Rozdział 2
Jestem zawieszona między snem, a jawą, gdy do mojego umysłu docierają dźwięki głośnej dyskusji. Mój mózg wciąż spowija mgła alkoholowa, wiem o tym jeszcze zanim otwieram oczy i spoglądam na ekran komórki, żeby mieć pewność iż spałam za krótko, by całkowicie wytrzeźwieć. Z ledwością unoszę się na łokciu, uchylając jedną powiekę. I niemal w tej samej sekundzie, w której moje oko przecina promień światła, zaczynam czuć nieznośne łupanie w czaszce.
Pieprzony kac...
Rozjaśniam ekran i spoglądam na godzinę. Cyferki, choć nieco rozmazane, układają się w siódmą dwanaście. Nie pamiętam, o której dokładnie CJ przywiózł mnie do domu, ale wiem, że to Liam odprowadzał mnie do łóżka i że jego buty też obrzygałam.
– Leo, odpuść jej – słyszę głos mojej matki, który dociera jakby tuż zza drzwi do mojej sypialni, a moment później otwierają się one z głośnym hukiem.
– O proszę – cedzi mój ojciec, wchodząc do pomieszczenia jak burza gradowa. – Księżniczka już nie śpi? – ironizuje, rozsuwając żaluzje.
Podciągam się do siadu, jednocześnie zakrywając oczy dłonią, bo promienie słońca, które tak niespodziewanie wdarły się do pokoju, ranią moje oczy, a ja czuję się tak, jakby ktoś sypnął w nie piachem.
– Tatooo – jęczę przeciągle.
– O, nie tatuj mi tu teraz, Luna – warczy, ściągając ze mnie kołdrę. – Możesz mi, do jasnej cholery, powiedzieć, co to ma znaczyć? – podnosi głos, wskazując na ekran swojej komórki.
– Aktualnie mam zaburzenia koncentracji i widzenia – szepczę. – Nie wiem, co ty mi tam pokazujesz.
Mój żołądek kurczy się, a ja ponownie mam wrażenie, że za chwilę zwymiotuję.
– Żebyś zaraz nie miała zaburzeń chodzenia, jak cię przywiążę na stałe do barierki przy schodach, żebyś więcej nie wyszła schlać się, jak świnia – syczy.
Powoli zaczyna do mnie docierać, że mój zazwyczaj opanowany, jakby miał w sobie klasztor pieprzonych, medytujących tybetańskich mnichów, ojciec, wieczna oaza spokoju, jest naprawdę wkurwiony.
Mrugam kilkakrotnie, usiłując przyzwyczaić oczy do ostrego światła i wyostrzyć wzrok. Próbuję się skoncentrować i odgadnąć, o co mógł się aż tak wkurzyć poza tym, że znowu wróciłam do domu pijana.
– Nie rozumiem – jęczę znowu, ukrywając twarz w dłoniach.
– Nie rozumiesz? – przedrzeźnia mnie. – Już spieszę z wyjaśnieniami. Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego ktoś otworzył rachunek na moją firmę w klubie Extazy, a moje konto bankowe zostało obciążone kwotą niemal trzech tysięcy dolarów? Co wyście tam, kurwa, kupowali? Płynne złoto?
– Leonardo! – karci go mama, a ja aż rozdziawiam usta w zdziwieniu, bo mój ojciec prawie nigdy nie przeklina.
– Przepraszam – staram się okazać skruchę, choć naprawdę nie pamiętam momentu, w którym poprosiłam Gideona, żeby otworzył rachunek na kancelarię taty.
Ludzi było w klubie jak mrówek. I coś mi mówi, że postawiłam wszystkim kolejkę.
Głupia Luna...
– Oh, zdecydowanie powinnaś. Spójrz jeszcze na tę finezyjną nazwę, którą wpisaliście w tytule – mówi, podsuwając mi smartfon niemal pod samą buzię.
Mrużę oczy, spoglądając na fakturę. Jebać biedę, czytam w myślach, niemal kuląc się w sobie ze wstydu.
– Naprawdę przepraszam – powtarzam. – Odrobię wszystko, obiecuję – przekonuję go, starając się powstrzymać nadchodzące mdłości.
Zdecydowanie w moich żyłach nadal płynie alkohol. Wciąż czuję się pijana, a to oznacza, że musieliśmy wrócić dopiero nad ranem.
– Oczywiście, że odrobisz. Wstawaj. Masz pół godziny, żeby się ogarnąć. Zabieram cię do kancelarii. Sophia się pochorowała, a miała posegregować archiwum. Zrobisz to za nią – z tymi słowami odwraca się i wychodzi.
Ponownie ukrywam twarz w dłoniach, mając ochotę spłonąć ze wstydu i zażenowania.
Czy to, co robię już i tak zdecydowanie zbyt często, jest tego warte? Czy schlanie się do nieprzytomności tylko po to, by zapomnieć o tym, co mnie otacza i o tym, co czuję, jest tego warte?
– Umówiłam cię na wizytę w ośrodku na przyszłą środę – słyszę, więc spoglądam w stronę drzwi.
Moja matka nadal tam stoi, patrząc na mnie z politowaniem, choć w jej zielonych tęczówkach czai się również troska i współczucie.
– Dobrze – zgadzam się szybko, bez zbędnego zrzędzenia.
Moment później zostaję sama w pokoju. Przykładam głowę do poduszki, zaciskając mocno powieki. Potrzebuję jeszcze przynajmniej czterech godzin snu, żeby przestać czuć się jak gówno i móc normalnie funkcjonować, ale z oczywistych względów nie mam tyle czasu. Przeklinam w myślach samą siebie. Gdzieś głęboko w moim umyśle odzywa się cichutki głosik, że to, co wyczyniam w ostatnich tygodniach jest bardzo złe i może sprawić, że choć uporałam się z jednym uzależnieniem, bardzo szybko mogę popaść w kolejne. Odsuwam jednak od siebie natrętne myśli i zwlekam się z łóżka.
Nie będzie tak źle.
Zamykam drzwi na klucz, bo jeszcze tego brakowało, żeby rodzice zrobili mi wykład na temat palenia i wściekli się, że oprócz siebie, truję dymem też resztę mieszkańców. Już raz dostałam srogi opierdol od Laury za palenie w domu. Uchylam okno i siadam na parapecie, odpalając fajkę. Zaciągam się mocno, przymykając powieki. Nadal czuję mdłości. Spędzam tak kolejne piętnaście minut, a następnie ruszam do łazienki, żeby się ogarnąć.
Punktualnie o ósmej wsiadam do samochodu ojca, trzymając na kolanach śniadanie przygotowane przez mamę, kubek z kawą i butelkę soku pomarańczowego.
– Przepraszam – mówię cicho, gdy tata uparcie milczy, nawet na mnie nie patrząc. – Były moje urodziny, chciałyśmy się z Kirą zabawić i za dużo wypiłam. Nie chciałam naciągnąć cię na niepotrzebne koszty.
Ojciec wzdycha, bębniąc palcami o kierownicę. Kolejne kilka minut pokonujemy w milczeniu. I dopiero, gdy zatrzymujemy się na czerwonym świetle tuż przy wjeździe do centrum, przenosi na mnie spojrzenie swoich czekoladowych oczu.
– Nie chodzi o koszty – odzywa się spokojnie. – Oczywiście, o to również jestem zły, bo nie po to uczymy was z mamą szacunku do pieniędzy, żebyście roztrwonili tysiące na alkohol. To, co zrobiłaś, było głupie, ale naprawdę nie chodzi o to. Jestem na ciebie wściekły, bo od kilku tygodni nie było weekendu, żebyś nie wróciła do domu pijana. I zanim coś powiesz, nawet jak nocujesz u Kiry, czy gdziekolwiek indziej, wiem, że wracacie w stanie, który pozostawia wiele do życzenia.
– Tato, ja...
– Daj mi skończyć, proszę – unosi dłoń. Włącza bieg i rusza, gdy światło zmienia się na zielone, po czym kontynuuje: – Wiem, że minione lata nie były dla ciebie łatwe. Wiem, przez co przeszłaś i jak wiele straciłaś. Wiem też, że wciąż starasz się uporać ze śmiercią Aydena, ale nie możesz popadać ze skrajności w skrajność. Musisz wziąć się w garść, Luna. Minęło tyle czasu, Lu...
– Nie mów tego, tato – proszę cicho, odwracając głowę w przeciwnym kierunku, by nie widział, że zaszkliły mi się oczy. – Nie mów, że powinnam zapomnieć. Bo ja nie zapomnę. Nigdy. – Kładę nacisk na ostatnie słowo.
– Nie proszę cię o to, żebyś zapomniała. To oczywiste, że nie wyrzucisz go ze swoich wspomnień. Zbyt wiele was łączyło. Jednak błagam cię, Lu. Nie marnuj sobie życia. Nie toń się w tym mroku. Rusz do przodu. On by tego chciał. Chciałby, żebyś zaczęła żyć. Żebyś wzięła to życie w obie dłonie, podniosła się i była szczęśliwa. Popadając w kolejny nałóg niczego nie zmienisz, a jedynym, na co zapracujesz, prowadząc taki tryb życia, jak do tej pory, będzie powrót na oddział.
Przechodzą mnie ciarki na ostatnie zdanie. Pierwszy pobyt na oddziale był dla mnie cholernie ciężki, ale drugi... Mój Boże, to była prawdziwa walka o przetrwanie. Nie zliczę jak wiele razy wrzeszczałam, żeby mnie zabili. Nie zliczę, jak wiele razy zwijałam się z bólu na podłodze, bo nie mogłam wstać. Nie byłam w stanie oddychać, myśleć. Nie umiałam poruszyć nawet małym palcem.
Ojciec parkuje pod kancelarią, bierze aktówkę i opuszcza samochód, a ja idę w jego ślady, ocierając łzy, które zdążyły zebrać mi się w kącikach oczu. Podchodzi do mnie, kładzie dłoń na moim ramieniu i ściska je lekko.
– Księżniczko – wypowiada cicho, zaglądając głęboko w moje zielone oczy. – Jesteś moim największym skarbem. Nie możemy cię stracić. Nie przeżylibyśmy tego. Umierałem ze strachu, gdy służby szukały cię ponad dobę, gdy miałaś wypadek. Gdy tamtego popołudnia dowiedziałem się, że znaleźli wrak i że ty jako jedyna przeżyłaś, poczułem ulgę, którą zaraz zastąpiło przerażenie, bo w drodze do szpitala dowiedziałem się, że wykrwawiasz się w śmigłowcu. Uratowali cię. Dwa lata później skoczyłaś do oceanu. Minęły dwie godziny, zanim twoje serce podjęło pracę. Ci lekarze... – urywa na moment, głos mu się załamuje, a ja czuję, jak zaczynam drżeć na całym ciele, bo jego emocje przechodzą na mnie. – Oni kazali nam się z tobą pożegnać. Jednak przeżyłaś. Kilka miesięcy później dostałem telefon, że zostałaś porwana przez ludzi, przez których mój najlepszy przyjaciel odebrał sobie życie. Jadąc na miejsce nie miałem pojęcia, czy nie odbiorę córki w czarnym worku. Płakałem. Dławiłem się łzami, bo bałem się, że już nigdy więcej cię nie zobaczę. I wreszcie krzyk Lucasa trzy miesiące temu, że znowu to zrobiłaś. Nigdy tego nie zapomnę. Do końca moich dni będę miał obraz twojego wiotkiego ciała, skulonego w pokoju. Umierałaś mi na rękach, Luna, ale ponownie cię uratowali. To znak, że musisz żyć. Bo kolejny raz już nikt z nas tego nie przeżyje, rozumiesz? Nie rób nam tego. Nie rób tego nam, sobie ani jemu... – wyrzuca z siebie, a dla mnie oczywistym jest, że ostatnią osobą, jaką miał na myśli, był właśnie Ayden.
– Idziemy? – pytam, a w oczach ojca widzę, że nie tego się spodziewał.
Nie zamierzam .jednak składać mu żadnych obietnic, skoro nie ufam samej sobie. Jestem nieprzewidywalna.
– Chodźmy. – Kiwa głową, puszczając mnie przodem do budynku.
Wyczerpała mnie ta rozmowa.
Kilka godzin później siedzę na podłodze w pokoju asystentki ojca, tonąc po uszy w teczkach. Nie jestem nawet w połowie. Czuję się strasznie. Nie dość, że pomimo wypitych litrów kawy i zjedzenia pożywnego śniadania wciąż czuję kaca, to jeszcze rozmowa z tatą nie należała do najłatwiejszych.
Dzwoniąca komórka zmusza mnie do oderwania na moment od roboty. Zerkam na ekran i widzę roześmianą twarz czerwonego łba.
– Żyjesz? – słyszę w słuchawce.
– Ledwo – odpowiadam, krzywiąc się. – A ty? Jak głowa? Nie boli?
– Nie. Ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie miewam kaca – chichocze. – Dawno wstałaś? Ja otworzyłam oczy dwadzieścia minut temu i właśnie sączę latte.
– Farciara – mamroczę, przekładając kilka teczek z zeszłoroczną datą na swoje miejsce. – Mnie ojciec zwlekł z łóżka bladym świtem i to dosłownie. Był wściekły.
– Bo znowu wróciłaś do domu pijana, czy dlatego, że obrzyagałaś buty Liama w korytarzu? – Nabija się ze mnie.
Przewracam oczami.
– Bo na jego konto przyszedł rachunek na prawie trzy tysiące dolców.
Słyszę, jak przyjaciółka krztusi się kawą. Daję jej chwilę, żeby się uspokoiła, porządkując w tym czasie kolejną szufladę.
– Mogę wpaść? Przyniosę kawę, wszystko mi opowiesz, a po południu nie będę miała czasu, bo mam widzenie z Quentinem.
– Jasne, wpadaj – zgadzam się szybko.
W jej towarzystwie szybciej minie mi czas, a nuż, może uda mi się ją zagonić do roboty. No i odciągnie moje myśli, które zaczynają uciekać w niebezpiecznym kierunku.
❤❤❤
– Jesteśmy pojebane – kwituje Kira, gdy opowiadam jej wszystko ze szczegółami. – Nie żebym jakoś bardzo narzekała, bo w końcu piłam za darmoszkę, ale żeby napoić też cały klub? Szczyt debilizmu.
– Poniosło mnie. – Wzruszam ramionami. – W ogóle nie mogę sobie przypomnieć momentu, w którym momencie rzuciłam hasłem do Gideona, że stawiam wszystkim kolejkę, a tego, że to na koszt ojca już w ogóle. Następnym razem palnij mnie w łeb, okej?
– To będzie następny raz po tym, jaki wykład dał ci rano ojciec? – Kira unosi brew, spoglądając na mnie znad jakiejś teczki.
Wbijam w nią wzrok i posyłam pełne politowania spojrzenie.
– Oczywiście, że będzie – prycham.
Luna, ty głupia idiotko...
– Dzisiaj wieczorem? – Czerwony łeb sugestywnie porusza brwiami. – Widziałam reklamę, jak do ciebie jechałam. W klubie za rogiem jest dzisiaj występ striptizerów. W kominiarkach – akcentuje ostatnie słowa.
– Quentin cię zabije – parskam, widząc jej minę.
– Być może, ale to za trzy tygodnie. – Macha ręką, a ja znowu się śmieję.
– Więc jesteśmy umówione. Dwudziesta? – proponuję, na co ta kiwa głową.
Drzwi do pokoju otwierają się, co powoduje, że nasze głowy odwracają się w tym samym momencie w kierunku wejścia do pomieszczenia. Tata zagląda do środka i spogląda nieufnie to na mnie, to na Kirę.
– Witam panienkę Goldman – odzywa się z przekąsem. – Jak było na imprezie, Kira? Fajnie jebało się biedę na rachunek kancelarii?
Otwieram usta, niemal się zapowietrzając, a Kira znowu się krztusi. Nie umiem powstrzymać chichotu. Zakrywam twarz teczką, ale moje trzęsące się ramiona zdradzają, że właśnie duszę się ze śmiechu. Nie tyle z powodu komentarza ojca, którego absolutnie się nie spodziewałam, zwłaszcza słownictwa, ale z zaskoczonej miny Kiry i tego strachu, jaki na ułamek sekundy błysną w jej piwnych oczach.
– Panie Duncan, ja... – zaczyna, ale zacina się, zupełnie zbita z tropu, a ja przewracam się na plecy i tym razem już nawet nie próbuję ukryć tego, że krztuszę się śmiechem.
Łzy sączą mi się z kącików. Kira spogląda to na mnie, to na mojego ojca, który patrzy na mnie z uniesionymi brwiami. Moment później jego wargi drgają nieznacznie, by już po chwili rozciągnąć się ku górze w niekontrolowanym uśmiechu.
– Jesteście niepoważne. – Kręci głową, ale widzę, że ledwo się powstrzymuje, by się nie roześmiać i wiem, że robi to tylko dlatego, iż byłoby to niewychowawcze.
Opuszcza pomieszczenie, wciąż potrząsając głową, a ja przewracam się na drugi bok, nadal nie umiejąc się opanować. Tylko Kira wciąż gapi się na ojca, za którym właśnie zamykają się drzwi. I chyba nadal jest w szoku.
❤❤❤
Kancelarię opuszczam późnym popołudniem, ruszając na postój taksówek. Ojciec pojechał już do domu, natomiast ja obiecałam Zoe, że zabiorę ją na lody. Kocham tę małą kopię Aydena. Ma osiem lat, ale jest niesamowicie mądrą i błyskotliwą dziewczynką. Muszę sobie jednak dawkować spędzanie z nią czasu, bo jest to dla mnie zwyczajnie cholernie trudne. Nie dość, że jest siostrzyczką kogoś, kogo straciłam, to jeszcze ma identyczne oczy. Oczy, które tak kochałam...
Już mam skręcić w prawo, ale ktoś na mnie trąbi, a moment później słyszę zatrzymujący się obok wóz. Odwracam się, by nawrzeszczeć na bezczelnego kierowcę, bo przecież szłam zgodnie z przepisami, ale dostrzegam znajomy samochód, a w nim roześmianą twarz mojego przyjaciela.
Nathaniel bardzo zmienił się w ciągu minionego roku. I nie mam na myśli tylko tego, że ściął włosy i wrócił do swojego naturalnego koloru. Znowu jest blondynem, a ja nie mogę się przyzwyczaić, bo szara czupryna była jego znakiem rozpoznawczym. Przybyło mu też mięśni, tatuaży i dodatkowy kolczyk w uchu. Jednak nie ta zmiana jest istotna, a fakt, że mojego dawnego Nathaniela zdaje się już nie być. I naprawdę ciężko się dziwić, że zgorzkniał, a jego oczy zrobiły się przeraźliwie smutne. Z jego postawy bije coś dziwnego, jakby przez ostatnie miesiące dźwigał ogromny ciężar. Oboje się zmieniliśmy. Oboje wiele straciliśmy. Ja ukochanego. On dwójkę przyjaciół. Przyjaciół, których traktował, jak braci.
– Nie odbierasz telefonu. – Wystawia głowę przez szybę. – Liam powiedział, że cię tu znajdę.
Zaglądam do torebki, by znaleźć komórkę, która, jak się okazuje, jest rozładowana.
– Padła mi bateria. – Pokazuję mu czarny ekran.
– Czemu nie wracasz z Leonardem? – pyta. – Mijałem go.
– Jadę do Zoe. Obiecałam jej lody dzisiaj po południu – tłumaczę, uśmiechając się.
– Wsiadaj. Podwiozę cię. I tak chciałem z tobą pogadać – pochyla się, by otworzyć mi drzwi.
Zajmuję miejsce po stronie pasażera i zapinam pas, zastanawiając się jednocześnie, o czym chce ze mną gadać. Czyżby rozmawiał z Lee i znowu zebrało mu się na umoralniające gadki? Jeśli tak, to nie wiem, czy mam na to siłę. Wiem, że oni wszyscy się martwią, tak samo, jak mam świadomość, że zachowuję się jak egoistka. Pewnie mają sporo racji i powolutku doprowadzam swoje życie do destrukcji, ale prawda jest taka, że radzę sobie z syfem w głowie i złością, która płynie w moich żyłach jak tylko potrafię. Uciekam w zapomnienie, bo nic innego mi nie zostało. Niewiele jest rzeczy, które naprawdę mnie cieszą. Kiedyś śniłam, marzyłam, śmiałam się i kochałam, a dzisiaj... Dzisiaj po prostu jestem.
Jedziemy w milczeniu, a gdy Nate nie skręca w ulicę, która prowadzi do domu Prescottów, spoglądam na niego pytająco.
– Jestem umówiona z Zoe – przypominam mu.
– Wiem. Nie zajmę ci wiele czasu. Najwyżej dokończymy rozmowę wieczorem – mówi, zatrzymując samochód nieopodal zjazdu na Coronado.
Wysiada, więc idę w jego ślady. Opiera się o maskę i zawiesza wzrok na panoramie miasta, jaka rozciąga się przed naszymi oczami. Zajmuję miejsce obok niego i chwytam papierosa, którego wyciąga w moją stronę. Odpalam fajkę, oddając mu zapalniczkę. Moment później oboje trujemy się używką. Wciąż jednak milczymy, a ja spoglądam na zegarek, aby sprawdzić godzinę i chyba ten gest prowokuje Nathaniela, bo wreszcie się odzywa. wciąż jednak patrząc przed siebie:
– Czego ty tak właściwie chcesz, Luna? – W jego głosie pobrzmiewa oskarżycielska nuta, choć chyba nie było to jego celem.
Nagle czuję się niekomfortowo. Moje ciało, z niewiadomych przyczyn, obsypuje się gęsią skórką. Rozglądam się dookoła z dziwnym uczuciem, którego nie umiem nazwać.
– Nie rozumiem. – Kręcę głową, spoglądając na jego profil.
Nate bierze kolejnego bucha, powoli wydmuchując dym z płuc.
– Tak ci spieszno na drugą stronę? – wypala, nadal na mnie nie patrząc.
– O co ci chodzi? – pytam, a nagła irytacja rozchodzi się wzdłuż mojego kręgosłupa. – Rozmawiałeś z Liamem, czy z moim ojcem. A może z jednym i z drugim?
– Niedawno wyszłaś z ośrodka, po kolejnej próbie – akcentuje wyraźnie – nie możesz brać żadnych leków, bo ledwo udało ci się wygrać z uzależnieniem, ale robisz wszystko, by zaraz zmagać się z kolejnym. Myślisz, że upijanie się każdego wieczoru pomoże ci zapomnieć? – cedzi, już nie ukrywając swojego stanu faktycznego.
Jest na mnie zły.
– Nie upijam się codziennie – zaprzeczam szybko, na co chłopak parska.
Odwraca się w moją stronę, wreszcie spoglądając prosto w moje oczy. I choć w jego szarych tęczówkach dostrzegam troskę i miłość do mnie, to czai się w nich również złość i zawód.
– Jeszcze – zaznacza. – Jeszcze nie upijasz się codziennie. Na razie od piątku do niedzieli i od czasu do czasu w środku tygodnia – wyrzuca z siebie. – Wiesz co, Lu? Ayden byłby w chuj rozczarowany twoją postawą.
Coś ponownie we mnie umiera, gdy słyszę te słowa. Złość wypełza gdzieś z głębi mojej duszy i przebija się na powierzchnię, powodując, że chłód przetacza się przez moje ciało.
– Może i masz rację. Może byłby, ale tego się nie dowiemy, a wiesz dlaczego? Bo go tutaj, kurwa, nie ma! – wykrzykuję. – Nie ma go tutaj, bo nie żyje. I zanim powiesz cokolwiek, to nie obchodzi mnie fakt, że się dla mnie poświęcił. Popełniłam pierdolony błąd i to ja powinnam była tam umrzeć. Nie on. Nie Kemal, tylko ja!
– Ty się w ogóle słyszysz? – Nate również podnosi głos.
– Tak, słyszę. I jestem całkowicie pewna swoich słów. Powinnam była tam zginąć, ale żyję. Nie chcą mnie tam na dole, na górze pewnie tym bardziej. Ilekroć jestem bliska przejścia na tamten świat, ktoś mnie ratuje, więc widocznie muszę tu zostać i już się z tym pogodziłam. A to, w jaki sposób radzę sobie z syfem w głowie, to całkowicie moja sprawa. Dopóki to, co robię powoduje, że nic nie czuję, będę to robić, a wam gówno do tego. Nikogo tym nie krzywdzę – wyrzucam z siebie na jednym wdechu.
Moja klatka piersiowa gwałtownie unosi się i opada. Mam ochotę rzucić czymś w blondyna, odwrócić się i po prostu odejść.
– Nikogo nie krzywdzisz? – powtarza za mną, po czym zaczyna się śmiać. – Krzywdzisz przede wszystkim siebie, Lu. Że nie wspomnę o twojej matce, ojcu, Liamie. O mnie! – Ponownie unosi ton głosu. – Robimy wszystko, żeby ci pomóc. Wszystko, żebyś ruszyła do przodu. Staramy się, ale ty ciągle odpychasz dłoń, którą do ciebie wyciągamy. Wiem, że zbliża się proces i że to cię może przytłaczać...
– Gówno wiesz – syczę, odchodząc kilka kroków, bo potrzebuję przestrzeni, choć znajdujemy się na zewnątrz. Czuję się osaczona.
Nate rzeczywiście trochę trafił w sedno. Przeraża mnie to, co wydarzy się za kilka tygodni. Rusza proces przeciwko Ramirezowi, Maxowi i całej reszcie. Tata będzie oskarżycielem posiłkowym i wraz z prokuratorem będą występować przeciwko mafii, która doprowadziła nie tylko do śmierci Oscara Prescotta, Aydena, czy Kemala, ale skrzywdziła wiele więcej ludzi. To cała piramida, a proces będzie długi i trudny. Ojciec przygotowuje się do niego od wielu miesięcy. Ja wciąż się waham, czy brać w tym udział, ale boję się, że to mnie przerośnie. I przeraża mnie fakt, że mój ojciec bierze w tym udział. Przeraża mnie myśl, że komuś z moich bliskich znowu coś się stanie.
– Nadal się nie nauczyłaś, że warto rozmawiać o tym, co czujesz i o swoich obawach zamiast zatruwać sobie życie i stosować jakieś destrukcyjne mechanizmy obronne – wyrzuca mi, na co parskam, odczuwając coraz większą wściekłość.
– Ja nic nie czuję! – powtarzam. – Nic mnie nie przeraża, niczego się nie boję – mówię, usiłując przekonać nie tylko przyjaciela, ale przede wszystkim siebie.
– Wiesz co, Lu? – zaczyna, podchodząc ku mnie. Wbija we mnie parę swoich szarych tęczówek, a ja, choćbym chciała odwrócić wzrok, nie potrafię. – Niektórzy ludzie muszą udawać, że nic nie czują, bo czują za dużo i właśnie to ich przeraża – mówi.
Dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa, bo dociera do mnie, że trafił w sedno. Przełykam ślinę, przybliżając się o krok. Zaczynają zalewać mnie niechciane emocje i chciałabym w tym momencie znienawidzić przyjaciela tak samo mocno, jak nienawidzę siebie.
– Pierdol się, Nate – syczę przez zaciśnięte zęby. – Pierdol się ty i te twoje umoralniające gadki – dodaję, odwracając się z impetem i szybkim krokiem odchodzę w kierunku domu Isabelle i Zoe.
– Zawsze do usług! – krzyczy blondyn za mną, na co ja jedynie unoszę rękę i wystawiam mu środkowego palca, nawet się nie odwracając.
Oboje wiemy, że ten pieprzony skurczybyk osiągnął swój cel.
❤❤❤
Spacerujemy z Zoe ulicami dzielnicy Country, wystawiając buzie ku promieniom wiosennego słońca. Pogoda jest naprawdę przyjemna. Jest ciepło, ale nie duszno, a delikatny, ciepły wiaterek od czasu do czasu rozwiewa nam włosy. Zajadamy się lodami cytrynowymi, ciesząc się swoim towarzystwem. Dziewczynka ani na moment nie wypuszcza mojej dłoni ze swojej małej rączki.
– Smakują ci? – pytam, na co od razu kiwa głową.
– Są pyszne – potwierdza. – Zawsze przychodziłam tutaj z Aydenem. Mówił, że należy wspierać małe firmy, a ci starsi państwo mają tę budkę bardzo długo i najlepsze lody w całym San Diego.
– Tak, promyczku, pamiętam – uśmiecham się, próbując nie dać poznać po swoim tonie, że wspomnienie bruneta jest dla mnie niesamowicie bolesne.
Pamiętam, gdy mała opowiedziała mi tę historię po raz pierwszy. Popłakałam się. Staruszkowie otworzyli tę budkę czterdzieści lat temu, a gdy przyszedł kryzys, firma zaczęła upadać. Klientów była garstka. Musieli sprzedać swój wóz. Ayden natrafił na nich przypadkowo, a gdy poznał ich historię i dowiedział się, że grozi im bankructwo, skrzyknął ludzi, którzy zaczęli masowo wykupywać u nich słodkości. W ten sposób uratował nie tylko ich biznes, ale dał też nadzieję i przywrócił wiarę. Zawsze czułam, że on tylko kreuje się na dupka, a w głębi serca jest naprawdę dobrym człowiekiem. A przynajmniej starał się nim być.
Docieramy do niewielkiego parku zieleni i zajmujemy miejsce na jednej z ławek pod ogromną palmą.
– Luna? – głos Zoe sprowadza mnie na ziemię.
– Hm? – Spoglądam na nią, ale unikam jej spojrzenia.
Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się spojrzeć jej w oczy na dłużej niż ułamek sekundy.
– Wierzysz w duchy? – pyta, a mnie niemal natychmiast przechodzą ciarki.
Poprawiam się nerwowo i odchrząkuję, zaskoczona tą nagłą zmianą tematu.
– Nie wiem, nigdy się nad tym jakoś nie zastanawiałam. – Wzruszam ramionami. – Ale dlaczego o to pytasz, co? Znowu oglądałeś horror z Nathanielem?
– Ee-e. – Kręci głową. – Nate powiedział, że już więcej nie obejrzy ze mną żadnego strasznego filmu, bo po ostatnim seansie Kręgu nie mógł spać dwie noce.
Parskam, choć nadal czuję się nieswojo nie mając pojęcia, do czego zmierza ośmiolatka.
– No popatrz, taki odważny, a boi się horrorów – komentuję z uśmiechem.
– Nate jest miękki jeśli chodzi o takie rzeczy – stwierdza Zoe, co powoduje, że znowu parskam.
– A ty się nie boisz horrorów? – pytam, na co od razu kręci głową.
– Nie. To tylko filmy. Lubię straszne filmy – odpowiada, wycierając dłonie w chusteczkę.
– Ale boisz się duchów, tak? Dlatego o to zapytałaś? – drążę.
– Chyba nie, nie wiem, bo chyba żadnego nie spotkałam. Zresztą, moja mama mówi, że należy bać się żywych, a nie martwych. – Znowu wzrusza ramionami.
– Twoja mama to bardzo mądra kobieta – uśmiecham się. – Ale powiedziałaś chyba. Dlaczego?
– Bo to zależy, kto by mnie nawiedził. Jak tatuś albo Ayden, to bym się nie bała. Nie pamiętam taty, fajnie byłoby go zobaczyć.
Znowu przechodzą mnie ciarki. Robi mi się zimno i niesamowicie przykro. Przysuwam się bliżej dziewczynki i łapię jej dłoń.
– Chciałabyś, żeby któryś z nich cię odwiedził? – zagaduję, wciąż zastanawiając się, dokąd zmierza ta rozmowa i dlaczego mała zaczęła taki temat.
– No właśnie rzecz w tym, że chyba był u mnie Ayden – wypala, spoglądając na mnie tymi swoimi wielkimi, ciemnymi oczami, otoczonymi wachlarzem gęstych, podkręconych rzęs.
Sztywnieję. Przysięgam, że serce w mojej piersi zatrzymało się na sekundę, by już po chwili zacząć bić setką uderzeń na minutę. Moje dłonie zaczynają drżeć. Ja cała drżę.
– Cc... Co? – wykrztuszam wreszcie.
– Ostatnio miałam grypę żołądkową. Okropnie się czułam. Bardzo wymiotowałam. Mama i niania Nancy czuwały nade mną całą noc. I chyba miałam wysoką gorączkę, bo Nancy przynosiła mi jakieś lekarstwa. Pamiętam, że przebudziłam się nad ranem, a ktoś siedział w fotelu pod oknem. Byłam pewna, że to Ayden. Czułam jego zapach. Zawsze używał takich ładnych perfum – mówi z całkowitym spokojem, natomiast ja czuję, jak mój żołądek kurczy się w proteście, a dłonie trzęsą się jak osika.
Wstaję, żeby rozchodzić i przetrawić to, co usłyszałam.
Sądziłam, że już nic mnie dzisiaj nie zaskoczy.
– Miałaś gorączkę, promyczku. Myślę, że twój mózg spłatał ci figla – odzywam się po dłuższej chwili, gdy wreszcie wraca mi zdolność układania słów w zdania.
– No wiem – przytakuje. – Ale fajnie byłoby go znowu zobaczyć. Bardzo za nim tęsknię – patrzy na mnie, uśmiechając się smutno.
– Wiem, promyczku. – Wyciągam do niej dłoń, dając znak, że powinnyśmy się już zbierać. – Ja też za nim tęsknię – dodaję cicho, po chwili.
Ileż bym dała, by duch Aydena i mnie odwiedził. Choćby miał to być jedynie wytwór mojego trawiącego przez gorączkę umysłu.
***
– Ojciec mnie zabije – mamroczę niewyraźnie, kolejny wieczór z rzędu całkowicie zalana w trupa.
Od dwóch godzin bawimy się przednio z Kirą w klubie, oglądając występy striptizerów. Nigdy nie ma złej pory na to, żeby popatrzeć na ładne, męskie ciała.
– A mnie Quentin – stwierdza czerwono włosa, wypija shota, wyciera usta i kiwa na barmana, by przyniósł nam kolejne.
– Jak będę chciała postawić wszystkim kolejkę, to mi jebnij, dobra? – proszę ją, a sekundę później dostaję liścia.
Chwieję się niebezpiecznie, w ostatniej chwili chwytając się lady, chroniąc tym samym przed upadkiem i wytrzeszczam oczy, przykładając dłoń do policzka. Kira zanosi się śmiechem, niemal spadając z wysokiego, barowego stołka. Wciąż patrzę na nią w niezrozumieniu i z szokiem, który na sto procent wypisany jest na całej mojej twarzy.
– Co ty zrobiłaś? – wykrzykuję. – Dlaczego?
– To tak na zapas – wykrztusza, trzymając się za brzuch. – Jebłam ci zawczasu, zanim wpadnie ci do głowy jakikolwiek głupi pomysł – tłumaczy.
Po chwili dostaje czkawki.
– Ty jesteś pojebana. – Kręcę głową w niedowierzaniu, ale już moment później też zaczynam się śmiać, jak jakaś świruska.
Wypijamy jeszcze po dwie kolejki, po czym ruszamy na parkiet. Jestem już tak bardzo pijana, że całkowicie nic mnie nie obchodzi. Niczym się nie przejmuję. Nic nie czuję, oprócz błogiego stanu nieważkości umysłu. Kocham to uczucie.
Zaczynam tańczyć. Unoszę ręce do góry, przymykam oczy i daję się porwać głośnej, klubowej muzyce. Kira wije się tuż obok mnie, również dając się ponieść. Bawimy się przednio i tylko to liczy się w tej chwili.
– Zaraz będzie występ wieczoru – krzyczy jakaś dziewczyna do swojej koleżanki.
– Wzięłam trochę gotówki – pokazuję przyjaciółce zawartość torebki, na co ta zaczyna się śmiać, odchylając głowę do tyłu.
– Jestem za! – usiłuje przekrzyczeć dudnienie. – Zabaw się, należy ci się.
Kiwam głową na znak, że doskonale o tym wiem. Jednocześnie mam świadomość, że gdyby nie to, że w moich żyłach, zamiast krwi, aktualnie nie pływał alkohol, nawet bym się nie zbliżyła do głównej sceny, wypełnionej umięśnionymi, męskimi ciałami.
Wiem też, że nie zostało nam zbyt wiele czasu na to, by dać się ponieść w zapomnienie, bo Nate, Liam i CJ już na pewno nas szukają i zapewne niebawem trafią na nasz trop, mimo że komórki zostawiłyśmy w mieszkaniu czerwonego łba. Oni jednak mają przewagę w postaci Colina. Ten człowiek namierzy każdego, nawet pod ziemią,
Pisk dziewczyn przecina mi bębenki, więc przenoszę wzrok na scenę, na której stoi już sześciu napakowanych facetów w czarnych kominiarkach. I te kominiarki właśnie powodują, że obecne w klubie kobiety zaczynają tracić rozum. Fakt, że nie widzimy ich twarzy, a jedynie oczy powoduje, że atmosfera gęstnieje. Są rozebrani od pasa w górę, ale wiem, że w trakcie występu pozbędą się również spodni.
Boże, jestem nachalna, jak świnia, bo w przeciwnym razie ta sytuacja zwyczajnie by mnie krępowała. Nigdy nie lubiłam striptizu, a teraz zachowuję się jak napalona nastolatka. Alkohol sprawia, że ani trochę nie przypominam siebie. Że nie jestem sobą.
Przeciskam się przez tłum i zajmuję miejsce tuż pod sceną, niemal przyciskając się ciałem do jej krawędzi. Jakaś dziewczyna za mną wyzywa mnie, że się przed nią wepchnęłam, ale ignoruję jej gadanie, mamrocząc pod nosem jakieś przekleństwa.
Mężczyźni zaczynają tańczyć, a laski wokół piszczą z uznaniem. Któraś wpycha jednemu z nich stówę za pasek, gdy ten się do niej zbliża, więc i ja rzucam na scenę kilka banknotów, śmiejąc się głośno, gdy jeden z nich pokazuje na mnie ręką, po czym, patrząc mi prosto w oczy, wykonuje dla mnie kilka ruchów o ewidentnym zabarwieniu erotycznym. Nie odwracam wzroku od tych zielonych tęczówek. Odważnie utrzymuję z nim kontakt wzrokowy, choć podświadomie wiem, że to tylko pozory, bo jestem pijana. Wcale nie jestem odważna. Jutro będę tego żałować.
Zielonooki nieznajomy zbliża się w moją stronę i kuca, a ja drżącymi palcami chwytam szlufkę jego jeansów, odchylam je i wkładam kolejne banknoty. W kolejnej sekundzie dzieje się coś, czego się absolutnie nie spodziewałam. Facet wyciąga ku mnie dłoń i zaprasza mnie na scenę. Przełykam głośno ślinę, czując, jaka z emocji zaczynam się trząść.
– No dalej, Luna! – krzyk mojej przyjaciółki przedziera się przez pisk tłumu. – Jedziesz z tym. Daj się ponieść! – dopinguje mnie.
Przymykam oczy, a w ciągu tych kilku chwil zawahania Kira zjawia się obok z dwoma kieliszkami Tequili.
– No dawaj, zabaw się. To tylko taniec. Jakbym była singielką, dawno stałabym już na scenie. Daj się ponieść za siebie i za mnie – zachęca mnie, podsuwając mi pod nos kieliszek.
Wychylam jeden i drugi.
Pieprzyć to, myślę, po czym chwytam dłoń nieznajomego i wskakuję na podest. Mężczyzna popycha mnie na krzesło i staje naprzeciwko. Wciąż patrzy mi w oczy, a mnie zalewa masa przeróżnych emocji.
Boże, jestem taka pijana.
Zielonooki przesuwa dłonią po swoim torsie, kroczu, po czym zjeżdża na udo, a ja zaczynam się nerwowo śmiać, zakrywając dłońmi oczy, co jest silniejsze ode mnie. Następnie staje przede mną, pociągając mnie gwałtownie z krzesła ku sobie. Chwieję się lekko na ten nagły ruch, a mój żołądek wykonuje potrójne salto. Nieznajomy podtrzymuje mnie w pasie jedną ręką, a drugą łapie moją dłoń i zmusza, bym położyła ją na jego torsie. Czuję pod palcami bicie jego serca. Wzdrygam się, bo nagle przestaje mi się podobać ta sytuacja. Ten facet jest zdecydowanie za blisko, a ja, choć całkowicie odurzona, zdaję sobie sprawę, że owszem, podobało mi się to, ale gdy nie utrzymywaliśmy kontaktu fizycznego.
Wyrywam się, cofając o krok, a moje plecy zderzają się z czyimś twardym torsem. Nim jestem w stanie ocenić, co się dzieje albo zareagować jakkolwiek, ten ktoś łapie mnie pod boki, przerzuca sobie przez ramię i szybkim krokiem kieruje się do wyjścia. Z mojego gardła wyrywa się pisk zaskoczenia. Słyszę krzyk Kiry i oburzone głosy mężczyzn na scenie.
– Kim jesteś? – pytam, uderzając pięściami w jego plecy. – Puszczaj mnie. Puść mnie, słyszysz? Postaw mnie! – wykrzykuję, usiłując się wyrwać, ale to na nic.
Mężczyzna, bo ten ktoś, kto właśnie porwał mnie z klubu zdecydowanie nim jest, trzyma mnie mocno, zbyt mocno, bym mogła się uwolnić. Taranuje sobie przejście, kierując się ewidentnie na zaplecze. Serce w mojej piersi dudni, jak pieprzony pociąg towarowy, a ja zaczynam się zastanawiać, jakie uczucie właśnie najgłośniej dochodzi we mnie do głosu. Strach? Zaskoczenie? Niepewność? Kto to jest, dlaczego zabrał mnie ze sceny i co ze mną zrobi.
Już mam znowu zacząć krzyczeć, ale właśnie wychodzimy na zewnątrz. W moje rozgrzane policzki uderza chłodne, nocne powietrze. Pokonujemy jeszcze kilka kroków, po czym nieznajomy stawia mnie na chodniku na tyłach klubu, a następnie rusza w przeciwnym kierunku.
Obciągam sukienkę, wciąż cholernie pijana i równie zaskoczona tym, co miało miejsce przed momentem.
– Zaczekaj! – krzyczę i ruszam za nim, mając nadzieję, że nie powybijam sobie zębów w szpilkach, będąc jednocześnie kompletnie nawalona. – Zaczekaj, do ciężkiej kurwy! – wrzeszczę głośniej, nie przebierając w słowach.
Nieznajomy zatrzymuje się gwałtownie. Minutę później doganiam go, zatrzymując się jakieś dwa metry od jego sylwetki. Dyszę ciężko, odnosząc wrażenie, że moje płuca płoną. Nie mam za grosz kondycji.
Mężczyzna, w przeciwieństwie do innych, którzy byli w środku na scenie, jest kompletnie ubrany. Ma ciemną koszulkę i spodnie oraz... kominiarkę. Stoi tyłem, jego ramiona gwałtownie unoszą się i opadają, co zdradza, że albo zmęczył się biegiem ze mną na rękach i usiłuje uspokoić oddech albo jest w emocjach.
– Kim jesteś? – pytam, robiąc krok do przodu.
Nie słyszę odpowiedzi.
– Dlaczego wyniosłeś mnie z klubu? Co to miało znaczyć? O co tu chodzi? – bombarduję go kolejnymi pytaniami, ale nieznajomy wciąż się nie odzywa.
Robię kolejny krok i kolejny, zmniejszając dystans między nami do najwyżej metra. Powoli wyciągam rękę, czując jednocześnie jak całe moje ciało obsypuje się gęsią skórką, choć wcale mnie jest mi zimno. Czuję coś dziwnego. Coś, czego nie umiem nazwać. Mój oddech przyspiesza tak samo, jak puls, gdy dotykam ramienia mężczyzny, a mięśnie pod moimi palcami się napinają. Dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa, gdy tajemniczy człowiek powoli odwraca się przodem do mnie.
Zamieram. Sztywnieję. Moje nogi wrastają w ziemię.
Te oczy.
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.
Jesteś pijana, Luna.
– Kim jesteś? – powtarzam niemal szeptem, tym razem cofając się o krok.
Mężczyzna ma na sobie kominiarkę, więc widzę jedynie jego usta i parę ciemnych oczu, które właśnie wpatrują się we mnie w taki sposób, że zaczynam się trząść.
Wdech.
Wydech.
– Kim ty jesteś? – powtarzam głośniej, mój głos się załamuje.
Drżę na całym ciele, oddychając coraz szybciej. Mam wrażenie, że coś ciężkiego właśnie usiadło mi na piersiach, Przełykam ślinę, łapiąc się za szyję, jakbym chciała zdjąć z niej jakiś niewidzialny supeł. Kręcę głową, bo nagle mam wrażenie, że znajduję się gdzieś poza ciałem.
– Luna! – głos mojego przyjaciela rozbrzmiewa gdzieś za mną, wyrywając mnie tym samym z zawieszenia.
Wciąż mam trudności z oddychaniem.
Odwracam się gwałtownie w kierunku, z którego dobiegł głos i widzę Nathaniela, który biegnie w moją stronę. Zaraz za nim jest CJ i Kira.
I gdy przechylam głowę, by ponownie spojrzeć na nieznajomego, jego już nie ma. Wolną dłonią łapię się za klatkę piersiową. Nie mogę oddychać. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa, zanim jednak upadam, Nate chwyta mnie pod boki. Potem jest już tylko ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro