Chapter 25
Minęło kilka godzin od przyjazdu Adama i jego zespołu do Oslo. Przez ten czas mieli okazję się rozpakować i pozwiedzać miasto. Nie próżnowali. Tancerze wyciągnęli siłą opornego i narzekającego Pittmana na zewnątrz, aby wraz z nimi pozwiedzał miasto do którego dopiero co przyjechali. Taktownie zostawili Tommy'ego i Adama samych, czując na nowo skumulowane napięcie między nimi. Musieli to sobie wyjaśnić między sobą, a oni byli tu niepotrzebni. Dlatego postanowili "zaopiekować" się starszym gitarzystą, który zdawał się być jak ojciec dla gromady młodych pełnych energii tancerzy.
- No chodź, dziadku. Przestań narzekać. - Terrance wraz z Taylorem zaśmiali się na widok oburzonej miny Montego, który nie mógł wyjść z szoku z powodu impertynencji młodszego mężczyzny. Tommy słuchał ich kłótni zza zamkniętych drzwi swojego pokoju hotelowego. Och, gdyby mógł raz zapomnieć o problemach i normalnie podroczyć się z przyjaciółmi o błahe sprawy. A tak to siedział tu sam, sfrustrowany własną niemocą i niezdecydowaniem, opuszczony przez najbliższą mu osobę. Adam. Osoba, która wyciągnęła do niego pomocną dłoń, zaufała mu i stała się jak bratnia dusza. Zostawiła go, gdyż nie zdzierżyła jego problemów i niezdecydowania. Adam był najcierpliwszą osobą jaką kiedykolwiek znał, a teraz mu się nie dziwił, że i to uległo wyczerpaniu. Tommy wiedział, że nie jest najłatwiejszą osobą do zniesienia. Miał swoje humorki, napady depresji, lubił sobie popić, co czasem zdarzało mu się na trasie. Lecz nienawidził, aby Adam widział go w takim stanie. Dlatego wstał, wspierając się o ścianę, gdyż nogi mu nieco ścierpły od ciągłego siedzenia pod drzwiami. Chwiejnym krokiem skierował się w stronę sypialni, gdzie stało duże łóżko pokryte ciemnofioletową kapą z nadrukiem nazwy hotelu, w którym się zatrzymali. Opadł na nie z cichym westchnięciem, zamykając oczy. Cisza, która go otoczyła stała się nie do zniesienia, a jednocześnie stała się dla niego błogosławieństwem. Tak bardzo pragnął słuchać śmiechu Lamberta jego żartów oraz tego, co miał do powiedzenia.
- Dlaczego ja muszę wszystko pierdolić? - ukrył twarz w dłoniach, nienawidząc siebie za to, co się wydarzyło między nim, a Adamem. Rozwalał zespół od środka, niszcząc wszystko co stało na jego drodze. Jego relację z brunetem, przyjaźnie zawiązane z pozostałymi członkami ekipy. Był jak tornado, który nie panował nad tym co robi. Może rzeczywiście nie nadawał się do bycia zawodowym muzykiem? Zwinął się w kłębek, popatrując tępo w przestrzeń. Fakt, że nagle wszystko to co udało mu się zbudować waliło się w niewyobrażalnie szybkim tempie dobijał go i pchał go w stronę przepaści. Nie potrafił unieść ciężaru problemów, które zaczęły go przytłaczać z każdej strony. Pozostał osamotniony na polu własnej walki ze słabościami. Gdyby tak tylko...
Jego ponure rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Tommy uniósł leniwie głowę, nie mając ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Zwłaszcza ze Spencerem, który zdawał się być ekspertem w jego sprawach sercowych. Nie chciało mu się otworzyć drzwi i ponownie przybrać maskę obojętności i udawanej radości z czegoś, co faktycznie go dobijało.
- Tommy? To ja, Adam. Otwórz, proszę. - tego akurat się nie spodziewał. Natychmiast podniósł się do pozycji siedzącej, nasłuchując. Ten niespodziewany zastrzyk energii podziałał na niego niezwykle pobudzająco. Serce przyspieszyło bicie, a oddech stał się jakby urywany. Czy to radość, a może panika? - Wiem, że tam jesteś. Musimy pogadać. Tak to dalej nie może trwać. - w głosie wokalisty zabrzmiało wahanie i chęć dodania czegoś, ale nie wiadomo czego.
- Czego ode mnie oczekujesz? - odezwał się w końcu ochrypłym głosem Tommy, stając przy drzwiach, nie mając śmiałości ich otworzyć. Widok Adama z pewnością zburzyłby w nim ostatnie mury, które chroniły najciemniejsze zakamarki jego duszy, o których brunet wolałby nie wiedzieć.
- Rozmowy. Chyba chociaż na to zasługuję? - Ratliff nie wiedział co odpowiedzieć. Uczucia walczyły zaciekle z jego rozumem sprawiając, że tracił orientację w tym co czuł, a tym co niby uznawał za uczucia. I tak nie miał wyjścia. Widywał się z nim na próbach i na koncertach. Nie mógł tak po prostu spanikować. Przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi. Jego oczom ukazał się łamiący serce widok: opierający się o ścianę Adam z wyraźnymi śladami po płaczu. Rozmazany makijaż wokół oczu wokalisty wskazywał na to, że nie czuje się najlepiej. Do tego zupełny chaos na głowie i cierpiętnicze spojrzenie. Wyglądał jak totalna ruina fizyczna i psychiczna. Tommy przełknął głośno ślinę, pozwalając mu wejść do środka. Widok przyjaciela w takim stanie wstrząsnął nim. Wokalista ślamazarnie wszedł do pokoju ze zgarbionymi ramionami przytłoczony problemami. Blondyn cicho zamknął drzwi, udając się za kumplem do sypialni. Czarnowłosy ciężko opadł na posłanie, wgapiając się w ścianę, potem w swoje palce, które trzęsły się pod wpływem nerwów i niewypowiedzianych jeszcze słów. Atmosfera była tak ciężka i gęsta, że można ją kroić nożem. Tommy oparł się o framugę, wpatrując się w piosenkarza, który nie odezwał się ani jednym słowem odkąd tu wszedł.
- Tom...musimy pogadać. - w końcu się odezwał, przerywając ciszę. Ratliff jednak nie bawił się w owijanie bawełny.
- O czym? - rzucił chłodno, podchodząc do okna nawet nie oglądając się na Adama.
-Ty wiesz o czym. Nie udawaj...- tu nie udało mu się dokończyć zdania, gdyż gitarzysta już miał coś do powiedzenia.
- Nie udawaj idioty? Ja? Idiotą? Ty nie widzisz co się dzieje? - tu rozłożył ramiona zirytowany. - Coś się dzieje, i to coś wyraźnie niedobrego, skoro nie potrafimy znaleźć wspólnego języka i jakoś się dogadać. Nasze rozmowy kończą się kłótnią, po której mam ochotę uciec i nie wracać, bo wiesz co? Ja dłużej tak nie mogę. Nie mogę patrzeć jak umawiasz się z kolejnymi frajerami, a ja muszę to obserwować. Ja...- łzy spłynęły po policzkach Tommy'ego, którego głos załamał się pod wpływem emocji, które nagromadziły się w nim przez ten czas. Otarł rękawem łzy, które teraz spływały swobodnie, dając ujście napięciu i ukrytym pragnieniom. Wrażenie, że zaraz oszaleje uderzyło w niego z całą siłą, zwalając go z nóg. Pustym wzrokiem spojrzał na Adama jakby go nie poznawał. - Już nie wiem kim jestem. Nie wiem, nie wiem, nie wiem. - zaczął powtarzać to jak mantrę, chwytając się za głowę. Głosy, które niegdyś mu dokuczały, wróciły, aby uprzykrzyć mu życie.
Jesteś beznadziejny.
Adam nie będzie chciał takiej cioty jak ty.
Zabij się.
Jesteś nic nie warty. Nikt Cię nie chce.
Jesteś sam.
- ZAMKNIJ SIĘ! - krzyknął, opadając na kolana, szarpiąc się za włosy. Zacisnął powieki, jakby chcąc, aby te głosy odeszły i dały mu spokój.
- Tommy, ciii...Jestem tu przy Tobie. - Adam objął go, przygarniając do siebie. Wolną dłonią gładził go po plecach, szeptając cicho słowa otuchy i pocieszenia. Tommy kompletnie stracił nad sobą kontrolę i łkał głośno, trzęsąc się jak w febrze. Serce, ciało, wszystko go bolało. Bolało od psychicznej udręki. Kochał Adama, kochał go tak bardzo, że aż sprawiało mu to fizyczny ból. Każdą cząsteczką swojego ciała pragnął, aby jego uczucie zostało odwzajemnione. Chciał tego, choćby miał oszaleć i trafić do wariatkowa. Chciał, aby Lambert w końcu go pokochał, a nie widział w nim tylko heteroseksualnego przyjaciela, którym przestał być w chwili, gdy uświadomił sobie kim jest. Blondyn kurczowo uchwycił się Adama, panicznie się bojąc, że ten odejdzie i zostawi go samego pośród ciemności jego własnego jestestwa.
- Nie...nie, nie zostawiaj mnie...- wykrztusił w końcu, czepiając się ramienia przyjaciela, któremu serce krwawiło na widok załamania Ratliffa.
- Nigdy Cię nie zostawię. Już zawsze będę przy Tobie. - szepnął Adam, całując go w skroń. Ta chwila zdecydowanie nie należała do najmilszych, lecz i tak był zadowolony, że mógł swobodnie trzymać go w ramionach. Palcami dotykał miękkich blond włosów, uspokajając tym Tommy'ego, który teraz nieznacznie drżał. - Chodź, położę Cię do łóżka. - czarnowłosy pomógł przyjacielowi wstać i podprowadził go do posłania, nie zważając na ból w przedramionach spowodowany kurczowym i mocnym uściskiem blondyna. Ten jakby nie chciał się od niego odkleić i razem z nim opadł na łóżko, ciężko wzdychając. Przecież i tak ta sytuacja niczego nie zmieni między nimi. Nadal pozostaną przyjaciółmi z małym dodatkiem w postaci seksu. Taki bonus pracy z szefem gejem.
- Ja Ciebie nie zostawię, kiciu. Jesteś dla mnie zbyt ważny, abym Cię tak po prostu zostawił. - odezwał się cicho Adam, patrząc na bladą, pokrytą czerwonymi plamami twarz Tommy'ego, który nie potrafił spojrzeć mu w oczy po swoim wybuchu.
- Nie mów tak. Dobrze wiesz, że nie znoszę litości. - burknął chrapliwie, zasłaniając oczy ramieniem. Bliskość i zapach bruneta doprowadzały go do szału.
- To nie litość, Tom. Tylko chęć niesienia pomocy i bycia blisko osoby, którą się...- tu przerwał, przygryzając wargę. Kocha? Czyż nie to chciał powiedzieć?
- Którą się...? - blondyn obrócił się twarzą do niego, wbijając wzrok w sylwetkę wokalisty.
- Którą się lubi i ceni. - dzielnie wybrnął Adam, mając nadzieję, że Tommy nie zauważy jego zażenowania i zawstydzenia.
- Mam wrażenie, że nie to chciałeś powiedzieć, ale mniejsza z tym. - skomentował sucho, przymykając powieki. Każda chwila spędzona z czarnowłosym była dla niego niczym wybawienie od codziennych problemów. Nawet jeśli była to kłótnia. Dobra, głupio to zabrzmiało. Adam milczał, wsłuchując się w bicie własnego serca. Nie chciał się zdradzić ze swoimi uczuciami. Jeszcze nie teraz. Czuł, że Tommy nie jest na to gotowy.
- Myślę, że pewnego dnia na nowo dotrzemy się do siebie. Musimy tylko...musimy tylko przemyśleć parę spraw i ochłonąć. Przestańmy na siebie warczeć i jakoś dotrwajmy do momentu, gdy zdecydujemy o tym co dalej z nami. I nie dawajmy reszcie odczuć tego napięcia jakie ostatnio się wkradło w nasze stosunki, okej? - po tej krótkiej przemowie Adam wziął głęboki wdech, oczekując w napięciu na reakcję przyjaciela. Ten po chwili wahania kiwnął głową.
- Jasne. Pogadamy, gdy będziemy gotowi. - odparł, wtulając się w jego ramię. Mimo tego, że czuł się nieszczęśliwy i samotny to widział promyczek nadziei w jego popieprzonym życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro