Rozdział 8
Dobry wieczór dla tych, co jeszcze nie śpią i dzień dobry dla tych, którzy będą czytać rano. Przyszłam wrzucić Wam rozdział maluszka, bo ma niecałe trzy tysiące słów, ale pomyślałam, że czasem takie krótsze też są potrzebne, więc miłego czytania <3
Ściskam. Wasza Lea <3
***
Są takie sytuacje w naszym życiu, których nie da się zmienić, słowa, których nie da się cofnąć i szkody nie do naprawienia oraz miejsca, z których ma powrotu. Są też ludzie, o których nie można zapomnieć, choćby chciało się z całych sił. Moja babcia mawiała, że każdy dzień jest czyjąś historią i ten, gdy poznała dziadka, był ich. Często zastanawiałam się, jaki był naszą, gdy przesiadywałam przy grobowcu Prescottów, opowiadając Aydenowi o tym, co u mnie słychać. Nie umiałam wybrać jednego konkretnego.
Teraz już wiem, że żaden z nich nim nie był, ale to właśnie my byliśmy nią. To my byliśmy historią. My ją stworzyliśmy. I być może musimy przejść do historii. Nie jako jedność, a jako jednostki. Może to właśnie jest nasze przeznaczenie. Bo nie sądzę, byśmy byli w stanie odzyskać to, co niegdyś nas łączyło. W ogóle nie umiem sobie tego wyobrazić po tym wszystkim.
– Przepraszam – słyszę za sobą.
Przechodzi mnie dreszcz, ale już dawno zdążyłam się przyzwyczaić, że moje ciało reaguje tak na jego głos.
Siedzę na krawężniku, patrząc tępo w noc. Znowu nie wiem, co czuję. Z oczyszczenia, jakie przyniosła mi ta jedna chwila zapomnienia przeżyta z brunetem, nie pozostał nawet ślad. Przymykam oczy, gdy Ayden niemal bezszelestnie siada tuż obok. Trąca mnie łokciem, wyciągając w moją stronę paczkę fajek. Spoglądam na niego kątem oka, po czym częstuję się jedną, uważając przy tym, by nasze skóry nie otarły się nawet o milimetr, co jest głupie, zważywszy na fakt, co przed chwilą robiliśmy.
– Za co mnie przepraszasz? – pytam, odpalając używkę. Zaciągam się mocno, ponownie przymykając powieki. – Za to, że sfingowałeś swoją śmierć? Za to, że mnie zostawiłeś, oszukałeś, pozwoliłeś przez tyle czasu się obwiniać? A może za to pieprzenie sprzed chwili? – prycham.
Złość. Czuję, jak pełznie bardzo powoli pod moją skórą, kierując się w górę, prosto do serca. Rozlewa się w moich żyłach, opanowuje moje ciało niczym trucizna. Teraz jeszcze to do mnie zupełnie nie doszło, ale jutro będę miała potężnego kaca moralnego, że dałam się złamać i poszłam z Aydenem na całość. Czy żałuję? Niekoniecznie, ale wiem, że to było nie dość, iż nieodpowiednie i nie na miejscu, to jeszcze może być dla mnie opłakane w skutkach. Nie powinnam była poddać się temu impulsowi. Teraz, gdy potrzebuję zachować jasność umysłu, by na nowo poukładać sobie wszystko w głowie nie mogę pozwolić, by ciemnooki mnie rozpraszał, a tak się dzieje zawsze, gdy on znajduje się w pobliżu. Przy nim wszystko jest jednocześnie dziecinnie łatwe jak i piekielnie trudne. Ayden Prescott jest moją zgubą i wybawieniem. Moją alfą i omegą. Trucizną i antidotum. Miłością absolutną i kimś, kogo zarówno nienawidzę tak mocno, że aż brak mi tchu.
– Przepraszam za wszystko. Za wszystko, przez co musiałaś przejść z mojego powodu – mówi, wypuszczając dym z płuc.
Nie umiem się powstrzymać i znowu parskam. Naprawdę czuję się tak, jakbym występowała w jakimś tanim reality show. Siedzę tutaj w towarzystwie chłopaka, bezsprzecznie miłości mojego życia. Chłopaka, którego nie powinno tu być, bo zginął szesnaście miesięcy temu. Na własne oczy widziałam, jak dostaje kulkę. Patrzyłam na płonący budynek, słyszałam wybuch, obserwowałam, jak wszystko wylatuje w powietrze. A jednak teraz jestem tutaj. Z nim. On wrócił. Śniłam i marzyłam o tym, by go odzyskać. Pragnęłam dotknąć go choć jeden, ostatni raz. Wypłakiwałam oczy z tęsknoty za jego bezpiecznymi ramionami. A gdy to się dzieje, on ponownie zjawia się w moim życiu, oznajmiając, że nigdy nie umarł i wraz ze służbami upozorował swoją śmierć, ja nie czuję ulgi. Zatruwa mnie gniew. Nie mogę w to wszystko uwierzyć. To jest tak bardzo nierealne, że wciąż mam wrażenie, że tylko moja wybujała wyobraźnia płata mi figla i zaraz się obudzę.
Pewnie gdyby nie fakt, że jestem już tak cholernie wyczerpana, fizycznie i psychicznie, zaczęłabym na niego znowu krzyczeć. Jednak nie mam siły walczyć. Już nie. Nie z nim, bo wiem, że przegram.
Zamiast tego przechylam głowę, zawieszając wzrok na jego profilu. Właściwie niewiele się zmienił. Rysy jego twarzy się wyostrzyły, ma krótkie włosy, a ciemne oczy, tak przeze mnie ukochane, straciły ten typowy dla nich blask.
Zaciągam się znowu, przenosząc spojrzenie z powrotem na przestrzeń przede mną.
– To, co między nami zaszło niczego nie zmienia. To był impuls, chwila zapomnienia, która nie powinna była się wydarzyć. I więcej się nie powtórzy – odzywam się po kilku minutach milczenia z pewnością w głosie, o jaką nawet się nie podejrzewałam.
– Żałujesz? – pyta, usiłując zajrzeć mi w oczy, ale odwracam głowę.
– Nie – odpowiadam pewnie. – Ale to nie ma prawa się powtórzyć – powtarzam. – Nigdy więcej – zaznaczam z mocą, wstając jednocześnie. Gaszę peta butem i otrzepuję sukienkę. – Trochę minęło od momentu, gdy Martinez oznajmił nam, że znaleźli twoje zwłoki – zaczynam spokojnie. – Jeśli myślisz, że możesz tak po prostu wejść z powrotem do mojego życia, to grubo się mylisz. Minęło szesnaście miesięcy. Niemal półtora roku. Masz pojęcie ile to czasu? Przez cały ten okres byłam pewna, że nie żyjesz i nawet w najgorszych koszmarach nie przypuszczałam, że mógłbyś zrobić mi coś takiego. Co sobie myślałeś? Że staniesz przede mną, oznajmisz, że zmartwychwstałeś, a ja rzucę ci się w ramiona i będziemy żyli długo i szczęśliwie? – prycham, jednak wciąż zachowuję spokój. Być może dlatego, iż wiem, że jedynie on mnie teraz uratuje. I jestem też zwyczajnie wyczerpana. – Ale tu już nawet nie chodzi o mnie. Co z twoją matką, Zoe, z każdą osobą, dla której tyle znaczyłeś. Coś ty sobie myślał, Ayden?
Brunet spogląda na mnie, biorąc szarpany wdech. Widzę w jego ciemnych oczach jak mu ciężko. Ma dosyć. Wygląda, jakby przebiegł maraton, zmęczenie na jego twarzy odznacza się wyraźnie, ale ja nie umiem mu współczuć.
– Zrobiłem wszystko, co konieczne, żeby was chronić – powtarza, jak mantrę. – Moim powrotem ryzykuję więcej, niż możesz przypuszczać, ale nie mogłem dłużej patrzeć na to, jak gaśniesz. I jestem jebanym egoistą, bo tęsknota za tobą i chęć uratowania cię przed samą sobą wygrały ze zdrowym rozsądkiem i ponownie podjąłem decyzję, od której nie ma już odwrotu. Wiem, że to, co zrobiłem, jeszcze bardziej wszystko skomplikuje i pewnie jestem naiwny...
– Masz rację – przerywam mu w połowie zdania.
– Co? – Marszczy brwi.
– Masz rację, jesteś egoistą. Nasza relacja od samego początku była spisana na straty. Płaciliśmy za nie swoje błędy, ponosiliśmy konsekwencje nie naszych działań. Zostaliśmy złamani przez ludzi, którzy nie biorą jeńców, choć nie byliśmy nic i nikomu winni. Byliśmy huraganem, Ayden. Staliśmy się tym huraganem, którego tak się baliśmy, bo zostaliśmy wciągnięci w nie swoją grę. Ten żywioł pochłonął już zbyt wiele ofiar. I choć tamten huragan ucichł w zbyt wielu sercach wciąż tli się iskra. W moim również. I nie zamierzam pozwolić, by ten pożar wybuchł. Bo jeśli to się stanie, ogień pochłonie wszystko, co z takim trudem udało nam się ocalić. I tym razem nie zostanie z nas już nic oprócz popiołu...
Ayden nie odpowiada. Po prostu patrzy mi w oczy. Pozwalam, by moje słowa zawisły między nami, obserwując twarz bruneta. Ból, który pojawia się w jego spojrzeniu niemal wypala mi skórę. Zaciskam dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w ich wewnętrzną część aż do krwi. Przymykam powieki, walcząc ze łzami, a gdy je uchylam widzę pojedynczą kroplę na policzku ciemnookiego.
To za dużo. Stanowczo za dużo.
Jak to jest, że pomimo całego tego syfu, jaki mnie spotkał. Mimo bólu, jaki zadał mi Prescott ja i tak go w tym momencie żałuję, choć jeszcze chwilę temu byłam pewna, że nie umiem mu współczuć? Dlaczego nie potrafię tak po prostu go nienawidzić? Dlaczego nie umiem poczuć do niego czystego gniewu?
– Luna, błagam... – mówi cicho.
Chryste, on błaga. Ayden Prescott mnie błaga.
Jeszcze mocniej zaciskam pięści, bo ból fizyczny pozwoli utrzymać mi się na powierzchni. Pomoże mi się całkowicie w tym wszystkim nie zatracić. Przypomni mi o tym, że nie mogę współczuć człowiekowi, który właśnie stoi i patrzy na mnie w taki sposób, bo to właśnie z jego powodu czuję się tak, jakbym stała na krawędzi i lada moment miała runąć w przepaść. Muszę coś zrobić. Muszę przekierować swoje myśli. Muszę zmusić swoje stopy do ruszenia z miejsca, ale one jakby wrosły w ziemię. Potrzebuję znaleźć się jak najdalej od bruneta.
– Nie musisz przejmować się tym, że się nie zabezpieczyliśmy – rzucam znienacka, zaskakując tym nawet samą siebie. I choć wiem, że za moment rozdrapię swoje własne rany podświadomie chcę, by jego też to zabolało, a wiem, że tak będzie.
"Ty, ja i mała kopia ciebie. Albo dwie." Niewidzialne ostrze przeszywa mnie na wskroś na wspomnienie tych kilku zdań. Żadne z tych planów nigdy się nie spełnią.
– Co? – pyta, spoglądając na mnie w niezrozumieniu, ale wiem, iż wyczuł, że coś w tonie mojego głosu się zmieniło, gdy wypowiedziałam to zdanie, bo właśnie uważnie taksuje moją twarz, wwiercając się w moje zielone tęczówki, jakby chciał przebić się przez nie i zacząć czytać mi w myślach.
– Nie musisz się przejmować, bo w moim przypadku nieplanowana ciąża nie wchodzi w grę – uśmiecham się lecz bez krzty wesołości.
Wykorzystując jego chwilową dezorientację i swój własny wybuch natłoku myśli cofam się o krok.
– O czym ty mówisz? – Potrząsa głową, zaskoczony tą nagłą zmianą tematu.
Patrzy na mnie tak intensywnie w oczekiwaniu na odpowiedź, że mam wrażenie, iż jego wzrok wypali mi dziurę. Jego spojrzenie jest mocne i przenikliwe, a ja mam wrażenie, że choć dzieli nas sporo centymetrów, ciemnooki jakby mnie nim obejmuje.
– Jakiś czas po twojej „śmierci" dowiedziałam się, że nigdy nie będę mogła mieć dzieci. To był przypadek, podczas rutynowych badań. Zmiany, jakie zaszły w moim organizmie po pobiciu i poronieniu były nieodwracalne. Evelyn to zataiła – wypowiadam z trudem, głos mi się załamuje.
Nie wiem, komu chciałam zrobić na złość tym wyznaniem. Jemu czy sobie? W każdym razie nie wyszło, bo zadałam ból. Nam obojgu. Samej sobie kolejny raz.
Wściekłość błyska w ciemnych tęczówkach chłopaka, co powoduje, że ja sama odczuwam jedynie ponowny, kłujący ból w sercu. Wykorzystuję ten moment, odwracam się i po prostu ruszam przed siebie, ledwo powstrzymując napływające do oczu łzy. Pod wpływem impulsu zatrzymuję się jednak i ponownie odwracam w kierunku bruneta.
Nadal stoi w tym samym miejscu, gapiąc się z lekko rozchylonymi ustami jeszcze przed sekundą w moje plecy, a teraz w moje oczy. W swoich ma ból. Ból tak potężny, że niemal zwala mnie z nóg.
Obserwuję jego ostre rysy, prosty nos, piękne, czarne tęczówki. Zawieszam wzrok na tej jednej, podłużnej zmarszczce na jego czole i odruchowo mam ochotę podejść i wygładzić ją palcem. Przypominam sobie, jak kilka miesięcy po pogrzebie Aydena zaczęłam wreszcie wychodzić z domu. Jak szukałam go w każdym mężczyźnie. Wydawało mi się, że każdy z nich jest to niego podobny. W pewnym momencie tak mi odbiło, że widziałam jego twarz w dosłownie każdej twarzy mijanego przeze mnie faceta. Umierałam z bólu. Usychałam z tęsknoty. Byłam pewna, że już nigdy nic mnie w życiu nie będzie cieszyło. Cierpiałam słysząc piosenki, których razem słuchaliśmy, przejeżdżając przez miejsca, gdzie spędzaliśmy czas, najprostsze czynności przypominały mi chwile, które razem spędzaliśmy.
Byłam w cholernej agonii i kompletnie nie radziłam sobie sama ze sobą po jego odejściu, a teraz on tak po prostu wraca, oznajmiając, że został świadkiem nadzwyczajnym i upozorował swoją śmierć. To chore.
– Ayden – wypowiadam słabo jego imię, a na dźwięk mojego głosu zachodzi w nim jakaś zmiana.
Czuję dziwne mrowienie na skórze, gdy nasze spojrzenia ponownie się spotykają, powietrze wokół nas ma nagle inną gęstość, a serce w mojej piersi tłucze się uparcie. Niby jesteśmy wciąż tą samą dwójką, rozpaczliwie zakochanych w sobie ludzi, związanych w ten specyficzny sposób, którego nikt nie potrafi racjonalnie wytłumaczyć. I mimo to ja i tak mam wrażenie, że właśnie teraz, właśnie w tej chwili dzieli nas wszystko.
– Maluchu – mówi miękko, zachrypniętym od emocji głosem.
Przymykam oczy.
– Nie powinieneś był wracać – wykrztuszam, po czym odwracam się, powstrzymując chęć puszczenia się biegiem przed siebie i odchodzę.
Czuję się tak, jakby mój świat ponownie się zawalił, choć przecież robiłam wszystko, by te mury nigdy więcej nie runęły.
Poruszam się jakbym w zwolnionym tempie, niemal potykając o własne nogi. Ulicę słabo oświetlają latarnie i nie mam wątpliwości, że nie znajduję się w najbardziej bezpiecznym miejscu. W głowie mam chaos absolutny i szaleńczą gonitwę myśli. Z całych sił pragnę, by mój umysł ucichł, Choć na chwilę. Na pięć minut. To tak niewiele i wiele jednocześnie.
– Luna. – Nathaniel wyrasta tuż obok, pociągając mnie za łokieć, powodując, że zatrzymuję się gwałtownie, posyłając mu nieco zdezorientowane spojrzenie.
– Czekałeś na mnie? – pytam cicho.
– Wsiadaj. – Wskazuje na samochód, który dopiero teraz zauważam. – Odwiozę cię do domu – informuje łagodnym głosem, jakby przemawiał do wystraszonego, bezdomnego kotka. – No dalej, wsiądź do samochodu – prosi, gdy wciąż wpatruję się w niego tak, jakbym nie miała pojęcia co się wokół mnie dzieje.
Dopiero po upływie chwili potrząsam głową i wreszcie zajmuję miejsce po stronie pasażera. Kładę dłonie na udach, prostuję sztywno plecy i wgapiam się w szybę przed sobą, gdy Nathaniel siada za kierownicą, odpala silnik i wyjeżdża spod budynku klubu. Wiem, że posyła mi zaniepokojone spojrzenia i ciężko mu się dziwić. Zakładam, że wyglądam trochę tak, jakbym gdzieś po drodze, po tym, co zaszło między mną i Aydenem i po naszej wymianie zdań, zgubiła rozum.
Mnie samej ciężko jest określić, co czuję i jak się czuję. Jedyne, czego jestem teraz pewna, to że w mojej głowie jest zbyt głośno.
Nate prowadzi w całkowitej ciszy i dopiero po jakimś czasie orientuję się, że nie jedziemy w stronę mojego osiedla, a kierujemy się na kalifornijską jedynkę, czyli nasze słynne Pacific Coast Highway. Kilka minut później moim oczom ukazuje się poszarpane skałami wybrzeże. Nate zwalnia, otwierając obydwie szyby, jakby doskonale wiedział, że szum wiatru, zapach oceanicznej bryzy i ten odgłos fal uderzających o skały dodadzą mi otuchy, ukoją nieco zmysły i spowodują, że mój przeciążony umysł będzie miał szansę choć odrobinę się wyciszyć. Zna mnie tak cholernie dobrze.
Kolejne minuty potem chłopak parkuje na niewielkiej zatoczce tuż przy urwisku. Daje mi chwilę na uspokojenie drżących dłoni i wzięcie kilku głębokich oddechów.
– Co tutaj robimy? – pytam, nie odrywając oczu od maleńkiej kropki światła z oddalonej wiele kilometrów latarni morskiej.
– Mogę sobie jedynie wyobrażać, jak cholernie ci teraz ciężko. Wiem, że właśnie toczysz wewnętrzną wojnę, o której nie chcesz mówić i będę się modlił, żebyś ją wygrała – mówi, a jego słowa wywołują we mnie falę niespodziewanego bólu i gęsią skórkę, która obsypuje moje ciało.
Czuję się przytłoczona. Kolejny raz mam wrażenie, że nie mogę oddychać, bo emocji jest tak wiele, że zgniatają moją klatkę piersiową.
Wysiadam z samochodu i podchodzę do krawędzi klifu. Nate w mgnieniu oka zjawia się za mną, ale nawet nie śmie mnie dotknąć. Nie wiem, czy przeszło mu przez myśl, że mogłabym skoczyć, ale nawet jeśli, sprawia wrażenie, jakby miał do mnie pełne zaufanie, choć już to przecież kiedyś przerabialiśmy. I to jest właściwie zabawne, bo ja nie mam do samej siebie zaufania za grosz.
– Co mam ci powiedzieć? – pytam, biorą szarpany wdech.
Zawieszam wzrok na czerni bezwzględnego oceanu, który rozciąga się przed nami. I chyba już dawno nie czułam się tak bardzo bezradna i bezsilna, jak właśnie w tej chwili. Zakładam ramiona pod biustem i znowu oddycham głęboko.
– Nic nie musisz mówić. Możesz po prostu tu stać i milczeć. A możesz też zacząć płakać i krzyczeć. Nie tłum w sobie tych emocji. Nie rób sobie tego. Wyrzuć je z siebie. Wszystkie. Wiem, że to, co właśnie się dzieje, to dla ciebie za dużo. Powrót Aydena, zbliżający się proces, twoje własne problemy, terapia i walka o to, by przeżyć. Teraz jedyne, co musisz zrobić, to przetrwać.
– Nie wiem jak – szepczę słabo, mój głos się załamuje i czuję łzy, które wcześniej udało mi się pohamować. Pozwalam im spłynąć.
– Jesteś, kurwa, najsilniejszą osobą, jaką znam, Lu. Wytrwasz. W tej ciszy i w tym hałasie. W poczuciu samotności mimo mnóstwa ludzi wokół. W bólu i poczuciu krzywdy, na jaką nie zasłużyłaś. Wytrwasz. Potem będzie już tylko lepiej, obiecuję. Nie możesz się poddać. Nie po tym wszystkim, nie teraz. Płacz, krzycz, przeklinaj cały świat, a kiedy skończysz stawimy temu czoła. Razem. Będę przy tobie. Cały czas. Bo nie jesteś w tym sama. Nigdy o tym nie zapominaj.
Przenoszę wzrok na przyjaciela, nie umiejąc ukryć wzruszenia. W kolejnej chwili już nie płaczę. Nie krzyczę ani nie przeklinam całego świata. Po prostu podchodzę i wtulam się w niego, bo potrzebuję poczuć się bezpieczna. Nate obejmuje mnie mocno ramionami i w tej samej sekundzie zalewa mnie fala pewności, że rzeczywiście sobie poradzę. Bo jestem Luna. Luna Duncan, Siła nosi moje imię.
***
Zapraszam na moje pozostałe social media: TikTok/Instagram/Twitter(x) -- LeaRevoy
I zachęcam do reakcji pod hasztagiem #fireinmyheartLR
Kocham mocno i do następnego już niedługo. <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro