Rozdział 16
#fireinmyheratLR
Na zewnątrz zaczyna się przejaśniać, gdy ja i Liam jako ostatni kładziemy się na matach obok młodych. Leslie śpi, zawinięta w koc jak burrito, co powoduje, że razem z Lee parskamy krótkim śmiechem na ten widok. Lucas przytula swojego pluszowego lwa, którego dostał od dziadka, gdy był niemowlęciem i tę tajemnicę znamy tylko my. W końcu jest już nastolatkiem. Zgodnie obiecaliśmy mu, że nigdy nikomu nie powiemy, że nie umie zasnąć bez maskotki. Nawet jak jeździ na obozy, musi mieć go przy sobie. Zazwyczaj chowa go do torby, wyciągając, kiedy nikt z rówieśników nie patrzy. Lincoln natomiast ułożył się w pozycji embrionalnej i pochrapuje jak mały niedźwiedź.
Kładziemy się z Liamem obok siebie, naciągając koc pod same brody. Chwilę milczymy, gapiąc się w sufit, na którym tańcząc wpadające przez okno światła miasta. Krótkie westchnienie mojego brata sugeruje jednak, że on ma mi do powiedzenia coś jeszcze.
– Coś ci chodzi po głowie? – pytam, kiedy ten uparcie milczy, pomimo moich podejrzeń, że jeszcze się rozgada przed snem.
– Nie... nie wiem. A dlaczego? – Przechyla lekko głowę, spoglądając na mnie z ukosa.
– Wzdychasz i wiercisz się – wypominam mu.
– Po prostu... – Znowu wzdycha. – Wiem, że prosiłaś o czas i obiecałaś, że w odpowiednim momencie o wszystkim mi powiesz, ale, cholera, ta sytuacja nie daje mi spokoju. Jesteś jego oczkiem w głowie – mówi, mając na myśli ojca – jak grubo musiało się między wami zadziać, że wyniosłaś się z domu, wykrzykując to wszystko. – Kręci głową. jakby wciąż nie dowierzał.
Tym razem to ja wypuszczam z ust drżący oddech, przymykając powieki. Nie mogę powiedzieć mu prawdy, choć pragnę tego z całego serca. Nie mogę. Nie dzisiaj, na pewno nie w tej chwili.
– Ojciec mnie okłamał – decyduję się na częściową szczerość. – I to w sprawie, która bardzo dużo mnie kosztowała. I to sprawiło, że poczułam się trochę tak, jakby wbił mi nóż w plecy. I wiesz, tu nie chodziło o sam fakt wbicia ostrza, ale o to, kto trzymał za rękojeść. Poczułam się zdradzona i skrzywdzona, choć teraz już wiem o wiele więcej, niż tamtego dnia. Wiem, że intencją taty nie było zranienie mnie. Chciał dobrze, a ja ciągle staram się to zrozumieć. Mogę cię zapewnić, że prędzej czy później wszystko wróci do normy, ale nie wydarzy się to ani dzisiaj, ani jutro, ani nawet za tydzień. Ta rana potrzebuje czasu, żeby się zabliźnić.
Otwieram oczy dokładnie w chwili, gdy Lee odwraca się twarzą do mnie, a nasze spojrzenia się krzyżują.
– Zajebiście mi ulżyło, jak się okazało, że nie będę musiał opowiadać się za żadną ze stron – wyznaje.
Oj, Lee. Nie wiesz co mówisz. Kiedy poznasz prawdę, będziesz wściekły i równie zraniony, co ja. Dodatkowo będziesz się wściekał nie tylko na Aydena, czy ojca, ale również na mnie i każdą osobę, która wiedziała przez tak długi czas, ukrywając prawdę.
– Nie martw się. Żadna siła nie rozerwie więzi, która łączy mnie i tatę. Po prostu są pewne rzeczy, które musimy ogarnąć. Jednak nie mogę ci obiecać, że gdy burza minie, ja wrócę do domu, bo za dobrze mi się tu mieszka. – Uśmiecham się.
W tej samej chwili Liam podrywa się z pościeli, jakby właśnie przypomniał sobie o czymś bardzo ważnym.
– Całkiem możliwe, że za kilka miesięcy i ja opuszczę gniazdo – rzucił tajemniczo.
Marszczę brwi, obserwując jego chaotyczne ruchy, gdy sięga po swoją jeansową kurtkę i wyciąga z niej bordowe, satynowe pudełeczko. Gęsia skórka wypełza na moją skórę, gdy powoli dociera do mnie, co to oznacza.
Liam siada z powrotem obok mnie i podaje mi pakunek.
– Zdradzę ci tajemnicę, Lu, bo jesteś jedną z tych osób, którym ufam najbardziej. Zamierzam poprosić Tinę o rękę – wyznaje dokładnie w chwili, gdy ja otwieram wieczko, a moim oczom ukazuje się jeden z najpiękniejszych pierścionków, jakie było mi dane oglądać.
W centralnej części obrączki z białego złota znajduje się wyeksponowany rubin, o głębokiej, ciemnoczerwonej barwie, natomiast po bokach jest po osiem przezroczystych, białych diamentów. Pierścionek jest niesamowity i mam wrażenie, że idealnie oddaje charakter Valentiny.
– Jest cudny – wykrztuszam, usiłując powstrzymać łzy wzruszenia. – Mój braciszek będzie się oświadczał, mój Boże, to brzmi tak abstrakcyjnie. – Przykładam dłoń do ust.
Liam uśmiecha się głupkowato, lustrując moją twarz. Udaje, że nabija się z łzy, która mimo wszystko i tak wydostaje się spod mojej powieki, ale ja wiem, że i on się wzruszył. Tak się cieszę, że jest szczęśliwy. Ten chłopak zasługuje na cały świat.
– Mam już plan, który, mam nadzieję, pomożesz mi zrealizować – oznajmia, a ja natychmiast energicznie kiwam głową.
– To jasne, że chcę wziąć w tym udział. Powiedz mi tylko co i jak, a we wszystkim ci pomogę – zgadzam się natychmiast.
Wzruszenie wciąż ściska mnie za gardło.
I już mam zapytać o szczegóły, ale przypominam sobie o bardzo ważnej rzeczy.
– Rozmawiałeś z Delgado, prawda? – pytam, przypatrując mu się uważnie.
Mam pieprzoną nadzieję, że na to wpadł, bo w przeciwnym razie oświadczyny Liama mogą skończyć się w najlepszym przypadku na ostrym dyżurze. Ismael jest w kwestii swoich kobiet bardzo przewrażliwiony.
– Nie jestem głupi, Lu. Oczywiście, że rozmawiałem. Byłem prosić go o rękę Tiny. – Wzdycha, chowając pudełko z powrotem.
– I co? – zagaduję, odruchowo przysuwając się bliżej. Ciekawość zaraz wyżre mi wszystkie szare komórki.
– Mam traumę – odpowiada, po czym parska nerwowym śmiechem. – Ale zgodził się, więc było warto – mamrocze pod nosem, skubiąc krawędź koca.
Nie umiem się powstrzymać i parskam śmiechem, obserwując jego nerwowe ruchy.
Kto by pomyślał, że Liam Duncan, lekkoduch, imprezowicz i dusza towarzystwa, kiedyś dorośnie do momentu, w którym będzie planował oświadczyny.
Mój kochany braciszek oficjalnie stał się mężczyzną.
***
Tydzień później.
Dzisiaj zapięliśmy z Liamem wszystko na ostatni guzik. Cała rodzina oraz znajomi zostali poinformowani z wyprzedzeniem o tym, gdzie mają się spotkać i w jakim celu. Każdy wie, co ma robić. Nathaniel ukradkiem wspomniał też Aydenowi, że jeden z jego najlepszych przyjaciół zamierza oświadczyć się jego przyjaciółce. Obiecał, że również się pojawi, choć nie wiem, czy zdoła zrobić to tak, by się nie wysypać i pozostać niezauważonym. Oby tylko nie przyszło mu do głowy nic głupiego.
– Luna, to nie ten element. – Głos Zoe sprowadza mnie z powrotem do salonu w rodzinnym domu Aydena, w którym aktualnie spędzam wieczór.
– A tak, wybacz. – Uśmiecham się przepraszająco, przekładając puzzle w pasujące miejsce.
Zoe chichocze pod nosem.
– Bujasz w obłokach jakbyś to ty się oświadczała – mówi dziewczynka, ewidentnie się ze mnie nabijając.
– No cóż, Zoe, Luna siłą rzeczy również się stresuje, w końcu to jej ukochany brat. Jutrzejszy dzień będzie wielkim wydarzeniem dla nas wszystkich – odzywa się Isabelle, posyłając nam łagodne spojrzenie znad czytanej książki. – Nie mogę uwierzyć, że jesteście wszyscy już tacy dorośli. – Wzdycha, patrząc na fotografię, wiszącą nad moją głową, która przedstawia całą naszą ekipę. Zrobiliśmy ją dwa lata temu.
– Tak, to prawda. – Również spoglądam w to samo miejsce, co kobieta i uśmiecham się z nostalgią.
– Dopiero co byliście dzieciakami, biegającymi po podwórku z mieczami zrobionymi z patyków. – Parska na wspomnienie, jakie właśnie pojawiło się w jej głowie.
W moich oczach zupełnie niespodziewanie pojawiają się łzy. Natychmiast mrugam szybko, by się ich pozbyć. Myśl, jak beztrosko i bezpiecznie wyglądało nasze życie, a potem to wszystko straciliśmy z dnia na dzień i spotkało nas tyle zła, zawsze przyprawia mnie o łzy, a ukłucie bólu puka do mojego zmęczonego serca.
Już mam coś powiedzieć, ale pierwsza odzywa się Zoe.
– Ja to bardzo podziwiam Liama – rzuca od niechcenia, dokładając właśnie ostatni element układanki, po czym sięga po pudełko, na którym widnieją postaci z bajki Zwierzogród i wysypuje zawartość, składającą się ze stu pięćdziesięciu puzzli, na panele obok nas.
Od razu zaczynam szukać tych, które stanowią ramkę dla całego obrazka.
– Tak? A z jakiego powodu go podziwiasz? – zagaduję.
Naprawdę jestem ciekawa, co ta mała diablica ma do powiedzenia. Czasem jak rzuci tekstem, to szczęka rozbija się o podłogę. Widać w niej niesamowite podobieństwo do Aydena. Zarówno wizualnie jak i charakterem. Na pewno jest tak samo uparta i zadziorna, jak jej starszy brat.
– Tina jest siostrą Ismaela, a Ismael jest straszny – mówi – znaczy się, ja go bardzo lubię, pokazał mi nawet jak się składa pistolet. – Czerwieni się, spoglądając na matkę, która właśnie posyła jej groźne spojrzenie.
– Delgado ma szczęście, że znam jego przeszłość i wiem, że potrafi być odpowiedzialny i ostrożny, ale... wciąż. Pokazywać dziecku broń? Nie mogliście zagrać w warcaby? – Obrusza się, kręcąc głową. – Dorosły mężczyzna, a pokazuje małej dziewczynce pistolet...
– Mówiłaś, że jestem bardzo dojrzała jak na swój wiek – wypomina jej ośmiolatka.
Spuszczam głowę, usiłując powstrzymać śmiech.
– Tak i właśnie dlatego sama powinnaś zwrócić mu uwagę, że takich przedmiotów nie pokazuje się dziewczynkom w twoim wieku – Isa natychmiast odbija argument młodej.
– No dobra – przerywam im kłótnię, zanim zacznie się na dobre i wyciągam dłoń – dowiem się wreszcie, dlaczego podziwiasz Liama?
Zoe wzdycha, podciągając kolana ku sobie i spogląda mi w oczy, robiąc poważną minę.
– Oświadczać się kobiecie, która ma takiego brata, to nie lada odwaga. Jak Liam zrobi coś, przez co Valentina będzie płakać, popamięta Ismaela – tłumaczy poważnie. – Sama kiedyś słyszałam, jak Liam mówił, że Delgado wyrwie mu jaja – wypala, na co ja zakrywam usta dłonią i wybucham śmiechem, podczas gdy oburzona Isabelle aż odkłada książkę.
– Zoe! – podnosi głos. – Uważaj na słowa!
Zoe speszona odwraca głowę.
– Ja tylko powtarzam to, co słyszałam – zaznacza cicho. – Ayden też by mnie tak bronił – dodaje po chwili, a smutek w jej wielkich, ciemnych oczach sprawia, że i mnie robi się przykro.
Mój mały, biedny promyczek.
– Oczywiście, że by cię bronił. Byłaś jego oczkiem w głowie – zapewniam ją.
Nadal nie wyobrażam sobie momentu, gdy obydwie poznają prawdę. Obydwu będzie potrzebny psycholog.
– Dwa lata temu dzięki niemu Tony wreszcie przestał się ze mnie śmiać – mówi z uśmiechem.
– Ach tak? – przykładam palec do ust, jakbym się zastanawiała, choć przecież doskonale znam tę historię.
– Tak. – Kiwa głową. – Któregoś razu przyszłam z płaczem z przedszkola, bo Tony znowu zrobił mi przykrość, a kolejnego dnia to właśnie Ayden postanowił mnie tam zawieźć. Powiedział Tonemu, że jego ojciec płaci chłopakom z jego grupy, żeby się z nim kolegowali, bo w przeciwnym razie nikt nie chciałby nawet usiąść obok kogoś, kto jest tak niemiły, i że jeśli jeszcze raz zobaczy, że płakałam przez niego, to porozmawiają sobie inaczej – opowiada z dumą. – Tony już nigdy więcej nawet na mnie nie popatrzył.
– Ayden zrobiłby dla ciebie wszystko – szepczę, przysuwając się do niej, by ją przytulić.
– Oddałabym wszystko, nawet własne, nędzne życie, by go przytulić choć jeden, ostatni raz – deklaruje matka Prescotta ze łzami w oczach, po chwili pozwalając spłynąć jednej z nich.
Posyłam jej współczujące spojrzenie. Po chwili w mojej głowie pojawia się myśl, że trzeba uważać, o co się prosi, bo można to dostać.
***
Parkujemy z Tiną pod Harbor Tower. Dziewczyna jest przekonana, że grają tu dzisiaj maraton filmów animowanych, których jest ogromną fanką. W rzeczywistości obejrzy krótkometrażową kreskówkę, gdzie postaci będą do złudzenia przypominać ją oraz Lee. Mój brat wynajął ilustratora i wspólnie nad nim pracowali. Film trwa dwadzieścia minut. W kinie będą również wszyscy nasi bliscy. Na samą myśl mam gęsią skórkę z ekscytacji. Kino znajduje się na dachu budynku i jest na powietrzu. Widok na panoramę miasta i niebo nad głowami dodają dodatkowego uroku.
Sala wynajęta jest przez godzinę na wyłączność, ale pozwoliliśmy wejść ludziom z zewnątrz, żeby zajęli pozostałe wolne miejsca, aby wszystko uwiarygodnić.
– Tak się cieszę, że w końcu udało nam się zgrać, żebyśmy mogły spędzić ze sobą trochę czasu – szczebiocze Valentina, gdy opuszczamy samochód i ruszamy w stronę wejścia.
– Tak, jak też bardzo się cieszę. – I w istocie tak jest.
Kocham Tinę. Kocham jej optymistyczny sposób bycia, że jest jednocześnie babką twardo stąpającą po ziemi, wzbudzającą respekt i pozytywnie zakręconą dziewczyną z milionem pomysłów.
– Martwię się o Liama – zaczyna. – Boję się, jak przyjmie informację o tym, że Ayden żyje.
Wchodzimy do windy, a ja wciskam guzik, by ta zabrała nas na dach.
– Liam sobie poradzi. Będzie wściekły, potem poczuje się oszukany i skrzywdzony, ale koniec końców poradzi sobie z tą informacją.
Valentina spogląda na mnie swoimi czekoladowymi oczami, okraszonymi wachlarzem długich, czarnych rzęs. Jest piękną kobietą. Ciemna karnacja, gęste, hebanowe loki, sięgające pasa, puszczone luźno. Wygląda świetnie w dopasowanej, ciemnozielonej sukience nad kolano i czarnych kozakach na słupku. W jej uszach połyskują złote, niewielkie kółeczka, które dostała od Liama na urodziny. Ma lekki makijaż. Nigdy nie widziałam jej w mocniejszym, ale ona ma tak hipnotyzujące spojrzenie, że uważam, iż nie musi go podkreślać, żeby przyciągać wzrok.
– Tak, oby tak było. – Wzdycha, zarzucając włosy na plecy. – Od wypadku ciągle żyję w strachu, że znowu coś mu się stanie... – wyznaje cicho. Sprawia wrażenie, jakby się tego wstydziła. – Nie chcę, żebyś pomyślała, że mam paranoję, ale zwyczajnie nie chcę, żeby zrobił coś głupiego. Nie przeżyłabym tego, gdyby coś mu się stało. Nie wyobrażam sobie już rzeczywistości bez niego.
Uśmiecham się, spoglądając jej w oczy.
– On bez ciebie też – przyznaję, na co w oczach meksykanki błyska szczęście.
– Tak myślisz? – pyta.
– Nie widzi świata poza tobą, Tina – mówię z mocą. – Zakochał się w tobie do szaleństwa. Nigdy go takim nie widziałam – zauważam zgodnie z prawdą.
Tina spuszcza głowę, rumieniąc się delikatnie, co zupełnie nie pasuje mi do obrazu silnej i pewnej siebie młodej Delgado. To niesamowite, co z człowiekiem może zrobić miłość.
– Mam nadzieję, że gdy ten koszmar wreszcie się skończy, wiesz, proces, cały ten burdel z Ramirezem... Liczę na to, że tobie i Aydenowi też się wszystko poukłada. Zasługujecie na to. Nikt nie zasługuje bardziej, niż wasza dwójka. – Ściska palcami moje ramię, posyłając mi spojrzenie, które wyraża więcej niż jakiekolwiek słowa.
Uśmiecham się lekko, speszona wypowiedzią dziewczyny.
– Zobaczymy – rzucam cicho, tym samym ucinając temat mojej relacji z Prescottem. W końcu to nie nasza dwójka powinna być w centrum uwagi tego popołudnia.
Wchodzimy do sali kinowej, urządzonej na dachu i zajmujemy miejsca w pierwszym rzędzie. Ktoś z obsługi przynosi nam popcorn i po puszcze coli, za co dziękujemy.
Chwilę później zaczynają wyświetlać się reklamy. W między czasie wolne miejsca po obu naszych stronach oraz za nami zajmują randomowe osoby, poinformowane przez obsługę przy wejściu, co się wydarzy. Widzę, że sporo z tych ludzi jest podekscytowanych.
– Przypomnij mi, jaki film będą grać? – Tina nachyla się do mnie, a ja robię minę w stylu, jakbym próbowała sobie przypomnieć.
– Hmmm, chyba Zwierzogród. – Przykładam palec do ust.
– O, świetnie. – Stwierdza Tina, pakując sobie popcorn do ust. – Kocham tę bajkę. Byliśmy na niej w kinie w pierwszą rocznicę z Lee.
Kiwam głową, tłumiąc chichot, bo właśnie się zaczyna.
– Dawno, dawno temu, za wzgórzami, nad Oceanem Spokojnym, mieszkał pewien książe... – brzmi głos lektora.
Tina marszczy brwi, widząc na ekranie krajobraz San Diego w wersji animowanej. Odwracam głowę, ledwo się powstrzymując, żeby nie parsknąć śmiechem. Dziewczyna jednak o nic nie pyta. Patrzy w ekran z zaciekawieniem, niemal w zwolnionym tempie wciąż pakując sobie popcorn do buzi. Narrator po krótkim wstępie zaczyna opowiadać ich historię, z czego Tina również w końcu zdaje sobie sprawę.
– Ej, co jest... – mamrocze pod nosem.
Słyszę charakterystyczny śmiech gdzieś z głębi sali i wiem, że to Leslie. To powoduje, że sama szeroko się uśmiecham. Na ekranie wreszcie pojawia się księżniczka, która skradła serce księciu. Postać do złudzenia przypomina Tinę. I gdy wreszcie poznajemy głównego bohatera, który w dodatku ma laskę, meksykanka aż otwiera usta. W tle zaczyna lecieć muzyka wygrywana na pianinie, za którą młoda Delgado szaleje i to sprawia, że ta zaczyna potrząsać głową w niedowierzaniu.
– Co się dzieje? – pyta mnie wreszcie, a ja wzruszam ramionami, po czym odwracam jej głowę z powrotem na ekran, by nie przegapiła ani sekundy.
Dreszcze przebiegają wzdłuż mojego kręgosłupa z ekscytacji. Nie wiem, czym zainspirował się mój brat, wymyślając taką formę oświadczyn, ale jest cholernym mistrzem. W powietrzu czuć tę wyjątkową atmosferę, wszyscy są ożywieni, nawet kompletnie obcy nam ludzie, co zjawili się tutaj tylko po to, żeby popatrzeć.
Końcówka bajki wygląda tak, że księżniczka przyjeżdża na motorze pod budynek, przypominający ten, gdzie się znajdujemy. Znika w środku, a po chwili przeskakujemy do sceny, w której widzimy salę kinową, pełną ludzi. Valentina zaczyna płakać dokładnie w chwili, gdy do wspomnianej sali wchodzi książe w smokingu z bukietem białych róż. Wtedy też film zostaje wstrzymany, a przed nami wyrasta mój brat.
Wygląda niesamowicie w czarnym, dopasowanym smokingu, idealnie ułożonymi włosami i gładko ogoloną buzią. Dzierży w dłoniach bukiet białych róż.
Staje przed Valentiną, a ta przykłada dłoń do ust.
– Zwariowałeś – wyrywa jej się.
Widzę kolejną łzę, która spływa po jej policzku i sama też zaczynam płakać. Cała się trzęsę, bo jestem szczęśliwa, że mogę uczestniczyć w tak ważnej chwili dla mojego ukochanego brata.
– Mówisz, że zwariowałem – zaczyna Liam drżącym głosem – owszem, na twoim punkcie. Dokładnie pamiętam moment, gdy po raz pierwszy cię zobaczyłem. Niemal utonąłem w twoim spojrzeniu i już wtedy wiedziałem, że odegrasz w moim życiu znaczącą rolę. Dokładnie pamiętam moment, gdy zdałem sobie sprawę, że jestem w tobie do szaleństwa zakochany. Nie chcę już szukać nikogo innego, bo wiem, że to właśnie ty jesteś brakującym elementem w mojej układance. Chcę żebyś nauczyła mnie jeździć na motorze, a ja nauczę ciebie surfować. Chcę spędzać z tobą każdą chwilę, gotować wspólnie najbardziej paskudne potrawy i popijać je tanim winem musującym. Doceniam twoje wsparcie i wszystko, co dla mnie zrobiłaś, gdy na nowo uczyłem się żyć po wypadku. Chcę, żebyś pozwoliła mi się odwdzięczyć i liczę na to, że to właśnie dzisiaj jest początek reszty naszego życia. Wspólnego życia... – przerywa, klękając na jedno kolano.
Tina aż wstaje z wrażenia, łzy spływają z jej policzków, więc dziewczyna macha dłonią przed twarzą, ale to ani trochę nie pomaga jej się uspokoić.
Pozwalam sobie zerknąć na salę. Dostrzegam rodziców z tyłu. Mama płacze, w oczach taty również lśnią łzy. Leslie stoi przytulona do Cartera wzruszona jak diabli, tak samo jak Kira. Sol też pozwala sobie na wzruszenie. Chłopcy jakoś się trzymają, nawet twardzielowi Ismaelowi drga dolna warga. Jednak jest coś, co zaskakuje nie tylko mnie, ale wywoła szok przede wszystkim na głównej zainteresowanej. Tuż za Delgado i Mirasol stoją babcia, mama oraz siostra Tiny. Joel i Emmet czają się już, by wystrzelić konfetti. Wszyscy w napięciu czekają na finał.
– Liam, kochanie... – wykrztusza Tina.
– Valentino Jimeno Delgado, czy uczynisz mi ten zaszczyt, tworząc mnie najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi i zostaniesz moją żoną? – pyta wreszcie mój brat, wyciągając trzęsącą się dłonią pudełeczko, które sekundę później otwiera, pokazując meksykance pierścionek.
Valentina niemal krztusi się śliną z wrażenia i wzruszenia. Nie jest w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa, więc po prostu energicznie kiwa głową, wyciągając rękę. Liam wsuwa jej na palec pierścionek, a następnie porywa w swoje ramiona.
– Powiedziała tak! – wykrzykuje.
W tej samej chwili chłopcy wystrzeliwują z tuby konfetti, a zewsząd wybucha gwar i gromkie brawa. Ten moment jest absolutnie magiczny. Gdy mija pierwsza euforia, wszyscy zaczynają podchodzić, by pogratulować narzeczonym. I gdy Valentina zdaje sobie sprawę, że Liam sprowadził do miasta najważniejsze kobiety w jej życiu, niemal przewraca się z wrażenia, znowu wybuchając płaczem.
Już dawno nie czułam tylu pozytywnych emocji, co dzisiaj. I jestem cholernie wdzięczna, że mogę uczestniczyć w tym pięknym i ważnym dniu. Oby więcej takich w naszym życiu...
***
Liam zorganizował kameralne przyjęcie zaręczynowe w ulubionym barze Tiny w centrum miasta. To właśnie tutaj podają najlepsze steki, za którymi dziewczyna szaleje. Miło się patrzy na te wszystkie uśmiechnięte twarze i na szczęśliwych narzeczonych. Atmosfera jest tak przyjemna, że aż nie chce się wychodzić. Wszyscy zajadają się pysznym jedzeniem, popijając szampana. Gwar rozmów i śmiechów nie cichnie, co powoduje, że i na mojej twarzy ciągle gości uśmiech.
– Liam jest pieprzonym mistrzem – komentuje Kira, spoglądając sugestywnie na Quentina.
– Wiem, co robisz, harpio z czerwoną głową. – Quentin wskazuje na Ki dłonią, w której trzyma kieliszek. – Ja się nie dam. Tak długo, jak będę mógł, będę się bronił – mówi, a ja parskam śmiechem, bo wiem, że tylko się z nią droczy, ale dziewczyna i tak prycha, przewracając oczami.
– Zobaczymy. – Zakłada nogę na nogę i prostuje plecy.
Śmieję się, widząc jej minę.
Nagły ruch i gwar przy barze powoduje, że zarówno ja, jak i kilkoro osób od nas spogląda w tamtą stronę. Mężczyźni zaczynają szeptać między sobą, a następnie proszą barmana, by włączył wiszący w rogu telewizor.
– Co jest? – pyta moja przyjaciółka dokładnie w chwili, gdy wzdłuż mojego kręgosłupa przebiega dreszcz niepokoju.
Mam dziwne przeczucie, złe przeczucie.
Wibracje w mojej torebce każą oderwać mi wzrok od baru i skupić się na treści wiadomości.
Nieznany: Przepraszam cię z to, że popsuję tak ważny dla was dzień. Musisz wiedzieć, że to nie był mój pomysł. Nie chciałem tego, ale federalni zmusili nas, by to było właśnie dzisiaj. Wybacz mi. Naprawdę tego nie chciałem.
Niepokój kładzie na mnie swoje macki. Unoszę głowę i panika uderza we mnie z pełną mocą, gdy dostrzegam minę ojca, który odnajduje moje spojrzenie. Trzyma w dłoni komórkę i nie muszę o nic pytać, by wiedzieć, że też dostał wiadomość. Moment później docierają do mnie dźwięki włączonego telewizora. Ktoś przerzucił na lokalny kanał. Patrzę na ekran i czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. To Vargas, Martinez oraz... Ayden. Na żółtym pasku przeskakują wiadomości o przełomie w śledztwie i nowych, nagłych zwrotach. Dziennikarz wiodących mediów właśnie bombarduje prokuratora pytaniami, a ten wymijająco odpowiada jakąś wyuczoną formułką.
– O kurwa – pada z ust Kiry.
Jak w zwolnionym tempie przenoszę wzrok na członków mojej rodziny. Mama wydaje się być tylko trochę zaskoczona, a to oznacza, że czegoś już się domyślała, coś podsłuchała albo ojciec przekazał jej między wierszami część informacji.
Przerażenie natomiast chwyta mnie za gardło, gdy spoglądam na Liama. Wstał chwilę temu, by wznieść toast, ale właśnie opada na krzesło, z absolutnym szokiem wypisanym na twarzy.
– Może mi ktoś, kurwa, wytłumaczyć, dlaczego widzę pierdolonego ducha? – wykrztusza.
No i to by było na tyle, jeśli chodzi o pozytywne emocje. Teraz dopiero zacznie się cyrk.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro