Chapter 11
Po urządzeniu się w pokojach, zespół zszedł na dół, aby zebrać się w jednym miejscu. Terrance wraz z Taylorem wyszli na zewnątrz obserwując przejeżdżające samochody i ze śmiechem je komentowali. Camila wpatrywała się w ekran telefonu, co jakiś czas śmigając palcami po klawiaturze. Monte przyglądał się swoim paznokciom jakby od niechcenia. Sasha i Brooke rozmawiały o czymś przyciszonymi głosami, zbyt cicho, aby usłyszeć temat rozmowy. Jedyną brakującą osobą wśród towarzystwa był Adam. Postanowili jednak na niego poczekać. Przyzwyczaili się do tego, że wokalista potrzebował znacznie więcej czasu na doprowadzenie siebie do perfekcji. Często żartowali z tego, że Diva powoli obrasta w piórka i na świecie nie znajdzie się taki ciuch, którego by nie włożył. Ale fakt faktem: Lambert wyglądał rewelacyjnie w każdym ubraniu czy stylizacji. Po chwili pojawił się ubrany w obcisłe skórzane spodnie z zamkami, wysokie do kostek buty oraz puchowej kurtce z kapturem. Na głowę założył zwyczajną szarą czapkę (tzw. kondom) oraz duże okulary przeciwsłoneczne zasłaniające jego oczy.
- Gotowi? - zwrócił się do zespołu, po czym wyszli z hotelu dołączając do dwóch tancerzy, którzy zaśmiewali się do rozpuku.
- A wam co tak wesoło? - Adam uniósł brew, próbując się nie uśmiechnąć. Jednak widok rozweselonych Terrance'a i Taylor skutecznie podniosło go na duchu.
- O, Adam. Niezauważyliśmy Cię. Idziemy? - czarnoskóry tancerz otarł łzy z oczu, powstrzymując się od kolejnego ataku śmiechu.
- Idziemy. - kiwnął głową Lambert, zapinając kurtkę pod samą szyję. Nadchodząca zima w Finlandii nie zamierzała ich rozpieszczać. Mieli szczęście, że koncertowali w październiku, gdzie chłody dopiero nadchodziły. Gdyby koncert odbył się pod koniec listopada lub na początku grudnia mieliby problem z dojazdem z powodu mrozów i opadów śniegu. A tego by nie chcieli. Zbili się w jedną grupę: Terrance z Taylorem z przodu, Sasha, Camila i Brooke w środku, a na końcu Adam z Monte. Dziewczyny wzięły się pod ręce, plotkując między sobą. Tancerze idący na przodzie znów się z czegoś głośno śmiali. Korzystając z tego, że nikt ich nie słyszy, Pittman zwrócił się cicho do wokalisty:
- Dzwoniłem do Sutana. Spotkamy go na miejscu. Mam nadzieję, że chociaż on sprawi, że zapomnisz o tej przykrej dla nas sytuacji. - brunet uniósł głowę, słuchając przyjaciela uważnie. Starał się nie myśleć o Tommym. Każda myśl sprawiała, że czuł ukłucie bólu w sercu.
- Nic mi nie może pomóc. Nawet obecność Sutana. - odpowiedział ściszonym głosem. Mijający ich ludzie nie zorientowali się, że tuż obok nich idzie słynny piosenkarz, finalista American Idol, który dzisiaj miał koncert w ich mieście.
- Nie załamuj się. Wszystko się jakoś ułoży. A Tommy...no cóż. Nie docenił tego, co miał. To nie Twoja wina. Nowy gitarzysta z pewnością będzie wdzięczny, że go zatrudniasz. - Monte wiedział, że to są brutalne słowa, ale nie miał wyjścia. Musiał jakoś nim wstrząsnąć. Mina wokalisty mówiła wszystko. Był wstrząśnięty wyznaniem przyjaciela. Jak on mógł mówić coś takiego?
- Monte, no wiesz co...Jak możesz mówić coś takiego! Tommy'ego nigdy nikt nie zastąpi! Nawet jakiś jebany gitarzysta znikąd! - podniósł głos, powodując, że reszta ekipy obróciła się ku nim z pytającymi spojrzeniami.
- Adam, wszystko w porządku? - Sasha zatrzymała się z dłońmi wciśniętymi w kieszenie różowej kurtki. Ze zmrużonymi oczami popatrzyła na Montego. - Wielkie dzięki, Monte. Niby taki dorosły, a potrafi dobić jak zwykły gówniarz. Chodź, Addy, pójdziemy razem. Nie słuchaj go. Gówno wie. - po tych słowach wzięła go pod ramię i szybkim krokiem znaleźli się na przodzie grupy. Camila i Brooke rzuciły raz jeszcze dziwne spojrzenia w kierunku gitarzysty, po czym wróciły do rozmowy.
- Ej no! Przecież ja chciałem dobrze! - zaprotestował Pittman, wywracając oczami do góry. Jak zwykle omylnie zinterpretowali jego słowa. Wbił wściekle dłonie w kieszenie skórzanej kurtki, idąc tuż za grupą z czarnymi myślami.
Prawie godzinę później w końcu trafili pod gmach olbrzymiej galerii handlowej. Aż musieli unieść głowy do góry, aby zobaczyć ją w całej okazałości. Spencer zagwizdał z wrażenia. Front galerii zalśnił złociście w promieniach Słońca.
- Coś czuję, że zajmie nam to więcej czasu niż wcześniej sądziliśmy. - stwierdził tancerz, ściągając okulary z nosa.
- To na co czekamy? Wchodzimy. Nie traćmy czasu. - postanowiła Sasha i wraz z nieco ociągającym się Adamem jako pierwsza weszła do środka.
- Zostawię tu sporo kasy, tak sądzę. - westchnęła rozmarzona Brooke. Planowała kupić nowe dodatki do strojów scenicznych nie tylko dla siebie, ale i dla pozostałych członków zespołu tanecznego.
- A ja jak zwykle będę pilnować, abyś nie wydała zbyt wiele i nie została na debecie. - skomentowała ze złośliwym uśmiechem Camila widząc minę przyjaciółki.
- Jasne, jasne. Potrafię się kontrolować, Grey. - burknęła choreografka, opuszczając towarzystwo. Po chwili zniknęła za obrotowymi drzwiami.
- No nie sądzę. - keyboardzistka natychmiast za nią pobiegła jakby sam Pan Bóg ją gonił. Na zewnątrz pozostali tancerze i Monte, który wypalał papierosa.
- To może i my coś sobie kupimy? Zawsze chciałem spróbować tej słynnej fińskiej wódki. Podobno ma podobnego kopa do polskiej. - zaproponował Terrance, zwracając się do Taylora, który wciąż stał w otwartymi ustami, wgapiając się w budynek, w którym znajdowała się galeria. - Tay, jesteś ze mną czy porwały Cię ufoludki? - stuknął go w bok, powodując, że się ocknął.
- Jestem, jestem. Zamyśliłem się. - Taylor odwzajemnił szturchnięcie, uśmiechając się nieśmiało. Na codzień wciąż brakowało mu pewności siebie. Walczył z tym, lecz narazie bez skutku.
- Właśnie widzę. Może znajdź sobie dziewczynę, co? Chodź. - śmiejąc się, weszli do środka, zostawiając Pittmana samego z wciąż dymiącym papierosem. Ten ponuro patrzył za nimi, kląc w myślach za własną głupotę. Skończywszy palić, rzucił niedopałek na ziemię, po czym wszedł do galerii z kłębem myśli.
W międzyczasie daleko z przodu:
- Wiesz co, spotkamy się tutaj za 40 minut. Porozglądam się i coś pewnie kupię. Dobra? - Sasha kiwnęła głową i rozeszli się w dwóch kompletnie różnych kierunkach. Gdy dziewczyna zniknęła w tłumie, Adam odetchnął. Czasami jej gadulstwo go męczyło. Ściągnął czapkę i okulary, czochrając włosy, aby nie były zbytnio przyklapnięte. Schował czapkę do kieszeni, po czym ruszył pewnym krokiem przed siebie. Po drodze przyglądał się wystawom z ubraniami. Może coś zainspiruje go do zmiany outfitu na scenie? Kto wie? Wszedł do kilku sklepów, lecz nie wybrał nic konkretnego. Spotkał również kilku swoich fanów, podpisał płyty, zrobił kilka zdjęć wymuszając uśmiech na twarzy. Nie dał po sobie poznać, że coś go dręczy. A raczej ktoś. Mijał po kolei kolejne sklepy z luksusowymi ciuchami, gdy w jednym z nich mignęła mu przed oczami blond czupryna. Zatrzymał się. Nie mylił się. W jednym ze sklepów zobaczył stojącego do niego tyłem chłopaka w obcisłych czarnych dżinsach, czarne kurtce, a włosy sterczały mu na wszystkie strony. Nie był sam. Bardzo blisko niego stał niewiele wyższy blondyn o niebieskich oczach. uśmiechał się szeroko i czule głaskał partnera po policzku. Jednak wokalista stał jak sparaliżowany. Wszędzie poznałby tą postać. To był Tommy. W towarzystwie kogoś naprawdę mu bliskiego. Adam poczuł się jakby dostał obuchem w głowę. Jego serce pękło na pół. Tommy uciekł od niego do innego? W oczach pojawiły się pierwsze łzy, by po chwili spłynąć po policzku. Jego Tommy w ramionach innego. Nie był w stanie nic powiedzieć. W jednej chwili rozpacz zmieniła się we wściekłą, obezwładniającą i pożerającą serce zazdrość. Momentalnie znalazł się w środku. Podszedł szybkim krokiem do mężczyzn, którzy nawet nie zauważyli jego obecności.
- Widzę, że świetnie się bawisz, Thomas. - wycedził, kierując mordercze spojrzenie w obu mężczyzn. Ci natychmiast od siebie odskoczyli. Wokalista nie mylił się. Przed nim stał Tommy. Zaskoczony i przerażony. I bardzo dobrze. Bo Adam był wściekły i rozżalony, a to nie była dobra kombinacja. Lambert miał potworną ochotę wbić szpilę w serce gitarzysty i patrzeć jak cierpi. Tak jak on cierpiał, gdy ten zniknął.
- A-a-dam? C-c-o ty tu robisz? - wyjąkał Tommy, patrząc na rozeźlone oblicze przyjaciela. Niespodziewał się go tu zobaczyć. I to w takim stanie. Nigdy go takiego nie widział. Nawet po kłótni z menadżerką. A teraz stał tutaj, cały w swoim mrocznym jestestwie. Czuł, że ta konfrontacja nie skończy się dobrze. I on musiał temu zapobiec.
- Raczej ja powinienem Ciebie o to spytać. Co ty tu robisz, panie Jestem-Zbyt-Hetero-Aby-Przyznać-Że-Jestem-Bi? - zadrwił z niego wokalista, krzyżując ręce na torsie. Bijatyki nie były w jego stylu, ale w tym momencie miał ochotę przywalić Tommy'emu, a tego lalusia zabić, rozszarpać za to, że dotknął JEGO Tommy'ego. Nikt nie miał prawa go dotknąć w taki sposób. Blondyn nie odpowiedział. Nigdy się nie bał, często prowokował bijatyki, ale Adam sprawił, że się go bał. To, co zobaczył w jego oczach spowodowało, że serce zaczęło mu bić szybciej. Namiętność i zazdrość we wzroku wokalisty paliła go od środka. Nie był w stanie wytrzymać tej walki na spojrzenia. - Co? Nie odpowiesz? Boisz się, że rozpowiem wszystkim o Tobie i Twoim kochasiu? - każde słowo raniło Ratliffa niczym nóż. Żałował, że w takich okolicznościach się spotkali, ale nie potrafił już cofnąć czasu. Stało się.
- Mój kochaś? O czym ty mówisz?! On nie jest moim kochasiem! - nagle w Tommy'ego wściekłość i niedowierzanie w to, co usłyszał. On i Sauli kochankami? Dobre sobie.
- Nie?! A TO CO ZOBACZYŁEM PRZED CHWILĄ TO CO?! PRZYJACIELSKIE UŚCISKI?! - wydarł się Adam, tracąc kontrolę nad sobą. Rzadko zdarzało mu się wściekać i to tak bardzo jak teraz. Wściekłość, zazdrość i żal całkowicie go oślepiły. Nie zwracał uwagi na otoczenie, nie dbał o to, że ktoś mógł go zobaczyć, zrobić mu zdjęcia. Chciał upokorzyć Tommy'ego, tak jak on to zrobił, dając mu nadzieję na coś więcej.
- A CO CIEBIE TO OBCHODZI Z KIM JA SIĘ ZADAJĘ?! NIE POWINIENEŚ BYĆ O MNIE ZAZDROSNY! NIE JESTEŚMY RAZEM! - wykrzyknął blondyn, zaciskając dłonie w pięści. Domyślił się, że wokalista chciał go upokorzyć. Lambert wpatrywał się w niego jak we wściekłe zwierzę. Niedowierzanie zastąpiło wcześniejszą zazdrość, która i tak go paliła niczym ogień. Szeroko otwartymi oczami patrzył się na dyszącego Ratliffa, którego włosy opadły mu na oczy. Te czekoladowe oczy wpatrujące się w niego z taką samą wściekłością. Aż lśniły ze złości.
- A TO, ŻE UCIEKŁEŚ TO NIE POWINNO MNIE OBCHODZIĆ!? PAL LICHO MNIE! NIE POMYŚLAŁEŚ O ZESPOLE!? JAK ONI SIĘ CZUJĄ! Ja Cię nie obchodzę....? - ostatnią część wypowiedzi Adam niemal wyszeptał. Po gwałtownych emocjach smutek ogarnął jego ciało. Bardzo głęboki smutek. Znów łzy pojawiły się w jego oczach. Otarł je szybko wierzchem dłoni. Nie chciał płakać, choć uważał, że łzy to coś normalnego. U mężczyzny również. Gitarzysta nie odpowiedział. Wszelkie negatywne emocje zaczęły go opuszczać. Teraz czuł się bezbronny jak małe dziecko. Zagryzł skórę na wierzchniej części dłoni.
- Adam, ja...- już miał coś powiedzieć, lecz Adam brutalnie mu przerwał.
- Nie, nie musisz nic mówić. Rozumiem. Ja wszystko rozumiem. Ale mogłeś powiedzieć, że już nie chcesz ze mną grać i wogóle się ze mną zadawać. Pozwoliłbym Ci odejść. I próbowałbym się z tym pogodzić, choć byłoby to trudne. Ale nieważne. Mamy już za Ciebie zastępstwo. - chłód w głosie wokalisty zabolał Tommy'ego. To nie tak miało być. To nie tak, że znudziło mu się jego towarzystwo. On po prostu uciekł od swoich uczuć względem przyjaciela, które go przerosły.
- Adam, to nie tak...- Tommy chwycił go za ramię, lecz ten wyszarpnął się gwałtownie. Nie zniósłby jego dotyku, zapachu, bliskości. Doprowadzało go to do szaleństwa.
- Zostaw. To koniec. Wrócisz, kiedy będziesz w stanie. Ale ode mnie - wara. - po tych słowach Adam wyszedł ze sklepu nawet się nie oglądając. On i Tommy to już historia.
Która złamała mu serce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro