Rozdział 1
Budzą mnie promyki słońca przedostające się przez szare rolety okna w mojej sypiali i ciepły dotyk kobiecej dłoni na moim nagim ramieniu. Na chwilę jednak znów zamykam oczy, gdy nagle czuję delikatne muśnięcie miękkich warg na moim policzku.
- Zmęczony? - słyszę znany mi głos, więc zerkam na półnagą blondynkę wtuloną w moje ramię.
- Nie - odpowiadam zachrypniętym od snu głosem, uśmiechając się półgębkiem.
Kobieta subtelnie go odwzajemnia.
- Cieszę się, że mogłam do ciebie wpaść - stwierdza, przygryzając delikatnie dolną wargę. Wygląda seksownie.
- Ja również - oblizuję usta patrząc, jak dziewczyna podnosi się do pozycji siedzącej i rzucając mi przelotne spojrzenie zrzuca z siebie białą kołdrę.
Jest tylko rozrywką. Jak wszystkie.
- Chcesz kawy? - pyta.
- Bardzo chętnie - odpowiadam, a dziewczyna zakłada kosmyk swoich platynowych włosów za ucho.
- Mam nadzieję, że twój ekspres działa - śmieje się. - Ostatnio były z nim problemy, a coś musi postawić mnie na nogi.
- Na pewno się uda - dziewczyna kładzie się obok mnie na brzuchu i opiera swoją głowę dłońmi.
- Szkoda, że nie możesz się spóźnić - zbliża się, by dać mi pocałunek.
Przełykam ślinę i zjeżdżam wzrokiem na jej cycki.
- Wielka szkoda - zgadzam się z blondynką. - Wiesz, że chętnie pomógłbym ci się dobudzić.
- Wiem, Harry - szepcze.
Wstaje i niespiesznym krokiem udaje się w stronę mojej kuchni w samych czerwonych, koronkowych majtkach, a ja odprowadzam ją wzrokiem, skupiając go na jędrnych pośladkach dziewczyny.
Jasmine jest moją znajomą, którą poznałem na jednym z bankietów organizowanych przez mojego szefa.
Cóż, przypadkiem okazało się, że jest naprawdę niezła w łóżku, więc po rozmowie postanowiliśmy spróbować czegoś w rodzaju przyjaciół z korzyściami. Każde z nas ma pełną wolność, możemy robić co tylko nam się podoba z kimkolwiek tylko chcemy. Zwykle ma mnie dosyć i twierdzi, że jestem dupkiem, ale nie przeszkadza mi to. Bywa irytująca, ale zazwyczaj obydwoje lubimy ze sobą spędzać czas.
W sumie jesteśmy do siebie całkiem podobni. Oboje samotni, ukształtowani przez przeszłość, o której żadne z nas nie chce rozmawiać.
Przeczesuję włosy palcami, a potem siadam na skraju wielkiego łóżka. Sięgam po swój telefon, zerkając na godzinę.
Jest szósta trzydzieści. Mam jeszcze sporo czasu do wylotu.
Dziś kolejny raz wyjeżdżam do Francji, tym razem z maturzystami. Nie przepadam za spędzaniem czasu z uczestnikami wycieczek w takim wieku, ale na szczęście nigdy nie jestem zmuszany do jakiegoś kontaktu z nimi. Zwykle tylko oprowadzam i skupiam się na swoich sprawach, czasem spędzając trochę wolnego czasu z opiekunami uczniów.
Pamiętam, że raz, gdy doleciałem do jednego z piękniejszych hoteli na obrzeżach Paryża, powitała mnie spora grupa kobiet. Nie narzekałem. Wiele z nich było mną zainteresowanych, a ja po godzinach pozwalałem sobie na kontakt z nimi. W takich chwilach, gdy uczestnicy są w moim wieku, a nawet starsi, nie mam ochoty wracać. Podróż nabiera innych kolorów, jest ciekawsza. Nawiązuję nowe kontakty, które często przydają mi się w późniejszym życiu. I poznaję wiele, wiele nowych koleżanek.
Takie podróże bywają najbardziej interesujące.
Idąc w ślady dziewczyny opuszczam sypialnie w samych czarnych bokserkach i ruszam w kierunku kuchni. Przekraczając próg pomieszczenia dostrzegam siedzącą na białym blacie Jasmine. Kiedy w spokoju sięga po łyk kawy, ja wykorzystując sytuację wślizguję się pomiędzy jej nogi i jednym ruchem przyciągam do siebie.
- Liczyłem na jakąś powtórkę - mówię, nie ukrywając chytrego uśmieszku, który wkradł mi się na usta.
- Ja też... - urywa, zniżając swój wzrok na moje usta, a potem szybko przenosi go na moje oczy - Jednak zaraz muszę uciekać, a ty, jak dobrze pamiętam, zaraz masz lot.
Spoglądam na zegarek wiszący nad drewnianym stołem.
- Za niecałe cztery godziny - stwierdzam, lustrując strój dziewczyny. - Powinnaś ubrać się zdecydowanie seksowniej, bo w tym bym cię nie tknął.
Jeansowe spodnie, zakrywająca jej kształty biała koszulka i włosy spięte w niechlujnego koka nie wyglądają zbyt pociągająco.
Bachmann przewraca oczami i wyswobadza się, wkładając kubek do zmywarki.
- Ty za to powinieneś się częściej uśmiechać - wskazując na mnie mruży oczy.
Robię to, na co dziewczyna rozluźnia twarz, odwzajemniając go.
- Dziękuję, od razu wyglądasz przystojniej.
Jas wzdycha i spogląda na moje tatuaże.
- Bez uśmiechu podobam ci się tak samo - wzruszam ramionami, gdy podchodzi do mnie.
Czekam na reakcję, obserwując jej ruchy.
- Owszem - odpowiada, przejeżdżając palcem po niewielkiej róży znajdującej się na moim torsie.
Dla mnie okoliczności nie mają żadnego znaczenia. Nie czuję podniecenia jej dotykiem ani pocałunkami. Jest to dla mnie raczej forma zachowania, która rozluźnia atmosferę.
Seks jest dla mnie tylko przyjemnością fizyczną, nie sprawia, że czuję bliskość czy namiętność. Raczej dzięki temu udaje mi się oderwać od szarej rzeczywistości.
Jasmine myśli tak samo jak ja.
Kobieta lekko mnie odpycha, a potem schodzi z blatu i wkłada pusty kubek do zmywarki.
- Tam położyłam twoją kawę - wskazuje palcem na biały kubek znajdujący się na drewnianym stole.
- Szybko wypiłaś swoją - zauważam, a Jasmine przesyła mi uśmiech.
- To prawda - bierze swoją torbę z podłogi. - Dziś wypiłam espresso wyjątkowo szybko.
Klepię ją lekko w ramię, a ona staje naprzeciwko mnie.
- Muszę lecieć, zadzwoń do mnie na Skype, gdy dolecisz - daje mi przelotnego buziaka w policzek.
Marszczę lekko brwi.
Nie planowałem kontaktować się z nią w trakcie mojej podróży, więc przy tym zostanę.
- Hej - żegnam się, a blondynka uśmiecha się, znikając w przedpokoju.
Sięgam po swoją kawę i nasłuchuję, kiedy dziewczyna opuści moje mieszkanie. Po chwili słyszę zamknięcie drzwi wejściowych, więc podchodzę i przekręcam klucz.
Wracam do sypialni po czarny szlafrok i ruszam do gabinetu by wypełnić zaległe dokumenty.
Otwieram laptopa, jednak zanim rozpoczynam papierkową robotę wchodzę na plan najbliższej wycieczki. Nie miałem czasu, żeby dokładnie móc się z nim zapoznać. Czytam po kolei każdy punkt i już na samym początku zadziwiam się. Mrużę oczy, próbując zrozumieć dlaczego dostałem grupę, której głównym temat przewodnim nie jest zwiedzanie zabytków, a wykłady na tematy prawne przez francuskiego wykładowcę. Nie podoba mi się fakt, że większość czasu przeznaczone jest na naukę niż na poznawanie Paryża. Jestem przewodnikiem, a tylko kilka dni poświęconych na zwiedzanie nie sprawia, że jestem szczęśliwy.
Wybieram numer swojego szefa, Cliftona.
- Harry? - odbiera po kilku sygnałach, a jego głos wydaje się zmęczony. - Co się stało?
- Nie rozumiem dlaczego dostałem taką wycieczkę - mówię niezadowolony. - Wiesz o tym, że tylko prawdziwe, codzienne zwiedzanie jest dla mnie ważne. Nie to, co jest w planie, który mi wysłałeś.
Słyszę jak wzdycha.
- Nie mieliśmy nikogo innego, kto mógłby w tym czasie udać się na tak długą wycieczkę do Paryża, a jednocześnie ma ogromną wiedzę na jego temat - mówi męskim i niskim głosem. - Dlaczego dopiero teraz się temu sprzeciwiasz?
- Nie zapoznałem się z tym wcześniej - odpowiadam, wiedząc, że nic to nie zmieni. Nie oczekuję zmian, tylko powodu dla którego wybrano mnie do tak mało wymagającej podróży.
- Wiem, że ostatnio masz sporo pracy - zerkam na ekran laptopa. - Dziwił mnie fakt, że nie skarżyłeś się w tym temacie.
- Mój błąd - mówię, a siwy mężczyzna przyznaje mi rację. - To dla mnie nie problem, oczywiście.
- Znam cię Harry, wiem, że uwielbiasz Paryż, dlatego uznałem, że mimo tego ty najlepiej będziesz się nadawać.
Mężczyzna przypomina mi jeszcze parę podpunktów, na które powinienem zwrócić szczególną uwagę, a potem przechodzi na temat dokumentów.
- Wyślij mi dokumenty zanim wylecisz, bo wiesz, że bez nich nie ruszymy nowych kierunków - zaznacza.
Tak, beze mnie jego firma nie rozwijałaby się na tyle dynamicznie, na ile pragnie Clifton.
- Właśnie się za nie zabieram - zamykam na chwile oczy, nie będąc zbyt chętnym do ich wypełniania. - Wyślę je mailem.
Wymieniam jeszcze parę zdań z mężczyzną i żegnam się z nim, wracając do listy. Taka ilość wolnego czasu to dla mnie jak wakacje, które chętnie wykorzystam na własny użytek.
Pan Clifton jest jedyną z tych osób, których nie da się nie lubić. Jest dla mnie jak ojciec. Wskazał mi drogę, którą powinienem iść, jakby wiedział, że podróżowanie jest moim powołaniem. Doszedł do naprawdę wielu rzeczy, które dla ludzi często mogą być tylko małym marzeniem - zwiedził większość świata, przez co nabrał wiedzy i stworzył firmę, która sprawiła go jednym z bogatszych prezesów w Los Angeles. Jego oddział zajmujący się planowaniem podróży i wycieczek jest na tyle popularny, że otworzył go w wielu miastach Stanów Zjednoczonych.
A ja zajmuję się prowadzeniem jednego z nich. To dosyć trudna i czasochłonna praca, ale sprawia mi przyjemność. Otwiera mi drogę na nowe doświadczenia, a pieniądze, które zarabiam pozwalają mi na dogodne życie. Nie mam innych zobowiązań w życiu niż to i jestem naprawdę zadowolony z tego faktu. Mogę poświęcić się swoim hobby, a pracę, którą wykonuję również można do tego zaliczyć.
Wyłączam plan i otwieram dokumenty. Biorę się za ich wypełnienie i nie wiedząc nawet kiedy mija godzina, zmuszam się do wstania.
Kieruję się do łazienki, by wziąć szybki prysznic. Na jednej z półek zauważam swobodnie leżący biustonosz Jasmine. Sięgam po niego i zawieszam na haczyk. Nie podoba mi się to znalezisko, wolałbym, żeby pilnowała swoich rzeczy. Nie chcę bałaganu, po za tym nie bywa u mnie na tyle często by mogła przynosić własne szpargały. Przede wszystkim nasza relacja nie zmierza ku wspólnej przyszłości. Nawet teraźniejszość nie jest w żadnym stopniu nasza.
Wchodzę pod prysznic i włączam zimną wodę. Uwielbiam brać lodowatą kąpiel, szczególnie rano. Pobudza mnie, odświeża umysł i sprawia, że czuję się, jakby wszystko co zrobiłem wcześniej nie miało teraz żadnego znaczenia.
Tak jest i tym razem.
Czuję, jak każda część mojego ciała się budzi.
Rozmyślam w jaki sposób będę mógł wykorzystać wolne dni w ciągu tych dwóch tygodni. Hotel, z tego co przeczytałem, jest na obrzeżach Paryża, jednak nie tak daleko jak się spodziewałem. To duży plus, będę mógł kupić sobie dobre jedzenie, zabrać książkę i udać się do swoich ulubionych miejsc, gdzie wiem, że w spokoju będę w stanie odpoczywać.
Książki.
Wychodzę spod prysznica i mokry sięgam po brązowy ręcznik, zostawiając na podłodze mokre ślady stóp. Wycieram się, wiążąc swoje wilgotne, kręcone i długie włosy w kok.
Kroczę do salonu i wybieram z półki Perswazje Jane Austen. Nie jest to przypadkowa książka. Historia Anny Elliot wpływa na mnie na wiele sposobów. Sprawia, że za każdym razem, gdy znów ją czytam, na nowo odbieram znane mi już problemy, które poruszane są w powieści.
Biorę walizkę i wkładam parę ostatnich rzeczy, których nie zdążyłem dopakować wcześniej. Rozpuszczam włosy, które zdążyły już lekko wyschnąć i ubieram się, a potem wychodzę z mieszkania, zamykając za sobą drzwi.
Zjeżdżam windą na parking podziemny i kieruję się w stronę swojego czarnego mercedesa - kabrioletu, który jest moim pierwszym samochodem. Kupiłem go dwa lata temu, gdy w końcu po ciężkiej pracy udało mi się odłożyć trochę pieniędzy. Nie jest to najnowszy model, raczej jeden ze starszych aut. Dla innych to wada, a dla mnie ogromna zaleta. Uwielbiam stare, klasyczne samochody, dlatego zakochałem się na zabój gdy zobaczyłem go pierwszy raz. Nie jestem mechanikiem, ale znam się na pojazdach, dlatego ogromną radość sprawia mi renowacja niektórych jego elementów. Gdy tylko mam trochę wolnego czasu, jadę do garażu mojego przyjaciela Williama i wspólnie wprowadzamy jakieś ulepszenia. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby mój samochód stracił swój wdzięk i klasyczny wygląd, dlatego są to małe zmiany, wpływające tylko na jazdę.
Po dwudziestu minutach jestem już przy lotnisku. Zostawiam samochód na strzeżonym parkingu i kieruję się schodami w górę. Wychodzę na zewnątrz przed wejściem i dopiero teraz odczuwam, jak zimno jest na dworze. Dziwi mnie tak wyjątkowo niska temperatura jak na majowy poranek w Los Angeles.
Drzwi otwierają się, a ja czuję, jak uderza we mnie fala ciepła.
Cóż, tutaj przynajmniej nie zmarznę.
Rozglądam się i zauważam mój lot, więc ruszam w stronę odprawy.
Staję w kolejce, gdy nagle mój telefon zaczyna wibrować. Zerkam na wyświetlacz, a na nim pojawia się zdjęcie mojego przyjaciela.
- Cześć przyjacielu - w słuchawce rozbrzmiewa jego niski głos. - Jesteś już na lotnisku?
- Tak, czekam właśnie w kolejce - odpowiadam, analizując wzrokiem jej długość.
- Szkoda - wzdycha. - Myślałem, że lot masz dopiero popołudniu, dlatego pomyślałem, że mógłbym do ciebie wpaść.
- Świetny pomysł, jak zwykle, ale trochę się spóźniłeś - mówię, spoglądając na swoje brązowe sztyblety. Gruby płaszcz w tym samym kolorze powoduje, że jest mi coraz cieplej.
- Nie mam komu pochwalić się swoją nową nutką - mamrocze. - A ty wiem, że jesteś moim największym fanem.
William oprócz samochodów lubi bawić się muzyką, co raz wychodzi mu lepiej, a raz gorzej.
- Chyba też jedynym - śmieję się. - Możesz mi ją przesłać, odsłucham na miejscu.
- Przemyślę to - odpowiada niechętnie.
Green opowiada mi jeszcze przez chwile o całym procesie jego pomysłu. Nigdy nie rozumiem, co ma na myśli gdy opowiada jakąś historię.
- Wybieram się dziś na imprezę - oznajmia z ekscytacją. - Chętnie bym cię ze sobą zabrał gdybyś jednak postanowił wrócić do domu.
- Nie przekonujesz mnie, Will.
- Zawsze zapominam, że jesteś nudziarzem - śmieje się. - Nadal mnie dziwi, że mimo tego leci na ciebie tyle lasek.
- Cóż, coś je do mnie przyciąga.
Blondyn odpowiada mi, a potem żegna się, życząc mi dobrego lotu.
Nie wiem, skąd on zawsze znajduje tyle energii na imprezy. Często wychodzi do ludzi, ja za to zdecydowanie wolę własny kąt. Jesteśmy dla siebie zupełnymi przeciwieństwami, choć w sumie to nas ze sobą łączy. On, który zdecydowanie lubi przygody, w każdym tego rodzaju znaczeniu i ja, który uwielbia zacisze domu, dobre whisky i książki.
Jedyne co nas łączy to brak chęci do zobowiązań. Ani ja, ani William nie nadajemy się do jakichkolwiek głębszych relacji. Dłuższe znajomości w naszym przypadku nigdy nie są w stanie przetrwać, zazwyczaj obydwoje uciekamy od osób, które chcą nas poznać.
Tylko ja znam Williama, tak samo on zna dobrze tylko mnie.
Nie mam ochoty na zmianę swojego życia, odpowiada mi takie jakie jest.
Kolejka powoli się zmniejsza, jednak w tempie, które zaczyna mnie irytować. Nigdy nie zrozumiem jak to jest możliwe, że jednego dnia może być tu tak pusto, a już następnego zmieści się spory tłum.
Gdy w końcu nadchodzi moja kolej, oddycham z ulgą.
Po wszystkim idę w stronę łazienki, gdzie na szczęście jest pusto, a po wyjściu orientuję się, że jedno z kółek mojej czarnej walizki odpadło.
Kurwa.
Ta walizka nie była zwyczajną walizką. Kupiłem ją w Hong Kongu na jednej z pierwszych wycieczek w tamtych rejonach. Kosztowała mnie sporo pieniędzy, ale malutki znaczek miasta i chiński napis oznaczający szczęście był tego warty. Samo miasto jest piękne, pełne życia, ma niesamowitą kulturę i ach... Zabytki. Mimo takiego unowocześnienia nadal jest miejscem pełnym historii. Ogromne wieżowce bywają niesamowite, ale to nie dla nich tam byłem. Hong Kong jest dużo większy od Paryża i to naprawdę mnie przeraziło, gdy tylko je zobaczyłem. Wyobrażałem je sobie trochę mniejsze, przez co gdy zderzyłem się z rzeczywistością nie wiedziałem od czego zacząć. Byłem tam tylko kilka dni, a dostałem masę propozycji i wybór tylko kilku z nich był zdecydowanie zbyt trudny. Na szczęście po namysłach i rozmowach z moim przyjacielem Willem, który zdążył odwiedzić Chiny przede mną, wybrałem, moim zdaniem, niewielką ilość najlepszych atrakcji tego ogromnego miasta.
Z myśli wyrywa mnie ciężar czyjegoś ciała, który odbija się od mojego torsu.
- Cholera - przeklinam cicho.
Oszołomiony próbuję odnaleźć wzrokiem człowieka, winnego tej sytuacji. Gdy rozglądam się na boki nikogo nie zauważam, jednak spoglądając w dół widzę dziewczynę, która próbuje wstać z podłogi.
- W porządku? - pytam, podając jej dłoń.
Blondynka podnosi na mnie swój wzrok z wyraźną irytacją wypisaną na twarzy. Łapie moją dłoń i wstaje, a potem strzepuje niewidzialny pył ze swoich spodni.
- Tak - odpowiada.
Będąc pewnym, że zaraz uraczy mnie jakimś odchodnym przepraszam, czekam i obserwuję, jak dziewczyna grzebie w swojej skórzanej torebce. Mimowolnie zauważam jak wielki dekolt ma jej kremowa bluzka, która eksponuje jej ogromne cycki.
Czekam jeszcze chwilę, jednak tak się nie dzieje.
Poprawia swoje proste włosy i odchodzi, zostawiając mnie w totalnym osłupieniu.
- A może jakieś przepraszam? - rzucam, mając nadzieje, że mnie usłyszy.
Dziewczyna tylko macha raz dłonią w moją stronę i znika za ścianą korytarza.
Cóż, oczekiwałem choć trochę kultury z jej strony, jednak nie można wymagać tego od wszystkich.
Siadam na jednej z miękkich, nie do końca wygodnych ławek lotniska i wyjmuję laptopa by wysłać dokumenty, które wypełniłem rano.
Za kilka godzin będę na wycieczce z licealistami. Rzadko biorę udział w takich podróżach, najczęściej oprowadzam studentów. Nastolatkowie bywają wiecznie zbuntowani, chociaż teraz będzie to klasa maturalna. Mam nadzieję, że dogadam się z nimi, albo chociaż nie będziemy sobie wchodzić w drogę, żeby ta nietypowa wycieczka minęła każdemu dobrze. Najważniejszym zadaniem dla mnie jest sprawienie, by każdy uczestnik zakochał się w Paryżu tak samo jak ja.
Albo chociaż, żeby chcieli znów wybrać naszą firmę. To też mi wystarczy.
Zerkam na swój czarny zegarek zawieszony na lewym nadgarstku.
Za niedługo rozpocznie się lot, więc muszę się pospieszyć i wysłać dokumenty. Wyjmuję urządzenie z podręcznej torby i łączę się z tutejszą siecią WiFi.
Nagle, nie wiadomo skąd podchodzi do mnie kobieta.
Podnoszę głowę i marszczę brwi.
- Pan Shirley? - pyta, posyłając mi promienny uśmiech.
- Tak - odpowiadam, zerkając na mężczyznę stojącego za nią.
Wygląda komicznie, jakby chciał się ukryć.
- Och! - klaszcze jeden raz. - Nazywam się Kelly Baldwin, jestem nauczycielką, miło mi pana poznać - podaje mi dłoń w tym samym momencie siadając obok mnie.
Jest zbyt gorąca jak na nauczycielkę.
- Wystarczy Harry - informuję, odwzajemniając uścisk. Kobieta ukazuje rząd swoich białych zębów.
- Tak, oczywiście - kiwa delikatnie głową, a potem przenosi wzrok na siwego mężczyznę, którego obecność od samego początku mnie zastanawia. - A to Gareth.
Przygryzam dolną wargę, by na moją twarz nie wpłynął uśmiech. Wygląda zabawnie, trochę jak młodsza i nowocześniejsza wersja Einsteina.
Mężczyzna zaczyna coś mówić, jednak nie potrafię nad tym skupić, bo uśmiech tej kobiety wyprowadza mnie z równowagi.
Gdyby to była moja nauczycielka, też bym się buntował.
- Może pan powtórzyć? - proszę, wracając myślami na ziemię.
Gareth przesyła tajemniczy wzrok w stronę Kelly.
- Mówiłem o regulaminie, mam nadzieję, że się z nim Pan zapoznał. - mamrocze niezadowolony.
Jestem przewodnikiem, znam każdy z regulaminów na pamięć.
- Jakby inaczej - rzucam.
Mężczyzna wyjmuje kartkę z torby i podaje mi ją.
- Dziękuję, ale nie potrzebuje tego - informuję. Wątpię, że będziemy pałać do siebie dobrą energią.
- Mam ochotę na szybką kawę - wtrąca kobieta - może pójdzie pan ze mną, panie Shirley?
Przenoszę wzrok z Einsteina na brunetkę.
- Harry - zaznaczam - i tak, owszem.
Uśmiecha się i łapie mnie pod ramię gdy wstaję. Odchodzimy od mężczyzny, który zajmuje moje miejsce na ławce i szuka czegoś w swoim telefonie.
- Proszę się nie przejmować, Gareth taki bywa - prowadzi mnie w stronę maleńkiej kawiarenki.
- Bywa jaki?
Brunetka marszczy brwi w zastanowieniu.
- Cóż... - odwraca głowę w moją stronę. - Anankastyczny.
Uśmiecham się półgębkiem.
- Rozumiem, że jest wymagającym nauczycielem?
Kobieta spuszcza wzrok i przygryza wargę.
- Można tak powiedzieć - wzdycha. - Uczniowie zazwyczaj nie biorą tego co mówi na poważnie.
Och, w takim razie przez te dwa tygodnie może być ciężko.
- Na szczęście trochę go dopełniam - jej twarz się rozpromienia. - Jaką kawę pan... znaczy Harry, jaką kawę chcesz?
Przesyłam jej uśmiech i zerkam do góry na menu, przeczesując swoje brązowe włosy palcami.
- Dla mnie będzie herbata. Zielona. - stwierdzam.
Kobieta zamawia coś dla siebie, a potem wyjmuje kartę gotowa do zapłacenia rachunku. Jednak jestem szybszy i bardziej przebiegły, więc udaje mi się ją wyprzedzić.
- Panie Shirley! - marszczy brwi.
Wzruszam ramionami, zabierając nasze napoje.
- Następnym razem proszę być szybszą - ruszam, a Kelly idzie za mną.
Kręci głową i śmieje się, mówiąc, że na kolejne wspólne zakupy będzie już przygotowana.
Wracamy do Garetha, który niechętnie przesuwa się robiąc dla nas miejsce. Kończymy napoje w czasie krótkiej rozmowie na temat wycieczki. Nauczyciele muszą coś jeszcze załatwić, więc sam ruszam w stronę samolotu. Po chwili siadam już na swoim miejscu, kątem oka obserwując wchodzących licealistów, który powoli wypełniają kabinę. Chcąc czy nie chcąc, oceniam niektóre z dziewczyn, które przekraczają próg wejścia i muszę stwierdzić, że wiele z nich wygląda dużo doroślej, niż jest w rzeczywistości.
Chociaż i tak żadna nie wygląda tak dobrze, jak ich nauczycielka.
Zbyt długo skupiam wzrok w jednym miejscu, bo zauważam, że jakaś blondynka przesyła mi nieśmiały uśmiech.
Marszczę brwi, bo mam wrażenie, że gdzieś już spotkałem tę dziewczynę.
Czuję, jak moje serce lekko przyspiesza. Pierwsze, co wpada mi do głowy to przypuszczenie, że jest to jedna z dziewczyn, która pragnęła mieć mnie ciut dłużej niż jej to dałem. Skupiam na niej swój wzrok, gdy podchodzi bliżej.
Ach.
Na szczęście jest to ta niekulturalna dziewczyna, która dziś na mnie wpadła. Cieszy mnie to.
Nie chciałbym spędzić dwóch tygodni na odganianiu od siebie zakochanej we mnie dziewczyny.
Jej wyraz twarzy wskazuje na to, że też mnie rozpoznała i wydaje się być tak samo zaskoczona jak ja. Patrzy na mnie przez chwilę, a potem siada na jednym z dwóch wolnych miejsc obok mnie. Obserwuję jej ruchy, zastanawiając się co wyprawia.
- Przepraszam za tamto - zaczyna, mówiąc dość wysokim głosem.
Obserwuję jej ruchy.
- Spieszyłam się... - jej niebieskie oczy zatrzymują się na moich ustach - Widzę, że też lecisz do Francji. - Szybko zmienia temat.
Uśmiecham się półgębkiem z rozbawienia i kiwam lekko głową.
- Nigdy nie widziałam cię w szkole.
Och.
- Naprawdę? - pytam, brnąc w tę sytuację.
- Tak, a ja zazwyczaj znam każdego - wzrusza ramionami. - A na pewno każdy zna mnie.
Kąciki moich ust nadwyraz bardzo chcą unieść się ku górze, ale próbuję to powstrzymać. Bawi mnie jej założenie, a jednocześnie schlebia bo mimo moich lat najwyraźniej wyglądam młodo.
Sięgam po butelkę wody i otwieram usta w celu odpowiedzi, jednak całą sytuację przerywają nauczyciele.
- Sophie - zwraca na siebie uwagę dziewczyny Gareth - Dlaczego nie jesteś na swoim miejscu?
Blondynka podnosi brwi i odwraca się w ich stronę.
- Witam się ze swoim kolegą - mówi pewnie, zakładając włosy za ucho.
Kelly podnosi jedną brew, a mężczyzna otwiera usta.
- Panno Wood - Einstein zamyka oczy i chwyta palcami górną część nosa. - Proszę zostawić pana Shirley'a w spokoju.
Nie mogę zobaczyć reakcji dziewczyny, która najwyraźniej została speszona przez swoich opiekunów.
- Tak, oczywiście - mówi i wstaje, znów posyłając mi nieśmiały uśmiech.
W duchu czuję pewną frustrację. Przekonanie dziewczyny było dla mnie na tyle zabawne, że miałem ochotę się z nią trochę podroczyć.
- Przepraszam za Sophie, czasem bywa zakręcona - Kelly wzrusza ramionami, zajmując te same miejsce, które wcześniej należało do mojej nowej koleżanki.
- Nic nie szkodzi - odpowiadam i upijam łyk wody.
Mężczyzna patrzy na mnie stanowczo, a potem znika w głębinach kabiny.
- Gareth nie siedzi z nami? - pytam, widząc puste miejsce obok kobiety.
- Niestety nie, ma miejsce gdzieś na końcu - odpowiada zawiedziona, zerkając za siebie w głąb korytarza.
Choć nie powinienem, to czuję ulgę. Sama myśl o tym, że spędzę w jego obecności ponad dwa tygodnie przyprawia mnie o niechęć, więc cieszę się, że chociaż najbliższe dziesięć godzin będą wolne od jego zbyt wielkiej kontroli nad wszystkim.
Mam nadzieję, że zmienię o nim opinię, bo jeśli nie, to cóż, będzie ciężko.
Lot minął nam o dziwo całkiem szybko, udało mi się na chwilę zasnąć. Rozmawiałem też z Kelly tylko parę razy, ponieważ każde z nas było zajęte własnymi sprawami. Mogę uznać, że kobieta jest naprawdę dobrą kompanką do spędzania czasu.
Sophie w tym czasie zdążyła przesłać mi kilka, mogę stwierdzić, zadziornych uśmieszków. Trudnością dla mnie nie jest to, by uznać, że jest mną zainteresowana.
Nie zamierzam marnować takiej okazji na urozmaicenie swojej podróży, nawet jeśli będą to tylko przelotne flirty.
Około ósmej czasu Europejskiego stajemy przed hotelem. Wyjątkowo pięknym hotelem, który wydaje się być idealnie równy i symetryczny. Biały kamień, zdobiący zewnętrzne ściany, ogromne okna i masywne, drewniane drzwi sprawiają, że budynek wyróżnia się na tle parku, który się za nim znajduje.
Odczuwam ochotę spaceru w głąb kwitnących teraz drzew. W głowie dokładam to do listy rzeczy, które muszę zrobić na tym wyjeździe.
Budynek zdecydowanie wpasowuje się w moje standardy.
Swoją walizkę z autobusu wyjmuję jako ostatni, łapiąc się na myślach o tym, jak bogaci są rodzice tych uczniów, skoro stać ich na wynajęcie pokoi w tak drogim i pięknym miejscu.
- Na zdjęciu wydawał się większy - słyszę dosyć niski, dziewczęcy głos za sobą.
Odwracam się i zauważam dwie nastolatki, które lekko się krzywią.
Spoglądam na nie uważnie, a one zauważając mój wzrok trochę się krępują. Przesyłają mi potulne uśmiechy i ruszają z walizkami do wejścia.
Marszczę brwi i podchodzę do nauczycieli, którzy wołają całą grupę.
Wspólnie stoimy przed zmęczonymi, trochę niechętnymi do skupienia na nas uwagi licealistami. Kelly w skrócie opowiada, co czeka ich przez najbliższe dwa tygodnie i zwraca uwagę na regulamin.
Dziwne, że nie robi tego Gareth. Lubi regulamin. Chyba aż za bardzo.
- A to pan Shirley - brunetka zwraca ich uwagę na mnie. - Wasz przewodnik. Musicie go słuchać, zna Paryż lepiej niż własną kieszeń.
Kobieta śmieje się, a ja czując się trochę niekomfortowo lekko się uśmiecham.
Uczniowie wydają się zaskoczeni, sam nie do końca wiem czym.
- Dziś rozpoczynamy nasz wyjazd krótką wycieczką do jednego z muzeów z naszej listy - mówię na tyle głośno, by każdy mógł usłyszeć - A potem skoczymy na kolację w centrum Paryża. Nie akceptuję spóźnień.
Uczniowie kiwają głowami, a potem sięgają po walizki i wchodzą zwartą grupą do środka hotelu. Ja sam ruszam w stronę recepcji, by podpisać odpowiednie dokumenty. Później odchodząc zauważam, że opiekunowie robią to samo.
Wszyscy kierują się na śniadanie. Jedzenie jest znakomite - pełno croissantów, słodkich bułeczek i dżemów. Chyba nigdy nie znudzą mnie takie powitania.
Wkładam kawałek jeszcze ciepłego croissanta do ust, słuchając rozmów między nauczycielami. Siedzę z nimi przy sporym, drewnianym stoliku. Mówią o jakichś szkolnych sprawach, które kompletnie mnie nie interesują, przez co zaczynam rozglądać się po sali. W grupie dziewczyn zauważam Sophie, która siedzi pomiędzy koleżankami. Podnosi głowę i nasze spojrzenia się spotykają. Wydaje się zmieszana, jednak pierwsza przesyła mi uśmiech. Odwzajemniam go.
Myślę, że dziewczyna będzie warta mojej uwagi.
- Ile razy byłeś już w Paryżu? - kobieta zadaje mi pytanie, gdy wracam wzrokiem na stolik.
Dziwne pytanie.
- Nie wiem - odpowiadam, próbując sobie to jakoś ułożyć w głowie. - Na pewno zbyt dużo by móc to zliczyć.
- Musisz być przeszczęśliwy - stwierdza, biorąc łyk herbaty. - Wiele o tobie słyszeliśmy.
Przenosi wzrok na Garetha, po którym widać, że nie interesuje go nasza rozmowa.
- Tak, tak - odpowiada znudzony, jakby wyrwany ze snu. - Naprawdę wiele.
Kelly marszczy brwi, a potem znów zerka na mnie.
- Tak, niczego mi w życiu nie brakuje.
Rzadko to co mówię, jest tak szczere jak to co przed chwilą powiedziałem.
- Jestem pod wrażeniem, naprawdę - poprawia pozycję na krześle. - Sama chciałabym podróżować, ale niestety nie mam na to czasu.
- I środków. - wtrąca się Gareth, który nawet nie podniósł na kobietę wzroku.
Kelly przewraca oczami.
- Można podróżować na różne sposoby - mówię pocieszającym głosem. - I nie zawsze trzeba mieć dużo pieniędzy. Czasem wystarczy znaleźć ciekawą ofertę.
Kobieta ukazuje rząd białych zębów.
- Czasem też warto mieć znajomości - uśmiecham się półgębkiem. - A od wczoraj już je masz.
Kelly kładzie swoją dłoń na moim ramieniu.
- Na pewno kiedyś skorzystam.
- Jak długo jesteś już przewodnikiem? - rzuca Einstein, przerywając naszą wymianę zdań, który o dziwo skupia wzrok na mnie.
Jego usta są lekko zaciśnięte w prostą linię. Wygląda, jakby był z czegoś niezadowolony, a pytanie które zadał brzmi jak pierwsze, które wpadło mu do głowy.
- Od pięciu lat - odpowiadam dumny, obserwując jak jego usta ostrożnie się otwierają.
- Czyli dosyć młodo zacząłeś pracę. - stwierdza.
- Tak - poprawiam włosy. - Jestem z tego zadowolony.
Nauczyciel kiwa głową i wraca do czytania czegoś na telefonie.
- Harry, pierwszy wykład mamy już jutro, pamiętasz? - zwraca się do mnie Kelly.
- Ach, tak, wykłady - akcentuję, przypominając sobie ten fakt.
Gareth zmierza mnie wzrokiem, ale ignoruję jego natręctwo.
- Grupa ma ich siedem w ciągu tych dwóch tygodni - mówi.
Kiwam głową.
- Szkoda tylko, że nie zwiedzimy wszystkich najciekawszych miejsc Paryża - wzdycham.
- To prawda, ale uczniowie nie mogą doczekać się spotkań z Edouardem - stwierdza. - To jeden z najwybitniejszych prawników w tych rejonach Europy.
Marszczę brwi. Nie przypominam sobie, żebym kiedyś coś o nim słyszał.
- Skorzystają na tym - wtrąca Gareth. - Zdobędą sporą wiedzę, bo każdy z nich w przyszłości chce mieć do czynienia z prawem.
Zerkam na niego bez większego wyrazu na twarzy.
- Och, i oczywiście zwiedzą miasto - dodaje od niechcenia.
Nie sądziłem, że uczniowie są tutaj bardziej dla wykładów, niż dla samej podróży. To będzie trochę marnotrawstwo mojego czasu.
- Jeśli będziesz miał ochotę, możesz się z nami wybrać - proponuje mi Kelly.
Dziękuje kobiecie za propozycję, a potem kończę śniadanie i żegnam się z nauczycielami, ruszając do swojego pokoju.
Nie jestem zbyt zadowolony. Żałuję, że nie zorientowałem się wcześniej, że ta wycieczka jest zupełnie inna, niż każda, na której byłem wcześniej. Zawsze mogłem się wykazać swoimi umiejętnościami, angażowałem się i odświeżałem własne wspomnienia, gdy odwiedzałem dobrze znane mi miejsca. Mogłem nabierać nowych doświadczeń, a tu cóż. Nie tego spodziewałem się po pierwszej podróży do Paryża w tym roku.
Otwieram drzwi kartą magnetyczną, a potem wchodzę rozglądając się po pomieszczeniu. Majowe słońce wpada przez wielkie, drewniane okno, które znajduje się naprzeciwko drzwi wejściowych. Tylko jedna z białych ścian jest ozdobiona ciemnym drewnem. Podłoga jest wyłożona panelami, takimi samymi jak ściana. Ogromne, dwuosobowe łóżko jest z tego samego drewna, co reszta dodatków. Pościel jest biała, a sam pokój przytulny. Przestrzeń zagospodarowana jest dużym telewizorem, szafkami nocnymi i kilkoma innymi ozdobami.
Nie przypomina mi to żadnego innego pokoju w hotelach w którym byłem. Zwykle były proste i zimne, albo tak nowoczesne, że męczyło mnie spędzanie w nich czasu. Ten ma w sobie coś, czego nie potrafię wytłumaczyć.
Czuję, że nie będę chciał stąd wychodzić, co może być ogromnym plusem w tej sytuacji.
Zmęczony podróżą rzucam się na swoje nowe łóżko. Czuję dziwny, mocny zapach łąki. Przecieram twarz dłońmi i dalej leżąc na śliskiej kołdrze zaczynam ściągać swoje ciężkie, brązowe buty, pocierając jeden o drugi.
Zmieniam pozycję i włączam telewizor, chwile później sięgam po swój telefon. Piszę do Williama parę wiadomości, których nie zdążyłem wysłać przed wylotem.
Blondyn odpisuje mi w zastraszająco szybkim tempie i gdy chce mu odpisać, na ekranie pojawia się numer Jasmine.
Marszczę brwi.
- Halo? - odbieram.
- Jak tam, jesteś już na miejscu? - pyta, a w jej głosie słychać troskę.
- Już od trzech godzin - odpowiadam, zerkając na zegarek w telewizorze, wskazujący jedenastą.
- Och - chrząka. - Lot był w porządku?
- Tak - następuje cisza. - A dlaczego dzwonisz? Coś się stało?
Musi minąć dłuższa chwila, by Jas mi odpowiedziała.
- Nie, na szczęście nie - wciąga powietrze dość głośno. - Chciałam zapytać co u ciebie i zaproponować rozmowę przez Skype'a dziś wieczorem.
Jej słowa mnie zaskakują.
- Cóż, jestem w pracy, więc nie dam rady. Wieczorem już mam pierwsze wyjście. - zaznaczam, trochę niezadowolony.
- Jasne, rozumiem - odpowiada bardzo szybko. - W takim razie nie przeszkadzam, odezwij się w wolnym czasie.
- Na razie - mamroczę i kończę połączenie.
Sfrustrowany odkładam telefon na półkę.
Jasmine zaczyna przekraczać granicę mojego komfortu. Nie planowałem nigdy wkraczać z nią na ten etap, na który ona ewidentnie chciałaby wejść. Jest mi z nią naprawdę dobrze w łóżku, rozmawia się też świetnie, ale to tyle. Nie potrzebuję się z nią spoufalać.
Słyszę wibrację telefonu, jednak zakładając, że to blondynka znów próbuje się ze mna skontaktować, olewam to i skupiam się na francuskim talk show.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro