Chapter 22
Kilka godzin później cały zespół wkładał walizki, szykując się do wyjazdu do Norwegii. Sasha wraz z Brooke i Camilą szeptały o czymś między sobą, szturchając się co jakiś czas. Można było jedynie przypuszczać o czym rozmawiały. Stojący nieopodal Monte stał z kanapką w dłoni, przyglądając się ostatnim przygotowaniom do podróży. Wolno przeżuwał najwyraźniej nad czymś myśląc. Jedynie Terrance i Taylor nie poddali się ponuremu nastrojowi, wygłupiając się i trącając łokciami, gdy zobaczyli coś śmiesznego według ich wyobrażeń. Chichot i śmiech dziwnie kontrastował z grobowym humorem Adama, który co jakiś czas rzucał mroczne spojrzenia w kierunku Tommy'ego i Sauliego, którzy stali bardzo blisko siebie, niemal stykali się dłońmi, lecz nic nie mówili, tylko wpatrywali się w autobus, który wywiezie blondyna na drugi koniec Skandynawii. Lambert nigdy nie stosował przemocy, gdy ta nie była konieczna, lecz teraz poczuł niemożną chęć do rzucenia się na Fina i obicia jego ślicznej twarzy. Wystarczyło za to, że stał za blisko JEGO Tommy'ego, który najwyraźniej unikał spojrzeń wokalisty. Zimny wiatr spowodował u niego urocze lekko czerwone rumieńce, które odcinały się kontrastem od bieli cery Ratliffa. Ten doskonale zdawał sobie sprawę, że jest obserwowany i nie ośmielił się spojrzeć w oczy Adama. Zwłaszcza po ostatniej nocy, która mogła doprowadzić do czegoś, co mogli żałować dnia następnego. Nic sobie nie zadeklarowali, byli wolnymi ludźmi. Ale z drugiej strony mocno czuł, że w ten sposób coś przyjacielowi obiecał. Mimo, że nic nie powiedział. Same czyny popchnęły go do takiego stanu w jakim się obecnie znajdował. Nikogo za to nie winił. To była wyłącznie jego wina. To on sam wyszedł z inicjatywą i to jego porwał wir uczuć, którym najwidoczniej nie umiał sprostać. Jeszcze.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżał. - mruknął Sauli, patrząc prosto na niego z nieznacznie zmarszczonymi brwiami. Pustka, która ogarniała jego serce powoli pochłaniała go i popychała w kierunku tęsknoty. Nie chciał się z nim rozstawać.
- Mam kontrakt podpisany na całą trasę. Nie mogę tak sobie odejść. Postaram się jak najszybciej wrócić. Może nawet w grudniu, po skończeniu trasy. - odpowiedział Tommy, patrząc jak ostatnia walizka ląduje w luku bagażowym. Przyszedł czas na rozstanie. Nie lubił zbyt długich i wylewnych pożegnań, ale dla Sauliego zrobił wyjątek. Objął go i szepnął do ucha: - Nie wyjeżdżam na koniec świata. Zobaczymy się i skopię Ci dupsko, Koskinen. - po tych słowach uśmiech zagościł na twarzach obu mężczyzn, którzy wpatrywali się w siebie jak dwójka wariatów wypuszczonych z psychiatryka.
- Może starczy tych czułości? Musimy już jechać. - wtrącił się oschle Adam, patrząc na dwóch mężczyzn spod przymrużonych powiek. Zazdrość i złość trawiły go od środka niczym ogień, nie mógł i nie chciał nad tym zapanować. One zawładnęły nim całkowicie, oślepiając go. Widział tylko Tommy'ego i zalecającego się do niego blondaska, którego chciał odsunąć od JEGO gitarzysty. Ratliff natychmiast odskoczył od Fina z większymi rumieńcami, tym razem z zażenowania. Podał jeszcze rękę kumplowi, po czym minąwszy złego i najwyraźniej nie w sosie Adama, zniknął we wnętrzu autobusu. Na razie nie chciał mieć z nim do czynienia. Wściekły i zły wokalista zawsze go przerażał i wolał schodzić mu wtedy z drogi. Rzadko się to na szczęście zdarzało. Po odejściu Tommy'ego, Adam podszedł do Fina i zagroził mu:
- Jeszcze raz się do niego zbliżysz, a z bliska poznasz jak wygląda moja pięść. - Lambert odwrócił się na pięcie i odszedł, szykując się do starcia z blondynem. Tak dłużej nie mogło być. Wystarczająco go drażnił na scenie, nie potrzebował takich wrażeń na codzień. A ten jakby specjalnie mu ich dostarczał, sprawiając, że gotowała się w nim krew, a ciśnienie rosło. Nie obejrzał się za siebie, wiedział, że Sauli stoi jak słup soli z wybałuszonymi oczami. Nigdy, przenigdy nikomu nie groził. Wręcz przeciwnie. Brzydził się tym. Dlaczego teraz to zrobił? Nie wiedział. Zmienił się nieodwracalnie w pewien sposób i nie potrafił tego zatrzymać. Do czego mógł być jeszcze zdolny w imię miłości? Do zabicia człowieka?
- Thomas! Jeszcze nie skończyliśmy! - zawołał za Tommym, udając się na tyły autobusu, gdzie znajdowała się jego prywatna sypialnia. Blondyn udał, że go ignoruje, sadowiąc się na łóżku wokalisty. - I co ty właściwie robisz na moim łóżku? -
- To, co widzisz. Zamierzam się zdrzemnąć. - tu gitarzysta ostentacyjnie ziewnął, przeciągając się jak kot na posłaniu. Świadomie drażnił przyjaciela, będąc ciekawym jego reakcji.
- Musimy porozmawiać. Nie pozwolę, aby ten cały Sauli się do Ciebie zbliżał. - burknął Adam, mając świadomość, że zachowuje się dziecinnie. Tommy jedynie wywrócił oczami.
- Jest moim przyjacielem. Poza tym, on już tak ma, że przytula kogo popadnie. - odpowiedział, poprawiając poduszkę pod głową.
- Kogo popadnie? Nie lubię, gdy to z Tobą robi. - Adam przysiadł na łóżku, zabawnie marszcząc brwi. Ratliff podniósł się do pozycji siedzącej.
- Mówisz to, jakbym zrobił coś strasznego. Nie rozumiem tej Twojej zazdrości. Jesteś moim kumplem, moim szefem. Ja...nie powinienem Cię wtedy całować. Namieszałem Ci zapewne w głowie. Przepraszam. - blondyn ześlizgnął się z łóżka, chcąc udać się do saloniku, w którym siedziała reszta zespołu, lecz Adam mu to uniemożliwił, blokując przejście. - Nigdzie nie pójdziesz, póki nie wyjaśnimy sobie co się między nami dzieje. Bo to, co się dzieje nie jest normalne. - z każdym słowem wokalista popychał blondyna w kierunku łóżka, w rezultacie powodując, że Tommy upadł na miękkie posłanie wciąż się na niego patrząc niczym dzikie zwierzę zamknięte w klatce. Nie do końca wiedział, co jego Babyboy dla niego planuje, więc postanowił czekać.
- Nie jest normalne? - zapytał piskliwym głosem blondyn, podciągając się na łokciach, nie odrywając wzroku od czającego się na niego Lamberta. Dzikość w jego ruchach była widoczna dla Ratliffa, któremu serce przyspieszyło bicie. Wokalista oblizał wysuszone wargi, obserwując gitarzystę.
- Nie, nie jest normalne. Bo którzy przyjaciele całowaliby się przy byle okazji? - odpowiedział pozornie łagodnym tonem Adam, zakładając dłonie na torsie. Wewnątrz jego samego trwała walka między rozsądnością, a totalnym szaleństwem.
- A kto powiedział, że jesteśmy normalni? Jesteśmy totalnie popieprzeni. - Tommy usiadł po turecku na łóżku, wciąż nie odrywając wzroku od czekającego na coś Adama. Ten przysiadł koło niego i z pewnym wahaniem dotknął jego policzka. Gitarzysta momentalnie wtulił polik w zagłębienie dłoni wokalisty i pozwolił, aby ten delikatnie go głaskał.
- Tak, jesteśmy. - odparł cicho Lambert, zbliżając twarz do twarzy Tommy'ego. Ten uchylił powieki, ukazując niesamowicie czekoladowe tęczówki, które zalśniły pod wpływem ledwo tłumionych emocji. Z bliska mógł się przyjrzeć usianej piegami twarzy przyjaciela, lecz to jego oczy, jego błękitno-szare niczym wzburzony ocean tuż przed burzą oczy przykuwały uwagę. Nie było w nich nic nieszczerego. Cały Adam. Szczery do bólu, pogodny, a przy okazji zarażający optymizmem i entuzjazmem. Blondyn przełknął głośno ślinę, przekrzywiając głowę. Spod przymrużonych powiek dostrzegł, że Adam bacznie mu się przygląda, a wyraz spojrzenia zmienił się na łagodniejszy.
- Zrobisz to w końcu w tym stuleciu czy nie? - wymamrotał, lekko zniecierpliwiony opieszałością przyjaciela. Kąciki ust Adama wygięły się do góry, słysząc marudzenie gitarzysty.
- Kicia się niecierpliwi? Możemy to naprawić. - tu uśmiechnął się zawadacko, po czym złączył własne wargi z Ratliffa. Powoli zaczął wpijać się w nie jak pijawka, badając reakcje Tommy'ego. Ten nie pozostał mu dłużny. Z początku łagodnie i delikatnie, z czasem coraz bardziej odważniej spijając każdy pocałunek z ust ukochanego. Nie chciał tracić ani jednej chwili i zbliżył się jeszcze bardziej, przylegając ciałem do Adama.
- Tak bardzo pragnę pokazać Ci jak zależy mi na Tobie, ale muszę się powstrzymywać. - wyszeptał wokalista, całując policzki, nos i czoło przyjaciela. Ten jedynie rozchylił wargi, chłonąc każde słowo niczym gąbka.
- Dlaczego? Liczy się tu i teraz. Jestem cały Twój. - i zanim zdołał powstrzymać się, słowa wypłynęły z ust niczym strumień czystej wody. Źrenice w oczach Adama rozszerzyły, a on sam wpatrywał się w siedzącego przed nim Ratliffa jak w ósmy cud świata. Lecz chwilę później naszły go wątpliwości.
- Naprawdę chcesz tego? Nie chcę Cię do niczego zmuszać...- tu został uciszony przez szczupły palec Tommy'ego, który uśmiechnął się łagodnie, a oczy błyszczały z ledwo tłumionych emocji.
- Musisz tyle gadać? - zachichotał cicho, głaszcząc Adama po policzku, który wydał mu się gładki niczym jedwab. Wokalista przyłączył się do niego, chichocząc niczym zakochana nastolatka. Blondyn zawsze wprowadzał go w dobry nastrój bez względu na okoliczności. A teraz byli sami. Przynajmniej w tym pomieszczeniu.
- Przepraszam. - gdy skończył się chichotać, przygryzł wargę nie wiedząc co powiedzieć. Zapadło milczenie. Nie takie z rodzaju niespokojnych czy zwiastujących ciszę przed burzą, ale spokojną, bez niedomówień czy niewypowiedzianych słów.
- Chodź, kładź się. Zdrzemniemy się choć na chwilę. - mruknął Tommy, opadając na posłanie. Włosy nieco mu się roztrzepały, ale nie przejmował się tym. Adam ostrożnie ułożył się obok blondyna, nie stykając się z nim ani na centymetr. Ułożył dłonie pod głowę i patrzył się na przyjaciela lekko nie dowierzając. Jak to możliwe, że ich stosunki aż tak się zmieniły w ciągu kilku dni? Tommy stał się centrum jego własnego wszechświata. Od początku widział się jako jego przyjaciel, a teraz stała się możliwość, aby tą znajomość podnieść o poziom wyżej. A co jeśli im się nie uda? Przecież to może zniszczyć ich przyjaźń i nic nie będzie już takie same.
- Nie myśl tyle, bo zmarszczek sobie narobisz. Śpij już. - ofuknął go lekko śpiącym głosem Ratliff, popychając go na plecy, a po chwili wygodnie się na nim układając. Z ust wydobył się cichy mruk. - Możesz coś mi zaśpiewać skoro już tu jesteś. - po tych słowach Lambert zaśmiał się cicho, mierzwiąc mu włosy.
- No dobrze. - odparł, głaszcząc go po włosach. - Cokolwiek sobie życzysz. - po tych słowach zaczął cicho śpiewać:
Too hot to handle
Too hard to lose
Fallin' in love with you
is a perfect excuse
I z tymi słowami Tommy powoli udał się w ramiona Morfeusza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro