2.4 Koniec jest zaledwie początkiem.
- Burnts - wydusiłam z siebie, zaskoczona. Jednak przyszedł po mnie. O nie..
- Witaj, Melody - kłapnął na mnie zębami i wszedł do środka. Zatrzasnął za sobą drzwi kopniakiem i oparł się, wyluzowany, o ścianę. Wiedziałam jedno. Albo powiem mu prawdę, albo zabije mnie po raz drugi, bez świadomości, że byłam to ja.
- Niespecjalnie wydajesz się być zaskoczona moim przybyciem - powiedział, podnosząc brew. Wzięłam głęboki wdech i odpowiedziałam:
- A ty niespecjalnie wydajesz się być zainteresowany wyjściem stąd, jak widzę...
Casanovie zadrgały kąciki ust w niemym uśmiechu. Skrzyżował ramiona na piersiach i spojrzał na mnie zaintrygowany.
- No cóż, powiedzmy, że moim zadaniem jest pozabijać wszystkie dziewczyny o imieniu Melody na tym świecie.
Zatkało mnie. Spojrzałam w dół, na swoje stopy, przypominając sobie swoją przeszłość - swoje dawne życie. Gretę..Tatę.. i całą resztę ludzi, których straciłam przez Niego. Wściekłość zawładnęła moim ciałem. Przecież te stworzenia zabiły moją mamę! I gdyby nie jej pomoc, ja też leżałabym już dawno w grobie. Zacisnęłam dłonie w pięści i nagle przerwałam ciszę okrutnym rykiem:
- Zabiję cię, rozumiesz?! Zabiję cię! A, jak nie ja to ktoś inny! Jesteście okrutnymi, bezlitosnymi stworami! Nienawidzę cię! Zabrałeś mi wszystko! Wszystko, rozumiesz?! - potok łez wyleciał mi z oczu, kiedy rzuciłam się w jego stronę. Oczywiście, nie zdążyłam nawet zadać choćby jednego ciosu, bo on niemal od razu przygniótł mnie do podłogi swoim ciężarem.
Zmarszczył mocno brwi i spojrzał na mnie rozgniewany:
- Kim ty, kurwa, jesteś, że tyle o mnie wiesz?!
Bałam się, że zaraz pękną mi żebra, więc poddałam się i odpowiedziałam ponuro:
- Twoim największym koszmarem..
Nagle ból ustał. Burnts szarpnął za moją rękę i posługując się swoją nadzwyczajną zwinnością i szybkością, przygniótł mnie do ściany, naprzeciw. Roztapiałam się, ale nie w dobrym tego słowa znaczeniu.
- Masz minutę, aby wyjaśnić mi kim jesteś, a jeśli tego nie zrobisz to nie tylko zostaniesz zamordowana, ale i zbrukana, chyba wiesz co mam na myśli, słodko - pochylił się nad moją szyją i przejechał po niej swoim zimnym nosem. Zadrżałam.
- Pamiętasz tą Melody, którą zabiłeś parę miesięcy temu, prawda? Bardzo ją wtedy zawiodłeś, ale wracając do tematu, ona ożyła. To czy w to uwierzysz czy nie, to twoja sprawa - wydusiłam, patrząc na niego niewyraźnie. Jego wzrok błąkał się po mojej twarzy, roztargniony.
- Niemożliwe - wyszeptał, przygniatając mnie mocniej do ściany - Potrzebuję dowodu - zażądał, wtulając swoją twarz w moją szyję. Dreszcze targnęły całym moim ciałem.
- "Jakie jest twoje hobby? Wal się"- zacytowałam, przypominając sobie swoją starą szkołę - miałeś kiedyś swoją ukochaną, a moi przodkowie ją zabili... i..i.... teraz.. miałam cię zabić, ale.. jak zwykle wszystko zepsułam - załkałam, ale od razu przestałam płakać kiedy Burnts przycisnął swoje usta do moich. Nie umiałam ubrać w słowa swoją tęsknotę za nim. Jego zimne usta napierały na moje coraz mocniej, aż w końcu jego język się do nich wdarł. Ten smak.. o wiele lepszy od czekolady, którą rano zjadłam. O rany.. Odwzajemniłam pocałunek z brutalnością godną przeciwnika sumo. Jego ręce zaczęły błądzić wzdłuż mojej talii, aż w końcu po prostu bezceremonialnie podniósł mnie i zaniósł na kanapę. Padliśmy na nią, przylepieni do siebie niczym dwie naklejki. Nagle językiem wyczułam koniuszki jego kłów. Było to tak pociągające, że niemal nie zdjęłam z niego koszuli, co nie znaczyło, że jej nie zadarłam lekko do góry. On, jednak nie był taki grzeczny i po prostu zdarł ze mnie bluzkę, zostawiając mnie w staniku. Zimno owiało mój nagi brzuch, ale nie przeszkadzało mi to. Ważne, że za mną tęsknił po..zabiciu mnie. Jakoś udało mi się powstrzymać swoje pożądanie, bo oderwałam się od niego z wielkim mlaskiem. Nie będę jego szmatą. Nigdy więcej.
- Co się stało, kochanie? - spytał pieszczotliwie, oblatując mnie swoim czerwonym wzrokiem. Podrapałam się po potylicy i odparłam zmieszana:
- Zabiłeś mnie, a teraz mnie pragniesz. Czemu mi to robisz? Bawisz się mną, wiedząc że jestem tylko człowiekiem i nic nie mogę ci zrobić.
*Burnts POV*
- Zabiłeś mnie, a teraz mnie pragniesz. Czemu mi to robisz? Bawisz się mną, wiedząc, że jestem tylko człowiekiem i nic nie mogę ci zrobić - powiedziała wyraźnie smutna. Nie, nie, nie. Czy ona naprawdę nie pamiętała, że to nie ja ją zabiłem, ale James? Czyżby była na tyle bezmyślna, żeby myśleć, że ja za nią nie tęskniłem? Wzdrygnąłem się, przypominając sobie, jaką rzeź zrobiłem tuż po jej śmierci.
- To nie ja cię zabiłem, Mel. To był ten pojeb..- urwałem, nie mogąc kontynuuować. Dłonie automatycznie zacisnęły mi się w pięści, gotowe do walki tak, jak za każdym razem, kiedy go sobie przypominałem. Dziewczyna spuściła wzrok, wkładając swoje dłonie w kieszenie.
- Wyjdź - rzuciła w moją stronę - wyjdź, proszę - nagle spojrzała na mnie błagalnie.
Nie mogłem się jej nie posłuchać. Byłem jej coś winien. Wiedziałem o tym. Jej wzrok powodował, że miałem ochotę wywrzeszczeć jej, jakim byłem idiotą, że jej nie ochroniłem, po czym wbić sobie kołek w serce, ale nie mogłem tego zrobić. A przynajmniej nie, póki Melody tu była. Jestem jej to winien, muszę zapewnić jej bezpieczne życie. I patrzeć, jak bierze ślub, jak jej dzieci bawią się na placu zabaw i nawet na wnuczęta będące zapewne podobne do swojej babci i tak samo odważne, jak ona. Zazdrość zatopiła we mnie boleśnie swoje szpony. Pieprzyć to. Byle tylko, aby Melody żyła, jednak żeby tak było muszę zrobić jeszcze jedną rzecz. Zabić jej przyszłego mordercę.
**************************
Misie!
Wasze komentarze motywują mnie za każdym razem do napisania kolejnego rozdziału! :) tak, więc liczę na wasze opinie *-* I dziękuję <3
Co myślicie o Burntsie? Czyżby był taki niewinny, jak się teraz wydaje?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro