Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23

Standardowo proszę o komentarz, gwiazdkę i udostępnienie. Pamiętajcie także o hasztagu #fireinmyheartLR, pod którym na platformie twitter(x) możecie dodawać swoje reakcje. Będzie mi niesamowicie miło, widząc waszą pomoc i zaangażowanie. Zapraszam też na mojego Instagrama oraz tik-toka LeaRevoy.

A teraz, miłego czytania :)

***

Budzi mnie mrowienie w palcach u dłoni. Otwieram oczy i pierwszym, co we mnie uderza po uchyleniu powiek, jest rozlewający się po mojej klatce piersiowej ból. Siadam na skraju łóżka, kładąc dłoń na mostku, drugą rozmasowując szyję.

Przechylam głowę, spoglądając na śpiącego w fotelu Aydena. Wczorajszy dzień był pełen emocji. Zostałam w domu rodzinnym, zmuszona przez bliskich, a on uparł się, że w żadnym wypadku mnie nie zostawi. Nikt, poza mną oczywiście, nie oponował.

Podnoszę się z trudem, najciszej jak tylko potrafię skradam się do drzwi i bezszelestnie zamykam je za sobą. Ból się nasila. Swoboda oddechu jest coraz trudniejsza i mam wrażenie, że tylko sekundy dzielą mnie od runięcia w otchłań mroku.

Idę w stronę kuchni, odbijając się od ścian. Przelotnie spoglądam na wiszący w salonie zegar, który wskazuje trzecią nad ranem.

Łzy napływają mi do oczu gdzieś pomiędzy wyspą kuchenną, a wyjściem do ogrodu. Na zewnątrz w ostatniej chwili chwytam się poręczy, co chroni mnie przed sturlaniem się ze schodków. Schodzę po nich, by sekundę później zaryć kolanami o trawę. Wspieram się na jednej ręce, podczas gdy drugą dłonią mielę materiał przepoconej koszulki. Gorące łzy spływają mi po policzkach, a ja niemal zaczynam się nimi dławić, walcząc rozpaczliwie o każdy wdech.

Pieprzone koszmary.

Pieprzony atak paniki.

Pieprzony proces...

– Oddychaj. Odd... – szepczę w przerwach pomiędzy łapaniem oddechów – oddychaj – powtarzam, pragnąc z całych sił zapanować nad układem nerwowym.

Nie chcę, by ktokolwiek zastał mnie w takim stanie. Nie chcę zemdleć, pokonana przez własne ciało i doprowadzić tym samym kogoś, kto mnie tu znajdzie do zawału.

Słyszę kroki, ale nie mam siły obejrzeć się za siebie. Jestem zbyt pochłonięta atakiem i próbą utrzymania się na powierzchni.

– Luna? – Dociera do mnie głos Aydena, uderzając w ten specyficzny sposób te części mojego jestestwa, o których istnieniu nie miałam nawet pojęcia.

Drzwi do ogrodu się otwierają, a po chwili słyszę, jak zbiega po schodach.

– Maluchu! – Upada na kolana tuż obok, natychmiast odwracając moje pokonane ciało w swoją stronę. Bierze moją twarz w swoje duże, ciepłe dłonie i zagląda mi w oczy zatroskanym i zaniepokojonym spojrzeniem.

– Ja... – wykrztuszam, ale nie jestem w stanie dodać nic więcej.

Nadal mam problem ze swobodnym oddechem.

– Nic nie mów, maluchu – szepcze chłopak, samą siłą woli sprawiając, że nie jestem w stanie, choćbym bardzo chciała, oderwać oczu od jego ciemnych tęczówek. – Oddychaj. Jestem tu, jestem przy tobie. Masz atak, ale to zaraz minie. Oddychaj – powtarza, jak mantrę – wdech, wydech. Wdech, wydech.

Wykonuję jego polecenie, pozwalając, by czerń moich ukochanych oczu otuliła mnie z każdej strony. Trwamy tak dłuższy czas i choć atak powoli mija, ja wciąż mam ochotę płakać. Kocham tego człowieka, a on z całą pewnością jest zakochany we mnie, ale cały dramat tkwi w tym, że to w naszym przypadku i tej sytuacji może już nie wystarczyć.

Zaczynam płakać rzewnie, w końcu odwracając głowę i zaciskając powieki. Ayden bez słowa pociąga mnie ku sobie. Siada na trawie, po czym bez trudu unosi mnie do góry, sadzając na swoich udach. Obejmuje mnie mocno, przyciskając moją głowę do swojej klatki piersiowej. W chwili, gdy słyszę i czuję bicie jego serca zaciskam palce na jego ramieniu, wybuchając jeszcze bardziej spazmatycznym szlochem, na co ten w odpowiedzi całuje mnie w czubek głowy, wciąż raz po raz powtarzając, że jest tutaj i tym razem naprawdę już nigdy mnie nie zostawi.

Chciałabym mu wierzyć, ale... chyba nie potrafię.

Gdy wreszcie udaje mi się uspokoić, niebo jest już szare. Lada moment zacznie świtać, ojciec wstanie, żeby przygotować się przed kolejnym dniem na sali sądowej, mama nie będzie mogła zasnąć bez niego obok, więc również rozpocznie dzień, krzątając się po domu, gotowa, by ogrzać wszystkim swoim ciepłem i bezwzględnym wsparciem.

– Wracajmy do środka – odzywam się cicho, zachrypniętym głosem.

W gardle mam Saharę, głowa pulsuje tępym bólem, a mięśnie bolą, jakbym właśnie wróciła z maratonu.

– Już w porządku? – pyta chłopak, gdy ja niezdarnie gramolę się z jego kolan, chcąc wstać.

Pomaga mi w tym, a ja czuję przebiegające wzdłuż kręgosłupa ciarki ilekroć nasze skóry się stykają.

– Można tak powiedzieć – odpowiadam, prostując się. Uciekam wzrokiem, nie chcąc znowu zatracić się w tym cholernie hipnotyzującym spojrzeniu. – Dziękuję.

– Dlaczego mnie nie obudziłaś, jak zaczął się atak? – dopytuje, po czym wyciąga rękę, chcąc ponownie przyciągnąć mnie ku sobie, ale odsuwam się.

– A dlaczego miałabym cię budzić? – odpowiadam pytaniem.

Atak niesamowicie mnie wykończył, przez co o wiele łatwiej jest odczuwać mi negatywne emocje, a w stosunku do Prescotta kotłuje się ich we mnie cała lista. Jest ich mnóstwo, są skrajne i powodują chaos.

– Razem zawsze łatwiej nam było sobie z tym poradzić, pamiętasz? Jesteś taka uparta, Lu... – Wzdycha, przecierając powieki.

Przechylam głowę, ponownie krzyżując z nim spojrzenie i parskam cicho.

– To było zanim upozorowałeś własną śmierć, znikając na szesnaście miesięcy, Ayden. Później musiałam nauczyć się radzić sobie sama. Musiałam nauczyć się żyć bez ciebie – wyrzucam mu z nutą złości w tonie.

W oczach chłopaka coś błyska. Otwiera usta, chcąc coś powiedzieć, ale rezygnuje, potrząsając głową. Znowu wzdycha, patrząc przez chwilę pod nogi. I gdy na powrót unosi na mnie wzrok, z wyrazu jego twarzy na powrót bije niezmącona pewność siebie.

– Przejdziemy się? – proponuje znienacka.

Unoszę brwi, zaskoczona.

Odchrząkuję, zastanawiając się, w co tym razem pogrywa. Jeśli znowu chce mnie przekonywać, bym dała nam szansę nie wiem, czy mam siłę się w to bawić. Z drugiej strony wschodzące słońce, piasek pod stopami, szum fal i Ayden Prescott obok to scenariusz tak kuszący, że nie jestem w stanie odmówić. Kochałam nasze spacery o poranku, gdy świat dopiero budził się do życia. Zwykle nawet nie musieliśmy rozmawiać. Po prostu szliśmy wzdłuż plaży, trzymając się za ręce. Chłonęliśmy spokój, ładując baterie, ciesząc się spokojem. To bywało tak wyzwalające...

Patrzę na Aydena. Kąciki jego ust wykrzywiają się w delikatnym uśmiechu, jakby doskonale wiedział, o czym właśnie myślałam. Ledwo powstrzymuję uśmiech, który z tego wszystkiego mimo woli też ciśnie mi się na usta. Kręcę głową, kolejny raz nie wierząc we własne rozdwojenie jaźni. To wszystko przez niego.

Pieprzony Prescott.

– Pójdę po Chestera – komunikuję, co wywołuje na twarzy chłopaka szeroki uśmiech. – Obraziłby się, gdybyśmy go nie wzięli.

Ayden na te słowa śmieje się cicho, przez co znowu i ja mam ochotę się uśmiechnąć, mimo że jeszcze kilka minut temu byłam zirytowana jego obecnością, mimo iż wdzięczna za pomoc. Powinnam może poszerzyć diagnostykę, bo ewidentnie mam zwarcie pod kopułą albo szare komórki i zdrowy rozsądek podjęły strajk.

Kilka minut później idziemy już plażą. Chester biegnie kilka metrów przed nami, jednak co chwilę się odwraca, sprawdzając, czy jesteśmy w pobliżu. Mam wrażenie, że on też nie do końca wierzy, że Ayden znowu jest z nami i choć widać, że zachowuje czujność z całą pewnością już dawno nie wyglądał na tak zadowolonego.

– Rodzinka w komplecie – mówi Ayden pod nosem, również nie kryjąc zadowolenia, po czym chwyta moją dłoń i splata palce z moimi.

Poddaję się temu bez zbędnego protestu.

– Znowu będziemy udawać, że tych szesnaście miesięcy nigdy nam się nie przydarzyło? – wypływa z moich ust bezwiednie, jakby całkowicie poza kontrolą.

Gorycz w moim głosie sprawia, że Ayden zwalnia kroku, jednocześnie wzmacniając uścisk.

– Nie, Lu. Nie będziemy. Musimy się z tym zmierzyć. Musimy zderzyć się z duchem tych szesnastu miesięcy i demonami tamtej nocy. Zwalczyć każdego z nich i pozwolić sobie na przebaczenie. Ja sobie, a ty mnie. A potem wszystko naprawimy – mówi z rozbrajającą szczerością i pewnością, o którą mi będzie piekielnie ciężko.

Jestem zaskoczona, bo nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Byłam pewna, że powtórzymy historię z mojego mieszkania, gdy przyszedł nocą, by położyć się obok.

Docieramy do schyłku plaży. Ayden siada na piasku, wskazując miejsce koło siebie, które sekundę później zajmuję. Oboje wystawiamy twarz ku pierwszym promieniom wschodzącego słońca. Po niebie rozlewa się kaskada barw, czyniąc ten jedyny w swoim rodzaju klimat. Zapach oceanu, piasku oraz Prescotta działa kojąco na wszystkie moje zmysły i w tej chwili nawet mięśnie bolą mnie jakoś mniej.

– Jak zwalczymy te demony? – odzywam się cicho, po upływie kilku długich minut. – Czym? Jak to sobie wyobrażasz?

Chłopak odwraca głowę, więc i ja zwracam się w jego stronę.

– Miłością – mówi po prostu, patrząc mi prosto w oczy, a ja walczę ze sobą, by nie roześmiać mu się w twarz?

– Miłością? – pytam, marszcząc brwi, na co ten kiwa głową.

– Tamci ludzie wtargnęli do świata naszych rodziców, ale skutki tego najmocniej odczuliśmy właśnie my. Ci ludzie zmusili nas do walki. Wszystko, co wydarzyło się później, każda nasza decyzja, wszystkie wybory, były konsekwencją ich działań, Luna. To oni zniszczyli nam życie. To oni zniszczyli je tobie. Zabili w nas wszystko, co dobre. Zabrali nam spokój, stabilność i poczucie bezpieczeństwa. Sprawili, że utonęliśmy w morzu smutku, rozpaczy i cierpienia. W poczuciu winy i straty. Jedyne, czego nie zdołali nam odebrać, to miłość. Jeśli się poddamy i nie zawalczymy o siebie, pozwolimy, by odebrali nam nawet ją.

Słowa Aydena uderzają jakoś inaczej. Odwracam głowę, biorąc głęboki wdech i zaciskam powieki, chcąc zwalczyć łzy, które nieproszone zgromadziły się, by wypłynąć.

W gruncie rzeczy ten cholernym, pieprzony Prescott ma sporo racji. I nienawidzę tego, że tak jest. Chcę się na niego wściekać. Chcę czuć gniew, ale dociera do mnie, że już od jakiegoś czasu wywołuję go na siłę.

Nadal czuję się zraniona i oszukana, jestem zmęczona i brak mi stabilności, jednak nie ma we mnie gniewu. Już nie. Zostało już chyba tylko rozczarowanie i ściana, którą ciężko będzie mi przebić.

– Nie lubię, kiedy mówisz do rzeczy w chwili, gdy staram się cię nienawidzić – szepczę.

Ayden parska pod nosem, obejmując mnie w pasie i przysuwając ku sobie, jakbyśmy już nie siedzieli wystarczająco blisko.

– Kochasz mnie? – pyta głupio.

Pochylam głowę, śmiejąc się cicho. Ten niespodziewany chichot, jaki wydostał się z moich ust nie tyle zaskoczył mnie samą, co mojego towarzysza. Wzdycham głęboko, wreszcie na powrót zwracając się ku jego twarzy. Spoglądam mu w oczy, w których błyskają dwie iskierki i uśmiecham się.

– Całą sobą – odpowiadam zgodnie z prawdą.

Usta Aydena rozciągają się w szerokim, chłopięcym uśmiechu, co sprawia, że znowu się śmieję.

– Czekałem na ten uśmiech – mówi – czekałem od tygodni, marząc o tym, byś uśmiechnęła się do mnie właśnie w ten sposób. Żebyś spojrzała na mnie tak, jak patrzyłaś przed tamtą nocą. Dziękuję, maluchu. Czuję się, jakbym wygrał na loterii.

Spuszczam głowę, potrząsając nią lekko.

– Nie zgrywaj się – komentuję. – Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, mój drogi. Twoja przemowa być może trafiła do mojego serca, ale wciąż mamy na pieńku. Nie zapominaj o tym.

Ayden znowu się śmieje.

– Kocham cię jak wariat, przysięgam – wyznaje. – Zrobię co w mojej mocy, żebyśmy znowu byli szczęśliwi.

Bezwiednie mocniej wtulam się w jego tors. Chcę tego. Naprawdę chcę znowu być szczęśliwa. Chcę czuć spokój i mieć pewność, że znajduję się we właściwym miejscu z właściwym człowiekiem. Mimo tragedii jakie nas spotkały. Mimo kłamstw i krzywdy. Pragnę wierzyć, że wszystko znowu zmierza w dobrym kierunku. Że jesteśmy na właściwych torach, a to ciepło, jakie czuję w sercu, ma być na to dowodem.

– Małymi kroczkami – szepczę.

– Małymi kroczkami – powtarza.

Milczymy dłuższą chwilę. Lekki wiatr muska nasze twarze, szum oceanu zdaje się obejmować nas swoimi ramionami, a promienie wschodzącego słońca odbijają się w tafli wody, połyskując jak rozsypany brokat, tak, jakby nawet ta ognista kula próbowała przekonać nas, że jeszcze przecież wszystko będzie dobrze.

– Przez te szesnaście miesięcy stałam się sumą nieprzespanych nocy, samotnych poranków, tęsknoty za tym, co mi odebrano, żałoby z powodu straty miłości życia i potwornego, palącego poczucia winy – wypowiadam znienacka, a głos nieco mi się załamuje, kiedy wypowiadam ostatnie słowa. – Mam wrażenie, że nigdy nie uda mi się pogodzić z tym, co się stało, a co za tym idzie, nie będę umiała ruszyć do przodu i w pełni cieszyć się z życia. Ktoś mógłby powiedzieć, że jestem niewdzięczna, bo w końcu przeszłam tak wiele, a mimo to żyję. Jednak co to za życie, jeśli twoja dusza to na stałe otwarta rana, która wciąż krwawi.

– Postąpiłaś pochopnie tamtego dnia – zaczyna Ayden ostrożnie – podjęłaś nieodpowiednią decyzję, narażając się, ale wszystko, co wydarzyło się później, to nie była twoja wina.

– Kemal powinien być tu z nami – zauważam z goryczą. – Zginął przeze mnie.

Ayden przechyla się, by spojrzeć mi w oczy.

– Nie, Luna. Nie wolno ci tak myśleć. Zginął, bo znalazł się na linii strzału. Zginął, bo Ethan strzelił mu w głowę. To, co wtedy zrobiłaś, było głupie i lekkomyślne, niemal sama straciłaś życie, ale nie możesz brać na siebie odpowiedzialności za śmierć Kemala. Ludzie od Thiago to bezwzględni psychopaci, Keres również. Polowali na nas od dawna, Ethan od lat planował zemstę. Prędzej czy później ktoś by ucierpiał. Kemal był twoim przyjacielem. Nie chciałby, żebyś do końca swoich dni trwała w poczuciu winy. Byłby cholernie zły, widząc, jak się zadręczasz.

Biorę szarpany wdech. Ścieram palcem samotną łzę z policzka, po chwili ze świstem wypuszczając powietrze z płuc.

– Myślisz, że Amir jeszcze kiedyś do nas wróci? – pytam, nie odrywając wzroku od fal.

– Nie wiem. – Ayden wzrusza ramionami. – W tej chwili stara się wylizać rany. Nadal ma w sobie mnóstwo żalu. Kemal zasłonił go własnym ciałem...

Przymykam oczy. Dreszcz przebiega mi wzdłuż kręgosłupa. Jestem zaskoczona...

– Nie miałam pojęcia...

– Każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu boryka się z poczuciem winy z różnego powodu. Roztrząsamy przeszłość, mielimy przeróżne scenariusze i zastanawiamy się, co byłoby gdybyśmy postąpili inaczej, gdybyśmy dokonali innych wyborów, ale prawda jest taka, że to już niczego nie zmieni. Jedyne, co przyniesie, to jeszcze większy ból. Nie cofniemy czasu i nie zmienimy biegu wydarzeń, ale mamy wpływ na to, co będzie dalej. Musimy żyć. Tkwienie w przeszłości donikąd nie prowadzi.

– Nie podoba mi się, że znowu masz rację – zauważam. – Jednak łatwo powiedzieć, trudno wykonać.

– Małe kroki – przypomina, na co uśmiecham się słabo.

– Wracajmy. Rodzice już na pewno wstali. Na pewno będą się martwić – mówię, podnosząc się.

Otrzepuję ubrania z piasku i przywołuję Chestera. Ayden ponownie łączy nasze dłonie i ruszamy w kierunku domu.

***

W duchu postanowienia małych kroczków darujemy sobie ckliwe pożegnania. Ayden odprowadza mnie na tył domu, po czym upewniwszy się, że weszłam bezpiecznie do środka, sam udaje się w kierunku samochodu.

Dziennikarze wciąż się tu kręcą, licząc na tanią sensację i komentarz ze strony kogokolwiek z naszej rodziny.

W kuchni od razu wpadam na mamę.

– Jesteś wreszcie. – Chwyta się pod boki, spoglądając na mnie znad indukcji. – Martwiliśmy się. Gdzie byliście? Gdzie Ayden? – bombarduje mnie pytaniami, spoglądając na drzwi do ogrodu, jakby się spodziewała, że chłopak podąża zaraz za mną.

Zakładam kosmyk włosów za ucho i wymuszam uśmiech. Nie chcę martwić jej historią porannego ataku paniki, bo wtedy z kolei ona nie da żyć ojcu. Śmiertelnie się na niego obrazi, że naciska, abym zeznawała. Już proces sam w sobie kosztuje mnie mnóstwo stresu i rozdrapywania starych ran. Wizja zeznań w sądzie spędza mi sen z powiek. Gdy opowiadałam o porwaniu w budynku prokuratury, gdzie przesłuchiwał mnie prokurator, niemal nieustannie było mi niedobrze. Zniosłam to koszmarnie. Nie wyobrażam sobie, jakby to było, jakbym jednak zdecydowała się wnieść oskarżenie dodatkowo przeciwko Kevinowi.

Potrząsam głową, chcąc odgonić niechciane myśli.

– Byliśmy się przejść – odpowiadam wymijająco.

– Przejść? – powtarza, unosząc brwi. – Nie sądzisz, że to trochę lekkomyślne, biorąc pod uwagę, że wczoraj ruszył proces?

– Spokojnie, mamo. Żadna pseudo dziennikarska hiena nie kręciła się po plaży. Chcieliśmy z Aydenem obgadać kilka rzeczy, świeże powietrze bardziej służy rozmowie niż cztery ściany.

– Ach tak?

– Uhm. – Kiwam głową, ignorując jej podejrzliwe spojrzenie. – Ayden pojechał do siebie, więc już go tak nie wypatruj.

– Nic chciał zostać na śniadanie? – dopytuje moja rodzicielka, na co przewracam oczami. – Biorąc pod uwagę okoliczności, byłoby to co najmniej niezręczne, mamo.

Tym razem to Laura przewraca oczami, niczym nastolatka, przez co parskam.

– Valentina często u nas nocuje i zostaje na śniadanie. Nikt wtedy nie mówi, że to niezręczne. – Wzrusza ramionami.

Ta kobieta nie jest głupia, doskonale wie, o co mi chodziło, a mimo to udaje, zaklinając rzeczywistość, starając się stworzyć iluzję normalności. A przecież od dawna nie jest normalnie. Już się każdy powinien przyzwyczaić.

– Może dlatego, że Tina nie zmartwychwstała – kwituję, następnie udając się do salonu.

Jestem nieco zaskoczona, widząc nakryty stół.

– Dawno nie byliśmy wszyscy w komplecie, więc mama postanowiła, że zjemy wspólnie rodzinne śniadanie – informuje ojciec, widząc moją zaskoczoną minę.

Całe moje rodzeństwo już siedzi przy stole, więc i ja zajmuję miejsce obok Leslie, jak zawsze. Mama dołącza do nas dosłownie moment później.

– Dobrze jest widzieć nas znowu wszystkich razem – cieszy się. – Smacznego.

– Smacznego – odpowiadamy chórem.

Mama patrzy na nas, uśmiechając się. Znowu ma w oczach radosne ogniki, co sprawia, że mięknie mi serce.

– Ayden u nas nocował – zauważa ojciec, przerywając w końcu nieznośne milczenie, zakłócane do tej pory jedynie odgłosami sztućców obijających się o zastawę i nieskładne gadanie Lydii.

Przełykam kęs, odrobinę zaskoczona, w jaki sposób postanowił rozpocząć rozmowę. Tak, jakby nie mógł pochwalić pięknej pogody...

– Owszem. – Kiwam głową. – Nocował. Na fotelu – akcentuję wyraźnie.

Widzę, jak Tina spuszcza głowę, ledwo powstrzymując uśmiech, przez co mam ochotę parsknąć śmiechem.

– Och, nie to miałem na myśli. Nie mam nic przeciwko, że został na noc. Jesteście dorośli, nawet gdyby spał w łóżku, co mi do tego...

– Akurat – rzuca Leslie, przykładając sobie pięść do ust, jakby chciała kaszlnąć, na co mama śmieje się cicho.

Odkąd poznałam prawdę ojciec stał się wobec mnie do bólu wyrozumiały. Myślę, że gdyby nie okoliczności, walnąłby mi pogadankę na temat bezpiecznego seksu, mimo moich dwudziestu jeden lat. Widzę, jaki jest zakłopotany, przez co chce mi się śmiać. Jest w tej swojej zaskakującej nieporadności taki uroczy.

– Został, bo się martwił. Jest uparty. Nie chciał zostawić mnie samej, wiedząc, jakie to dla mnie trudne – tłumaczę. – Spał na fotelu – powtarzam.

– Luna nie umawia się z nieboszczykami – mówi Lincoln, co wywołuje śmiech u wszystkich, nawet u Liama, który do tej pory siedział z grobową miną. O, jak tematycznie.

Wciąż ciężko mu to przeprocesować...

Piorunuję Lincolna wzrokiem, jednocześnie siłą woli powstrzymując kącik ust przed wykrzywieniem się ku górze. Od kiedy wskoczyliśmy level wyżej i będziemy sobie z tego żartować? Chyba coś przegapiłam.

– Do jutra musisz odpowiedzieć Gabrielowi, czy złożysz zeznania odnośnie tamtej nocy również przed ławą. Najbardziej zależy mu na tym, byś potwierdziła, że Max kilkakrotnie wspomniał, że działa za wyraźną zgodą i poleceniem Thiago – ojciec poważnieje.

Chrząkam, przełykając ostatni kęs jajecznicy na bekonie. Upijam łyk wody i wzdycham. Poprawiam się na krześle, bo nagle jest mi jakoś niewygodnie i wzdycham.

Muszę to zrobić. Dla siebie. I dla tych wszystkich ludzi, których skrzywdzili ci bandyci. Dla moich bliskich i dla Kemala.

– Przekaż Vargasowi, że będę zeznawać – informuję, głos mi drży.

Moja decyzja zaskakuje wszystkich, ale najbardziej mamę, właśnie krztuszącą się kawą.

– Córciu, jesteś pewna? Nie musisz...

– Wiem – przerywam jej. – Wiem, że nie muszę i nie, nie jestem pewna, ale muszę to zrobić. Chcę, żeby ci ludzie zgnili w więzieniu, a najlepiej na krzesłach elektrycznych, żeby już nigdy więcej nikomu nie zagrażali. Mam nadzieję, że Vargas wniesie o najwyższy wymiar kary.

Patrzę ojcu prosto w oczy, wypowiadając te słowa, na co ten otwiera usta, zszokowany tym, co powiedziałam. Wiem, że nie powinnam nikomu życzyć śmierci. Nie tego uczyli mnie rodzice, jednak jestem przekonana, że tylko ona powstrzyma tych skurwieli przed szerzeniem zniszczenia i pozbawianiem innych życia.

Wstaję od stołu, dziękując za śniadanie. Chcę już znaleźć się w mieszkaniu, zaszyć się w pościeli i na spokojnie poukładać sobie w głowie to, co wydarzyło się od wczoraj. Muszę odpocząć.

– Federalni trafili na trop Ethana – informuje ojciec, przez co zatrzymuję się w pół kroku.

– To coś pewnego, czyli kolejny ślepy zaułek? – dopytuję, bo już przecież tak bywało.

Wydawało im się, że już go mają, a on grał im na nosach. Jestem przekonana, że Quentin finalnie znajdzie go pierwszy. Tym bardziej, że pomaga mu cała ekipa, ale ojciec nie musi tego wiedzieć.

– Nie mam wszystkich informacji, ale liczymy, że tym razem naprawdę trafili.

– W takim razie życzę powodzenia. Będzie im potrzebne. Ethan to karaluch, ale piekielnie inteligentny. Jest kaleką, a i tak udało mu się tamtej nocy uciec z rozdzielni. Mimo dziesiątek mundurowych na miejscu – zauważam z przekąsem. – Uciekam. Jeszcze raz dziękuję za śniadanie.

– Vargas skontaktuje się z tobą w sprawie dogadania szczegółów – dodaje tata na odchodne.

– W porządku. – Kiwam głową. – Lee? – zwracam się do brata. – Odwieziecie mnie?

Liam wreszcie posyła mi coś na kształt uśmiechu, a mój dzień natychmiast staje się lepszy.

– Jasne – zgadza się natychmiast. – Też już zjedliśmy, możemy jechać.

Ruszam w stronę korytarza. Komórka w tylnej kieszeni moich spodni wibruje, więc sięgam po nią, intuicyjnie czując, od kogo przyszedł sms. Odblokowuję ekran i parskam, bo okazuje się, iż miałam rację.

Twarz Kevina natychmiast wtarga do moich myśli, przez co zalewa mnie fala złości i obrzydzenia, które natychmiast staram się zwalczyć. Biorę głęboki wdech, klikam w ikonkę usuń, po czym chowam telefon, ze świstem wypuszczając powietrze.

Z tobą też się policzę, skurwielu.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro