Rozdział 11
#fireinmyheartLR
***
Ojciec robi krok w moją stronę, więc ja natychmiast się cofam.
Potrzebuję przestrzeni. Potrzebuję pomyśleć, choć im bardziej usiłuję jakoś poukładać to sobie w głowie, tym większy chaos w niej wybucha.
Moje życie to jakiś pierdolony żart. Przysięgam, że psychiatra mi nie uwierzy...
Na przemian otwieram i zamykam usta, chcąc coś powiedzieć, ale czas mija, a ja nie jestem w stanie wydusić z siebie nic, poza kilkoma parsknięciami. Przeczesuję dłonią włosy, po czym zaczynam chodzić w tę i z powrotem po ogrodzie.
– Jak długo wiesz? – pada wreszcie najważniejsze pytanie, a drżenie mojego głosu zdradza, jak bardzo cała ta sytuacja wyprowadziła mnie z równowagi.
– Księżniczko, porozmawiajmy na spokojnie. – Tata ponownie się zbliża, a ja ponownie cofam do tyłu, zatrzymując go gestem dłoni.
– Po pierwsze, nie księżniczkuj mi tu teraz – cedzę, gromiąc go wściekłym spojrzeniem. – Po drugie, nawet nie próbuj mnie teraz przytulać, dotykać, obejmować... cokolwiek! – Gestykuluję, chcąc nadać mojemu ostrzeżeniu większej mocy. – Jak długo wiesz? – powtarzam.
– Jakie to ma znaczenie, jak długo wiem? – odpowiada pytaniem, tym swoim spokojnym, jak zwykle opanowanym głosem.
Leonardo Duncan. Pierdolona oaza spokoju.
– Znaczące, tato – prycham. – Kiedy się dowiedziałeś i, przede wszystkim, kiedy zamierzałeś mi o tym powiedzieć? A może dowiedziałeś się po mnie? Jeśli tak, pewnie miałeś też świadomość, że poznałam już prawdę. Powinieneś więc w takiej sytuacji ze mną o tym porozmawiać! Powinieneś był przyjść i zapytać, jak się z tym czuję. Dlaczego tego nie zrobiłeś?
Ojciec wzdycha, pocierając dłonią policzek pokryty dwudniowym zarostem. Sprawia wrażenie, jakby szukał odpowiednich słów, a ja potrzebuję kilku minut, by się zorientować, że on wcale nie zastanawia się, co powiedzieć, ale jak to zrobić. Zbliżam się ku niemu, marszcząc brwi, a kiedy wreszcie nasze spojrzenia się krzyżują, dreszcz niepokoju przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa.
– Od jakiegoś czasu domyślałem się, że znasz prawdę. Pewność mam od wczoraj – mówi. – Nic co powiem, nie sprawi, że będzie cię bolało mniej. Nic co powiem, nie zmieni biegu wydarzeń. Mogę cię jedynie zapewnić, że zrobię, co w mojej mocy, żebyśmy wraz z prokuratorem doprowadzili do skazania tych ludzi w najwyższym wymiarze kary. Mogę cię zapewnić, że zrobię co w mojej mocy, żeby pomóc ci odzyskać spokój i stabilność.
Prycham, kręcąc głową.
– On upozorował swoją śmierć, tato. Wiedział, jak bardzo będę cierpieć. Zdawał sobie sprawę, że nie będę potrafiła pozbierać się po jego stracie, a mimo to uznał, że podjął słuszną decyzję. Zrobił to. Ciągle powtarza, że chciał mnie chronić, ale to w żadnym stopniu nie usprawiedliwia tego, jak bardzo mnie skrzywdził. Nie wiem, czy ten ból kiedykolwiek minie. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiała mu wybaczyć. A najgorsze jest to, że choć chciałabym go obdarzyć nienawiścią w najczystszej postaci, nie potrafię. Jestem na niego tak cholernie wściekła i cierpię, ale nie umiem go znienawidzić. I nawet nie zamierzam liczyć na spokój i stabilność. Już się przekonałam, że w moim życiu nie ma miejsca na te dwie rzeczy, choć pragnę ich bardziej, niż czegokolwiek na tym pieprzonym świecie. Ostatnie cztery lata to rollercoaster. Chciałabym już wysiąść z tej kolejki. Niczego tak nie potrzebuję, jak tego, by ten koszmar wreszcie się skończył – wyrzucam z siebie, niemal na jednym wdechu.
– Też jestem wściekły na tego dzieciaka – mówi ojciec. – W żadnym stopniu nie zamierzam go usprawiedliwiać, ale on się pogubił, Luna. Był przerażony, że stanie ci się krzywda. Tobie lub komuś, na kim mu zależy. A ja doskonale rozumiem, co czuł, bo sam wielokrotnie przez to przechodziłem. Wiem, co znaczy drżeć ze strachu, że już nigdy więcej nie zobaczę kogoś, kogo kocham. Przeżyłem to wtedy, gdy miałaś wypadek, potem, gdy w klinice Evelyn przez wiele godzin walczyli o twoje życie oraz wtedy, gdy twoja mama była operowana. I jeszcze kilka razy później...
Unoszę głowę, spoglądając wprost w te czekoladowe tęczówki, które od dziecka dawały mi ukojenie i poczucie spokoju. Widzę w nich szczerą troskę i ból spowodowany wspomnieniami tamtych wydarzeń. Czuję, że oczy zaczynają zachodzić mi mgłą, więc mrugam szybko, kilkakrotnie, by pozbyć się niechcianych łez, finalnie zaciskając powieki na kilka sekund.
Naprawdę staram się zrozumieć pobudki Aydena. Chciał mnie chronić, próbował za wszelką cenę nie dopuścić do tego, bym ponownie została skrzywdzona, ale czy na pewno nie było innej opcji? Czy to wszystko musiało odbyć się kosztem ponownego pogorszenia się mojego stanu psychicznego? Czy to naprawdę musiało wiązać się z bólem tak ogromnym, że niemal wypalał mi skórę? Nie rozumiem tego. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę potrafiła.
– Widziałeś w jakim byłam stanie. Patrzyłeś na to, jak powolutku gasnę. Nie radziłam sobie, tato – szepczę. Kilka pojedynczych łez i tak spływa po moich policzkach. – Nie wierzę, że nie było innej opcji. Mógł to załatwić inaczej, na pewno można było coś wymyślić. Mógł mi, do cholery, powiedzieć.
Tata patrzy na mnie współczująco.
– Mógł w ogóle nie wracać – rzuca cicho, a gdy pokonuje dzielącą nas odległość, łapiąc moją dłoń, chcąc przyciągnąć mnie do siebie i przytulić, ja natychmiast się wyszarpuję.
Jeśli to zrobi, rozpłaczę się jak małe dziecko albo, co gorsza, wpadnę w histerię i nie będę umiała się uspokoić. Wtedy zejdą się tutaj pozostali domownicy, zaczną zadawać pytania, a ja nawet nie wiem, kiedy informacja o powrocie Aydena trafi do opinii publicznej i czy w ogóle zostanie przedstawiona mediom, a co za tym idzie, nie jestem pewna, czy moi bliscy mogą poznać prawdę tak wcześnie. Niemniej mam ogromną chęć wtulić się w silne ramiona taty. Chciałabym na moment poczuć się bezpiecznie. Zaznać odrobiny spokoju. Żeby w mojej głowie nastała cisza choć na parę chwil.
Jestem tak bardzo zmęczona...
– Jak on mógł mi to zrobić? – pytam, nie oczekując jednak odpowiedzi. – I dlaczego to tak cholernie boli... – dodaję, ocierając wierzchem dłoni wilgotną skórę policzka.
– Kilka tygodni to wciąż niewiele, by oswoić się z tym, czego się dowiedziałaś. Nadal jesteś w szoku – odzywa się ojciec, po trwającym kilka minut milczeniu. – Jesteś wściekła, zraniona i nic z tego nie rozumiesz, mimo iż bardzo byś chciała, ale to, jak skołowana jesteś w ostatnich dniach w końcu minie. Masz prawo czuć gniew. Masz prawo chcieć go znienawidzić, ja sam najchętniej obiłbym mu twarz, ale tego nie zrobię, bo jest ważnym świadkiem, był ważny dla nas wszystkich i wiem, że nadal jest. Posprzątamy ten bałagan, Lu. Obiecuję, że niedługo wszystko jakoś się ułoży.
Patrzę mu w oczy i mam wrażenie, że on sam nie do końca wierzy w to, co mówi. Od czterech lat słyszę, że jakoś się ułoży. Za każdym razem, gdy spotyka mnie coś złego, wszystko ma się jakoś magicznie ułożyć, a koniec końców zazwyczaj jest jeszcze gorzej.
Wzdycham, potrząsając głową. Ojciec bacznie mnie obserwuje, gdy ponownie wprawiam swoje nogi w ruch i rozpoczynam wędrówkę w kółko po ogrodzie. Nie wiem, czy mam w sobie jakąś naiwną nadzieję, że to rozchodzę, ale nie potrafię ustać w miejscu. Emocje mnie roznoszą. Mam ich w sobie tak wiele, że czuję, jakbym lada moment miała wybuchnąć. To za dużo. Stanowczo za dużo, jak na jedną, bezbronną dziewczynę z problemami psychicznymi.
– Co teraz będzie? Co z procesem? Rozmawiałeś z nim? Co planujecie? – bombarduję ojca pytaniami, na które tak naprawdę nie wiem, czy chcę znać odpowiedzi. – Prokurator Vargas wie?
Musi wiedzieć, odpowiadam sobie sama na ostatnie pytanie. Skoro Ayden został świadkiem nadzwyczajnym, prokuratura musiała kontaktować się z Federalnymi. Na pewno podejmowali wspólnie wszelkie decyzje. Prescott miał zacząć nowe życie z nową tożsamością w zamian za wkład, jaki wniósł do tej sprawy. Zakładam, że jego powrót nie spotkał się z aprobatą i wiele skomplikował. I bardzo dobrze, niech teraz poniesie konsekwencje swoich pojebanych decyzji.
– Trwają rozmowy, układamy nowy plan i musimy zmodyfikować strategię. Ayden postawił nas w bardzo niekorzystnej sytuacji i skomplikował pewne sprawy. Martinez i jego przełożeni są wściekli. Myślę, że na pewno poniesie konsekwencje, mamy jednak nadzieję, że nie odbije się to na procesie. Żadne z nas nie będzie zupełnie bezpieczne, jeśli nie wsadzimy ich wszystkich do więzienia – tłumaczy ojciec.
Ukrywam twarz w dłoniach, jęcząc z frustracji. To, co powiedział, nie brzmi ani odrobinę optymistycznie i zaczynam na powrót obawiać się o bezpieczeństwo moje i ludzi, których kocham.
Coś ty sobie myślał, Ayden?
Dlaczego to wszystko przytrafiło się właśnie nam? Dlaczego to przytrafiło się mnie? Czy ja nieświadomie wzięłam udział w kole fortuny życia, na którym wylosowałam wszystko, co najgorsze?
– Chyba jestem przerażona – odzywam się słabo. – Dlaczego on to zrobił? Po co było to całe przedstawienie z upozorowaniem własnej śmierci, skoro zamiast naprawdę zniknąć, ciągle tu wracał? Tak, tak, dobrze usłyszałeś. – Kiwam głową, dostrzegając minę Leonarda. – Sam mi o tym powiedział, że bywał w San Diego, a ja myślałam, że zwariowałam... – wyrzucam z siebie, dostając nagle słowotoku. Chyba po prostu potrzebowałam kogoś, komu będę mogła wyrzygać wszystko, co tak naprawdę myślę i czuję. Kogoś bliskiego, komu ufam, a kto będzie umiał spojrzeć na to trzeźwym okiem. Chyba po prostu potrzebuję wyrzucić z siebie złe emocje. – Wielokrotnie odnosiłam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Intuicja i tym razem mnie nie zawiodła, choć wiele osób próbowało mi wmówić, że mam zwidy. To chore, tato. Męczysz się tyle czasu, cierpisz, umierasz w agonii, bo nie możesz sobie poradzić ze stratą najdroższej ci osoby. Wegetujesz, a gdy wracasz do życia, jest w tobie tyle gniewu, że czujesz się tak, jakby całe twoje ciało płonęło. Mijają miesiące i nagle dowiadujesz się, że tego wszystkiego można było uniknąć.
– Lu... – Ojciec ponownie wyciąga dłoń, a ja kolejny raz nie pozwalam mu się zbliżyć.
– Powiedz, zrobiłbyś coś takiego mamie? Nawet pomimo zagrożenia? Zostawiłbyś ją całkowicie świadomie?
– Gdyby od tego zależało jej życie, zdecydowanie tak – odpowiada bez wahania, na co moje brwi wędrują wysoko do góry.
– Mówisz tak tylko dlatego, że mleko już się rozlało i wiesz, że będę musiała go widywać. Chcesz złagodzić tę sytuację, ale nic, co powiesz, nie zmieni faktu, jak wściekła jestem na Prescotta. Nie sprawisz, że ból i żal nagle znikną. Ja nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego. Nie wiem nawet, czy kiedykolwiek będę potrafiła mu wybaczyć. To, co zrobił, było cholernie głupie. Bo skoro teraz mógł wrócić, oznacza, że nigdy nie musiał znikać...
– Nie mógł ot tak wrócić – ojciec przerywa moją tyradę. – Nie dostał zielonego światła, wręcz przeciwnie. Byliśmy temu przeciwni, ale wiadomość o twojej kolejnej próbie spowodowała lawinę wydarzeń. Martinez próbował go powstrzymać, ale ten cholernie uparty dzieciak jak zwykle zrobił to, co chciał i uważał za słuszne, nie zważając na konsekwencje. Myślę, że do tej pory nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo wszystko skomplikował i jakie ryzyko podjął. Jego powrót może wszystko zniszczyć.
Dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa na słowa ojca. Jego wypowiedź spotęgowała uczucie strachu, jakie nosiłam w sercu. To co związane z tą sytuacją napawa mnie lękiem i niepewnością. Niepokój przed nieznanym zaczyna ciążyć mi na duszy niczym dwutonowy głaz.
– Cały Prescott. Nigdy nikogo nie słuchał... – urywam nagle, zastygając w bezruchu.
Potrzebuję kilku sekund, by odpowiednie zapadki wskoczyły na swoje miejsce. Odwracam się powoli w stronę ojca i zawieszam wzrok na jego spokojnej twarzy. Nasze spojrzenia się krzyżują. Wpatruję się w jego brązowe tęczówki, szukając w nich zaprzeczenia, ale nic takiego nie dostrzegam. Przełykam ślinę, przestępując nerwowo z nogi na nogę i jeszcze przez moment się łudzę, że tylko się przesłyszałam. Coś w jego spojrzeniu nagle się zmienia, gdy wreszcie dociera do niego, jak niefortunnie dobrał słowa, przez co zdradził mi to, czego nie powinien.
Nie.
To niemożliwe, nie on, nie człowiek, który miał mnie chronić. Nie człowiek, którego miałam za wzór cnót i uczciwości.
– Coś ty powiedział? – wykrztuszam wreszcie.
W moich oczach wzbierają łzy. Chłód przenika moje ciało na wskroś. Zakładam ramiona pod biustem, usiłując przełknąć ślinę, która smakuje jak papier ścierny.
– Luna...
– Nawet nie próbuj – cedzę, natychmiast mu przerywając. – Nie dowiedziałeś się kilka tygodni temu, prawda? Wiedziałeś od samego początku... – bardziej stwierdzam, niż pytam w nadziei, że zaprzeczy, pokręci głową i mnie wyśmieje, mówiąc, że zwariowałam.
Zaprzecz.
Proszę, powiedz, że się mylę. Tak bardzo chciałabym się mylić.
Niewidzialne ostrze przecina moje serce na wylot, gdy tata nie odpowiada, co jest dla mnie oczywistym potwierdzeniem. Po prostu patrzy na mnie z tym pieprzonym wyrazem skruchy na twarzy. W jego czekoladowych tęczówkach błyska strach, choć widzę w nich także smutek.
– Porozmawiajmy, dobrze? Wytłumaczę ci wszystko, tylko się nie unoś – prosi, kładąc dłoń na moim ramieniu, ale ja od razu wyszarpuję rękę.
Złość i ból wybuchają we mnie z taką mocą, że zaczynam się chwiać. Zaciskam mocno powieki, pozwalając słonym kroplom wydostać się na powierzchnię. Mój oddech przyspiesza gwałtownie, a dłonie drżą. Ułamek sekundy później trzęsę się już cała.
– Nie dotykaj mnie – rozkazuję słabym głosem. – Nawet nie próbuj. – Wyciągam palec, zatrzymując go tym samym w miejscu.
Nagle wszystko staje się dla mnie jasne i klarowne. Jego rozmowa sprzed porwania, gdy mówił mi, że niezależnie, co się wydarzy, ja sobie poradzę. Teraz jego dziwne zachowanie ma sens. On po prostu wiedział, co planuje Prescott z Martinezem. Chciał mnie przygotować na jego odejście, a potem przez wiele miesięcy patrzył, jak jego ukochana córka staje się martwa za życia. Obserwował, jak bardzo cierpię, widział, przez jakie przechodzę piekło, a mimo to nie pisnął nawet słowem, że moje katorgi są kompletnie bezcelowe. Pozwolił mi tonąć w tym mroku. Mój tata. Człowiek, którego miałam za wzór. Moja ostoja.
– Wiem, że czujesz się teraz zdradzona, że cierpisz, ale pozwól mi proszę wyjaśnić...
– Gówno wiesz! – podnoszę głos. – Przez miesiące patrzyłeś, jak zwijam się z bólu, nie umiejąc podnieść się z łóżka. Obserwowałeś, jak cierpię i milczałeś. Zawiodłeś jako ojciec – wykrzykuję. – Kto jeszcze wiedział, co? Mama, a może Liam? Dobrze się, kurwa, bawiliście moim kosztem? – wykrzykuję już zupełnie nie przejmując się tym, czy ktoś mnie usłyszy, czy nie.
– Nie, nie wiedzą. Nikt, poza mną, Vargasem i federalnymi – odpowiada, starając się zachować spokój, ale widzę, że jest wystraszony moim wybuchem i tym, co jakie ta wiadomość będzie miała konsekwencje dla nas wszystkich.
– Cudownie – prycham, wymijając go.
Wpadam do domu, kompletnie ignorując zaciekawione spojrzenie bliźniaków. W korytarzu zderzam się z mamą, która najpewniej szła w naszą stronę, zwabiona odgłosem kłótni, dochodzącej z ogrodu. Tuż za nią kroczy Liam, równie zaciekawiony, co zaniepokojony.
– Co się stało? – pyta mama.
– Wyprowadzam się – rzucam, wchodząc do pokoju.
Wyciągam walizkę i zaczynam chaotycznie pakować do niej rzeczy. Ubrania, bielizna, jakieś kosmetyki.
– Luna, co jest grane? – Liam wyrasta obok, starając się unieruchomić mnie w miejscu, ale wyrywam mu się.
Zgarniam z szafki nocnej jakieś rzeczy, książkę, notes i słuchawki, nadal ignorując bombardujących mnie pytaniami bliskich. W międzyczasie wysyłam Connorowi smsa z prośbą, by po mnie przyjechał. Już po chwili dostaję wiadomość zwrotną, że jest w drodze. Dzięki ci wszechświecie za CJa.
– Leo, co się wydarzyło, dlaczego ona płacze? – wystraszona mama niemal piskliwie krzyczy w stronę ojca. – I przede wszystkim, dlaczego się pakuje?
– Luna – mój brat podejmuje kolejną próbę dotarcia do mnie, ale ponownie go ignoruję.
Wychodzę z pokoju i zatrzaskuję się w łazience, z hukiem zamykając za sobą drzwi. Moi bliscy natychmiast się do nich dobijają, ale ignoruję każde pytanie, każdy krzyk i każde uderzenie w ciemne drewno.
Zaciskam dłonie na krawędzi umywalki, spuszczam głowę i pozwalam, by szloch wyrwał się z mojego gardła. Jestem jednocześnie tak wściekła, że gniew przejmuje nade mną kontrolę, buzując w moich żyłach zamiast krwi, ale czuję również rozdzierające cierpienie, spowodowane zdradą człowieka, którego nie podejrzewałabym o to nawet w najgorszych koszmarach.
Takie sytuacje zawsze bolą najmocniej. I nie muszę z nim rozmawiać, by wiedzieć, jak się będzie tłumaczył. Chcieli mnie chronić, a jakżeby, kurwa, inaczej. Prycham pod nosem, potrząsając głową, bo wciąż nie umiem uwierzyć w to wszystko. Teraz już mam pewność, że to nie jest żadna symulacja, a pierdolony koszmar.
Unoszę głowę i spoglądam na swoje marne odbicie. Czerwona, zapłakana twarz. Opuchnięte oczy, z których sypią się iskry. Szalejące w nich złość, żal, zawód, ból... Przyglądam się sobie i znowu mam wrażenie, jakby wszystkie moje demony ochoczo zaczęły wypełzać, by zacząć mnie kąsać. By pożreć mnie żywcem. Znowu straciłam grunt pod nogami, znowu nie mam czego się złapać.
Jak oni mogli mi to zrobić?
Zaciskam powieki, biorąc głęboki, szarpany wdech. Kilka razy zaciskam i rozprostowuję palce, po czym odkręcam kurek z zimną wodą i obmywam twarz. To na nic, bo łzy wciąż płyną, nie chcąc się zatrzymać. Łapię szczoteczkę, odwracam się i wychodzę z łazienki. Na korytarzu czekają już wszyscy, łącznie z małą Lydią, która z zaciekawieniem przygląda się zaistniałej sytuacji, wtulona w drobne ramiona Leslie.
– Porozmawiamy? – pyta ojciec.
Ignoruję go, wrzucając do walizki jeszcze kilka rzeczy łącznie ze szczoteczką do zębów.
Zaczyna mnie mdlić. Z bólu autentycznie chce mi się rzygać.
– Biorę klucze od mieszkania, które zostawił mi dziadek – zwracam się do mamy. – Tam się zatrzymam – mówię. – Ale przez najbliższe dni chcę być sama. Nie przyjeżdżajcie, nie dzwońcie, nie piszcie. Dajcie mi spokój. Proszę tylko o chwilę, pieprzonego spokoju.
– Ale co się stało, do cholery? – mama unosi się niespodziewanie, coraz mocniej przerażona zaistniałą sytuacją.
Omiata spojrzeniem to mnie, to ojca, a kiedy żadne z nas nic nie mówi, a ja ruszam, ciągnąc za sobą walizkę w stronę wyjścia, mama zastępuje mi drogę.
– Mamo, proszę... – odzywam się słabo, obraz zamazuje mi się coraz bardziej od ilości łez, które uparcie nie chcą przestać płynąć.
Warkot silnika, dobiegający z podwórka daje mi znać, że Connor już na mnie czeka. Ręką odsuwam rodzicielkę na bok, by zeszła mi z drogi, a ona bez wahania się temu poddaje.
– Luna, do cholery, porozmawiajmy jak dorośli ludzie – donośny głos ojca zatrzymuje mnie w otwartych drzwiach. – Zachowujesz się jak...
– Jak kto? – warczę, odwracając się z impetem w jego stronę. – To ty mnie okłamałeś! – wykrzykuję. – Spodziewałabym się tego po każdym, ale na pewno nie po tobie. – Wbijam palec w jego klatkę piersiową. Łzy sprawiają, że ledwo patrzę na oczy. Ból mnie rozrywa, gniew przejmuje kontrolę. – Nie mogę uwierzyć, że zrobiłeś coś tak...
– Uważam, że odrobinę histeryzujesz – wchodzi mi w zdanie, a grymas na mojej twarzy, spowodowany tym, co powiedział, sprawia, że natychmiast żałuje swoich słów.
– Ja histeryzuję? – parskam, starając się wierzchem dłoni otrzeć mokre policzki. – Nie, po prostu po raz pierwszy od dawna stawiam na siebie. Odkąd pamiętam myślę o wszystkich, tylko nie o własnym dobru. Od dzisiaj się to zmieni. Dzisiaj zrobię to, na co mam ochotę i czego potrzebuję. A potrzebuję odpoczynku, spokoju i czasu, by to wszystko przemyśleć. Nie uciekam. Wychodzę, by spróbować naprawić to, co wy zniszczyliście. A ty następnym razem dobrze się zastanów nad podejmowanymi przez siebie decyzjami, bo ta jedna doprowadziła do tego, że nie masz już córki...
Z tymi słowami odwracam się i wychodzę. I jestem w stanie niemal usłyszeć, jak nie tylko moje serce pęka, ale również fundament, na jakim zbudowana była moja rodzina.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro