Rozdział 10
Wybaczcie, że musieliście czekać na rozdział tak długo, ale potrzebowałam tej przerwy. Za wszelkie błędy przepraszam, jednak jest trzecia w nocy ;D. Poprawię je w innym terminie. Miłego czytania.
Ściskam, Lea <3
***
Budzi mnie tępy ból i jakieś głosy, dochodzące do mnie jakby z daleka. Znajduję się między snem, a jawą, gdy mój mózg zaczyna odbierać sygnały od ciała. Nim uchylam powieki, zdaję sobie sprawę, że leżę w łóżku.
Niewiele pamiętam z poprzedniego wieczoru, poza tym, że byłam kompletnie zalana w trupa.
Jedną rękę ułożoną mam wzdłuż ciała, natomiast druga oplata czyjś nagi tors. Moja głowa zaś spoczywa na czyimś ramieniu. Męskim ramieniu. Dokładnie w momencie, w którym wyczuwam zapach białego piżma i mięty, otwieram oczy. Nie wiem ile mija czasu do mojej reakcji. W pierwszej chwili dostrzegam profil Aydena. Nie śpi. Ma otwarte oczy i patrzy w sufit, a jego usta rozciągają się w leniwym uśmiechu, na widok którego moje serce zaczyna bić szybciej. Potem do mnie dociera, że on doskonale zdaje sobie sprawę, iż się obudziłam, ale celowo ani się nie poruszył, ani nie odezwał, najpewniej po to, by mnie nie spłoszyć lub aby przedłużyć tę chwilę, kiedy ja znajduję się w jego objęciach.
– Przecież ona go zapierdoli! – tym razem dokładnie wyłapuję głos Connora, dobiegający zza drzwi.
– Zapierdoli to zapierdoli. Zorganizujemy mu pogrzeb. Tym razem prawdziwy – odpowiada zupełnie niewzruszony Nathaniel.
Wewnętrznie parskam na te słowa, mimo że moja twarz pozostaje niewzruszona.
– To, że zaniósł ją do swojego łóżka i z nią tam został, było ciosem poniżej pasa. Lunie ani trochę się to nie spodoba. – CJ nie daje za wygraną i najprawdopodobniej chce tu wejść, ale Hall skutecznie blokuje mu wejście. – Będzie wściekła, że na to pozwoliliśmy.
– Trudno. Pozwolę jej więc dać mi w mordę, a teraz daj spokój i idź stąd. – Nate zdaje się być coraz bardziej zirytowany. – No dalej, wypad.
Jego nieustępliwość skutkuje, bo już chwilę później słyszymy oddalające się kroki.
Wpatruję się w profil chłopaka, czując jednocześnie przyjemne mrowienie i to pieprzone poczucie, że znajduję się we właściwym miejscu przy właściwej osobie. Ogarnia mnie spokój niemal krystaliczny, który jednak nie trwa zbyt długo.
Zrywam się jak poparzona dokładnie w chwili, gdy mój umysł całkowicie się rozbudza i na sto procent dociera do mnie, gdzie jestem i z kim. Wyskakuję z łóżka, rozglądając się w popłochu. Tak dawno nie byłam w tym pokoju... Jednak nim zdołam pogrążyć się we wspomnieniach i ponieść emocjom, które normalnie towarzyszyłyby temu, zdaję sobie sprawę, że jestem w samej koszulce.
Jego koszulce,
Spoglądam w dół, na swoje nagie nogi i staram się znaleźć jakieś pozytywy w tym, że jednak wciąż mam na tyłku także majtki. Jednak czy to o czymkolwiek przesądza?
– Czy ja... Czy ty. Czy... Czy my? – staram się skonstruować pytanie, ale mój skacowany i zszokowany mózg wcale nie chce współpracować. – Uprawialiśmy seks? – wypalam wprost, wbijając wzrok w rozbawioną twarz Prescotta.
Czuję, jak zaczyna ogarniać mnie irytacja, gdy obserwuję, jak kretyńsko się do mnie szczerzy. Co on sobie w ogóle myśli?
– Jesteś urocza, kiedy się wściekasz – mówi spokojnie, podnosząc się do siadu.
Przymykam oczy, zaciskając palce na skrzydełku nosa.
Jeden. Dwa. Trzy. Liczę w myślach, by nieco się uspokoić. Jeszcze chwila i naprawdę zetrę mu z twarzy ten uśmiech. Zetrę mu go pięścią.
– Wykorzystałeś fakt, że byłam pijana, ty pieprzony dupku? – syczę, robiąc krok w jego stronę, ale nieruchomieję, gdy ten wstaje gwałtownie, doprowadzając nasze klatki piersiowe do bezbolesnego zderzenia. Spogląda na mnie z góry, aż muszę zadrzeć głowę, by móc popatrzeć mu w oczy.
– Naprawdę takie masz o mnie zdanie? – pyta, a coś w jego spojrzeniu nagle się zmienia. – Tak nisko upadłem według ciebie? Uważasz, że przez te szesnaście miesięcy z człowieka, który bez wahania oddałby za ciebie życie, stałem się kimś, kto wykorzysta cię, gdy będziesz kompletnie pijana?
Nie wiem, czy to tylko zagranie psychologiczne, czy moja reakcja rzeczywiście go zabolała, ale i tak robi mi się głupio.
Jego klatka piersiowa unosi się i opada w szybkim tempie, a ja mogłabym przysiąc, że czuję bicie jego serca nawet przez materiał koszulki. Twardo patrzę mu w oczy, choć z jego ciemnych tęczówek zaczynają sypać się iskry. Niesamowite, jak szybko zmienił się jego nastrój.
– Więc dlaczego mam na sobie jedynie twoją koszulkę – pytam, spuszczając z tonu.
– Bo twoje ciuchy wymagały spotkania z pralką. Byłaś zalana w trupa. Właściwie nie kontaktowałaś. Twój żołądek zbuntował się jeszcze na parkingu pod bazą – tłumaczy.
Ukrywam twarz w dłoniach, jęcząc ze wstydu. Jestem idiotką, która nie zna umiaru. I obrzygałam Prescotta.
– Przepraszam – mówię cicho, cofając się o krok.
– Musiałem cię umyć i przebrać i nie będę za to przepraszał. Ale spoko, następnym razem po prostu zawiozę cię pod dom i zostawię na schodach. Leonardo i Laura na pewno się ucieszą – prycha.
Ponownie jęczę. Boże, ale ze mnie kretynka... Może im mam w sobie masę złości do tego człowieka, wciąż noszę w sercu zranienie spowodowane tym, co zrobił, ale w tej chwili jestem mu także wdzięczna. Ponownie uratował mój nawalony tyłek.
– Dziękuję – odzywam się cicho. – Następnego razu nie będzie. Muszę się ogarnąć. Jak przestaniesz za mną jeździć będzie mi łatwiej – mimo wszystko nie umiem powstrzymać się od tej złośliwości.
Ayden parska, kręcąc głową.
– Gdybym za tobą nie pojechał, nie wiadomo, jakby się to skończyło.
– Byłam przecież z chłopakami.
Unosi brew, patrząc na mnie z politowaniem, a ja kolejny raz czuję się jak gówniara, która pierwszy raz dostała w ręce alkohol.
– Byli tak najebani i upaleni, że nie sądzę, że w ogóle się zorientowali, jak zniknęłaś.
Nie komentuję tego, co powiedział. Po prostu odwracam się i zaczynam szukać w szafie czegokolwiek, co mogłoby na mnie pasować. Po chwili znajduję parę szarych dresów, które zostawiłam tu masę czasu temu. Sięgam po pierwszą lepszą bluzę Prescotta i ją również zakładam.
– Dzięki – mówię cicho, krzyżując ręce pod biustem.
Ayden jedynie kiwa głową. Następnie sam sięga po koszulkę, by się ubrać, jednak zanim ją na siebie naciąga, zdołam zauważyć bliznę tuż pod lewą piersią. Jest spora, różowa i wygląda jak blizna po kuli.
Naprawdę go wtedy postrzelili. Wstrzymuję oddech, gdy do mojego umysłu wkrada się wspomnienie tamtej nocy. Nim zdołam jakkolwiek zareagować, czy cokolwiek powiedzieć, Ayden ma na sobie już również bluzę. Przełykam ślinę, gdy chłopak spogląda w niezrozumieniu na mój zszokowany wyraz twarzy.
– Co się stało? – marszczy brwi, podchodząc bliżej.
Uważnie lustruje moją twarz, gdy ja nie odpowiadam.
Potrząsam głową, mrugając kilkakrotnie, po czym sięgam po torebkę, leżącą na biurku i odchrząkuję. Muszę zatrzymać lawinę zalewających mnie trudnych emocji, które pojawiają się od razu, gdy tylko mój umysł ogarniają obrazy z tamtego dnia. Mimo upływu czasu nadal czuję to tak wyraźnie i z taką samą mocą, co wtedy.
– Nie, nic. Nic się nie stało – odpowiadam wreszcie. – Kira jest tutaj? – zmieniam temat.
– Tak. Quentin ją przywiózł. Nathaniel dał znać Liamowi, że tu zostałyście. Idź, zjedz śniadanie, Sol na pewno coś przygotowała, potem Nate odwiezie cię do domu – instruuje mnie chłopak, co ponownie wzbudza we mnie irytację.
– Nie musisz mówić mi, co mam robić – obruszam się.
– Nie mówię ci, co masz robić, ale myślę, że dobre śniadanie po całonocnym piciu dobrze ci zrobi. Nie chcesz go jeść, nie musisz. Odwiezie cię Hall, bo ja muszę tu być, dopóki czerwony łeb kręci się po bazie. To jeszcze nie jest odpowiedni moment, żeby się ujawnić – informuje mnie.
Nie mogę się powstrzymać i parskam. Odpowiedni moment nie istnieje, by oznajmić, że ktoś, kto oficjalnie od szesnastu miesięcy nie żyje, jednak jest cały i zdrowy. Bardziej żywy, niż ja jeszcze kiedykolwiek będę. Do mnie wciąż momentami nie dociera to, co się wydarzyło. Patrzę na Aydena i muszę przekonywać samą siebie, że to nie jest ani żaden sen, ani symulacja, tylko moje pojebane, poplątane życie pełne zwrotów akcji niczym w najlepszym filmie sensacyjnym. Na samą myśl, jak zareagują jego bliscy, matka, mała Zoe, co zadzieje się w ich głowach, gdy nagle stanie przed nimi, oznajmiając, że nigdy nie umarł... Jaka będzie reakcja Liama? Moich rodziców? Kiry? Ta ostatnia pewnie będzie chciała go rozszarpać, jak już minie jej pierwszy szok.
– Nie ma odpowiedniego momentu ani odpowiednich słów na to, by ich na to przygotować. Sfingowałeś własną śmierć i to był cios, którego nie miałeś prawa nam zadać – mówię, nie kryjąc wyrzutu.
Znowu wałkujemy ten sam temat. Lada moment pokłócimy się o to samo, o co kłócimy się odkąd wrócił. Czy ja wciąż mam na to siłę?
– Zrobiłem wszystko, co było konieczne w tamtym momencie. I zrobiłbym to ponownie nie wahając się ani chwili. Bo twoje bezpieczeństwo, twoje i pozostałych osób, które są dla mnie ważne, to mój priorytet. Może masz rację i nie powinienem był wracać, ale mleko już się rozlało. Zaryzykowałem. Wróciłem i doprowadzę tę sprawę do końca. Po rozprawie z prawdziwą przyjemnością będę patrzył, jak każdy z tych skurwysynów dostaje taką karę, na jaką zasłużył.
Przez kilka chwil przyglądam się jego twarzy, kiedy wypowiada te słowa, po czym kolejny raz potrząsam głową. Nie kupuję tego. Totalnie nie kupuję jego tłumaczeń, że chciał nas chronić. Że chciał chronić mnie. Nie wydaje mi się to ani trochę logiczne.
– Wtedy postanowiłeś upozorować własną śmierć i zrobiłeś to, byśmy my byli bezpieczni, bo, jak powiedziałeś, twoje zniknięcie miało spowodować, że nie będą mieli się na kim mścić. Miałeś zacząć nowe życie z nową tożsamością, ale po półtora roku zmieniłeś zdanie i jednak wróciłeś. Czy skoro to zrobiłeś, mam rozumieć, że zagrożenie minęło? Przecież to jest, kurwa, nie logiczne – podnoszę głos, wypowiadając ostatnie słowa.
Ayden patrzy mi w oczy, ale ja nie umiem znieść ciężaru tego spojrzenia, więc odwracam wzrok. Napięcie między nami jest niemal namacalne. Sypią się iskry. Nie tylko z powodu złości i pretensji, które ja do niego żywię. Łączą nas potężne uczucia. To jest fakt, z którym nawet nie zamierzam dyskutować.
Zaczynam przechadzać się po pomieszczeniu. Przykładam chłodną dłoń do czoła, drugą trzymając na wcięciu talii. Złość powolutku przejmuje nade mną kontrolę, więc chyba lepiej będzie nie kontynuować tej rozmowy, a zwyczajnie wyjść i pojechać do domu. Robię kilka kroków w stronę drzwi, zatrzymując się tuż przed nimi, po czym, po sekundach wahania, odwracam się i maszeruję ku szafie i spowrotem. W mojej głowie pojawia się pytanie i już dawno przestałam liczyć, jak wiele razy je sobie zadałam. Czy to na głos, czy jedynie w myślach:
Jakim cudem, to wszystko się aż tak popierdoliło? Przecież miało być dobrze. Miałam dostać swoje szczęśliwe zakończenie. On mi je obiecał. Mieliśmy być razem, ze sobą, dla siebie. Spokój i stabilizacja. Oto, co miałam otrzymać, gdy ten koszmar wreszcie się skończy, a jedyne, co dostałam, to żałoba po człowieku, który nigdy nie umarł i po drugim, za którego śmierć będę obwiniać się już do końca. Miało być pięknie. Spokojnie i pięknie, ale zamiast tego jest złość, poczucie krzywdy i komplikacje, które zaczynają się nawarstwiać.
– Być może nie przemyśleliśmy tego do końca – Ayden wreszcie przerywa niezręczną ciszę. – Działałem pod presją czasu i byłem przerażony, że komuś z was stanie się krzywda. Twoje porwanie jedynie spotęgowało te wszystkie uczucia. Może kilka rzeczy zjebałem, nie będę udawał, że jestem nieomylny. Popełniłem sporo błędów, ale wciąż jedynym, czym się kierowałem, to twoje bezpieczeństwo. Wszyscy, którzy nam zagrażali, są już w więzieniu i czekają na proces. Będziemy walczyć o najwyższy wymiar kary. Zagrożenia nie wyeliminujemy nigdy, ale zrobiliśmy wszystko, by maksymalnie je zminimalizować.
– A co z Ethanem? – pytam.
– Pracujemy nad tym – odpowiada, pocierając nieogolone policzki. – Wyeliminujemy go. Nie trafi do więzienia tylko do piachu – mówi poważnie i wiem, że nie żartuje. Jego spojrzenie mówi jasno, że zamierzają go zabić, gdy tylko trafią na jego trop i go odnajdą, a Martinez nie będzie miał w tej kwestii wiele do gadania. Podejrzewam, że nawet nie zostanie poinformowany o tym, że Ethan został odnaleziony i uśmiercony z zimną krwią.
– Jak bardzo twoja decyzja o powrocie nie spodobała się federalnym? – Spoglądam na niego zmęczonym wzrokiem.
– Bardzo – mówi po prostu. – Ale Hudson się tego spodziewał. Myślę, że ja sam nie wierzyłem, że uda mi się tak po prostu zacząć wszystko od nowa bez sprawdzania, co dzieje się z tobą. Wiem, że to wszystko, co się wydarzyło wydaje ci się nielogiczne, ale w tej kwestii niewiele się od siebie różnimy. Oboje zrobilibyśmy wszystko, by chronić ludzi, których kochamy. Ty przez miesiące pozwalałaś się krzywdzić. Tak bardzo bałaś się, że dobre imię twojej rodziny zostanie zszargane, że godziłaś się na wszystko, co ten skurwiel ci robił. Świadomie oddałaś się w ręce Davidsona, bo myślałaś, że w ten sposób nas ochronisz. Niczym się od siebie nie różnimy, Luna. – powtarza. – Oboje bez wahania poświęcimy nawet własne życie, by najważniejsi dla nas ludzie byli bezpieczni – wyrzuca z siebie niemal na jednym wdechu, wlepiając we mnie parę swoich ciemnych oczu.
Jego spojrzenie jest tak intensywne, że przechodzą mnie ciarki. I oczywiście ma sporo racji, ale w życiu mu tego nie powiem. Nie jest to też odpowiedni moment, by wspomnieć o fakcie, że mój koszmar, zwany również Kevinem Stanfordem, zaczął mnie nachodzić i wypisywać do mnie wiadomości, żebym nie zeznawała przeciwko niemu w sądzie. Nie mam wątpliwości, że jeśli tylko wspomnę o tym Aydenowi, Kevin, w najlepszym przypadku, trafi na intensywną terapię.
Biorę głęboki, szarpany wdech. Jestem tą sytuacją już tak cholernie zmęczona. A fakt, że on stoi tu przede mną, a moje ciało wyrywa się ku niemu, pomimo iż rozum każe uciekać, wcale nie pomaga. Tęskniłam za nim miesiącami. I choć teraz jestem na niego tak bardzo zła i czuję się skrzywdzona w najgorszy sposób, jednocześnie mam ochotę po prostu wtulić się w jego silne, bezpieczne ramiona i zapomnieć o tym, co złe na te kilka ulotnych chwil, Zaznać tej bliskości i poczucia bezpieczeństwa, jakie od zawsze czułam tylko będąc przy nim. Głupie, zdradzieckie ciało. Głupie, zdradzieckie serce.
– Co? – pyta, lustrując moją twarz.
Nasze oczy prowadzą właśnie jakąś dziwną wymianę zdań. Moja zieleń i jego czerń mieszają się ze sobą. Jego ciemne tęczówki jak zwykle dominują moje. Wreszcie się poddaję i odwracam głowę, bo jeszcze chwila i rzucę mu się w ramiona, złakniona jego bliskości.
– Nienawidzę tego, że choć jestem na ciebie wściekła, miękną mi kolana, gdy patrzysz na mnie w taki sposób – zdobywam się na szczerość, za którą pewnie niedługo się znienawidzę.
– To się nazywa miłość, Lu. Nadal mnie kochasz. Masz to uczucie wypisane na całej twarzy w oczach i gestach. Twoje ciało również cię zdradza – mówi z tak ogromną pewnością, co do wypowiadanych przez siebie słów, że natychmiast zaczynam ponownie czuć złość.
– Od miłości do nienawiści jest bardzo cienka granica i ja przekroczyłam ją już jakiś czas temu – odbijam piłeczkę,
Ayden w dwóch krokach niweluje dzielącą nas odległość, po czym bez uprzedzenia pociąga mnie za rękę, a nasze klatki piersiowe zderzają się ze sobą. Mój oddech przyspiesza gwałtownie, gdy chłopak pochyla się tak, że nasze usta dzieli jedynie kilka centymetrów.
– Gówno prawda – mówi twardo. – Emocje przejmują nad tobą kontrolę za każdym razem, gdy znajdujemy się w tym samym pomieszczeniu, Bardzo chcesz mnie znienawidzić, ale ci nie wychodzi.
Wpatrujemy się w siebie intensywnie. Nasze oddechy niemal się ze sobą mieszają. Gniew wpełza pod moją skórę milimetr po milimetrze i mam ogromną potrzebę, by znaleźć się jak najdalej od Prescotta. Potrzebuję przestrzeni. Potrzebuję chwili na wzięcie głębokiego oddechu. Muszę pomyśleć, ale nie jestem w stanie, kiedy on znajduje się tak blisko mnie.
Odpycham go od siebie z impetem, piorunując wzrokiem jego twarz, na której maluje się tak ogromna pewność siebie, że najchętniej zdarłabym mu ją pięścią.
– Nienawiść do ciebie to jedyne słuszne uczucie po tym, co zrobiłeś. Będę je pielęgnować, aż całkowicie zajmie miejsce miłości, która wciąż się we mnie tli. Bo nie zasłużyłeś na nic innego, Prescott. Nie zasłużyłeś na to, żebym cię kochała – wyrzucam z siebie, po czym odwracam się w stronę drzwi.
– Sama nie wierzysz w to, co mówisz – rzuca, a ja na ułamek sekundy zastygam z dłonią nad klamką.
Przymykam powieki i biorę głęboki, kontrolowany wdech, po czym otwieram drzwi i wychodzę, zostawiając chłopaka samego.
Ta rozmowa i tak nie doprowadzi nas do niczego, oprócz ponownego zranienia.
***
Ayden Prescott był człowiekiem, który z łatwością posiadł moje serce. Przez lata kochałam go skrycie, a on w ogóle zdawał się nie zwracać na mnie uwagi. Sprawiał wrażenie jakby nie dostrzegał tego, jak wielkim darzę go uczuciem, choć po czasie dowiedziałam się, że owszem, wiedział. Potem złamał mi serce, wykorzystując moją miłość i wyjechał, a gdy wrócił okazało się, że nie jestem już tą samą Luną, którą zostawił na wzgórzu. Zranioną, zlęknioną, nie mającą pojęcia, co zrobiłam nie tak. Zdał sobie sprawę, że noszę na swoich barkach ciężar równie potężny co ten, który dźwigał on sam. Oboje byliśmy skrzywdzeni i złamani. Oboje przeszliśmy przyspieszony kurs dojrzewania, bo los postanowił odebrać nam nastoletnie lata beztroski. Mnie poprzez wypadek, jemu przez samobójstwo ojca. Ayden Prescott jednak, pomimo wszystko, był jedyną osobą, która była w stanie oswoić moje demony. Tak wiele razy, jak mnie zranił, tak samo mnie uratował. Posklejał moje złamane serce, otoczył opieką rozdartą duszę i uspokoił skołowany umysł. Był wszystkim, czego potrzebowałam. Moim wybawieniem. Moim antidotum na truciznę, która trawiła mnie od środka. Był wszystkim, w co wierzyłam. Jak więc, po tym, co wspólnie przeżyliśmy i po miesiącach w żałobie, która dławiła i dusiła mnie każdego dnia, mam przejść do porządku dziennego dowiedziawszy się, iż jednak żyje? Jak mam mu wybaczyć? Czy jestem w stanie to zrobić? I dlaczego to wszystko jest tak cholernie trudne? Wspomnienia tego, czym byliśmy i czym mogliśmy się stać zżerają mnie każdego dnia, jednocześnie napawając nadzieją. Głuchy ból ogarnia mnie od stóp do głów, gdy tylko pomyślę, że być może straciliśmy wszystko bezpowrotnie i nie zdołamy odzyskać nawet niewielkiej cząstki z tego, co niegdyś nas łączyło.
– Luna, wszystko w porządku? – głos Isabelle wyrywa mnie z zamyślenia.
Przenoszę wzrok z głowy małej Zoe na matkę Aydena i uśmiecham się niemrawo.
– Tak, tak. Zamyśliłam się po prostu – mówię.
Isa upija łyk herbaty ze swojej ulubionej filiżanki i przygląda mi się badawczo.
Sięgam po gumkę i związuję jednego warkocza, po czym rozczesuję drugą połowę włosów małej. Zażyczyła sobie warkocze bokserskie, więc właśnie spełniam jej prośbę.
Od pogrzebu Aydena wizyty w jego domu i czas spędzany z jego mamą i siostrą stały się moją nową rzeczywistością. Gdy byliśmy razem nie miałam zbyt wielu okazji, by się z nimi widywać. Ostatnie miesiące sprawiły, że to nadrobiłam.
Bardzo polubiłam Isabelle. Zoe to mój ukochany promyczek, zawsze nim była, ale nie będę ukrywać, że odkąd dowiedziałam się o tym, że Ayden żyje, spędzenia tu czasu stało się dla mnie trudniejsze. Mam poczucie, że je okłamuję. Doskonale wiem, jak za nim tęsknią. Jeszcze kilka tygodni temu dzieliłyśmy się tę tęsknotę. To nie w porządku, że wciąż nie poznały prawdy i bardzo obawiam się momentu, gdy to się wreszcie stanie. Jak zareagują? Naprawdę cholernie mnie to martwi. Jak wytłumaczyć ośmioletniemu dziecku, że pogrzeb, na którym było, to tylko farsa, a jej brat lada moment ponownie stanie przed nią cały i zdrowy?
– Coś się dzieje, prawda? – pyta kobieta, wciąż uważnie mi się przyglądając.
– Co miałoby się dziać? – odpowiadam pytaniem, jednocześnie kończąc fryzurę dziewczynce.
– Rozmawiałam wczoraj z Hudsonem. Zadzwonił, oznajmiając, że sytuacja jest dynamiczna i powinnam przygotować się na pewną informację, która będzie dla mnie szokiem, jednak będzie to jednocześnie bardzo pozytywne doświadczenie – tłumaczy.
Wzdycham, nie mając pojęcia, gdzie podziać swój wzrok. Staram się nie patrzeć jej w oczy, bo boję się, że ona od razu zda sobie sprawę, że wiem coś, o czym i ona powinna wiedzieć.
– Tak? Być może to coś związane z procesem. Niestety, nic nie wiem. Tata nie rozmawia ze mną na ten temat – kłamię gładko.
– Dlaczego mam wrażenie, że nie mówisz mi prawdy? – Usiłuje zajrzeć mi w oczy, ale ja uparcie nie pozwalam sobie na skrzyżowanie z nią spojrzenia.
Odkładam szczotkę i pudełko z kolorowymi akcesoriami do włosów na szafkę i wstaję, strzepując ze spodni jakieś niewidzialne paprochy.
– Kevin skontaktował się ze mną kilka dni temu – decyduje się wyciągnąć ciężkie działo, żeby przestała drążyć. – Jeszcze nikomu o tym nie powiedziałam.
Isabelle otwiera usta z szoku, po czym podjeżdża bliżej, łapiąc moją dłoń.
– Lu, kochanie, jak to się z tobą skontaktował? – pyta, posyłając mi zatroskane spojrzenie. – Nic ci nie zrobił? Powinnaś od razu poinformować policję, a przynajmniej Leonarda.
– Nic mi nie zrobił. Błagał, żebym nie zeznawała przeciwko niemu w sądzie – wyznaję, cofając się o krok.
Zoe w tym czasie opuszcza pomieszczenie, zapewne by przynieść swoją torbę, bo jedziemy prosto na zajęcia.
– Nie możemy tak tego zostawić. Ten człowiek jest niebezpieczny – Isabelle jest wyraźnie poruszona informacją, jaką jej przekazałam.
Myślę, że gdyby dowiedziała się, co tak naprawdę ukrywam, jej poruszenie zamieniłoby się w histerię.
– Ten człowiek jest przede wszystkim przerażony – mówię, zakładając torbę na ramię – nic mi nie zrobi. Już nie. Już się go nie boję – przekonuję z pewnością.
Kevin Stanford stracił władzę, jaką nade mną miał. Teraz, gdybym tylko chciała, wąchałby kwiatki od spodu. Wiele razy wyobrażałam sobie jak umiera w katuszach i ta wizja była tak niesamowicie kusząca i przyjemna. Jeśli jeszcze raz przekroczy moją granicę i zbliży się do mnie na więcej niż kilka metrów zrobię mu krzywdę i nie będę miała z tego tytułu ani odrobiny wyrzutów sumienia.
– Człowiek, który czuje strach jest o wiele bardziej niebezpieczny niż ten, którym rządzi gniew, Luna. Nigdy, przenigdy nie lekceważ takiej osoby. Zwłaszcza oprawcy, który niegdyś zgotował ci piekło na ziemi. Wiem, co mówię, skarbie. Wiem aż za dobrze – wyznaje, nie umiejąc ukryć emocji w głosie.
– Jestem gotowa. Jedziemy? – Do salonu wchodzi Zoe, uśmiechając się szeroko.
– Tak. Jedziemy. – Kiwam głową, rzucając ostatnie spojrzenie na matkę Aydena. W jej oczach błyszczą łzy.
Wzdycham ciężko, łapiąc dłoń dziewczynki.
– Nie martw się, Isa. Wszystko będzie dobrze. Nic mi nie grozi i obiecuję, że będę na siebie uważać – z tymi słowami odwracam się i razem z Zoe opuszczamy dom Prescottów.
***
Do domu docieram późnym popołudniem. Jestem zmęczona. Zarówno psychicznie jak i fizycznie. Czuję, że potrzebuję resetu. Czegokolwiek, co pozwoli mi choć na chwilę zapomnieć o chaosie, który zapanował ponownie w moim życiu. Aydena nie widziałam od kilku dni. Mam wrażenie, że po naszej ostatniej wymianie zdań postanowił dać mi przestrzeń. I choć to zabrzmi cholernie głupio, tęsknię za tym, że w ostatnich tygodniach ciągle był w pobliżu. Gdzie bym nie pojechała, znajdował się w tuż obok, a od tamtego ranka nie czuję jego obecności. Czy powinno mnie to niepokoić? Nie. A czy niepokoi? Zdecydowanie.
Wchodzę do domu, ściągam buty i ruszam do salonu, gdzie na kanapie siedzi moja mama i dwóch z trzech braci oraz mała Lydia, bawiąca się na podłodze drewnianymi klockami.
– Cześć – mówię, zajmując miejsce na dywanie tuż obok siostrzyczki. – Co oglądacie? – pytam, zerkając na ekran telewizora.
Widzę dziennikarkę z lokalnej telewizji, która biegnie z mikrofonem za prokuratorem rejonowym. Są nieopodal budynku sądu. Marszczę brwi, przyglądając się tej scenie. Wiem, że zatrzymanie Ramireza i kilkorga innych, lokalnych szych wywołało nie lada poruszenie w mieście. Od roku dziennikarze ciągle drążą ten temat, szukając coraz to nowszych sensacji. Pierwsze tygodnie po moim porwaniu i głośnym zatrzymaniu polityka oraz innych, mniej lub bardziej wpływowych ludzi wywołało w San Diego chaos. Boję się, że gdy tylko ruszy proces ten koszmar rozpocznie się od nowa i ponownie pod naszym domem będzie koczować dziesiątki hien z aparatami.
– Jak było na zajęciach? – pyta mama, wciąż jednak nie odrywając wzroku od ekranu telewizora.
– W porządku. Dziewczynki są bezbłędne. Każda z nich ma niesamowite predyspozycje. Co jest grane? – wskazuję głową na odbiornik, jednocześnie podając małej pudełko, do którego ta ochoczo zaczyna wrzucać zabawki.
– Coś się dzieje – mówi Liam. – Coś kombinują albo jest jakiś nowy świadek, w każdym razie będzie ciekawie.
Przełykam nerwowo ślinę, wodząc wzrokiem po bliskich. Naprawdę ciężko wyobrazić mi sobie moment, gdy poznają prawdę.
– Ta dziennikarka mówi, że wie z pewnych źródeł o jakimś świadku nadzwyczajnym, którego kryją federalni, ale prokurator nie chciał puścić pary z ust. Pieprzył coś, że przygotowywali się do tego procesu od lat, więc zdradzenie jej linii obrony byłoby skrajnie głupie, i że wszystkie karty zostaną odkryte za miesiąc, gdy ruszy proces. Czekamy na ojca, żeby coś zdradził. Ja pierdolę, ale emocje – do rozmowy włącza się rozemocjonowany Lincoln, który natychmiast zostaje skarcony przez mamę za słownictwo.
Jakieś pół roku temu włączyła mu się faza na wszelkie sprawy kryminalne i ogólnie prawo samo w sobie. Niewykluczone, że będzie chciał iść w ślady ojca.
– Świadek nadzwyczajny? – powtarzam za nim, starając się z całych sił nie dać po sobie poznać, że cokolwiek wiem, mimo iż przez czujne spojrzenia Liama i mojej matki i tak mam wrażenie, że lada moment mnie rozgryzą.
– Tata nic ci nie powie, bo nie może – Laura sprowadza Lincolna na ziemię, na co ten przewraca oczami. – Zresztą, Lincoln, to nie jest jakiś tani film akcji, tylko prawdziwe życie. I przypominam ci, że twój tata, brat i być może siostra będą brali w tym udział. Nie traktuj tego jak dobrej zabawy i okaż wsparcie i zrozumienie.
Posyła mi uśmiech, na który odpowiadam niemrawym uśmiechem. Nagle do mnie dociera, że ten proces naprawdę rozpocznie się lada moment, a ja mam trzydzieści dni na to, by zdecydować. Na samą myśl mi niedobrze. Czas mija nieubłaganie. Uświadamiam to sobie z pełna mocą, a kiedy pomyślę dodatkowo o Aydenie zaczynam odczuwać ten strach podwójnie. Mój puls przyspiesza gwałtownie, a w gardle rośnie gula.
Wstaję, zmuszając się do uśmiechu, który choć odrobinę będzie przypominał szczery i opuszczam pomieszczenie pod pretekstem wzięcia prysznica po zajęciach i ciężkim dniu z nadzieją, że czujne spojrzenia Laury i Liama nie wyłapią zmiany, jaka we mnie zaszła. W nadziei, że nie zauważą, że na twarzy, oprócz zmęczenia, mam również bezradność, a w oczach strach.
Mijam wejście do mojej sypialni i łazienki i kieruję się przez kuchnię prosto do ogrodu. Zbiegam po schodkach, zatrzymując się tuż przy ogrodzeniu. Zawieszam wzrok na oceanie i odpalam papierosa zupełnie nie dbając w tym momencie o to, że rodzice nienawidzą, gdy palimy. Zwłaszcza w domu. Zaciągam się używką, pozwalając jednej, samotnej łzie spłynąć po moim policzku. Jestem tak cholernie zmęczona.
– Księżniczko? – głos taty wyrywa mnie z zawieszenia.
Rzucam końcówkę papierosa na ziemię i rozdeptuję go butem, a następnie ocieram policzek i odwracam się w kierunku, z którego dobiegł głos.
– Przepraszam – mówię, mając na myśli fajkę. – Wiem, że nie lubicie, gdy palimy na terenie domu.
– Nie lubimy, kiedy w ogóle to robicie – odzywa się bez cienia wyrzutu. – W porządku, nie jestem zły. – Uśmiecha się. – Powiesz mi teraz, co się dzieje?
Patrzy mi prosto w oczy, tymi swoimi czekoladowymi tęczówkami, jakby skanował mnie na wylot. Jakby doskonale znał odpowiedzi na każde pytanie, a jedynie oczekiwał potwierdzenia. – Przecież wiesz, że możesz zwrócić się do mnie ze wszystkim. Cokolwiek to będzie, księżniczko. Zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Bez oceniania – przypomina mi naszą złotą zasadę.
Uśmiecham się, by już po chwili poczuć na skórze kolejną, słoną kroplę.
Jestem taka zmęczona.
– Jak ci powiem, to mi nie uwierzysz – parskam, ocierając policzek.
Tak bardzo potrzebuję teraz wsparcia. Bezpiecznych ramion bliskiej osoby. Zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Chwili zapomnienia. Wytchnienia.
– Spróbuj – zachęca, wykrzywiając wargi do góry.
Odchrząkuję, pocierając skronie.
– A co, gdybym ci powiedziała, że ktoś, o kim myślałeś, że nie żyje, jest cały i zdrowy? – wypalam, nie mając odwagi spojrzeć mu w twarz.
Boję się, że jeśli to zrobię, zobaczę w jego oczach drwinę.
– Księżniczko... – kojący głos Leonarda dodaje mi otuchy.
– Wiem, że to może zabrzmieć absurdalnie, nie myśl sobie, że zwariowałam, ale... – urywam, bo znowu nachodzą mnie wątpliwości.
Ojciec na bank pomyśli, że znowu jarałam zielsko, albo że jestem naćpana.
– Po prostu to z siebie wyrzuć. Obiecuję, że nie będę cię oceniał. Powiedz mi o wszystkim, co leży ci na sercu. Postaram się ci pomóc i zrobię wszystko, żebyś poczuła się zrozumiana. Takie mamy zasady, Lu. Pamiętasz? – Uśmiecha się zachęcająco.
Przymykam powieki, biorąc szarpany wdech. Po chwili ze świstem wypuszczam powietrze z płuc.
Ja pierdolę, jakie to trudne.
Kolejna nieproszona łza spływa w dół, po chwili rozbijając się na ziemi pod moimi stopami.
– To może być dla ciebie szok, pewnie weźmiesz mnie za idiotkę i będziesz chciał wysłać do Sullivana na oddział, ale... Ayden żyje. Ayden Prescott żyje, tato. Upozorował swoją śmierć – wyrzucam z siebie na jednym wdechu.
Dopiero po chwili, gdy czuję coś mokrego we wnętrzu dłoni dociera do mnie, że z nerwów tak mocno zaciskałam pięści, że wbiłam sobie paznokcie w skórę aż do krwi.
Unoszę niepewnie wzrok na ojca, który nic nie odpowiada. Oczekuję zobaczyć na jego twarzy szok, niedowierzanie albo chociaż minę typową dla kogoś, kto uważa, że osoba stojąca przed nią postradała rozum. Zamiast tego wyłapuję spokojne spojrzenie ojca i twarz pozbawioną jakichkolwiek emocji.
Przestępuję nerwowo z nogi na nogę, zaskoczona brakiem reakcji.
– Nic nie powiesz? – pytam.
Patrzę na jego twarz jeszcze kilka chwil nim do mnie dociera. Otwieram usta i wytrzeszczam oczy.
Nie, błagam, to nie może być prawda.
Proszę, nie...
– O. Mój. Boże. – Przykładam dłoń do ust. – Jak mogłeś mi to zrobić?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro