich, jak i przy ogólnoświatowych wywiadach, których udzielał od czasu do czasu. Pozostanie w cieniu było dla niego najlepsze. Bycie częścią Glamily miało swoje pozytywne, jak i negatywne strony. Pozytywne - mógł poznać wiele miast na świecie, kultury krajów, w których przebywali, ludzie mogli zaznajomić się z ich twórczością. Mogli ich pokochać lub znienawidzieć. Z drugiej zaś strony, nagła sława i wieczne życie na świeczniku męczyły blondyna, który często się zastanawiał, czy dobrze robił dołączając do tak popularnego artysty, jakim stał się Adam Lambert. Fani bywali mili, jemu to nie przeszkadzało, lecz często napotykali też namolnych psychofanów, którzy zrobiliby wszystko, byleby tylko znaleźć się w towarzystwie swoich idoli. I to już nie było takie miłe. Zaliczyli parę takich sytuacji, przez co musieli salwować się ucieczką.
- Nie chcę, aby cokolwiek gadali. - mruknął Tommy, chowając dłonie w kieszenie swoich dżinsów. - Nienawidzę plotek. -
- Ja tak samo, ale co na to poradzimy? Taki jest świat show biznesu. Muszą mieć coś, o czym będą gadać przez najbliższe tygodnie. Nie damy rady zbawić całego świata, Tom. - odparł Adam, patrząc współczująco na przyjaciela, który zdawał sobie nie radzić z presją ze strony mediów żerujących na ich życiu prywatnym, głodni sensacji i skandali. Jego psychika powoli siadała, co objawiało się pijaństwem na częstych imprezach.
- Lepiej chodźmy. - odpowiedział Tommy, unikając jego wzroku.
- Tommy...- Adam zatrzymał go i przyciągnął do siebie, zmuszając go do spojrzenia mu w oczy. - Wszystko będzie okej. Niedługo kończymy trasę i wreszcie odpoczniemy. - po tych słowach musnął delikatnie jego wargi, uśmiechając się. Ten jedynie cicho prychnął, jednak kąciki ust uniosły się ku górze.
- I tak ma być. Nie lubię jak się smucisz. Zwłaszcza przeze mnie. - Adam posmutniał, a oczy straciły swój normalny blask.
- Daj spokój. Nie mogę być cały czas szczęśliwy. Życie niestety nie jest usłane różami. - Ratliff machnął ręką zrezygnowany.
- A dlaczego nie? Jeśli chcesz, możesz być szczęśliwy. - Lambert ułożył dłonie na jego biodrach, lekko zaciskając na nich palce. Blondyn popatrzył się na niego z powątpiewaniem.
- Ja już dawno straciłem nadzieję, że mogę być szczęśliwy. Jedynie muzyka trzyma mnie przy życiu. - czarnowłosy uniósł brew, słysząc to co powiedział przed chwilą Tommy. Brzmiało to podejrzanie.
- Trzyma Cię przy życiu? A co, jeśli ja chcę być tym drugim powodem? - spytał, patrząc się prosto w czekoladowo-brązowe oczy przyjaciela. Ten nie odpowiedział, przygryzając wargę. Nie wiedział jak odebrać te słowa. Jako zaproszenie do czegoś więcej?
- Ja...- już miał coś odpowiedzieć, gdy zadzwonił telefon Adama. Wokalista warknął cicho, wzbudzając tym uśmiech politowania u Tommy'ego.
- Tak? ...Jasne, już idziemy. Nie, nie spóźnimy się. - po krótkiej wymianie zdań rozłączył się. - Ekipa już na nas czeka, poddenerwowana naszym opieszalstwem. - wytłumaczył Ratliffowi, który kiwnął głową. Już miał otworzyć drzwi, gdy Adam chwycił go za ramię.
- Jeszcze o tym pogadamy. -
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro