Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21


Budzi mnie zapach świeżo zaparzonej kawy, tostów z bekonem oraz jajecznicy na maśle z odrobiną szalotki. Wszędzie poznam tę woń, ponieważ ten zestaw był naszym typowym śniadaniem, zanim rzeczywistość moja i Aydena tak bardzo się popieprzyła.

Zanim przydarzyło nam się tych szesnaście miesięcy.

Przewracam się na lewy bok, przecierając zaspane powieki. Powolutku zaczynają docierać do mnie wspomnienia minionego wieczoru. Czuję w trzewiach jakiś dziwny ucisk, zwiastujący rychłe pojawienie się kaca moralnego. Nie, żebym żałowała... jednak doskonale zdaję sobie sprawę, że konsekwencje podejmowanych przeze mnie decyzji mogą być opłakane w skutkach dla mojej już i tak zdruzgotanej psychiki.

Wreszcie podciągam się do siadu i wzdycham przeciągle. Zerkam na zasunięte rolety, a kąciki moich ust unoszą się mimo woli. Gdy się kładliśmy, nie były opuszczone. Ayden zadbał, by światło słoneczne nie wdarło się do sypialni, budząc mnie zbyt wcześnie. Wzdycham ponownie, jednocześnie sięgając po komórkę. Akurat gdy odblokowuję ekran wybija dziesiąta, a na wyświetlaczu pojawia się przypomnienie o dzisiejszej popołudniowej wizycie w gabinecie doktora Sullivana. Całkowicie o tym zapomniałam...

To będzie o wiele cięższy dzień, niż początkowo mi się wydawało.

W tym samym momencie, w którym wstaję, drzwi do pokoju uchylają się z cichym skrzypieniem. Sekundę później głowa Prescotta wsuwa się przez niewielką szczelinę i zagląda do środka. Cała moja twarz, łącznie z szyją i dekoltem, oblewają się czerwienią. Puls przyspiesza swój rytm, a ciało reaguje lekkim drżeniem. Odchrząkuję, gdy nasze spojrzenia się spotykają.

– Właśnie miałem cię budzić – mówi nieco zachrypniętym głosem. – Widziałem na lodówce karteczkę, że w samo południe masz terapię. Odwiozę cię, ale najpierw zjesz śniadanie.

Jego słowa rozchodzą się ciepłem w moim wnętrzu, otulając serce i duszę. Ponownie odchrząkuję, czując się niesamowicie niezręcznie. Wiem, że muszę coś zrobić, zanim to pójdzie za daleko. Bo nadal mu nie wybaczyłam. Wciąż nie zapomniałam. Rozum to wie, ale serce i ciało jak widać już zapomniały.

– Nie musisz mnie niańczyć, Prescott – odzywam się uszczypliwie.

Ponownie wzdycham, jęcząc wewnętrznie na własną głupotę. Jestem okropnie niezdecydowaną kretynką.

I jestem totalnie zagubiona. Czuję się trochę tak, jakbym stała na rozdrożu w moim życiu, zupełnie nie wiedząc, w którą stronę pójść. Mam wrażenie, że każda decyzja, jaką podjęłam w ostatnich tygodniach, była zła. Tak samo jak każdy z moich wyborów.

– To nie jest niańczenie, tylko troska, maluchu – Ayden stwierdza miękko, przepuszczając mnie w drzwiach.

Moje serce topnieje jeszcze bardziej.

Skubany, jest w tym świetny...

– Pewnie bym ci uwierzyła – zaczynam, zatrzymując się tuż przed drzwiami do łazienki – gdyby nie fakt, że zniknąłeś na ponad rok, a ja w tym czasie byłam pewna, że nie żyjesz. Co ty wiesz o trosce, Prescott – prycham, usiłując obudzić w sobie złość na chłopaka, ale idzie mi to naprawdę marnie.

Naciskam klamkę i znikam w pomieszczeniu, jednak zanim zamykam za sobą drzwi słyszę jeszcze:

– To, co zrobiłem, było jej definicją.

Przymykam oczy, biorę głęboki wdech, po czym zrzucam z siebie ubrania i wchodzę pod prysznic. Muszę ostudzić emocje, bo zdecydowanie mam ich w sobie już nadmiar. Obecność Aydena niczego mi nie ułatwia, ale byłabym hipokrytką i kłamczuchą, gdybym przyznała, że nie chcę go w swoim życiu. Fakt, mam w głowie mętlik, kompletnie nie wiem, co robić i trudno mi racjonalnie myśleć, ale naprawdę cholernie cieszę się, że wrócił. Mimo zranienia i krzywdy. Mimo wszystko.

Kilkanaście minut później, z turbanem na głowie, zjawiam się w salonie. Muszę się naprawdę mocno postarać, żeby moje usta nie rozciągnęły się w uśmiechu na widok zastawionego stołu. Zamierzam nadal udawać, że miniona noc nic nie znaczyła. I że jego obecność w moim mieszkaniu również nie ma znaczenia.

– Smacznego – słyszę.

Ayden podaje mi kubek z kawą, a ja przyjmuję go, starając się nie patrzeć mu w oczy.

– Dzięki – uśmiecham się krzywo. – Za kawę i śniadanie – precyzuję. – Nie musiałeś.

Chłopak zajmuje miejsce po drugiej stronie stołu i zaczyna jeść posiłek. Obserwuję jego ruchy, a w mojej głowie natychmiast pojawiają się wspomnienia. Przypominam sobie te wszystkie leniwe poranki, gdy budziliśmy się wtulenie w siebie, potem braliśmy wspólny prysznic lub kąpiel, a następnie jedliśmy śniadanie, często na plaży. Kochałam naszą codzienność. Tak spokojną i zwyczajną.

– Nie muszę nawet pytać o czym myślisz, bo wszystko masz wypisane na twarzy. – Głos Aydena sprowadza mnie na powrót do salonu, gdzie aktualnie się znajdujemy i aż się wzdrygam.

Przeżuwam kęs, przełykając z trudem kawałek tosta. Tak bardzo się zamyśliłam, wpatrując w mojego towarzysza, że nawet nie zauważyłam, jak odpłynęłam we wspomnienia, podczas gdy on zdążył unieść wzrok i obserwować wyraz mojej twarzy.

– Nie miałam pojęcia, że nauczyłeś się czytać w myślach – mamroczę, jak tylko wraca mi zdolność układania słów w zdania i spuszczam głowę.

Kontynuuję spożywanie śniadania w pośpiechu, bo czuję, że póki co, już za dużo Aydena Prescotta. Potrzebuję dystansu i przestrzeni na jakąkolwiek autorefleksję. Muszę znaleźć się jak najdalej od niego.

– Z ciebie potrafię czytać, jak z otwartej księgi, Lu. W tej kwestii nic się nie zmieniło. I jestem pewien, że tak samo ty wciąż znasz mnie na tyle dobrze, że nadal umiałabyś rozpoznać każdą emocję na mojej twarzy.

Kończę posiłek i z cichym westchnieniem wstaję od stołu, po drodze sprzątając z niego puste naczynia. Nie odpowiadam od razu, choć w mojej głowie pojawia się pewna przykra myśl. Dopiero kiedy zakładam buty w holu, a Ayden czeka już gotowy do wyjścia z dłonią na klamce, prostuję się, spoglądając mu prosto w oczy i mówię:

– Nawiązując do słów, które powiedziałeś wcześniej... Kiedyś rzeczywiście myślałam, że znam cię bardzo dobrze, a potem była tamta noc i... – urywam, potrząsając głowa – kiedy wróciłeś, a ja poznałam prawdę, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę wcale cię nie znałam. Bo tamten Ayden, którego myślałam, że znam, nigdy by mi czegoś takiego nie zrobił. Nie zniknąłby. Nie zostawiłby mnie na pastwę bólu, rozpaczy i poczucia winy. Więc, mylisz się, Ayden. Nie znam cię. Ani trochę...

Z tymi słowami wymijam go i zbiegam po schodach. Wypowiedzenie ich kosztowało mnie więcej, niż sądziłam. Dłonie mi się trzęsą, kiedy niechętnie zajmuję miejsce po stronie pasażera. Ayden odpala silnik, ale nic nie mówi, co przyjmuję z ulgą. Tak samo jak to, że całą drogę do gabinetu Sullivana pokonujemy w milczeniu.

Gdy nieco ponad pół godziny później Prescott parkuje pod biurowcem, w którym odbywam terapię, wciąż milczymy. Zdaję sobie sprawę, że moja głowa jest ciężka od nadmiaru emocji i wydarzeń oraz wyborów, których dokonałam, a które niekoniecznie były dla mnie dobre. Wszystko, co czuję, spoczywa mi twardo na ramionach, powodując, że coraz ciężej jest mi to dźwigać. Jak dobrze, że już za moment będę mogła porozmawiać z Matthiasem. W końcu, po wielu tygodniach, zmuszona do milczenia, będę mogła wyrzucić z siebie, co tak naprawdę czuję w związku z powrotem Aydena. I jestem wdzięczna, że tym razem porozmawiam o tym właśnie z Sullivanem. Bo fakt, ten człowiek denerwuje mnie jak mało kto, jednak w ogromnej mierze właśnie jemu zawdzięczam to, że nadal żyję.

– Dziękuję za podwózkę i śniadanie – odzywam się wreszcie, jednocześnie wysiadając z samochodu.

Prescott przechyla głowę, wyglądając na zewnątrz

– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiada. Kącik jego ust unosi się w ten charakterystyczny sposób i widzę, że chce coś jeszcze powiedzieć, więc schylam się, pozwalając, by nasze spojrzenia się skrzyżowały. – Dobrze, że wreszcie możesz powiedzieć doktorkowi o moim powrocie. Widziałem, jak bardzo ciążył ci fakt, że nie masz możliwości porozmawiania z kimkolwiek o moim powrocie. Porządnie mnie zwyzywaj, maluchu, a potem zapytaj go, co możemy zrobić, by odbudować naszą relację. Kto jak kto, ale on będzie wiedział – dodaje z rozbrajającą pewnością w głosie.

– Jesteś zbyt pewny siebie. – Kręcę głową z politowaniem.

– Owszem – zgadza się ze mną, uśmiechając się szerzej. – W kwestii uczuć jakimi darzymy siebie nawzajem jestem do bólu pewny, Lu.

Nie odpowiadam. Po prostu prostuję się, zatrzaskując drzwi Nissana i ruszam prosto do głównego wejścia.

Chciałabym choć odrobinę jego pewności. Bo czy samo uczucie w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy wystarczy? Czy miłość wystarczy, aby zagoiły się wszystkie rany, a krzywdy poszły w zapomnienie? Bardzo bym tego chciała, ale nawet ja wiem, że naiwnie byłoby w to wierzyć. Ten koszmar wciąż się nie skończył i oboje nie wiemy, co jeszcze nas czeka.

Wjeżdżam windą na przedostatnie piętro i na autopilocie docieram pod drzwi terapeuty. Biorę głęboki wdech, na moment przymykając powieki, po czym pukam, a następnie naciskam klamkę.

Widok Sullivana za biurkiem powoduje u mnie jakieś takie dziwne uczucie, którego jeszcze nie potrafię ani zidentyfikować, ani nazwać.

Podchodzę do biurka, zawieszając uprzednio torebkę na wieszaku. Uśmiecham się lekko na widok pudełka chusteczek w niebiesko fioletowe jednorożce oraz kubka parującej melisy. Obok naczynia leży piłeczka antystresowa, notes i pudełko kolorowych mazaków. Zestaw do zadań specjalnych, myślę i niemal w tej samej chwili moje oczy zaczynają się szklić. To będzie naprawdę ciężka sesja.

Biorę szarpany wdech, następnie wypuszczając drżący oddech i zamiast w fotelu naprzeciwko terapeuty, zajmuję miejsce przy oknie. Zakładam ramiona pod biustem i zawieszam wzrok na widoku za szybą.

– Ayden Prescott żyje i wrócił do twojego życia jak huragan. Jak długo wiesz, jak się z tym czujesz i co z tym zrobisz? – pada z ust Matthiasa.

Ciche parsknięcie opuszcza moje usta. Potrząsam głową, usiłując powstrzymać łzy, które tak uparcie pchają się na zewnątrz.

– Czuję się tak, jakbym miała ogień w sercu, w głowie kawałki szkła, a w duszy ponownie huragan. Czuję się... jakbym była w jakiejś symulacji – wyrzucam wreszcie.

Odwracam się, a gdy mój wzrok krzyżuje się z pełnym zrozumienia, przenikliwym spojrzeniem jasnych oczu Sullivana, tama pęka. Potok chaotycznych słów opuszcza moje usta, a ja czuję, jak z każdym zdaniem zrzucam z siebie część ciężaru.

***

Opuszczam gabinet Sullivana lżejsza o co najmniej ćwierć tony. To wciąż nie jest stan, którego pragnę, ale możliwość powiedzenia o swoich obawach, krzywdach i lękach osobie, która wie, co tym zrobić, powoduje, że łatwiej się oddycha. I nie przeszkadzał mi dzisiaj nawet ten typowy, terapeutyczny bełkot, który zazwyczaj tak mnie irytuje.

Zamawiam Ubera i wsiadam do niego pełna nadziei. Bo być może naprawdę jeszcze nie wszystko stracone. Musimy tylko przetrwać burzę, która nadchodzi.

Wibracje w torebce odrywają moją uwagę od myśli o rozprawie. Wyciągam komórkę, chcąc wyłączyć wyciszenie telefonu, a na widok wiadomości od nieznanego numeru marszczę brwi. Wiem kto jest nadawcą jeszcze zanim odczytuję treść, bo dostałam ich w ostatnim czasie kilkanaście...

Nieznany: Zapłacisz za zniszczenie życia mojej rodzinie...

Parskam pod nosem. Od próśb do gróźb i tak w kółko. Nie mija minuta, a ja dostaję kolejnego smsa. Klikam w ikonkę, aby odczytać wynurzenia.

Nieznany: Mogłem cię zabić, gdy miałem okazję, jebana dziwko! Spróbuj tylko pisnąć słówko, a tym razem nic mnie nie powstrzyma.

– Stanford, ty patologiczny psychopato – mówię pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem.

To aż nieprawdopodobne. Ten człowiek kompletnie nie potrafi uczyć się na błędach. I, co złości mnie jeszcze bardziej, jest cholernie niewdzięczny. Jedynymi konsekwencjami, jakie musiał ponieść, były dwa tygodnie na intensywnej terapii i przymusowa wyprowadzka z miasta. Fakt, że ich rodzina jest medialnie skończona, to wina Theodora, ponieważ wyszły jego powiązania z mafią i wszystkie brudne interesy. I tak powinien się cieszyć, że dzięki kaucji na proces czeka w domu, a nie za kratami.

Czytam treść wiadomości raz jeszcze po czym blokuję ekran, przymykam powieki i wzdycham głęboko.

– Już się ciebie nie boję – wypowiadam pewnie, starając się uspokoić walące serce.

– Słucham? – pyta kierowca, spoglądając na mnie we wstecznym lusterku.

– Um, przepraszam – odchrząkuję. – To nie do pana. Lubię czasem gadać do siebie... – śmieję się, nerwowo naciągając rękaw koszuli.

Już się ciebie nie boję, powtarzam w myślach. Wzdrygam się, gdy w głowie pojawia się wspomnienie jego twarzy. Tych niebieskich oczu, pełnych szaleństwa, krzywego uśmiechu, zwiastującego nadchodzące niebezpieczeństwo.

Już się ciebie nie boję...

Ale czy na pewno?

Potrząsam głową z całych sił. Samochód zatrzymuje się, a kierowca daje znać, że jesteśmy już pod moim mieszkaniem. Już mam wysiąść, ale dzwoniąca komórka zatrzymuje mnie z powrotem na siedzeniu. Widzę twarz ojca i przez moment walczę z odruchem odrzucenia połączenia. Finalnie przesuwam zieloną słuchawkę.

– Byłem pewien, że nie odbierzesz, ale i tak postanowiłem spróbować. Cieszę się, że przeczucie mnie zmyliło. – Głos ojca powoduje, że w ułamku sekundy mam ochotę się rozpłakać.

Chrząkam, poprawiając się na siedzeniu i zakładam zbłąkany kosmyk moich ciemnych włosów za ucho.

– Po co dzwonisz? – pytam bez ogródek.

– Przyjedź do domu – rzuca ojciec cicho. Słyszę ból i tęsknotę, choć to tylko trzy słowa. – Proszę – dodaje po chwili.

Przymykam oczy, starając się zdusić tęsknotę, która nagle kłuje mnie w piersi.

– To nie jest dobry pomysł. Jeszcze nie...

– Luna, proszę – powtarza. – Chcę z tobą porozmawiać. Chcę cię zobaczyć...

Zaciskam palce na skrzydełkach nosa i biorę głęboki wdech.

Nie będzie przyszłości, jeśli wszystko, co złe, nie zostanie w przeszłości. Przypominam sobie dzisiejszą sesję i słowa Sullivana, które uderzyły mnie najmocniej: Pamiętaj, Luna, że fakt, iż jesteś tu dzisiaj to dowód, że wszystko, co próbowało cię złamać, przegrało. Czy w związku z tym naprawdę chcę pielęgnować te wszystkie negatywne emocje i odczucia, zamiast stawienia im czoła? Czy nie lepiej będzie postarać się to wszystko przepracować. Rozmowa i próba zrozumienia to klucz, a ja chyba ostatnio o tym zapomniałam.

– Dobrze – oznajmiam słabo, pełna wątpliwości. – Dobrze, przyjadę.

Nie muszę widzieć taty, aby wiedzieć, że właśnie się uśmiecha. Żegna się, po czym przerywa połączenie.

Podaję kierowcy adres domu rodzinnego, przepraszając za to, że tych kilka minut po prostu staliśmy pod kamienicą, co kwituje krótkim nic się nie stało.

Przykładam palce do skroni, dociskając mocno i zaczynam brać powolne, ale głębokie wdechy i wydechy.

– Przepraszam, że przerywam pani skupienie, ale... co pani robi? – cichy i niepewny głos mężczyzny powoduje, że delikatnie uchylam powieki.

Spojrzenie moich zielonych tęczówek spotyka się w lusterku wstecznym z parą brązowych, zaciekawionych oczu.

– Sprawdzam jak mocno nienawidzę ojca – wyznaję po chwili wahania, doskonale zdając sobie sprawę, jak absurdalnie to brzmi.

– Tak? – Kierowca unosi brew. – I co?

Biorę głęboki wdech, po czym ze świstem wypuszczam powietrze z płuc.

– Wcale – odpowiadam.

***

Dziwnie się czuję, przekraczając próg domu. Serce dudni mi w piersi z emocji, a ręce drżą lekko. Nie było mnie tu jakiś czas...

Wita mnie cisza. Ściągam buty i wchodzę głębiej, udając się prosto do salonu, gdzie nikogo nie zastaję. Tak samo w kuchni. Dopiero cicha muzyka, dobiegająca z gabinetu ojca jest wskazówką, gdzie powinnam się udać. Im bliżej pomieszczenia jestem, tym mocniej bije mi serce i tym wyraźniej wyłapuję dźwięki jednej z piosenek Pearl Jam.

To jego ulubiony zespół.

Niemal bezszelestnie podchodzę do uchylonych drzwi. W ciszy zaglądam do środka. Widok ojca, pochylonego nad biurkiem w towarzystwie całego mnóstwa dokumentów powoduje, że przechodzi mnie dreszcz. Ma napięte ramiona, jest nieogolony i od razu widać zmęczenie, bijące z jego postawy.

– Gdzie reszta? – pytam, na co ten wzdryga się nieznacznie, unosząc głowę.

Coś ściska mnie w sercu, gdy nasze spojrzenia się spotykają. Teraz jeszcze wyraźniej widzę zmęczenie. A także zmartwienie i niepokój.

– Nie słyszałem jak przyjechałaś – mówi, podnosząc się z miejsca. – Mama wyszła z Lydią i Lucasem na spacer, bliźniaki są ze znajomymi na mieście, a Liam... Prawdopodobnie gdzieś z Tiną. Chyba nadal próbuje poradzić sobie z tym wszystkim, czego dowiedział się w ostatnim czasie.

– Rozumiem. – Kiwam głową. – Chciałeś porozmawiać, więc... Słucham.

Tata przygląda mi się uważnie, po czym okrąża biurko, a następnie, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić, opiera się o nie i zawiesza wzrok na mojej twarzy.

– Rozmawiałem dzisiaj z Vargasem. Chciał wiedzieć, co z twoimi zeznaniami. Zdecydowałaś, czy tego chcesz? Prokuratura naciska, chcą wiedzieć...

– Czy one cokolwiek wniosą do sprawy, poza tym, że Kevin trafi za kraty? – przerywam mu, przestępując z nogi na nogę.

– Każdy świadek jest ważny. I nie chodzi tu tylko o krzywdę, jaką on ci wyrządził. Dużo wiesz, sporo widziałaś, tamtej nocy, gdy zostałaś porwana...

– Potrzebujecie każdego, kto zmiękczy serca ławy przysięgłych, wiem – ponownie mu przerywam.

Ani trochę nie podoba mi się fakt, że Vargas chce wykorzystać moją historię do manipulowania członkami ławy. Oczywiście wiem, jak to działa, tak samo jak rozumiem pobudki prokuratury, jednak mimo wszystko ta wizja zwyczajnie mnie przeraża. Przeraża mnie myśl, że będę musiała znowu przez to przechodzić. Publicznie.

– Aktualnie robimy wszystko, żeby Ramirez nie miał możliwości wyjścia za kaucją. Twoje zeznania wiele by ułatwiły. Tym bardziej, że zaraz rozpoczną się aresztowania pozostałych członków grupy. Jako ojciec wolałbym żebyś tego unikneła, bo wiem, jak wiele przeszłaś, jednak jeśli twoja obecność w sądzie pomoże zamknąć nam tych ludzi, jednocześnie zapewniając tobie i nam wszystkim bezpieczeństwo, uważam, że powinnaś to przemyśleć i rozważyć.

Kiwam głową w zrozumieniu. Wiem, że ma rację i mówi do rzeczy, ale nie sądzę, bym była w stanie temu podołać.

– Przemyślę to – obiecuję, uciekając spojrzeniem.

Gdy patrzę mu w oczy czuję niemal fizyczny ból.

Ojciec dostrzega wyraz mojej twarzy, a na jego pojawia się grymas. Odpycha się od biurka i zbliż o krok.

– Mogę cię przytulić? – pyta, więc natychmiast kręcę głową, choć zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę pragnę wtulić się w jego silne, bezpieczne, ojcowskie ramiona.

– Nie – wykrztuszam, czując w gardle rosnącą gulę.

Spoglądam na niego zaszklonymi oczami i widzę, że jego spojrzenie również jest zamglone.

W kolejnej chwili, nie zważając na moje protesty, tata po prostu chwyta mnie za ramię i przyciąga ku sobie. Dłonią dociska moją głowę do swojej klatki piersiowej, opierając brodę na jej czubku. Zaciskam palce na materiale jego marynarki, a tama wreszcie pęka.

Zaczynam płakać cicho, a ojciec w odpowiedzi dociska mnie mocniej do swojego ciała.

Jestem już taka zmęczona...

Stoimy tak dłuższą chwilę, pozwalając, by wraz z łzami opuściły nas wszystkie negatywne uczucia. Ja pozwalam sobie na to, by mu wybaczyć. I odrywamy się od siebie dopiero w chwili, gdy do gabinetu wchodzi rozemocjonowany Lincoln.

– Dość już tych ckliwych scen. – Macha dłonią, na co parskam mimo woli. – Chodźcie. Musicie to zobaczyć.

Oboje z ojcem ruszamy za moim młodszym bratem. W salonie jest już mama i reszta mojego rodzeństwa. Telewizor jest włączony i ustawiony na kanał z lokalnymi wiadomościami. Na ekranie widzimy budynek departamentu policji, wokół znajduje się mnóstwo dziennikarzy, gapiów oraz mundurowych. Chwilę później dwuskrzydłowe drzwi otwierają się i widzimy, jak komendant Antonio Rodriguez zostaje wyprowadzony przez służby specjalne. Reporterzy niemal się na nich rzucają, zadając dziesiątki pytań.

Gapię się na ekran odbiornika, bo właśnie z pełną mocą dociera do mnie, że to, czego tak się bałam, właśnie się rozpoczęło.

– Przedstawienie czas zacząć – szepcze ojciec pod nosem, a następnie wychodzi, by wykonać parę telefonów.

A ja nadal stoję nieruchomo, kolejny raz zadając sobie pytanie, czy będę miała dość sił, by stawić czoła wszystkiemu, co nas czeka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro