Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Fortuna

Monitor świecił niebieskim blaskiem, rzucając światło na podkrążone, zmęczone oczy. Trzydzieści cztery gigabajty danych przewijających się dziennie przez głowę, tylko po to, żeby zaraz z niej wylecieć i zatrzeć się bezpowrotnie w pamięci. Miliardy nieistotnych informacji, które przecież nawet się nie liczą w naszym życiu.

Jaki to wszystko ma sens?

Nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie.

– Śniadanie! – Z parteru dobiegł łagodny głos matki.

Zdziwiony spojrzał na podświetlony zegar.

Już ósma?

Znowu nie nastawił budzika. Nie mógł uwierzyć jak szybko i nieubłaganie biegł czas. Miał wrażenie, że z każdym dniem rozpędza się coraz bardziej. Że kolejne sekundy, minuty, godziny, dni i miesiące uciekają jak przez sito. Patrzył bezmyślnie na tykające wskazówki.

Tik, tak, tik, tak...

Dźwięk niósł się po jego głowie niczym żałobna pieśń. Mógłby słuchać jej w nieskończoność.

– Harry! Wstawaj, bo zaraz będzie wszystko zimne!

Przetarł wierzchem dłoni opuchnięte, domagające się snu oczy, rozciągnął obolałe plecy. Wstał.

W pokoju było ciemno za sprawą jego jedynych przyjaciół – zaciągniętych na oknach rolet, które nigdy nie otwierały się na światło dzienne. Chroniły go przed tym, czego nie zamierzał oglądać. Szedł na pamięć w poszukiwaniu klamki. O mało się nie przewrócił, potykając o brudne, wilgotne ubranie. Miał nadzieję, że to ubranie. Jeśli dobrze pamiętał, gdzieś tam zostawił też resztki swojej wczorajszej kolacji. A może to było dzisiaj?

Drzwi otwarły się, rzucając na jego twarz nieproszony blask światła, który zakuł zmęczone oczy jak igły. Harry skrzywił się, westchnął z irytacją i zszedł po schodach na dół.

Matka siedziała przy stole, oglądając powtórkę „Fortuny" – jej ulubionego teleturnieju.

– Też mógłbyś tak tam iść i wygrać coś dla mnie – pożaliła się z uśmiechem kobieta.

Harry nienawidził tego programu. Nienawidził tego, że ktoś inny może być szczęśliwy, a on nie.

Czym jednak było szczęście, jeśli nie kolejną, bezużyteczną informacją?

– Wyglądasz jak siedem nieszczęść, a nawet nie masz pracy – podsumowała go matka. Jej oczy błyszczały niezdrowo, jakby odbijało się w nich światło nagrobnej świeczki. – Potrzebna ci żona. Masz już trzydzieści dwa lata... Chyba nie zamierzasz do końca życia zostać starym kawalerem?

Znowu to samo. Dziwne, że za każdym razem wspominała akurat o tym. Po tych słowach zawsze z jej ust rozpoczynał się niekończący słowotok bzdur. Nigdy nie wiedział, jak można tyle mówić.

Zrezygnowany utkwił wzrok w sfatygowanym, okrywającym wątłe ramiona szlafroku, który podobnie jak wplątane w siwe włosy wałki, mocno dodawał matce lat; podkreślał jej pomarszczoną, chorobliwie bladą twarz, sprawiał, że wyglądała niczym archetyp schorowanej staruszki.

Patrzył na jej poruszające się, pomarszczone usta. Patrzył, jednak nie mógł pojąć płynących niczym rwąca rzeka słów. Ginęły one w odmętach wypełniającej jego serce pustki. Był na nie obojętny. Przeniósł beznamiętny wzrok na pływające w misce płatki. Zatopił z apatią łyżkę w mleku i uniósł ją do ust.

– Gratuluję, wygrał pan! – wykrzyknął właśnie prowadzący teleturniej. – To pana szczęśliwy dzień!

***

Harry nienawidził chodzić tłocznymi uliczkami miasta. Szare twarze przechodniów tylko uświadamiały mu, jak mało znaczy. Zerknął na pieniądze, które matka wręczyła mu na swoje leki. Odliczone co do grosza. Zawsze tak robiła. Chciała zmusić go w ten sposób, by znalazł wreszcie pracę. Metoda ta nie sprawdzała się od dziesięciu lat i wyglądało na to, że zostanie tak jeszcze przez długi czas.

Wyszedł z apteki z reklamówką pełną leków, wiosenne słońce padło mu na twarz.

I wtedy ją zobaczył.

Przechodziła tędy codziennie o tej samej porze. Jej uśmiechnięte oczy zawsze przyprawiały go o żywsze bicie serca. Czerwone włosy jak zwykle świeciły w otaczającej ją szarości niczym najdroższy klejnot. Okrągłą, różową twarz i nieco za długi nos zdobiły liczne piegi, które tylko dodawały jej uroku.

Harry skrył się pod kapturem i przypadł do ściany. Kobieta przeszła obok, nie obdarzając go ani spojrzeniem. Nigdy go nie zauważała, ani ona, ani nikt inny. To była jego jedyna zdolność – być niewidzialnym. Obserwował ją od długiego czasu, jednak nigdy nie potrafił znaleźć w sobie tyle odwagi, by z nią porozmawiać. To nie dla niego. Nie wiedział nawet, jak kobieta ma na imię.

Nieznajoma zatrzymała się przed przejściem dla pieszych i wyjęła z torebki portfel, czegoś w nim szukając. Harry przypatrywał się dyskretnie jej szczupłym, długim jak u żyrafy nogom, gdy zaświeciło się zielone światło. Kobieta zerwała się, chcąc pospiesznie schować portfel z powrotem do torebki, gdy ten wypadł niespodziewanie na ziemię.

Nie zauważyła – pomyślał, widząc, jak nieznajoma przechodzi na drugą stronę jezdni.

Mógłby podnieść portfel, pobiec za nią i go jej wręczyć. Zachowałby się jak bohater. Mógłby zacząć w ten sposób rozmowę. Mógłby. Odwrócił się jednak. To nie było dla niego. Kierując kroki ku domowi, spojrzał jeszcze raz przez ramię, by upewnić się, że ktoś już kobiecie pomógł. Portfel nadal leżał jednak na ziemi, a nieznajoma znalazła się już po drugiej stronie ulicy. Przystanął. Patrzył za nią, czując w środku dziwne uczucie. Serce zabiło mu nagle jak szalone.

Nagle nogi same go poniosły. Zmusiły do biegu. Podniósł portfel, z narastającą wewnątrz euforią.

– Proszę pani! – zawołał i wbiegł na przejście. Kobieta odwróciła się, wesołe oczy spojrzały wprost na niego. Rozlały po ciele dziwne ciepło; ekscytację, której nigdy wcześniej nie doświadczył. Emocje w nim zabuzowały, zagłuszyły klakson, który rozbrzmiał zbyt późno.

Wtedy nadszedł ból. Uderzył w niego jak taran, zabierając spod nóg grunt. Upadek i ciemność.

Wokół szepty i wzmożone wzdychania. Zamazany obraz, szare sylwetki powoli rozpraszały mrok.

Otworzył oczy. Z każdej strony otaczały go przerażone twarze. Pochylały się nad nim, wrzeszczały, zadawały pytania... Nie słyszał ich, bo wtedy pojawiła się wśród nich ona. Czerwone włosy przysłoniły mu resztę świata. W zawsze radosnych oczach nie było teraz jednak ani śladu wesołości. Były przerażenie i strach.

Stęknął, podniósł się na łokciu i wyciągnął w jej stronę rękę.

– Wszystko w porządku? – zapytała z przejęciem w głosie kobieta.

– Portfel... – wystękał, wykrzywiając ściągniętą bólem twarz. – Upuściła pani portfel.

Kobieta obdarzyła go najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział.

Tak to się zaczęło.

Nazajutrz spotkali się w kawiarni. Poznał jej imię, a ona dała mu numer telefonu. Następnego dnia, gdy zobaczyli się pod apteką, wiedział już o niej więcej. Tak widywali się dzień w dzień, czy świeciło słońce, czy lała ulewa. Czy było zimno, czy było ciepło. Po miesiącu pierwszy raz zasmakował jej delikatnych ust. Wkrótce po tym znalazł pracę. Po dwóch latach znajomości klęknął przed nią na kolano i ofiarował jej siebie. Zgodziła się, a potem oboje, już przed ołtarzem, wypowiedzieli magiczne słowa przysięgi. On kochał ją, a ona jego. Wychodząc z kościoła, był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

***

Zegar wybił ósmą. Harry karmił siedzącego na kolanach chłopca. Jego szczerbaty uśmiech przypominał mu, jak bardzo jest teraz szczęśliwy. Razem oglądali bajki dla dzieci, obaj mając przy tym wielką uciechę.

– Co nie spóźnisz się do pracy, kochanie – rzuciła przechodząca obok kobieta. Obdarzyła go pocałunkiem w czoło.

– Spokojnie, mam jeszcze dużo czasu.

Kobieta chwyciła jego dłoń i przyłożyła ją do swojego okrągłego brzucha.

– To już lada dzień – powiedziała z uśmiechem, a Harry poczuł, jak coś pod jego palcami drgnęło, rozlewając po ciele przyjemne ciepło.

Uśmiech sam cisnął mu się na twarz. Właściwie nie schodził z niej od długiego czasu. Wreszcie zrozumiał, czym jest szczęście. Znalazł cel swojego istnienia.

***

Wychodzac z pracy, poczuł, jak telefon zawibrował. Wyjął go z kieszeni i przyłożył do ucha. Kiedy usłyszał wiadomość, napięcie ścisnęło jego serce. Wreszcie! Przejęła go panika, a równocześnie nie posiadał się ze szczęścia. Łzy stanęły mu w oczach. Zapłakał, śmiejąc się w tym samym czasie, tak, jak zrobił to za pierwszym razem.

Będę miał dziecko – pomyślał i pognał natychmiast do szpitala, gdzie czekała na niego małżonka.

Biegł ile tchu, podskakiwał, czując, jak rozpiera go radość, duma i szczęście, a także nuta obawy. Bez namysłu wbiegł na jezdnię.

Nie zauważył, kiedy rozpędzony samochód wyjechał zza zakrętu. Urwany klakson poprzedził ból i szok. Twarz uderzyła o asfalt. Szok i niedowierzanie. Radość zniknęła w ułamku sekundy. Zastąpiły je trudności z oddychaniem i niemoc poruszenia ciałem.

Krzyk, zaraz za nim następny.

Chwilę później pojawiły się nad nim przerażone, szare twarze. Twarze, których już nigdy nie chciał oglądać. Zbiegały się dookoła niego, wrzeszczały, zadawały urywane pytania... Nie słyszał ich.

Był sam.

Ogarnęło go przerażenie i strach.

Zaraz potem pojawił się mrok.

***

Otworzył oczy. Szare postacie zniknęły, rozmazały się w blasku bladego światła padającego na twarz.

Cisza.

Gdzie jestem? – chciał zadać pytanie, jednak ze jego ściśniętego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.

Rozejrzał się. Biel. Zewsząd otaczała go biel. Jasne pomieszczenie ziało pustką. Nikogo w nim nie było.

Czy zginąłem? – zadał sobie pytanie.

Spojrzał w dół. Śnieżna pierzyna zakrywała jego ciało. Do czyichś, położonych na niej, chudych jak u trupa, bladych rąk, przypięto kroplówki. Chciał zapytać nieznajomego, o co tu chodzi, jednak wtedy spostrzegł, że to jego ręce. Zamknął i otworzył oczy, chcąc wybudzić się ze strasznego snu, jednak wciąż otaczała go biel.

Próbował krzyknąć, zawołać po pomoc, jednak nie potrafił wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Stęknął, usiłując się poruszyć. Nie był w stanie – ciało odmawiało posłuszeństwa. Co się z nim działo?! Przechylił z trudem głowę, a potem zbierając w sobie wszystkie siły, obrócił się. Przetoczył się po łóżku, na sam kraniec, a zaraz pojawiła się pustka. Jęknął, gdy ciało zderzyło się z twardą ziemię. Nie poczuł bólu. I to przeraziło go najbardziej. Leżał z twarzą na zimnych kafelkach. Mógł tylko to.

Drzwi otwarły się, a w nich stanęła ubrana na biało kobieta.

Anioł – pomyślał.

Nieznajoma opuściła teczkę, rozsypując po pokoju papiery. Wybiegła z powrotem za drzwi.

– Obudził się! – krzyczała. Jej głos niósł się echem w jego głowie. – Obudził się!

***

Po kilku dniach wreszcie doszedł nieco do siebie. Zjawił się lekarz i przysiadł z marsową miną obok łóżka.

– Przykro mi – rzekł. – Jednak wygląda na to, że nigdy pan już nie będzie w stanie chodzić.

Po jego ciele rozlała się fala zimna.

– Wygląda jednak na to, że pana stan wreszcie się ustabilizował – ciągnął mężczyzna. – Czy jest ktoś, kogo chciałby pan powiadomić o przebudzeniu?

– Moja żona – odparł bez zastanowienia, przez wciąż ściśnięte gardło. Martwiło go, że nadal jej nie zobaczył.

Powinna już urodzić.

Lekarz zmarszczył mocno brwi. Otaksował go dziwnym wzrokiem, po czym spojrzał do swojej teczki, przekartkowując kolejne kartki.

– Żona? – zapytał, a w jego głosie wybrzmiało wyraźne zdziwienie. – Hmm... Przykro mi jednak wygląda na to, że nie mam tutaj żadnych informacji na temat pana żony... – Wygląda na to, że jedyną rodziną, jaką widzę na liście była pana matka.

– Powiadomcie ją.

Na twarzy lekarza zamalował się ból.

– Obawiam się, że ona... nie żyje.

Serce ścisnęła gorycz.

– Nie żyje? To... to niemożliwe. Jak...

– Wygląda na to, że zginęła pół roku temu.

Pół roku?

Zaschło mu nagle w ustach.

– Ja... jak długo byłem nieprzytomny?

– Dwa lata.

Te słowa uderzyły w niego jak rozpędzony pociąg. Zakrył oczy dłonią, czuł, jak świat zawirował. Żołądek podjechał mu do gardła.

– Zawiadomcie moją żonę...

Zauważył, jak lekarz przygryzł wargę. Długo milczał, nim wreszcie się odezwał.

– Obawiam się, że nie ma pan żony.

Harry poczuł w ustach posmak żółci, do głowy napłynęła mu krew. Serce ścisnęło nagle dziwne uczucie.

– Niech pan nie wygaduje bzdur, nie mam na nie teraz nastroju.

Lekarz pomarkotniał, zdjął wolno okulary.

– Dobrze. Sprawdzimy listy jeszcze raz, być może wystąpił jakiś błąd. Poszukamy pana żony, jednak w takim wypadku musiałbym poznać jej godność – powiedział, jednak nie doczekał się odpowiedzi. – Chodzi o imię...

– Oczywiście, że tak – syknął Harry. – Ona... Nazywa się...

Nie pamiętał. Zapomniał, jak miała na imię jego żona. Jego własna żona.

– Ona... – nadaremno usiłował szukać w dziurawej pamięci. – Dzieci...

To niemożliwe... Ich też nie pamiętał. To nie mogła być prawda. Jak mógł zrobić coś takiego?

Lekarz spuścił głowę, ściszył głos.

– Przykro mi to mówić, jednak od śmierci matki nikt pana nie odwiedzał. Właściwie nie było tu nikogo prócz niej... – przerwał, zamyślił się na moment i spojrzał mu z powagą w oczy. – Po wypadku ludzie często mylą sen z rzeczywistością. Obawiam się, że mogło to dotknąć także pana...

– Nie – przerwał. – To nieprawda. To...

Kłamstwo!

Imię, imię ... Jak ona ma na imię. Moja żona...

Wtedy przyszło zrozumienie. Nie było dzieci. Nie było żony. Nie było ślubu. Nie było pierwszego pocałunku. On... nigdy nie zwrócił portfela.

Ma rację – pomyślał ze zgrozą. – To wszystko było snem. Jednym wielkim kłamstwem...

Poczuł, jak coś w nim pęka. Pustka przejęła jego ciało. Chwyciła za tłukące dziko serce i ścisnęła je jak imadło. Z otwartych w szoku ust, wydobył się jęk rozpaczy. Dłonie do bólu zacisnęły się na prześcieradle. Po policzkach spłynęły łzy.

Pod powiekami niewyraźnie zaświeciło wspomnienie, gdy wyszedł wtedy z domu. Gdy poszedł do apteki, a później wpadł pod samochód. Czerwone włosy...

One nie mogły być snem.

***

Uliczki były zatłoczone ludźmi. Szare twarze mijały go, patrząc na niego z politowaniem. Robili miejsce jadącemu na wózku kalece. Nienawidził tych spojrzeń. Nie chciał ich współczucia.

Gdy ręce zaczęły piec straszliwym bólem, pojawił się przed nim wielki zielony napis apteki. Niegdyś przychodził tu po leki dla matki, teraz zaś było to jedyne miejsce, które mogło go choć na chwilę wybawić od bólu. Gdy wyszedł z budynku, usłyszał śmiech. Podniósł głowę i zamarł. Nie potrafił uwierzyć własnym oczom.

Czerwone...

Bez namysłu pognał do przodu, zmuszając wynędzniałe ręce do wysiłku. Ludzie uskakiwali przed rozpędzonym wózkiem.

Ona... Kobieta była prawdziwa! Była piękna, bajeczna, taka, jaką ją zapamiętał. Ona... Nie była sama.

Idący obok niej mężczyzna prowadził za rękę roześmiane dziecko. Kobieta trzymała drugie.

Po policzku Harry'ego stoczyła się wolno łza. Nie poczuł smutku, czy złości.

Poczuł radość.

Szczerą, najprawdziwszą radość, przepełniającą jego ciało, wypalającą pustkę z serca.

Rodzina przeszła obok niego, nie obdarzając go spojrzeniem. Wyglądali na szczęśliwych.

Uśmiechnął się, prowadząc wózek w kierunku domu. Wtedy zauważył, że drogę zagrodziła mu przeszkoda. Schylił się i uniósł pluszowego królika, który wpatrywał się w niego pustym, guzikowatym spojrzeniem. Odwrócił się, a wtedy wbiło się w niego spojrzenie wielkich brązowych oczu. Włosy błyszczały tym samym blaskiem, jaki zapamiętał. Tym razem jednak wpatrujący się w niego, jak w jajko niespodziankę wzrok, należał do małego chłopca.

– Jest twój – powiedział Harry, wręczając mu zabawkę. W nagrodę uzyskał najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widział. Nie zauważył, kiedy kobieta znalazła się za dzieckiem. Złapała je za ramię i spojrzała na kalekę.

Po plecach przeszedł mu dreszcz. Świat zatrzymał się nagle. Twarz zapłonęła wypiekami. Czuł ściskanie w sercu, łzy płynęły niczym rzeka, a mimo to był szczęśliwy. Co się z nim działo?

– Wszystko w porządku? – zapytała kobieta.

Harry przetarł szybko oczy wierzchem dłoni, przytaknął.

– Naprawdę nie wiem, jak panu dziękować – ciągnęła kobieta. – Gdyby zgubił swojego ulubionego królika, chyba nie skończyłby za nim płakać... Czy mogę się jakoś odwdzięczyć?

– Imię – powiedział natychmiast. Na upudrowanej twarzy zauważył niezrozumienie. – W nagrodę chciałbym poznać pani imię.

Kobieta uśmiechnęła się szeroko. Odgarnęła z czoła kosmyk czerwonych, jak ogień włosów.

– Nazywam się Fortuna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro