Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

#fireinmyheartlr

W pierwszym odruchu mam ochotę nawrzeszczeć na Kirę za brak umiejętności trzymania języka za zębami, w drugim zaś wyrywam się do przodu, by rozdzielić dwóch naładowanych testosteronem, kipiących wściekłością mężczyzn.

– Zostaw. – Quentin chwyta mnie za ramię i pociąga w tył. – Ten wpierdol mu się należy.

– Należy jak cholera. – Kira kiwa głową.

Gromię ich wzrokiem, kompletnie nie rozumiejąc, jak mogą patrzeć na rozgrywającą się scenę z aż taką satysfakcją.

– Odpierdol się, Prescott – syczy Connor, zaciskając dłonie w pięści. – Nic ci do tego, co zaszło między mną, a Luną. To w żadnym stopniu cię nie dotyczy.

Ayden prycha, potrząsając głową.

– Wszystko, co dotyczy jej, dotyczy także mnie. A ty jesteś skończonym skurwielem, skoro próbowałeś grać na jej emocjach w taki sposób. Twoje pierdolenie o zakochaniu jeszcze byłbym w stanie przełknąć, ale wyciąganie jej próby? Desperacja sprawia, że coraz bardziej ci odpierdala – wyrokuje, robiąc krok w stronę chłopaka.

Jakieś dziwne uczucie ogarnia moje ciało, gdy obserwuję rozgrywającą się scenę, przysłuchując się wymianie zdań. Owszem, słowa CJa zabolały, jednak uważam, iż w zaistniałej sytuacji, kiedy w naszych życiach panuje chaos i absolutnie nic nie jest pewne, rozłam w ekipie nie jest potrzebny. Nie chcę być powodem, dla którego tych dwoje na każdym kroku będzie chciało się pozabijać. Rodzina musi trzymać się razem. A oni, pomimo wzajemnych pretensji i tego, co między nimi kiedyś zaszło, a o czym ja nadal nie mam pojęcia, wciąż nią są. Już zbyt wiele zła spotkało nas wszystkich. Straciliśmy Kemala, Amir wyjechał. Oni nie mogą się znienawidzić...

– Chłopcy, przestańcie, ja... – zaczynam, ale słowa zamierają mi na ustach, kiedy Connor wypowiada zdanie, które wiem, że za ułamek sekundy rozpęta piekło.

– To przez ciebie chciała się zabić i to mnie będziesz nazywać skurwielem, jebany hipokryto?! Całe to gówno, jakie ją spotkało, wydarzyło się przez ciebie, Prescott – syczy CJ, a z jego spojrzenia sypią się iskry.

Byłam pewna, że Ayden po tych słowach rzuci się na Connora, ale on tylko prycha, kręcąc głową. Spuszcza na moment głowę, biorąc szarpany wdech, a następnie ją unosi, posyłając rywalowi spojrzenie tak zimne, że natychmiast chłód ogarnia także całe moje ciało.

– Jesteś, kurwa, pewny, że całe? – pyta niskim głosem, a ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to zdanie ma drugie dno, nim jednak jestem w stanie głębiej się nad tym zastanowić, Connor rusza na Prescotta.

Ich ciała zderzają się ze sobą z ogromną siłą. Z mojego gardła wyrywa się niekontrolowany pisk, znowu wyrywam się na przód, ale Quentin trzyma mnie mocno, śmiejąc się cicho.

– Nawet o tym nie myśl, Lu. Jeszcze zrobią ci krzywdę – mówi.

Ayden, wściekły jak cholera, wymierza Connorowi prawy sierpowy prosto w szczękę. Ten się zatacza, ale udaje mu się utrzymać równowagę, co sprawia, że jest w stanie zareagować natychmiast, odpowiadając mu takim samym ciosem. Z nosa Aydena tryska krew, a ja czuję, jak zebrane w kącikach moich oczy łzy zaczynają spływać.

Ayden jednak nic sobie nie robi z faktu, że czerwona ciecz właśnie pokrywa jego koszulkę i kapie na podłogę, brudząc wszystko pod ich stopami. Ociera usta, uśmiechając się w odrobinę psychopatyczny sposób, by w ułamku kolejnej sekundy rzucić się na CJa, sprzedając mu dwa ciosy pod żebra. Connor jęczy z bólu, automatycznie kładąc rękę na brzuchu, co Ayden od razu wykorzystuje, łapiąc go za koszulkę i popychając na ziemię.

– Ayden, przestań! – udaje mi się wreszcie wydusić, ale mój głos ginie w odgłosach walki.

Chłopaki szarpią się na podłodze, pada cios za ciosem i już nie wiem, czyja krew właśnie wsiąka w jasny dywan.

Do pomieszczenia wpada Nathaniel, zwabiony odgłosami walki, a zaraz za nim Delgado. Twarz Ismaela wykrzywia wściekłość, gdy dostrzega pobojowisko oraz zakrwawione twarze Prescotta i James'a. Miłość mojego życia właśnie siada okrakiem na CJ'u i już szykuje się do kolejnego ciosu, ale Delgado chwyta go za ramiona i zaczyna odciągać do tyłu. Nate natomiast staje przed przyjacielem, obdarzając go gniewnym spojrzeniem.

Connor, wykorzystując tę sytuację, przewraca się na bok i próbuje wstać, ale Nate przekręca głowę i ryczy do niego:

– Siad, kurwa!

CJ natychmiast nieruchomieje.

– Co wy, kurwa, wyprawiacie?! – syczy Ismael.

Ayden wreszcie staje na równe nogi, postawiony do pionu. Ociera zakrwawioną twarz wierzchem dłoni, ale wcale nie wygląda, jakby żałował. W jego oczach nie ma ani grama poczucia winy, a wręcz przeciwnie.

CJ natomiast nadal siedzi na podłodze. Dyszy równie ciężko, co jego rywal, ale wzrok ma wbity w ziemię. Z sykiem ściąga podartą koszulkę i ociera nią krew. Widać, że wszystko go boli.

– Przepraszam, Lu... – mówi cicho. – Nie chciałem cię zranić.

– Och, zamknij się już, James – prycha Ayden.

– Ty też się już zamknij, narwany padalcu – Nate odbija piłeczkę.

– Czy wyście się z chujem na łby pozamieniali? – syczy Delgado, patrząc to na jednego, to na drugiego. – Jak dojdziecie do siebie i ochłoniecie, zapraszam do mojego gabinetu. Albo się dogadacie i nastanie spokój, albo przestanie być miło. Nigdy więcej nie życzę sobie takich akcji pod tym dachem. Jesteście rodziną, do ciężkiej kurwy. La Familia, już zapomnieliście? – pyta, a w jego głosie słychać nutkę żalu. – Mi Familia. [Moja rodzina] – Uderza się w pierś. – Y soy el cabeza de familia. [A ja jestem głową tej rodziny.] Dwójkę z was już straciłem i nie pozwolę, żeby doszło do kolejnego rozłamu.

– Co tu się stało? – pyta Tina, wchodząc do salonu.

Omiata wzrokiem nas wszystkich, a w jej oczach błyska coś na kształt przerażenia pomieszanego z zaskoczeniem.

– Towarzystwu przepaliło styki – komentuje Nathaniel.

– A ty, Gahan się głupio nie ciesz. Powinieneś był ich powstrzymać – Ismael zwraca się do Quentina, który nadal ma na twarzy ten typowy, perfidny uśmieszek.

– Powstrzymywałem Lunę, żeby nie weszła między nich i nie zrobiła sobie krzywdy – tłumaczy pokrętnie.

– Jasne... – prycha Connor.

– Japa, koniu – rzuca Que w jego stronę.

– Wszyscy morda w kubeł – warczy Delgado, pokazując palcem na każdego z osobna. – Tina, pomóż, proszę, Connorowi. Luna, zajmij się Aydenem. I przemów mu do rozumu, bo jesteś jedyną osobą, której słowa jeszcze cokolwiek dla niego znaczą. Za pół godziny widzę was u siebie.

Z tymi słowami wychodzi, trzaskając drzwiami tak głośno, że niemal czuć, jak trzęsie się ściana.

Mimo całej tej chorej sytuacji robi mi się ciepło na sercu przez słowa, jakie powiedział w moim kierunku. Przerażenie powoli ustępuje miejsca uldze, że tych dwoje zostało rozdzielonych. Wreszcie mogę odetchnąć swobodniej.

Quentin wreszcie puszcza moje ramię, a ja natychmiast wyrywam ku Aydenowi.

– Przemoc to nie jest żadne rozwiązanie – przypominam, łapiąc go za przedramię.

– To zasada Leonarda – chrypi Ayden, uśmiechając się krzywo. Rząd jego zazwyczaj śnieżnobiałych zębów pokryty jest krwią, co wygląda jednocześnie przerażająco i komicznie.

– Której ty też powinieneś czasem się trzymać. Chodź, trzeba cię opatrzyć. – Ciągnę go w kierunku korytarza. – Ki, przyniesiesz apteczkę do pokoju Aydena? – proszę przyjaciółkę, na co ta odpowiada skinieniem.

Pięć minut później Ayden siedzi już na fotelu. Stał się dziwnie milczący, odkąd tylko zamknęliśmy za sobą drzwi. Nie wiem, czy właśnie dopadły go wyrzuty sumienia z powodu Connora, który wygląda naprawdę o wiele gorzej niż on, czy to może przemówienie Delgado tak na niego wpłynęło, a przecież za chwilę będzie musiał razem z CJ'em dodatkowo z nim pogadać i wszystko wyjaśnić.

Widzę, jak chłopak obolałymi dłońmi sięga po płyn do dezynfekcji i waciki. W momencie, gdy stara się ukryć syknięcie, potrząsam głową, wstaję z łóżka i podchodzę do niego.

– Ja to zrobię – wzdycham, wyjmując mu z dłoni buteleczkę.

Kucam i pokazuję, żeby położył dłonie płasko na swoich udach, co robi bez zbędnego gadania. Nieco się krzywi, gdy przemywam mu popękane i zakrwawione kostki.

– Nie musisz być aż tak delikatna – odzywa się wreszcie, przerywając milczenie.

Nie komentuję tego, parskając cicho. Bandażuję mu kolejno lewą, a następnie prawą dłoń, po czym wstaję i sięgam po niewielkie gaziki i kawałek lepca, by opatrzyć chłopakowi rozcięty łuk brwiowy, ale wcześniej dzięki zwilżonemu ręcznikowi pozbywam się z jego twarzy zaschniętych smug krwi.

– A ty nie musiałeś rzucać się na CJ'a – zauważam. – Jesteśmy dorośli. To nie są czasy liceum, a wy nie jesteście już nastolatkami, żebyście nie potrafili powstrzymać instynktów i nie umieli nad sobą zapanować.

– Jesteśmy dorośli, owszem, ale on mimo to zachował się jak gówniarz, wyrzucając ci, co zrobiłaś, bo nie potrafił zaakceptować faktu, że wybrałaś mnie.

Unoszę brwi wysoko, powstrzymując się przed prychnięciem.

– Nie jestem jakąś księżniczką w opałach, a ty nie jesteś księciem na białym koniu, zmuszonym uratować mnie z opresji – zaznaczam, wzdychając lekko – poza tym, nikogo nie wybrałam.

Moje serce wciąż bije szybciej, gdy tylko pomyślę o tym, co stało się w salonie.

Staję w rozkroku tak, że długie nogi Aydena znajdują się między moimi kolanami i nachylam się nad nim. Nasączam wacik płynem i staram się delikatnie oczyścić rozcięcie, które wygląda paskudnie. Lada moment cała ta przestrzeń zrobi się ciemno fioletowa.

– Nie ruszaj się – nakazuję cicho, gdy Ayden bezwiednie ucieka głową w bok.

Wyczuwam na sobie jego wzrok, więc krzyżuję z nim swój. Patrzy na mnie z dołu, siedząc już zupełnie nieruchomo, a jego ciało nagle się napina.

– Nie sądziłem, że kiedykolwiek będziesz opatrywać moje rany bojowe – śmieje się cicho.

– Rany, których nabawiłeś się przez własną głupotę – bąkam z przekąsem, na co ten parska znowu.

Krzywi się, gdy celowo dociskam wacik mocniej, ale tym razem nie rusza się nawet o milimetr. Ciche syknięcie, jakby bardziej dla zasady, niż z faktycznego bólu, opuszcza jego usta, kiedy nakładam opatrunek i zaklejam go lepcem.

– Co się stało z twoją delikatnością sprzed kilku minut? – pyta.

Nie mogę się powstrzymać przed rozciągnięciem ust w złośliwym uśmieszku.

– Myślałam, że jesteś twardzielem – bąkam uszczypliwie.

– A cóż to za drobne złośliwości, panno Duncan? – Unosi zdrową brew, uśmiechając się zadziornie.

Nagle czuję na biodrach jego dłonie. Chwyta mnie mocno i pewnie. Moje ciało obsypuje się gęsią skórką, a oddech przyspiesza nieco. Nim zdołam jakkolwiek zareagować, jego palce zsuwają się niżej, na moje pośladki. Sekundę później jednym zwinnym ruchem sadza mnie na swoich kolanach.

– Ayden! – wyrywa mi się, jednak bardziej z zaskoczenia, niż oburzenia. – Co ty wyprawiasz?

Serce zaczyna dudnić mi w piersi, gdy spoglądam na niego z góry. Chcę zachować powagę i skarcić go za zuchwale zachowanie, tym bardziej, że powinnam wściekać się za to, że pobił się z Connorem, ale jego spojrzenie mnie rozbraja, a ja nie mam nad tym żadnej kontroli.

Oczy mu mętnieją. Sposób, w jaki patrzy sprawia, że z głowy ulatuje myśl, by zaprotestować i się odsunąć.

– Nie zamierzam przepraszać za to, co zrobiłem – mówi cicho. – Płakałaś przez niego. A twój ból, to mój ból. Już dość przeszłaś, dość wycierpiałaś. Przeze mnie także. Gdy wróciłem, obiecałem sobie, że nie pozwolę, aby spotkała cię znowu jakakolwiek krzywda. Chcę wszystko naprawić i chronić cię na każdym polu. Więc jeśli ktoś uderza w ciebie to tak, jakby uderzał we mnie.

Kilka prostych zdań, niby banalnych, jednak ich dziwny ciężar osiada mi na ramionach i zapada w serce. Szczerość w głosie Aydena i ta pieprzona niemal maniakalna potrzeba, aby zrobić wszystko, co możliwe i konieczne, by naprawić naszą relację powoduje, że robię się zaskakująco miękka.

Czuję, jak moje gardło się zaciska. Powstrzymuję odruch, byh przywżeć do niego całym ciałem. Zamiast tego odkładam wacik na stolik obok, po czym opieram się o chłopaka delikatnie, powoli zbliżając swoje czoło do jego czoła. Nasze oddechy mieszają się ze sobą, a ja przez chwilę jestem w stanie jedynie wpatrywać się w jego ciemne oczy.

– Mogę cię pocałować? – wypala nagle, zaskakując mnie.

Jego głos brzmi niepewnie, jakby się bał, że powiem nie i ucieknę. Ja natomiast nie protestuję. Zamiast tego po prostu kiwam głową, pozwalając otulić się temu specyficznemu uczuciu.

Ayden unosi głowę, następnie delikatnie muskając moje usta. Dotyk jego warg jest lekki, subtelny niczym trzepot skrzydeł motyla, jednocześnie ciepły i nieśmiały, co czyni go zaskakująco sensualnym. Czuję dreszcze na całym ciele, gdy Ayden pogłębia pocałunek. Nagle jednak odsuwa głowę z głośnym sykiem, a ja potrzebuję kilku sekund, by ogarnąć umysłem, co tak właściwie się dzieje.

Dopiero teraz zauważam pęknięcie w kąciku jego ust. Odruchowo zaczynam cicho się śmiać, kładąc mu dłoń na policzku.

– Nie ładnie tak się nabijać z rannych – wypomina, przyglądając się mojej twarzy z lekkim uśmiechem.

Omiatam wzrokiem jego twarz, po chwili krzyżując spojrzenie moich zielonych oczu z parą onyksów, które tak kocham. Milczymy, po prostu na siebie patrząc, a ja znowu mam w sobie to specyficzne uczucie. Rozmawiamy bez słów. Jest w tym coś głębokiego, czego nie umiem nazwać, ale wynika z więzi, jaka nas nierozerwalnie połączyła dawno temu.

– O... – zaczynam, urywając znienacka. Potrząsam głową, bo to, co pojawiło się w mojej głowie wydaje mi się strasznie głupie.

– Dokończ – zachęca miękko, posyłając mi ledwie zauważalny uśmiech.

Biorę głęboki wdech i przymykam oczy, ponownie złączając nasze czoła.

– Obiecaj, że nigdy więcej mnie nie zostawisz – szepczę, kuląc się w sobie za absurd tego zdania.

Serce w mojej piersi, chwilę temu dudniące wściekle, właśnie zwalnia w oczekiwaniu na reakcję chłopaka.

– Obiecuję, maluchu – mówi z mocą. – Zrobię wszystko, abyś już nigdy więcej się nie rozpadła.

Przyciąga mnie do siebie, a ja bez wahania wtulam się w jego ciało. Chowam twarz w zagłębieniu jego szyi, jednocześnie kładąc mu dłonie na klatce piersiowej. Dudnienie jego serca pulsuje pod moimi palcami. Ciepło Aydena wypełnia przestrzeń między nami, a wszystkie lęki znikają. Przynajmniej na ten jeden, ulotny moment.

***

Było chwilę po północy, gdy opuściliśmy z Aydenem bazę. Z mojego wieczoru z dziewczynami nic nie wyszło, ale przynajmniej chwilę poplotkowałyśmy, podczas gdy Ayden wraz z Connorem poszli na rozmowę z Ismaelem. Ostry krzyk Delgado dudni mi w uszach do tej pory, bo momentami słychać było go nawet do salonu. I naprawdę mu się nie dziwię. Przeszli w ostatnim czasie tak wiele jako Familia. Stracili Kemala i Amira i dopiero co odzyskali Aydena. Ismael nie chce dopuścić do kolejnego rozłamu. I on ich zmusi, żeby choć się tolerowali, nawet jeśli będzie musiał użyć siły.

Nie chciałam jednak wypytywać Aydena o przebieg i szczegóły rozmowy, bo ewidentnie chciał zostawić to za drzwiami gabinetu mężczyzny. W tej chwili cieszę się niespodzianką, jaką dla mnie przygotował i staram się również zostawić to, co się wydarzyło za sobą przynajmniej na kilka najbliższych godzin.

– Powiesz mi, gdzie jedziemy? – pytam, na co Ayden parska cicho.

– Cierpliwość nigdy nie była twoją mocną stroną, maluchu.

Przewracam oczami, dusząc zniecierpliwienie i chęć ponowienia pytania. Zamiast tego zakładam ręce pod biustem i zawieszam wzrok na krajobrazie za szybą.

Kierujemy się na wschód. Minęliśmy już południowo wschodnie dzielnice San Diego, a zabudowań z każdym kilometrem jest mniej. Droga jest spokojna, ruch niewielki i latarni coraz mniej.

– Zmierzamy w stronę Otay Lakes Road! – Uderzam dłonią w udo, bo nagle doznaję olśnienia.

– Bingo. – Ayden kiwa głową, śmiejąc się pod nosem. – Zastanawiałem się, kiedy ogarniesz.

– Oj, już nie bądź taki do przodu. Prawie się tu nie zapuszczam – przypominam mu. – Ale już kiedyś tu byliśmy...

– Owszem – potakuje, a z jego buzi nie schodzi ten charakterystyczny, pełen zadowolenia z siebie uśmieszek.

Pamiętam dokładnie dzień, w którym Ayden zabrał mnie na tę trasę. To było kilka tygodni po tym, jak podarował mi Eleanor. Uśmiecham się do tych wspomnień, a oczy mimowolnie zachodzą mgłą.

– Niezależnie od tego, czy w ciągu dnia, czy nocą, pustka tej trasy i szczere pola wokół dają wrażenie...

– ... że jesteś poza codziennością, w innym wymiarze, w całkowitym oderwaniu – kończy za mnie, przez co uśmiecham się szeroko.

Otay Lakes Road to bardzo rzadko uczęszczana trasa, biegnąca przez surowy, pustynny region San Diego. Krajobraz nie przypadnie do gustu fanom zieleni i bujnej roślinności. Droga prowadzi bowiem przez pustynne, bardzo rozległe tereny, pozbawione zabudowań. Latarnie rozciągnięte wzdłuż niej w większości nie działają. Surowości dodają suche zarośla, pojedyncze kaktusy i piaszczyste pagórki. Wolna przestrzeń wokół zdaje się nie kończyć, co daje silne poczucie odosobnienia, ale i niesamowitego spokoju. Cisza, zmącona jedynie przez ryk silnika Nissana i żółte pasy na środku jezdni to dwa najbardziej charakterystyczne elementy tego miejsca.

– Będziemy jeździć – mówię. – Szybko – dodaję po chwili.

– Będziemy się ścigać – poprawia mnie, a ja przenoszę na niego zszokowane spojrzenie.

Chyba go CJ za mocno uderzył...

– Co będziemy? – dopytuję i w tej samej chwili w oddali majaczy mi zaparkowany na poboczu, znajomy samochód. – Zwariowałeś – szepczę.

– Och, Lu... Myślałem, że to już ustaliliśmy. – Puszcza do mnie oczko.

Zatrzymujemy się koło mojego samochodu, w którym nie siedziałam od miesięcy, że o jeździe nim nie wspomnę. Ba, ja nawet nie chciałam na niego patrzeć, bo ból był wtedy nie do zniesienia.

– Nie będę się z tobą ścigać, Ayden. Nie potrafię – mówię, kręcąc głową.

Chłopak wysiada z samochodu, więc podążam jego śladem. Pozwalam, by chłodne, nocne powietrze otuliło moją skórę i wywołało dreszcze. Choć gęsią skórkę powoduje także pomysł Aydena. Zawieszam na moment wzrok na pustej drodze, zdającej się nie mieć końca.

– To nie będzie wyścig, jakie widywałaś do tej pory. Tu nie będzie wygranych ani przegranych. A stawką nie będą pieniądze, a spokój. Adrenalina jest lepsza niż sposoby, jakimi radziłaś sobie dotychczas. Teraz jesteś chaosem, sytuacja w sądzie cię przerosła. Chcę pokazać ci moją receptę na to, by w głowie zapanowała cisza. Tego śmietnika, który tu masz – podchodzi i dotyka moich skroni – należy się pozbyć.

– Nie sądzę, byś w tej sytuacji miał rację – protestuję uparcie.

– Eleanor, Nissan, ja i ta droga to sposób, by wszystko, co negatywne wyrzucić z siebie. Żeby przestać myśleć i pokonać chaos. Prędkość, ty i samochód. Nic więcej.

– To brzmi jak recepta na wypadek i szpital – parskam, wciąż sceptyczna.

– To brzmi jak wolność, Lu – mówi. – Zaufaj mi.

Kręcę głową, wzdychając ciężko.

– Już raz ci zaufałam i nie pozbierałam się do dzisiaj – sarkam z przekąsem, na co Ayden śmieje się cicho. – Jak rozwalę się na najbliższym słupie, będę cię straszyć zza grobu. – Wbijam palec w jego klatkę piersiową. – Nie śmiej się głupio. Nie dam ci żyć.

– Jeśli się rozbijesz to pierwszą rzeczą, jaką zrobię, będzie kupienie tablicy ouija, żeby ponownie zaprosić cię do mojego życia, nawet jeśli tylko w formie zjawy – żartuje, przez co wreszcie nie wytrzymuję i zaczynam chichotać.

Chłopak wyjmuje słuchawki i podaje mi jedną, następnie wyciąga komórkę i dzwoni na mój numer.

– Ach, czyli w trakcie będziemy sobie plotkować. – Wyciągam swój telefon i przyjmuję połączenie.

– Możesz opowiedzieć mi, jaki kolor paznokci zrobisz sobie następnym razem – ironizuje, wkładając słuchawkę do ucha.

Ja również wykonuję tę czynność, a następnie odwracam się i ruszam w kierunku mustanga.

– Wiesz, że mogłabym zadzwonić na ciebie na policję? – pytam i naprawdę nie wiem, dlaczego to zdanie padło z moich ust.

– Oficjalnie wciąż jestem martwy, ale możesz spróbować – odpowiada, szczerząc się szeroko. – Kluczyki!

Rzuca je w moją stronę, a ja sprawnie łapię je w locie.

Drżącą dłonią otwieram drzwi i po sekundzie wahania wsiadam do wozu. Instaluję telefon w uchwycie i zapinam pas, biorąc kilka kontrolowanych, głębokich oddechów. Adrenalina zaczyna buzować mi w żyłach, serce zrywa się do galopu, więc potrząsam mocno głową, by pozbyć się narastającej niepewności.

– Ciągle się zastanawiam, czemu się w tobie zakochałam... Straszny z ciebie dupek – mamroczę, co spotyka się z salwą śmiechu w słuchawca.

– Za to jaki zajebisty dupek – zauważa.

Też już jest w samochodzie.

Odpalam silnik i aż przymykam oczy na jego dźwięk. Wciąż nie jestem przekonana, ale ten niski pomruk jest jak impuls, który zaczyna przedzierać się przez targające mną wątpliwości.

– Gotowa? – pyta Ayden.

– Nie – odpowiadam.

Znowu słyszę śmiech.

– To jedziemy, maluchu. Dam ci fory – nadal się ze mnie naśmiewa.

Odwracam głowę, by na niego spojrzeć i on również patrzy w moim kierunku. Gdy nasze spojrzenia się krzyżują, puszcza mi oczko, a następnie, nim zdążę mrugnąć, rusza z piskiem opon.

Niewiele myśląc również naciskam pedał gazu. Samochód wyrywa do przodu, a ja miażdżę dłońmi kierownicę, gdy w pierwszej chwili wciska mnie w fotel. Biorę kolejny głęboki wdech i zmuszam się do zapanowania nad instynktami. Początkowo wszystko wydaje się jeszcze bardziej chaotyczne, niż ja sama jestem. Ryk silników, prędkość, niebieski nissan przede mną, ale w szczególności moje własne myśli. Serce wali mi w piersi, a ja przez moment mam wrażenie, że siła uderzeń połamie mi żebra.

Zmieniam bieg i przyspieszam. Rytm mojego oddechu powoli zaczyna się zmieniać, gdy doganiam Aydena.

– Czujesz to? – pyta chłopak.

– Czy co czuję? – odpowiadam pytaniem, jednocześnie maksymalnie skupiając się na jeździe.

– To wolność, Lu. Właśnie tak smakuje wolność. Otwórz szybę – zaleca, więc robię to.

Do środka od razu wpada zimne powietrze. Świst wiatru wdziera mi się w uszy, potęgując wszelkie doznania. Pokonujemy kolejne kilometry i ja wreszcie czuję, jak coś zaczyna się zmieniać. Ciało przestaje być napiętą struną, poluźniam chwyt dłoni na kierownicy, oddech nagle się wyrównuje. Prędkość oraz ryk silnika, wcześniej nieco przerażające, teraz zaczynają brzmieć niemal jak ukochana melodia. Adrenalina na dobre rozprzestrzenia się w moich żyłach, wypierając resztkę wątpliwości, chaosu i negatywnych emocji, które zagnieździły się w moim umyśle.

Przyspieszam jeszcze bardziej, by zrównać maski naszych samochodów. Pozwalam sobie na jedną, krótką chwilę spojrzeć w prawo, a kiedy widzę ten zniewalający uśmiech, pełen samozadowolenia, sama zaczynam szczerzyć się jak głupia.

– Jeśli powiesz, a nie mówiłem, skopię ci dupę – rzucam żartobliwie.

– W takim razie nie powiem – odpowiada.

Wyrywa do przodu, a ja automatycznie, niemal poza moją własną kontrolą, dociskam pedał gazu, nie chcąc dopuścić, by zniknął mi z oczu za kolejnym zakrętem

Uśmiech rozjaśnia mi twarz, gdy pokonuję kolejny kilometr, niemal depcząc chłopakowi po piętach. Nagle dzieje się magia. Wszystko, co do tej pory mnie otaczało, cały ten śmietnik i chaos, znikają. Złogi negatywnych emocji wyrzucam przez okno i w końcu jestem w stanie odetchnąć pełną piersią. Na moment znika wszystko, co złe. Jestem tylko ja i Ayden oraz ta pusta droga i prędkość, w której się zanurzyliśmy, by odzyskać spokój.

– To działa – wyrywa mi się, a radość w moim głosie wypełnia wnętrze wozu.

– Świetnie jeździsz, maluchu. I naprawdę znakomicie radzisz sobie z prędkością – uznanie w głosie Aydena powoduje, że uśmiecham się jeszcze szerzej.

Wchodzę w kolejny zakręt o wiele pewniej i płynniej, niż w poprzednie, trzymając się Aydenowi cały czas na ogonie.

Adrenalina daje mi siłę i powoduje, że w mojej głowie naprawdę zapada cisza. Gęsia skórka ponownie obsypuje moje ciało, tym razem jednak nie jest to kwestia niepewności i lęku, ale to czysta radość i świadomość, że udało mi się przesunąć granicę i pozwolić sobie na te wszystkie niesamowite doznania.

Chaos, który trzymał mnie w swoich szponach jeszcze jakiś czas temu całkowicie się rozpada.

Jedziemy dalej, zachowując milczenie, delektując się tym uczuciem wolności i czerpiąc z niego dwieście procent. Moja głowa zdaje się być lżejsza o tonę. Gubimy poczucie czasu, docierając do końca trasy i pokonujemy ją od nowa, nie robiąc sobie żadnej przerwy i nawet na moment nie opuszczając samochodów. Dopiero gdy zaczyna świtać, a słońce powoli wyłania się zza horyzontu zdajemy sobie sprawę, że spędziliśmy na Otay Lakes Road ładnych kilka godzin, choć wydawać by się mogło, że minęło zaledwie kilka minut.

Wcale jednak nie byłam zaskoczona, ponieważ przy nim każda noc wymykała się spod palców w nieoczekiwanie szybkim tempie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro