2.1 Spotkanie w parku
Myślałam, że wiem, co chcę zrobić i byłam wręcz pewna swoich planów, póki nie usiadłam na ławce w parku Dralewskiego. Łzy zakręciły mi się w oczach. To w tym parku przesiadywałam z przyjaciółmi, kiedy jeszcze Burnts mnie nie zabił, a dokładniej mojego ciała, bo teraz mam inne. Kompletnie inne, niepasujące do mojego charakteru. I kiedy tak rozmyślałam, nagle po drugiej stronie parku, za jeziorkiem ujrzałam jakąś dziewczynę z... Burnt'sem. Moment, ale co on tu robi?! No tak, znał to miejsce. Kiedyś tędy przechodziliśmy razem do jego auta. Przyjrzałam mu się dokładnie. Wyglądał tak, jak zawsze, czyli seksownie. Zapierał dech w piersiach. W tym momencie wstąpiła we mnie złość. Znalazł sobie nową dziewczynę, zabawkę, a ja już się nie liczę..
"Kobieto, on cię zabił! Ogarnij się i uciekaj!" – w mojej głowie pojawiła się naiwna myśl, której tak mi brakowało.
"Nie. Nie tym razem" – odpowiedziałam samej sobie i wstałam z siedzenia.
Wiedziałam, że jestem teraz piękniejsza. Mama najwyraźniej dobierając dla mnie odpowiednie ciało, patrzyła też na urodę. Uśmiechnęłam się pod nosem i odetchnęłam zestresowana. Nie pozna mnie, nie w tym ciele, ale rozmawiając z nim na pewno przyciągnę jego uwagę. Będzie to niebezpieczna misja, w szczególności, kiedy nie wiem, jak go zabić. Zagryzłam wargę i ruszyłam do nich szybkich krokiem. Blondynka obok niego miała ciemnozielone oczy. Dziwne, wyglądała podobnie, jak ja kiedyś. Czyżby szukał teraz dziewczyn do zastępstwa? Dotarcie do nich zdawało się trwać wieczność, ale kiedy już stanęłam za nimi, śmiejącymi się, czułam się głupio. Wiedziałam, że słyszy moje kroki, ale najwyraźniej nie zwrócił na nie uwagi. Obejmował opiekuńczo blondynkę i obecnie szeptał jej jakieś słowa na ucho. Dziewczyna, co chwila chichotała. Dosyć tego!
- Cześć – odezwałam się do ich pleców. Nie zareagowali. Poczułam ukłucie bólu w sercu. Słyszał mnie. Na pewno. Ona może nie, ale on tak.
- Cześć! – powtórzyłam głośno, wręcz wykrzyczałam. I wtedy jakimś cudem wreszcie się odwrócili w moją stronę. Burnts spojrzał na mnie z obojętnością, a uśmiech z twarzy dziewczyny znikł. Poczułam się zażenowana. Kiedyś by mnie zlustrował wzrokiem. Dziwne. Zaczerwieniłam się, jak burak i wsparłam dłoń na biodrze.
- Znamy się? – spytała łagodnie blondynka. Była człowiekiem. Na 100 procent.
- Tak – odchrząknęłam – chodziłam kiedyś z tobą do szkoły – skłamałam, błagając w myślach, aby Casanova mnie nie rozszyfrował. Szybko rzuciłam na niego okiem. Teraz patrzył na mnie z lekkim, minimalnym zainteresowaniem. Od razu serce mi przyspieszyło.
- A, pewnie znasz mnie z Wuters'a – westchnęła i uśmiechnęła się przepraszająco do Casanovy.
- Tak. Pamiętasz mnie? – uśmiechnęłam się szeroko, mam nadzieję, że nie sztucznie.
- Niestety nie, ale ja tam mało osób znałam... i lubiłam – uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała na mnie znacząco. Jaka miła. No po prostu tak urocza, że miałam ochotę wybić jej te wszystkie białe ząbki.
"Pamiętaj, po co tu jesteś" – kolejna myśl pojawiła się w mojej głowie.
- Uważam, skarbie, że małe spotkanie ze znajomą nic ci złego nie zrobi. Oczywiście, niczego nie sugeruję – odezwał się po raz pierwszy Burnts. Jego miodowy głos zamącił mi w głowie. Za dawno go nie słyszałam. No chyba, że w snach. Zagryzłam mocno dolną wargę, starając się nie zwymiotować. Dziewczyna spojrzała na niego radośnie. Zbyt radośnie.
- O ile ty też z nami zostaniesz. Oczywiście, niczego nie sugeruję – wyszczerzyła się. Bardzo powoli zacisnęłam dłonie w pięści.
- Hmm, niech ci będzie – posłał w jej stronę mój ulubiony półuśmiech. Serce mi się zatrzymało. Dosłownie, na sekundę. Ledwo łapałam powietrze, mam nadzieję, że nie było tego po mnie widać. Na pewno zrobiłam się blada.
- To może usiądziemy na chwilę w kawiarence obok? – zaproponowała dziewczyna, wskazując palcem przed siebie. Odwróciłam się i ujrzałam mały, biały, pięknie wykończony budynek. Nigdy tam jeszcze nie byłam.
- Okay – przystałam z fałszywym uśmiechem i przesunęłam się w bok. Wyciągnęłam badawczo nogę przed siebie, jakby ziemia miała się zapaść od moich kroków. Obaj, jednocześnie, spojrzeli na mnie, jak na wariatkę. Wow, nie ma to, jak dobre wrażenie. Wyminęli mnie swobodnie, mizdrząc się do siebie i trzymając za ręce, niczym papużki nierozłączki. Gotując się w środku, posłusznie poszłam za nimi. Warga mi drżała, a do oczu cisnęły się nieproszone łzy, ale nie mogłam sobie teraz pozwolić na płacz. On mnie zabił, ale i kochał. Nienawidził i wielbił. Podziwiał i traktował jak śmiecia. Całował i bił. Dotykał i zabijał. Mam ochotę na niego wskoczyć i powyrywać mu te jego nadzwyczajnie pięknie układające się włosy. Zacisnęłam mocno zęby, kiedy dotarliśmy do kawiarenki i usiadłam naprzeciwko nich przy stoliku na zewnątrz. Na szczęście większość klientów była w środku, więc mogłam ich doskonale słyszeć.
- A tak w ogóle to, jak ty masz na imię, rybko? – spytał mnie pieszczotliwie Casanova. Ciekawe co on chciał osiągnąć tą życzliwością..? Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Melody – odparłam krótko, nie mogąc się doczekać jego reakcji.
-------------------------------------------
Hej Kochane!
Zabieram się już za siebie i zaczynam pracować nad tym opowiadaniem :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro