Rozdział 7
Parkuję pod domem kilka minut przed ósmą. Padam na twarz. Jestem całkowicie wyczerpana tym wszystkim, co się wydarzyło i wciąż mam wrażenie, że to tylko sen i ja zaraz się obudzę. Wysiadam z samochodu, z głośnym westchnieniem dotykając niebieskiej karoserii. Naprawdę nie wiem, co mi strzeliło do głowy, że zabrałam z bazy Nissana Aydena. Tym bardziej, że ledwo stałam na nogach z wyczerpania. Nie sądzę też, bym zrobiła tym ruchem na złość brunetowi, jednak jego mina, kiedy wybiegł za mną i wołał moje imię, gdy stałam już przy bramie, była bezcenne.
Wzdycham ponownie, zamykam samochód i ruszam żwirowym podjazdem prosto ku drzwiom.
Łóżka.
Potrzebuję łóżka, ciszy i spokoju. I żeby nikt nic ode mnie nie chciał. Czuję się tak, jakbym chlała przez tydzień bez przerwy i mierzyła się właśnie z kacem tak potężnym, że zwala z nóg.
O właśnie. Ależ bym się schlała...
Wchodzę do środka i zdejmuję buty. Liam wyłania się z salonu akurat w momencie, gdy wyciągam rękę z zamiarem naciśnięcia klamki do mojej sypialni. Spoglądam na brata i wymuszam blady uśmiech. Idzie w moją stronę, lekko kuśtykając, wspomagany przez laskę, zakończoną głową lwa. Dostał ją jakiś czas temu od Valentiny, bo ciągle narzekał, że z kulą nie czuje się wystarczająco męsko.
Mój brat wygląda naprawdę dobrze. Dzięki ogromnemu wysiłkowi i wielomiesięcznej rehabilitacji wrócił prawie całkowicie do pełnej sprawności. Ma problem z nogą, którą ledwo uratowali, ale jego lekarze mówią, że z czasem uda mu się odrzucić laskę. Musi być jedynie cierpliwy...
– Co się stało? – Nie owija w bawełnę, przyglądając się uważnie mojej twarzy.
Jego brązowe oczy lustrują mnie starannie od stóp do głów, a ja mam wrażenie, jakby Liam próbował zajrzeć do moich myśli. Marszczy czoło, gdy ja uciekam wzrokiem w bok, jakby próbował rozwikłać jakąś zagadkę.
– Nic się nie stało. Dlaczego myślisz, że jest inaczej? – odpowiadam pytaniem, usiłując ukryć drżenie głosu, ale z marnym skutkiem.
Nie tylko wyglądam tak, jakby zdjęli mnie z krzyża, ale tak samo brzmię.
– Rozmawiałem z Tiną. Coś się stało. Wiem, że coś się stało. Od razu się zorientowałem. I jeszcze powiedziała, żebym dał jej znać, jak dotrzesz do domu i teraz widzę ciebie w... – urywa, omiatając mnie spojrzeniem – w takim stanie. – Wskazuje dłonią na moją buzię. – Luna – ponagla, kładąc ręce na moich ramionach. – Spójrz na mnie.
Biorę głęboki wdech i zaciskam powieki, bo właśnie czuję, że łzy znowu gromadzą się w moich oczach.
Nie mogę się rozpłakać.
Wdech.
Nie mogę płakać.
Wydech.
Nie chcę już więcej płakać.
Wdech.
Będę płakać.
Wydech.
– Lee – wykrztuszam. – Obiecuję, że wszystko ci wyjaśnię, ale jeszcze nie dzisiaj. Nie mogę, dowiesz się w swoim czasie, ale teraz...
– Lu... – zaczyna, ale nie pozwalam mu dokończyć.
– Po prostu mnie przytul. Przytul mnie, proszę – wyrzucam z siebie i akurat w chwili, gdy moje gardło rozrywa szloch, Liam bierze mnie w ramiona, przyciskając najmocniej, jak tylko może do swojego torsu.
Ściskam materiał jego bluzy i płaczę cicho, choć byłam pewna, że wypłakałam się już za wszystkie czasy w przeciągu minionym godzin i nie będę w stanie uronić już ani jednej, nawet najmniejszej łzy.
Trwamy tak w uścisku przez dłuższą chwilę.
– Co się dzieje? – pyta Leslie, która właśnie niemal bezszelestnie zbiega po schodach na dół.
Jedno spojrzenie na mnie jej wystarczy, by wiedzieć, żeby nie pytać o nic więcej. Po prostu podchodzi do nas i wtula się w moje plecy, po czym zaczyna głaskać moje ramię, co powoduje, że zaczynam jeszcze mocniej płakać. Nie mija chwila i do naszej trójki dochodzi Lucas, który już nawet się nie odzywa. Po prostu dołącza do naszego uścisku.
Boże, czym ja sobie na nich zasłużyłam?
Mijają minuty, podczas których moje rodzeństwo ściska mnie mocno, a ja powoli się uspokajam. Odgłos otwieranych drzwi powoduje, że zerkamy na wejście, nie odrywając się od siebie.
Do domu wchodzi Lincoln, który, gdy nas dostrzega, najpierw posyła pytające spojrzenie, a następnie odkłada zakupy, rozkłada ręce i krzyczy:
– Rodzinna kanapka!
Wpada na nas z impetem, starając się opleść ramionami choć kawałek każdego z nas. Nie umiem się powstrzymać i wybucham śmiechem.
– I właśnie na takim obrazku od zawsze mi zależało, a skoro stoicie tu w piątkę i tulicie się z własnej, nieprzymuszonej woli, oznacza to, że z ojcem zrobiliśmy to dobrze – głos Laury powoduje, że w końcu się od siebie odsuwamy.
Ocieram jeszcze wilgotne policzki i szepczę do Liama bezgłośne "dziękuję".
Mama stoi oparta o futrynę i nie potrafi ukryć wzruszenia.
– Zrobiliście to najlepiej na świecie – potakuję cicho. – Mam najcudowniejsze rodzeństwo. Nikt nie ma lepszego – mówię szczerze.
Mama spogląda mi w oczy i wiem, że właśnie bardzo chce o coś zapytać i że jedno spojrzenie jej wystarczy, by mieć pewność, iż wydarzyło się coś, co absolutnie mną wstrząsnęło.
– My też cię kochamy. – Lucas, z którego zrobił się już niesamowicie wrażliwy, młody mężczyzna, uśmiecha się do mnie tak rozbrajająco, że mam ochotę znowu go wyściskać.
– A teraz wybaczcie, ale miałam ciężką noc i muszę się położyć. I, mamo, zanim zapytasz, nie wypiłam nawet kropli alkoholu. Tina potwierdzi. – Z tymi słowami odwracam się i wchodzę do pokoju, zamykając się w nim na klucz.
Zaciągam rolety, ściągam ciuchy i włażę pod kołdrę, którą naciągam na głowę. Zaciskam powieki najmocniej, jak tylko potrafię, modląc się o sen, który nadchodzi niemal natychmiast.
***
Tego samego dnia, późnym popołudniem stoję pod prysznicem, usiłując uciszyć nieznośny natłok myśli w głowie. Nic z tego. Głosy są coraz bardziej donośne, coraz głośniejsze, coraz bardziej uciążliwe. Mam wrażenie, że tego chaosu za nic w świecie nie uda mi się ogarnąć.
Chaosu spowodowanego powrotem kogoś, kogo nigdy więcej miałam nie ujrzeć żywym.
Miłość jest najbardziej bezlitosną rzeczą na świecie. Przekonałam się o tym na własnej skórze. I choć tak bardzo, z całych sił. które jeszcze mi zostały, chciałabym wierzyć, że ja już nie mam jej w sobie ani odrobinę, wiem, że to gówno prawda. Kocham go. Kocham go i nienawidzę jednocześnie. Nie przestałam go kochać nawet na jeden dzień, niezależnie od tego, jak bardzo mnie ranił. Nie przestałam nawet przez cały ten czas, gdy egzystowałam w przekonaniu, że odszedł. I nadal nie do końca potrafię uwierzyć, że on żyje. Że wrócił. Że znowu tu jest.
Nadal nie dociera do mnie, że był w stanie mi to zrobić. I chyba nigdy się z tym nie pogodzę.
Moje życie do tej pory było już i tak wystarczająco skomplikowane. Było bolesne, rozczarowujące. Było ciągłym polem bitwy. Jednak zaczynałam sobie radzić. Owszem, robiłam głupoty, prawie uzależniłam się od alkoholu i podejmowałam cholernie złe decyzje, ale robiłam wszystko, żeby się nie poddać. I teraz on tak po prostu pojawia się przed moimi oczami i oznajmia, że wrócił. Nigdy nie zginął. Sfingował swoją śmierć...
– Ja pierdolę... – wzdycham na głos, potrząsając głową.
Wciąż to do mnie nie dociera.
Jestem wściekła. Jestem cholernie zraniona i nieszczęśliwa. Jestem wyczerpana psychicznie i zmęczona fizycznie. Jestem wciąż zakochana, ale to nie ma już żadnego znaczenia. I tęsknię. Tęsknię za czymś, co mogłam mieć, a co stało się zupełnie nieosiągalne. Tęsknię za tym, czym byliśmy i czym mogliśmy się stać. Tęsknie za tą cząstką mnie, która umarła i nigdy jej już nie odzyskam
Pieprzona miłość. Pieprzony, okrutny los. Pieprzone życie.
Pieprzony Ayden Prescott.
Wytaczam się spod prysznica, wycieram dokładnie całe ciało i zakładam świeże ciuchy. Opuszczam łazienkę z poczuciem, że muszę zrobić coś ze swoim życiem, żeby nie zwariować. Muszę coś zrobić teraz. Nie mogę zostać w domu i poddać się całkowitej wegetacji, bo zwariuję już do końca, choć mam na to niesamowitą ochotę. Muszę wyjść z domu i zająć czymś głowę. Przetrawić to, czego się dowiedziałam. Spróbować zrozumieć. Oswoić się z tym. Bo pogodzić się nawet nie próbuję.
Chwilę przed osiemnastą wciskam w siebie odrobinę obiadu, jedząc go w towarzystwie mojej siostry i matki oraz ich czujnych, podejrzliwych, ale i zatroskanych spojrzeń. Obydwie jednak nie zadają żadnych pytań, jakby wyczuły, że to nie jest ani dobry czas, ani miejsce, a moje samopoczucie pozostawia wiele do życzenia.
– Jadę spotkać się z Kirą – oznajmiam, wkładając talerz do zmywarki. – Będę raczej późno.
– Dobrze – mama uśmiecha się lekko, ściskając moje ramię. – Pamiętaj tylko...
– Wiem, mamo – przerywam jej, doskonale zdając sobie sprawę do czego chciała nawiązać.
Obiecałam, że nie tknę alkoholu. Doskonale o tym wiem i choć mam ogromną ochotę upić się jak świnia, nie zrobię tego. Dotrzymam słowa.
Laura wzdycha ciężko, ponownie ściskając moje ramię, a następnie nachyla się, by mnie objąć.
– Pamiętaj, że gdybyś chciała pogadać, jestem – mówi cicho, głaszcząc mój policzek.
– Ja też. – Dodaje Leslie, unosząc dłoń, w której trzyma widelec.
Posyłam jej uśmiech.
– Wiem – podkreślam wyraźnie. – Wiem o tym i dziękuję. – Znowu się uśmiecham, po czym wychodzę z pomieszczenia, bo naprawdę czuję coraz większą potrzebę, by opuścić ten dom i pobyć sam na sam z własnymi myślami.
I gdy uporam się już nieco z emocjami, choć nie jestem przekonana czy to jest w ogóle możliwe, zadzwonię do Kiry. Nie potrafię być z nią zbyt długo w napiętych stosunkach. Wiem, że obydwie mamy swoje racje i równie dużo za uszami. Każda z nas zawiniła w tej kłótni, ale najwyższa pora, żebyśmy wywiesiły białą flagę. Potrzebuję mojej najlepszej przyjaciółki.
Jeszcze nie mogę jej powiedzieć, ale jestem pewna, że sama jej obecność, poczucie humoru i energia dodadzą mi siły. Czerwony łeb jak nikt potrafi podnieść na duchu. Odkąd zabrakło Aydena w moim życiu, a mnie brakowało sił, to właśnie ona stawała się moją siłą. Sprawiała, że potrafiłam śmiać się w świecie, który doprowadzał mnie do łez.
– Wychodzisz? – pyta tata, z którym zderzam się w holu, gdy zakładam moje czarne botki.
– Uhm. Do Kiry – potakuję, podnosząc się, gdy udaje mi się wsunąć lewego buta.
Ojciec, zupełnie tak, jak cała reszta domowników, lustruje uważnie moją twarz, jakby chciał zajrzeć w głąb mojej głowy i bez zadawania pytań, na które wie, że nie uzyska odpowiedzi, dowiedzieć się, co się wydarzyło.
– Wszystko w porządku? Dlaczego na podjeździe stoi samochód... – urywa, jakby się bał wypowiedzieć na głos to imię i zagląda za moje plecy. – Nissan. Dlaczego na podjeździe stoi Nissan? – poprawia się, ponownie krzyżując spojrzenie z moim.
– Pożyczyłam go sobie. – Wzruszam ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
Tak naprawdę walczę ze sobą, by ponownie nie wybuchnąć histerycznym płaczem. Ojciec doskonale wie, że byłam zbyt przerażona, by wsiąść do tego samochodu po śmierci Aydena, nawet jeśli Nathaniel czasem nim jeżdził. Wie też, że coś się wydarzyło, bo widzi to w moich oczach. A ja mam tak ogromną ochotę wtulić się w jego bezpieczne ramiona, ale się boję, że jeśli to zrobię, wyśpiewam wszystko, jak na spowiedzi.
– Lu, dobrze się czujesz? – pyta, kładąc dłonie na moich ramionach. – Wyglądasz tak, jakbyś miała zaraz zwymiotować. Co się stało?
Odwracam wzrok, biorąc szarpany wdech.
– Nic się nie stało. – Kręcę głową, przygryzając policzek od środka.
Ojciec marszczy brwi, błądząc spojrzeniem po mojej bladej buzi. Wzdycha, wyczuwając ściemę.
– Księżniczko – mówi, co sprawia, że czuję się jak rażona prądem.
– Naprawdę nic mi nie jest. – Odsuwam się szybko. – Muszę iść. – Z tymi słowami odwracam się, naciskam klamkę i wybiegam z domu.
Niemal wskakuję do samochodu. Odpalam silnik i wyjeżdżam z podjazdu, zatrzymując się dopiero kilka przecznic od domu, by się uspokoić. Zaciskam dłonie na kierownicy tak mocno, że aż bieleją mi knykcie, zamykam powieki i zaczynam oddychać miarowo.
Wdech i wydech.
Wdech i wydech.
Wdech i wydech.
Ojciec czegoś się domyśla. Nie odpuści.
Dopiero kilkanaście dobrych minut później, gdy udaje mi się wyrównać oddech i dojść do siebie, wyciągam komórkę i wystukuję do czerwonowłosej krótką wiadomość.
Do: Kira. Spotkajmy się.
Kompletnie ignoruję wiadomości od Connora, Nathniela i Tiny. I jestem niemal pewna, że jakaś od Aydena również się znajdzie i gdy tylko o tym pomyślę, ogarnia mnie to dziwne uczucie. Niedowierzanie pomieszane z jakimś osobliwym rodzajem radości, którą jednak finalnie i tak pochłania złość.
Chowam telefon, a potem ponownie odpalam silnik i włączam się do ruchu. Jakiś czas krążę po mieście, czekając na wiadomość zwrotną od Goldman, a po kilku chwilach orientuję się, że koła Skyline'a zawiodły mnie do dzielnicy Country.
Parkuję nieopodal knajpy, w której dwa lata temu cali przemoczeni piliśmy z Aydenem gorącą czekoladę. Wysiadam z samochodu i ruszam w stronę placu. Splatam ramiona pod biustem po nagle przeszywa mnie chłód, choć wcale nie jest zimno. Zatrzymuję się w tym samym miejscu, w którym wtedy tańczyliśmy i unoszę głowę ku niebu, które pokrywają ciemne chmury.
Jest kwiecień. Nie pamiętam, czy w tym roku spadł już pierwszy deszcz. Może dlatego, że początek roku spędziłam na oddziale, nie wiedząc nawet jak się nazywam. Zupełnie nie obchodziła mnie wtedy pogoda.
Akurat gdy o tym myślę, na mój policzek spada pierwsza kropla, a zaraz za nią kolejna i kolejna. Moment później z nieba pada już rzęsisty deszcz. Przymykam oczy, pozwalając, by smutek ogarnął mnie całą. Wspomnienie tamtego wieczoru jest wciąż żywe, a fakt, jak byliśmy w tym jednym, krótkim momencie szczęśliwi powoduje, że mam ochotę gorzko zapłakać, bo znowu do mnie dociera, jak wiele straciłam. Jak wiele oboje straciliśmy.
Oh, nędzna miłości, co nam się przydarzyłaś...
Dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa. Otwieram oczy, rozglądając się wokół. Widzę ludzi. Mnóstwo ludzi, którzy jak zwykle wyłonili się z knajp, by podziwiać deszcz. I choć nie dostrzegam jego w tym tłumie, wiem, że tu jest. Czuję to. Czuje to moje ciało, moje serce i każda nanocząsteczka mojego jestestwa.
– Wiedziałam, że cię tu znajdę. – Słyszę znajomy głos, na dźwięk którego od razu się odwracam.
Moja przyjaciółka staje na przeciwko, tak samo przemoczona, co ja i spogląda na mnie łagodnie swoimi piwnymi oczami. Jej postawa wyraża skruchę.
– Skąd? – pytam.
– Intuicja. – Wzrusza ramionami. – Słuchaj, ja... Przepraszam, Luna.
– Też przepraszam – mówię.
Kira od razu porywa mnie w swoje drobne, lecz silne ramiona.
– Ja... Powiedziałam ci dużo przykrych słów. Wcale nie uważam, że zwariowałaś. Ja po prostu... Nie mogę cię znowu stracić. Nie mogę, rozumiesz? – Potrząsa mną, po czym zaczyna płakać.
– Nie stracisz – zapewniam, choć przecież od tylu miesięcy mam samobójstwo z tyłu głowy jako jedną z opcji. – Obiecuję, że nie stracisz. Nigdzie się nie wybieram – mówię, w duchu już przeklinając się za to, że dałam jej takie słowo.
Nie mam prawa nikogo w niczym zapewniać, skoro sama nie mam pewności, co przyniesie jutro. Zwłaszcza w aktualnej sytuacji.
Nie ufam samej sobie. Od bardzo dawna.
– Jedźmy do mojego mieszkania się przebrać, a potem coś wymyślimy. Może jakiś klub? – proponuje Goldman.
– Nie mogę pić. – Kręcę głową. – Podjęłam wyzwanie – przypominam jej i nagle do mojej głowy wpada bardzo głupia myśl, której łapię się kurczowo.
Nie mogę zagłuszyć myśli alkoholem, ale adrenalina poradzi sobie równie świetnie.
– Wpadłaś na jakiś pomysł, prawda? – Kira patrzy na mnie podejrzliwie.
– Całkiem prawdopodobne. – Kiwam głową, uśmiechając się. – Chodźmy. – Łapię jej dłoń i razem ruszamy do samochodu.
Oj, Luna. Naprawdę jesteś niereformowalna...
***
Dochodzi dwudziesta druga, gdy już całkowicie ogarnięte, w suchych ciuchach podjeżdżamy na teren starej rafinerii. Mam na sobie czarną sukienkę Kiry, bo żadne jej spodnie na mnie nie pasują, przez co czuję się naprawdę mocno nieswojo z myślą, że będę musiała wyjść w tym stroju do tej bandy napalonych kretynów, szukających wrażeń.
Zrobiłam wcześniej szybkie rozeznanie i wiem, że odbywa się tu dzisiaj wyścig. Serce w mojej piersi tłucze się tak mocno, że jego dudnienie słychać prawdopodobnie nawet na zewnątrz, gdy zbliżamy się do głównego placu. Wokół roi się od ludzi i samochodów. Tłum rozstępuje się, widząc znajomy wóz, a ja dostrzegam zdziwione spojrzenia niektórych osób.
Pewnie zastanawiają się, kto przyjechał Nissanem, skoro jego właściciel "zginął" ponad rok temu. Wieści o tym, że jeden z najlepszych nielegalnych kierowców na wybrzeżu nie żyje, rozeszły się w półświatku błyskawicznie. Sporo osób z tego świata było nawet na pogrzebie. Oh, gdyby tylko wiedzieli, że to, iż mógłby tu teraz siedzieć Prescott zamiast mnie, wcale nie jest takie nieprawdopodobne.
I gdybym tylko mogła pogadać o tym z Ki.
– Odbiło nam – Kira odzywa się cicho, siedząc sztywno na siedzeniu, choć jeszcze pięć minut temu była podekscytowana pomysłem, na jaki wpadłam.
– Owszem – zgadzam się z nią.
Zatrzymujemy się na linii startu, dokładnie tak samo, jak zawsze robili to chłopcy, gdy wchodziło się na nie ustawiony wyścig. Biorę bardzo głęboki wdech i przenoszę wzrok na przyjaciółkę.
– Idziemy? – pytam, na co ona jedynie kiwa głową.
Moment później zmierzamy już w kierunku czarnoskórego faceta, którego już nie raz widziałam. Na tym terenie to zazwyczaj on trzyma kasę i przyjmuje zakłady.
– Zabłądziłyście? – pyta, unosząc jedną brew, a na jego twarzy błąka się prześmiewczy uśmieszek.
– Przeciwnie – odpowiadam, hardo unosząc podbródek. – Chcemy wziąć udział – komunikuję twardo.
Mężczyzna wybucha śmiechem, ukazując braki w uzębieniu, a sporo zgromadzonych osób mu wtóruje. Czuję jak ogarnia mnie irytacja, ale nie jestem jedyna. W oczach Kiry błyska złość. Dziewczyna robi krok do przodu, ale chwytam ją za przedramię.
– Wy? – prycha, gdy udaje mu się opanować. – Fakt, że byłaś dupą Prescotta i przyjechałaś jego bryką nie oznacza, że potrafisz się ścigać, laleczko. Nie chcemy trupów na tej trasie.
– Skąd wiesz, że mnie nie nauczył? – odzywam się z nagłą pewnością w głosie.
Owszem, Ayden mnóstwo razy opowiadał mi o tym. Pokazywał również, przecież bywałam z nim na wyścigach, ale nigdy nie wykorzystywałam tej wiedzy w praktyce. Jeździłam Nissanem mnóstwo razy. Pozwalałam sobie na prędkość i nie czułam strachu, kiedy on był obok, ale czy poradziłabym sobie biorąc udział w wyścigu? Oczywiście, że nie.
Jeśli chciałam poczuć adrenalinę, to zdecydowanie mi się udało. Buzuje ona właśnie w moich żyłach zamiast krwi.
– Laleczko, nie bądź głupiutka. Stracisz tylko pieniądze, a możesz też życie – łysy zbir nie daje za wygraną.
Ktoś z tłumu zaczyna krzyczeć, że mamy wypierdalać.
– Nie mamy pieniędzy – mówię i dopiero teraz na sto procent do mnie dociera jak głupie było to, co wymyśliłam, ale to cała ja.
Najpierw robię potem myślę.
– To co wy tu, kurwa, w ogóle robicie? – Czarnoskóry parska śmiechem i kręci głową z politowaniem.
– Jestem za tym, żeby weszła – odzywa się jakiś inny facet, równie nieprzyjemny w odbiorze. Od razu się orientuję, że on również bierze udział w wyścigu. – Nie mają kasy, więc postawią Nissana. Jeśli wygrają, wóz zostaje u nich i zgarniają kasę. Jeśli nie, Nissan ląduje w garażu wygranego.
– Zgoda – Kira decyduje za mnie, nim zdołam w ogóle się odezwać.
Mój puls przyspiesza jeszcze gwałtowniej. Gromię ją wzrokiem, bo utrata Nissana to ostatnia rzecz, jakiej mi teraz trzeba.
Odciągam przyjaciółkę na bok.
– Pojebało cię? – cedzę przez zęby.
Kira unosi brwi w niezrozumieniu.
– No co. Przecież potrafisz jeździć – mówi, a gdy nie odpowiadam dłuższą chwilę jej usta układają się w literkę o. – Ja pierdolę. Ty jeździć umiesz, ale ścigać się już nie, prawda?
– Kurwa geniusz. – Uderzam dłonią w udo.
– To na chuj my tu przyjechałyśmy? – oburza się, przykładając sobie palec do skroni, jakby chciała dać mi do zrozumienia, że kompletnie zwariowałam.
– Nie wiem. – Kręcę głową.
Dociera do mnie, że jestem większą kretynką, niż mi się wydawało. Chciałam zamienić sobie alkohol na adrenalinę, to mam.
Ja pierdolę...
– Luna? – Ki przybliża się do mnie.
– Co? – Spoglądam na nią, nie umiejąc ukryć strachu.
– Jesteśmy pojebane.
– Wiem.
– Luna?
– Hm? – mamroczę pod nosem, jednocześnie usiłując znaleźć jakieś rozwiązanie.
– Przejebiemy to – mówi Kira z tak rozbrajającą szczerością, że choć jestem zesrana ze strachu, mam ochotę wybuchnąć śmiechem.
– Wiem – powtarzam.
– Lu, całkiem możliwe, że tu zginiemy.
– Wiem – mówię płaczliwie.
– Spierdalamy stąd? – pyta.
– Spierdalamy. – Kiwam głową, po czym odwracam się do czarnoskórego faceta. – My się jednak wycofujemy – informuję.
– Chyba cię zdrowo popierdoliło – oburza się ten drugi typ. – Umowa to umowa. Jesteś już na starcie, teraz nie możesz się wycofać. Wsadzaj dupę do auta i zachowaj twarz. Nie uciekaj jak tchórz. Powiedziałaś a, to teraz musisz powiedzieć zet.
Kira parska, kręcąc głową.
– Kurwa, jaki debil – mamrocze pod nosem, nadal cicho się śmiejąc.
– Podjęłam pochopną decyzję. Dzisiaj nie jestem gotowa stanąć do wyścigu, ale wrócę tu innym razem i się zmierzymy – mówię, czując się jak kompletna kretynka.
Zbłaźniłam się. Boże, zrobiłam z siebie idiotkę.
– O nie, nie, paniusiu, nie ma nawet takiej mowy, że sobie teraz odejdziesz jak gdyby nigdy nic i nie dasz nic w zamian – cedzi oblech, robiąc krok w moją stronę i już ma zamiar mnie obłapiać, ale Kira, która od miesięcy ćwiczy Krav Magę, zaciska dłoń na jego ręce i wykręca mu ją.
Z jego gardła wyrywa się wrzask.
– Łapy precz, kutasie – syczy piwnooka, odpychając gbura w tył ile sił w jej drobnym, niepozornym ciele.
Wybucha wrzawa. Ludzie zaczynają się przekrzykiwać. Facet, który chciał się do mnie zbliżyć ciska gromy to we mnie, to w Kirę i wiem, że lada moment podejmie kolejną próbę, która może nie skończyć się dobrze.
Bo choć obydwie z Ki potrafimy się bronić, możemy sobie z taką ilością osób zwyczajnie nie poradzić. I z pewnością nie poradzimy sobie.
– Ty mała dziwko – cedzi zbir i już ma znowu zrobić krok w moją stronę, ale donośny głos z tłumu powoduje, że wszyscy odwracamy się w tamtym kierunku.
Znajomy głos.
– Zostaw ją i zmierz się ze mną!
Kilkanaście metrów od nas stoi mężczyzna. Ma na sobie ciemne ubrania i kominiarkę zaciągniętą na twarz. I nie muszę nawet zgadywać kto kryje się za tą maską.
– To ten sam typ, co wyniósł cię z klubu – zauważa Kira, marszcząc czoło.
Oh, gdybyś tylko wiedziała kim jest.
– Coś ty za jeden? – pyta czarnoskóry.
– Nie ważne kim jestem. Ważne, kim się stanę, jeśli nie dacie tym dwóm uroczym paniom spokoju. A stanę się waszym największym koszmarem – mówi tym swoim głębokim, opanowanym głosem, od którego przechodzą mnie ciarki.
Kira spogląda na mnie w niezrozumieniu, a gdy nasze spojrzenia się krzyżują, jej brwi wędrują wysoko do góry. Zna mnie jak własną kieszeń i właśnie do niej dociera, iż ja dobrze wiem, a na pewno się domyślam, czyją twarz skrywa kominiarka.
Odwracam wzrok, bo boję się, że jeszcze chwila i samym wyrazem twarzy wyznam jej prawdę.
Wyłapuję w tłumie spojrzenie Aydena. I niemal w tej samej sekundzie, gdy te dwa czarne onyksy wdzierają się w głąb mojej duszy, moje oczy zachodzą mgłą. Mrugam szybko, kilkakrotnie, żeby się nie rozpłakać.
Gdzieś za nim majaczy mi sylwetka Connora, a moment później dostrzegam również Colina. Więc przyjechali razem. Czyli już po złości? Zajebiście...
Prycham pod nosem, przestępując z nogi na nogę.
– Kim, kurwa, jesteś, żeby pierdolić do nas takie gówno? – prycha zbir, ale ktoś z boku podchodzi i szepcze mu coś na ucho.
– Biorę udział w wyścigu za te dwie – mówi Ayden, po czym podchodzi do czarnoskórego i wrzuca mu do skrzynki plik pieniędzy.
– Jesteś od Delgado? – Czarnoskóry wytrzeszcza oczy. – Nigdy wcześniej cię tutaj nie widziałem, zdejmij tę szmatę i pokaż twarz.
– Chodź, Kira. Spadamy stąd – zarządzam, łapię przyjaciółkę za łokieć i odciągam w tył, chcąc opuścić to miejsce.
– Co? – wykrztusza zdezorientowana. – A co z samochodem? Co ty wyprawiasz, Luna? Chyba nie zostawisz Nissana jakiemuś obcemu typowi! – wykrzykuje, dopiero teraz stawiając opór.
– Są z nim chłopaki – oznajmiam, ponownie ciągnąc ją w przeciwna stronę.
– Luna, do cholery... – zaczyna czerwonowłosa, ale nim zdoła dodać coś jeszcze Nathaniel wyrasta przed nami.
– Czy wyście się z chujami na łby pozamieniały? – Puka się palcem w czoło, po czym chwyta mnie za rękę i zaczyna przedzierać się przez tłum prosto do swojego samochodu.
– Co ty tu robisz? – piszczy Kira, niemal depcząc mi po piętach.
Jakieś trzy minuty później jesteśmy już przy samochodzie Nathaniela, kilka metrów od tłumu. Akurat gdy obydwie pakujemy się razem z wściekłym Hallem do wozu, wyścig się rozpoczyna.
– Co sobie myślałyście? – cedzi Nate, zapinając pas. – Ja pierdolę, dziewczyny, co z wami nie tak? Wiecie co mogło się tu stać? Wiecie, że mogli zrobić wam krzywdę? – wyrzuca z siebie na jednym wdechu, nawet nie próbując ukryć tego, jak wściekły na nas jest.
– Nie wrzeszcz na nas! – Kira podnosi głos, nachylając się z tylnego siedzenia. – Kim był ten gość? – spogląda raz na mnie raz na blondyna.
Siedzę sztywno, zaciskając palce na udach. Adrenalina wciąż buzuje w moich żyłach. Emocje wypełniają mnie całą, a ja odkrywam, że mam trudność, by nazwać to, co aktualnie czuję.
– To nasz człowiek – odpowiada blondyn wymijająco, wyjeżdżając z terenu rafinerii.
Spogląda na mnie kątem oka, jakby chciał się upewnić, że oddycham, bo od momentu wejścia do samochodu nie poruszyłam się nawet o milimetr.
– Nasz człowiek – prycha Kira, kręcąc głową. – Wasz człowiek, ale kim on jest, do cholery? Wiem, że wiecie. Oboje – kładzie nacisk na ostatnie słowo, wbijając palec w moje plecy.
– Ja nic nie wiem – mówię słabo, usiłując opanować atakującą mnie wściekłość.
– Jasne. Nigdy nic nie wiesz. – Splata ramiona pod biustem i odsuwa się w tył, kładąc plecy na oparciu siedzeń, obrażona.
No i co mam jej powiedzieć? Hej, Ki. Ayden Prescott. Człowiek, w którym jestem zakochana od niemal dwunastu lat. Człowiek, za którego oddałabym życie. Człowiek, którego śmierć ledwo sama przeżyłam, którego odejście niemal całkowicie mnie zrujnowało, jednak żyje i ma się całkiem nieźle? Raz, że znowu zwyzywałaby mnie od wariatek, a dwa, nie mogę jej tego powiedzieć. Jeszcze nie teraz, choć bardzo bym chciała.
Jestem teraz jednocześnie pełna i pusta. Wściekła i skołowana. Znowu czuję te atakującą mnie zewsząd destrukcję. Moje życie jest tak cholernie pojebane. Mój żołądek kurczy się w proteście i siłą powstrzymuję chęć zwymiotowania na wycieraczkę pod moimi stopami. Przełykam nerwowo ślinę, mając w gardle saharę. Nagle robi mi się ciepło i zimno jednocześnie.
– Kira, może najpierw odwiozę ciebie do domu – zagaduje Nate po dłuższej chwili milczenia.
Moja przyjaciółka wyłapuje spojrzenie chłopaka w lusterku wstecznym i przewraca oczami.
– Może być – bąka pod nosem, wciąż naburmuszona, że żadne z nas nie powiedziało jej, kim jest facet w masce.
Kira nie jest głupia. Zna mnie lepiej niż samą siebie. Wie, że znam prawdę o tożsamości faceta, który wtedy wyprowadził mnie z klubu, oraz że jest to ten sam, który dzisiaj pojawił się na wyścigu, zgrywając naszego wybawcę. I mam nadzieję, że rozumie, iż skoro nie mówię jej prawdy, oznacza to, że zwyczajnie nie mogę, a nie dlatego, że nie chcę.
Czterdzieści minut później wyjeżdżamy już z dzielnicy, na której teraz mieszka moja przyjaciółka. Wynajęła tu kawalerkę jakiś czas temu, bo chciała się usamodzielnić, co idzie jej naprawdę świetnie.
– Widzę, że złość szybciutko z was wyparowała – jako pierwsza przerywam milczenie.
Nie umiem ukryć złośliwości z tonu głosu. Bo czy mam prawo mieć za złe Nathanielowi fakt, iż pogodził się z Aydenem? Absolutnie nie. Jednak jestem zła mimo wszystko. I jeszcze długo będę, bo cała ta sytuacja wciąż jest dla mnie abstrakcyjna. W końcu niecodziennie spotyka się na swojej drodze ludzi, którzy powinni być martwi. A świadomość, że brunet był w stanie zrobić mi coś takiego wciąż pulsuje z tyłu mojej głowy, paląc boleśnie. I mam wrażenie, że ten ból nie minie nigdy.
– Jeśli myślisz, że po krótkiej rozmowie z Prescottem wszystko jest między nami w porządku i znowu będziemy jak jedna wielka rodzina, to się mylisz – odzywa się blondyn, nie odrywając wzroku od jezdni. – I choć jestem na niego kurewsko wściekły, Lu i czuję się równie mocno zawiedziony tym, co nam zrobił, nie będę ukrywał, że fakt, iż zobaczyłem go żywego cholernie mnie ucieszył. Kocham gnoja. Jest mi jak brat. Zawsze tak było. I choć zranił nas wszystkich, zwłaszcza ciebie, cieszę się, że wrócił. Czuję ulgę i nie będę za to przepraszał.
Nate milknie, pozwalając, by to co powiedział zawisło między nami i nabrało mocy. Byłabym kłamczuchą twierdząc, że ja nie czuję radości. Jednak aktualnie każdą pozytywną emocję depczą te negatywne. Bo on mnie przecież zostawił. Skazał na wielomiesięczne cierpienie. Na katorgę. Pozwolił, abym tonęła w mroku, żebym się w nim utopiła. Czy ktoś, kto kocha, może wyrządzić drugiemu człowiekowi taką krzywdę? Nawet mając dobre intencje? Nawet pomimo iż chciał mnie chronić. Nie umiem tego zrozumieć.
– Jak to się stało, że nas znaleźliście? – pytam cicho.
Nate wzdycha i już wiem, że odpowiedź mi się nie spodoba.
– Ukradłaś Nissana. Ayden bał się, że zrobisz coś głupiego, więc cię śledził – wyznaje, a na jego ustach błąka się ledwie zauważalny uśmieszek.
Znowu zalewa mnie fala irytacji.
– Cały Prescott – prycham, przymykając powieki.
– Jak się czujesz? – pyta Nate. – Jak naprawdę się czujesz?
Spoglądam na jego profil i właśnie do mnie dociera, że on jest tak naprawdę jedyną osobą, z którą aktualnie mogę szczerze o tym porozmawiać.
– Nie wiem – wzdycham. – Chyba to do mnie jeszcze do końca nie doszło. W sensie – odchrząkuję, szukając odpowiednich słów – mój mózg dostał informację, że Ayden wrócił, że żyje. Przyjęłam do wiadomości, że sfingował swoją śmierć, ale podświadomie chyba wciąż nie mogę w to uwierzyć. No i jestem wściekła i cholernie zraniona, bo tak długo obwiniałam się o jego śmierć. Tak długo tonęłam w tym bólu. Nie mogę uwierzyć, że on był w stanie mi to zrobić. Nie mogę uwierzyć, iż usiadł z kimś, zaczął rozmawiać i w pewnym momencie po prostu doszedł do wniosku: "tak to będzie dobry pomysł". Czy ktoś, kto twierdzi, że kocha, zadaje ukochanej osobie tak okrutny cios?
Nathaniel również wzdycha, odszukując moją dłoń i ściska ją lekko.
– Czekają nas naprawdę trudne chwile – mówi, a ciężkość w jego głosie wywołuje we mnie kolejną falę niepokoju i niekontrolowanego smutku. – Co powiesz na piwo w Moonshine? – pyta. – Ale tylko jedno – zaznacza, przez co parskam. – Ewentualnie jeśli masz dość ludzi możemy pojechać na Coronado.
Wiem, że chce się mną zaopiekować. Daje mi możliwość wygadania się, wypłakania czy nawet wykrzyczenia. Kocham go za to. Jest dosadny i gotów spuścić mi łomot, gdy robię głupoty oraz opiekuńczy i cierpliwy, kiedy widzi, że opadam z sił. Moja przyjaźń z Nathanielem to zupełnie inny wymiar. I naprawdę jestem wdzięczna, że jest w moim życiu.
– Nie mogę pić – mówię z grymasem niezadowolenia na twarzy. – Podjęłam się wyzwania u Matthiasa. Trzy tygodnie bez nawet jednej kropli alkoholu.
Nate unosi brew, uśmiechając się.
– Podoba mi się to wyzwanie – stwierdza. – Dobrze, więc. Ty napijesz się bezalkoholowego piwa imbirowego, a ja pozwolę sobie na jedno mocniejsze i wrócisz moim autem. Co ty na to? Myślę, że długa i szczera rozmowa dobrze zrobi nam obojgu.
– Zgoda.
***
Siedzimy z Nathanielem przy barze już dobre pół godziny. Żadne z nas nic nie mówi, a nawet mimo to czujemy się w swoim towarzystwie komfortowo i nie ma w tej ciszy między nami ani kawałka niezręczności. Nate czeka prawdopodobnie, aż zacznę mówić. Jest cierpliwy. Od zawsze miał do mnie tej cierpliwości najwięcej ze wszystkich. Ja sączę powoli swoje imbirowe piwo, Hall pije jakiś lokalny trunek.
– Chyba jestem tym wszystkim trochę przerażona – wypowiadam wreszcie na głos swoje emocje. – Przeraża mnie fakt, że on wrócił. Przeraża mnie to, że żyje.
Nate przez chwilę patrzy na kufel, obserwując bąbelki na pianie. Sprawia wrażenie, jakby nad czymś się zastanawiał, coś analizował. Wreszcie przenosi na mnie parę swoich szarych oczu.
– Rozumiem cię, bo czuję dokładnie to samo.
– Ja chciałam jedynie znowu poczuć się zwyczajnie dobrze. Zejść z tej emocjonalnej kolejki. Przestać babrać się w tym błocie, złożonym z ran zadanych mi w przeszłości i bolesnych wspomnień. Tak bardzo pragnęłam zostawić tę cholerną przeszłość w tyle, przestać ją rozdrapywać i analizować. Przestać stawiać metaforyczne ołtarze temu, co najbardziej mnie zniszczyło. Naprawdę chciałam i chyba byłam gotowa w końcu się od tego odciąć. Czułam, że to już czas, a potem ten wypad do klubu, spotkanie z Aydenem, gdy jeszcze nie wiedziałam, że to on, choć czuło to już całe moje ciało i serce. I noc na bazie, gdy go zobaczyłam na własne oczy. To jest zbyt wiele. Po prostu za dużo – wyznaję.
– Zrobiłaś kilka metrów w przód, by po chwili cofnąć się o kilometr i czujesz się tak, jakbyś stała na krawędzi i choć nie chcesz skoczyć, ktoś i tak cię z niej spycha – mówi Nathaniel cicho, na co kiwam głową.
– Mniej więcej. Mam w głowie potężny chaos. Mam wrażenie, że ja to nie ja. Że mnie tutaj tak naprawdę nie ma, jakbym znajdowała się w zupełnie innej rzeczywistości.
Nathaniel już ma coś powiedzieć, ale dzwoni jego komórka, już po raz trzeci tego wieczoru.
– To Delgado. Dzwoni już któryś raz, pewnie to ważne. Zaraz wracam, okej?
– Jasne, odbierz – uśmiecham się.
Nate wstaje, jednocześnie odbierając telefon i wychodzi w poszukiwaniu jakiegoś bardziej cichego miejsca.
Biorę łyk piwa, kolejny już raz starając się opanować chaos w umyśle, ale z marnym skutkiem. Nagle czuję jakiś dziwny dreszcz, który rozchodzi się wzdłuż mojego kręgosłupa. Odwracam się, wiedziona dziwnym impulsem i rozglądam po lożach. Wtedy go dostrzegam.
– Nie wierzę – szepczę do siebie.
Ayden siedzi na kanapie, z rękami rozłożonymi na boki na jej oparciu, a wokół niego wije się kuso ubrana blondynka. I choć dziewczyna robi wszystko, by jej towarzysz zwrócił na nią uwagę, on patrzy tylko na mnie.
Wybucha we mnie niekontrolowana złość, gdy patrzę na tę dwójkę i obrazek przed sobą. Co za palant.
Nie wiem nawet, w którym momencie zeszłam z barowego stołka i po prostu stoję, spoglądając na ciemnookiego z wściekłością. W tym samym czasie, gdy ja ciskam w nich gromy, Ayden kładzie dłonie na biodrach dziewczyny i przenosi wzrok ze mnie na nią. Ona pochyla się i szepcze mu coś do ucha, na co ten zaczyna się śmiać.
Złość. Znowu ją czuję. Pełznie w górę, po mojej skórze, sprawiając, że mój puls przyspiesza niebezpiecznie.
– To jakiś twój były? – głos barmana zmusza mnie, by oderwała wzrok od zaistniałej sytuacji.
Spoglądam na mężczyznę za ladą, nawet nie zdając sobie sprawy jaką żądzę mordu mam w oczach.
– Kto? – pytam głupio, głos drży mi ze zdenerwowania.
– No tamten gość – wskazuje na Aydena, jednocześnie czyszcząc szkło. – Obserwuję was od dobrej chwili. Facet obłapia się z tamtą panną, a i tak patrzy na ciebie. Chciał żebyś była zazdrosna, co mu się udało, bo aż ci z uszu kipi – nabija się ze mnie, śmiejąc się głośno. – Dlatego zgaduję, że to twój były, niedoszły albo przyszły. W każdym razie, fajna ta blond niunia. Ma niezły tyłek.
Przenoszę wzrok z powrotem na Aydena i tę blondynę, a gdy widzę jego dłonie na jej pośladkach, coś we mnie zaczyna krzyczeć.
Ja? Zazdrosna? A w życiu...
Oczywiście, że jesteś zazdrosna, kretynko.
Co on tu w ogóle robi? A może znowu mnie śledził? Albo Nathaniel mnie oszukał i specjalnie mnie tu zwabił, bo wiedział, że będzie tu Prescott? Jezu, czy ten koszmar nigdy się nie skończy?
– Hej, co jest... – pyta Nate, wyrastając nagle obok mnie, ale przerywa w pół zdania, widząc moją minę, a następnie podąża za moim wzrokiem. – O kurwa – wyrzuca, gdy dostrzega Prescotta i tę blond dziunie.
– Specjalnie mnie tu przywiozłeś? – zarzucam przyjacielowi, na co ten wytrzeszcza oczy.
– Co? Nie! Absolutnie nie. Nie wiedziałem, że on tu będzie. Miał się ukrywać, nie wiem, co mu strzeliło do tej głupiej łepetyny.
– Nie ważne. – Kręcę głową i już mam wyminąć Nathaniela, ale nieopodal dostrzegam faceta, którego poznałam jakiś czas temu w innym klubie, a który mnie złapał, gdy spadłam z baru.
To dosłownie chwila, gdy coś w mojej głowie przeskakuje, jakaś niebezpieczna zapadka. Spoglądam znowu na obściskującego się Prescotta, po czym przenoszę wzrok na bruneta z klubu. I naprawdę nie wiem, co we mnie wstępuje. Nie mam pojęcia, jakie procesy myślowe zachodzą w moim umyśle, gdy ruszam prosto na tego nie do końca obcego faceta. Ten, jakby wyczuwał, że ktoś zmierza w jego kierunku, unosi wzrok i spogląda mi w oczy i widzę w nich, że od razu mnie poznał. Patrzę w lewo jeszcze raz i akurat wyłapuję zaciekawione spojrzenie ciemnookiego, a w następnej chwili niemal wpadam na gościa, który ocalił mnie przed upadkiem i wpijam się w jego usta.
Nieznajomy znajomy w pierwszej chwili zastyga w bezruchu, ale już moment później oddaje pocałunek, niemal pożerając moją twarz. Wstaje, kładąc dłoń w dole moich pleców, by mnie podtrzymać, a ja czuję, jak mój żołądek kurczy się w proteście, bo mojemu ciału wcale nie podoba się to, co właśnie się dzieje. Adrenalina wybucha we mnie z pełną mocą. Facet próbuje pogłębić pocałunek, ale ja wreszcie się odsuwam, dysząc ciężko, ale wciąż znajduję się w jego objęciach. Jego ręka nadal zaciska się na moim pasie, a ja staram się z całych sił powstrzymać mdłości.
Boże, ale to było głupie.
W momencie, gdy powraca mi odrobina zdrowego rozsądku, orientuję się, że gdzieś po mojej lewej zrobiło się zamieszanie i wybuchł gwar. Odwracam głowę, by spojrzeć na Aydena. Stoi wyprostowany, patrząc to na mnie, to na ręce faceta spoczywające na moim ciele. Nathaniel natomiast stoi przed nim z dłońmi na jego torsie i mówi coś, ale ten zdaje się w ogóle nie zwracać na niego uwagi. Ma napięte mięśnie i porusza szczęką, jakby właśnie zgrzytał zębami.
To się nie skończy dobrze.
– Wiedziałem, że jeszcze się kiedyś spotkamy. Jestem Adam – głos już znajomego powoduje, że ponownie odwracam się w jego stronę, uśmiechając się nerwowo.
Delikatnie wyswobadzam się z jego objęć i cofam o krok.
– Wybacz za ten impuls. Nie wiem, co strzeliło mi do głowy – mówię przepraszająco.
– Nic nie szkodzi. Podobało mi się. Może wyjdziemy stąd? – proponuje, przybliżając się, gdy ja znowu się cofam.
Kładzie dłoń na moim biodrze, a ja się wzdrygam. Ponownie wybucha wrzawa w miejscu, gdzie znajdują się Nate i Ayden. Przechylam głowę i widzę, że Ayden właśnie ruszył w naszym kierunku. Z jego oczu sypią się iskry, gdy przedziera się przez tłum, który z łatwością się przed nim rozstępuje.
– Co jest? – pyta Adam, chyba wyczuwając nadchodzącą katastrofę.
Odsuwa się, wiedziony instynktem samozachowawczym dokładnie w momencie, gdy Ayden łapie po drodze z jakiegoś stołu butelkę. A później wszystko dzieje się już naprawdę bardzo szybko. Nate wie, że Prescotta już nic nie powstrzyma, więc to mnie łapie za dłoń i odciąga w tył w tej samej chwili, w której Ayden rozbija szkło na głowie Adama.
Z mojego gardła wyrywa się pisk. Przykładam dłoń do ust, patrząc, jak oszołomiony mężczyzna zatacza się do tyłu.
To przeze mnie.
– Popierdoliło cię? – wrzeszczę, chwytając go za ramię, bo wiem, że jeśli nic nie zrobię, Adam skończy na ostrym dyżurze.
Z mojej winy. Bo to ja wykorzystałam go do własnych celów, by wzbudzić zazdrość w czarnookim.
– Nikt nie ma prawa dotykać cię w taki sposób – syczy Ayden, oddychając ciężko z wściekłości.
Jego słowa powodują, że i we mnie wybucha ona na nowo.
– Słucham? – parskam mu w twarz. – Ty sobie chyba żartujesz.
– Nigdy nie żartuję, gdy w grę wchodzisz ty – mówi, a w jego oczach czai się czysta furia.
– Ty pierwszy zacząłeś jakąś chorą gierkę. Po co tu za mną przyjechałeś, co? – Wbijam palec w jego klatkę piersiową.
Jestem wściekła i zmęczona. Dobry Boże, jestem już tym wszystkim tak bardzo zmęczona i widzę w oczach bruneta, że on również ma już dosyć.
– Ja zacząłem gierkę? To ty wpadłaś w ramiona jakiemuś obcemu skurwielowi! – wykrzykuje.
Parskam, pocierając skronie. Zachowujemy się jak dzieci. Jak dwójka rozpieszczonych nastolatków. Niedojrzałych emocjonalnie, nieumiejących poradzić sobie z własnymi uczuciami.
Nie mam siły.
– Rozbiłeś mu głowę! – Wskazuję na Adama, któremu ktoś już pomógł wstać. – Rozwaliłeś głowę niewinnemu człowiekowi! – powtarzam z niedowierzaniem.
– Bo cię dotknął!
– Ja zrobiłam to pierwsza, Ayden! Pierwsza go dotknęłam! – wrzeszczę. – Nie masz prawa wracać tutaj, prowokować mnie, a gdy odpowiadam tym samym, atakować niewinną osobę. Nie masz prawa rościć go sobie do mnie, rozumiesz? Straciłeś je w momencie, gdy postanowiłeś odejść – to mówiąc odwracam się i ruszam w kierunku wyjścia z klubu, choć wiem, że zarówno Ayden jak i Nathaniel ruszyli za mną. Przyspieszam. Biegnę.
Wypadam przed gmach klubu, a w moje rozgrzane policzki uderza chłodne, nocne powietrze. Rozglądam się na boki, po czym obieram kierunek i puszczam się biegiem przed siebie, bo czuję, że muszę znaleźć się jak najdalej stamtąd, jak najdalej od niego. Nic z tego, bo nie mija chwila, a do moich uszu dociera dźwięk ciężkich kroków i wiem, że Ayden znajduje się tuż za mną. Skręcam w prawo w nadziei, że uda mi się go zgubić, ale to na nic, bo moim oczom ukazuje się ślepa uliczka między dwoma ceglanymi budynkami.
Niech to szlag.
Zatrzymuję się, dysząc ciężko. Kilka sekund później Ayden łapie mnie za łokieć, odwraca przodem do siebie i gromi wzrokiem.
– Co chciałaś mi udowodnić, co? – syczy.
Zaczynam się trząść. Emocje związane z tym, co dzieje się w ostatnich dniach przytłaczają mnie, niemal wgniatają w ziemię. Mam dość.
– A ty? – nie pozostaję mu dłużna i również spoglądam na niego w taki sam sposób. – Od kiedy wolisz blondynki, co?
– Za to twój gust chyba się nie zmienił – zauważa z przekąsem. – Miałaś ochotę wyjść z nim z tego baru, co? Myślisz, że byłby tak dobry, jak ja? Bo wiesz, z wyglądu może być moją marną podróbką, ale...
Nie kończy, bo moja dłoń właśnie odbija się na jego policzku, powodując, że chwieje się lekko, zaskoczony, że go spoliczkowałam.
– Ty pierdolony dupku – syczę, pocierając bolącą rękę. – Najpierw prowadzisz jakąś chorą grę, prowokujesz mnie, usiłujesz wzbudzić zazdrość, a gdy ci się to udaje mówisz mi... to?
Ból. Czuję ból. Ogarnia mnie całą, milimetr po milimetrze.
– Luna, ja... – zaczyna, nagle zbity z tropu.
– Zamknij się! – wrzeszczę, już naprawdę wyczerpana. – Zostawiłeś mnie! Zostawiłeś mnie, gdy najbardziej cię potrzebowałam! – mówię, znowu usiłując go spoliczkować, ale on jest szybszy.
Łapie moją dłoń w połowie drogi. Nasze klatki piersiowe zderzają się ze sobą od tego impetu. Gdy próbuję zacząć go obkładać drugą ręką ją też unieruchamia. Jestem wściekła. Próbuję mu się wyrwać. Kocham go teraz tak mocno i równie mocno nienawidzę, że przez te dwa silne uczucia czuję ból w piersi. Ostry, palący.
– Musiałem cię chronić – mówi, patrząc twardo w moje oczy. – I gdybym mógł podjąć tę decyzję ponownie, zrobiłby to jeszcze raz. Bo kocham cię mocniej, niż cokolwiek na tym pierdolonym świecie, a twoje bezpieczeństwo zawsze będzie dla mnie priorytetem.
Dyszymy ciężko, gromiąc się spojrzeniami. Ayden wciąż trzyma moje dłonie, jakby się bał, że jeśli mnie puści, zacznę okładać go pięściami. Żal, ból i złość, jakie nosimy w sercach mieszają się teraz ze sobą.
– Tęskniłem za tobą każdego dnia. W każdej godzinie, minucie i sekundzie. Byłaś obecna w każdej mojej myśli. I wszystko, co zrobiłem, zrobiłem dla ciebie, maluchu.
Patrzy na mnie z napiętą od emocji twarzą, a potem, zanim zdążę się zastanowić nad tym, co tak właściwie się dzieje, wpija się w moje usta. Jestem na niego tak wściekła, że w pierwszej chwili zaczynam się szarpać, chcąc odsunąć głowę.
– Ayden... – mówię ostrzegawczo, gdy na chwilę odrywa się ode mnie.
– Jeśli nic do mnie nie czujesz... Jeśli już mnie nie kochasz i nic dla ciebie nie znaczę po prostu odejdź. Jeśli nienawiść jest teraz silniejsza niż pozostałe uczucia odwróć się i idź – wyrzuca z siebie.
Oddycham szybko, walcząc z chaosem, który ponownie wdarł się do mojego serca i umysłu. Jestem wściekła, ale jednocześnie całą sobą czuję, jak bardzo z tęsknoty wyrywam się ku niemu. Jego spojrzenie sprawia, że niemal miękną mi kolana. Nie odpowiadam. Przymykam oczy. Jestem tak wściekła.
– To cios poniżej pasa – szepczę zachrypniętym od emocji głosem.
– Nie ważne jak wiele razy powtórzysz, że mnie nienawidzisz, twoje ciało i oczy zawsze powiedzą mi prawdę. Na zewnątrz czujesz nienawiść, ale w środku masz dokładnie to samo, co ja mam tutaj. – Wskazuje na swoje serce.
W kolejnej chwili, nie dając mi możliwości, żebym odpowiedziała, ponownie mnie całuje, a wywołane tym nagłym ruchem doznania opanowują każdą komórkę w moim ciele.
Znowu próbuję odwrócić głowę, starając się z całych sił zaprzeczyć pożądaniu, jakie czuję, ale to na nic. Ayden ma rację. Ciało mnie zdradziło.
Moja wściekłość zamienia się w desperacką żądzę, a ból w pragnienie. Fakt, że nie czuliśmy siebie nawzajem tak długo jedynie dodatkowo to wszystko potęguje.
Tracę zdrowy rozsądek i jakąkolwiek racjonalność. Moja zraniona dusza i ciało próbowały się bronić, ale ten mężczyzna z łatwością ponownie je posiadł.
Ayden wreszcie puszcza moje nadgarstki, a ja natychmiast, całkowicie odruchowo chwytam go za materiał koszulki i przyciągam jeszcze bliżej. Jego ręce zaczynają gorączkowo błądzić po moim ciele, jakby chciały przypomnieć sobie każdy zakamarek, który kiedyś tak dobrze znały. Każdy nasz ruch jest desperacki, wygłodniały. Czuć w nim tęsknotę. Ogromną, palącą tęsknotę dwójki ludzi, którzy gdzieś się zagubili i odnaleźli po wielu miesiącach.
Ayden popycha mnie lekko w tył, aż moje plecy stykają się z zimną ścianą. Nasze usta kontynuują namiętny taniec, a żadne z nas zdaje się w ogóle nie przejmować tym, że ktoś może nas nakryć. Teraz jesteśmy tylko ja i on. My i nasze pożądanie. My i nasze stęsknione wzajemnej bliskości ciała. Zranione dusze, które teraz, w tej jednej chwili znowu mają szansę połączyć się w jedność. Czas nie istnieje. Jest tylko tu i teraz.
Ayden łapie mnie za pośladki, unosi do góry i zadziera moje majtki. Wydaję z siebie jęk, gdy odnajduje kciukiem najwrażliwszy punkt na moim ciele i odchylam głowę, co powoduje, że usta ciemnookiego natychmiast lądują na mojej szyi. Oplatam go ciaśniej nogami. Z mojej głowy właśnie ulatują wszelkie myśli i jakiekolwiek wątpliwości. Bo choć wiem, że to, co robimy, jest złe, nieodpowiednie i najprawdopodobniej będzie miało opłakane konsekwencje, w tej chwili się to nie liczy. Teraz liczy się tylko to, że go pragnę i potrzebuję. Że desperacko muszę znowu poczuć to połączenie między nami. Potrzebuję tej cudownej ciszy w głowie, jaką dawały mi momenty, gdy byłam z nim blisko właśnie w ten sposób.
Żądza, jaką odczuwam pali mnie żywym ogniem. Moja ręka bezwiednie wędruje do jego spodni i zaczynam manipulować przy jego rozporku. Wreszcie udaje mi się wsunąć dłoń za materiał jego bokserek i gdy zaciskam ją na jego twardej erekcji Ayden wzdycha przeciągle, opierając czoło na moim ramieniu.
– Chryste, Lu... – wysapuje.
Zsuwa spodnie, po czym jednym, sprawnym ruchem ściąga moje majtki, a następnie wchodzi we mnie zdecydowanym pchnięciem.
Oboje wydajemy z siebie głośny jęk, bo to uczucie skóry na skórze, on we mnie, nasze połączenie, jest tak oszałamiająco cudowne. Czuję, jak zalewa mnie fala rozkoszy, gdy Ayden zatrzymuje się na moment chcąc, by moje ciało przyzwyczaiło się do jego obecności, po czym powoli zaczyna poruszać biodrami. Rytmicznie wchodzi we mnie i wychodzi, a ja znowu odrzucam głowę do tyłu, bo to, jak mi jest teraz niesamowicie niemal boli.
Odnajdujemy wspólny rytm. Brunet spogląda na mnie zamglonym od pożądania i rozkoszy wzrokiem. Rozmawiamy nie wypowiadając ani słowa. Moment później ponownie mnie całuje, zwiększając tempo. Jęczę z zachwytu i przyjemności. Jest mi tak cholernie dobrze.
Zaciskam dłonie na jego ramionach, bo doznania zaczynają mnie przygniatać i zamykam oczy. Jestem już blisko, bardzo blisko i wiem, że Ayden również.
– O mój Boże – wykrzykuję, odrzucając głowę w tył, gdy orgazm wreszcie przetacza się przez moje ciało i pochłania każdy mój oddech, każdy jego oddech i wszystko, co aktualnie nas otacza.
Ayden dochodzi sekundę po mnie z moim imieniem na ustach.
Dyszę ciężko, nie pozwalając przebić się do mojego umysłu żadnej myśli. Pozwalam sobie na jeszcze jeden moment w tym uczuciu oczyszczenia, zanim do mnie dotrze, co tu się właśnie wydarzyło i jak bardzo zdewastuje to moją już i tak poharataną psychikę.
***
Kolejny rozdział za nami.
Zapraszam na moje social media: Instagram/TikTok/Twitter(x) -- LeaRevoy
Zachęcam również do pozostawiania swoich reakcji pod hasztagiem #fireinmyheartLR
Kocham Was i do następnego. Lea <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro