Rozdział 3
Od kilku dni, a dokładniej od tamtego pamiętnego wieczoru w zeszłym tygodniu, ciągle muszę udowadniać samej sobie, że nie znajduję się wcale w symulacji. Łapię się na tym, że wpadam w stan zawieszenia, podczas którego muszę dobrze się zastanowić, czy to, iż istnieję, stoję na dwóch własnych nogach i oddycham, jest prawdą, a nie tylko jakąś alternatywną rzeczywistością gdzieś po drugiej stronie... czegoś.
Mam wrażenie, że zwyczajnie postradałam rozum albo jestem w jakimś Truman Show, wokół mnie są kamery, o których nie mam pojęcia, a miliony ludzi z zapartym tchem śledzi moje losy i obserwuje jak bardzo pojebane mam życie.
– Nie wiem, dlaczego kazał mi po ciebie zadzwonić. – Wzruszam ramionami, przestępując nerwowo z nogi na nogę. – Opowiedziałam mu po prostu, co czuję, o tym, co działo się w przeciągu minionych trzech tygodni. Naprawdę nie mam pojęcia, co znowu wymyślił – dodaję, pocierając skronie.
I choć przyjaciółka zapewniła mnie, że nie ma kompletnie nic przeciwko, żeby tu ze mną przyjść i tak mam dziwną potrzebę się jej wytłumaczyć.
Mój doktorek miewa naprawdę oryginalne pomysły. Zapraszał już na terapię moją matkę i ojca, a także Liama. Więc teraz pewnie przyszedł czas na Kirę.
– Spokojnie, pewnie dowiemy się za moment. – Kira wydaje się być całkowicie rozluźniona. – Zakładam, że opowiedziałaś mu o swoich urojeniach – dorzuca z przekąsem po chwili, wciąż klikając coś na swojej komórce.
Nawet na mnie nie spogląda, jakby dla niej cała ta sytuacja była kompletnie nieistotna. Pokłóciłam się z nią następnego ranka po tamtym wieczorze. Zarówno ona, jak i CJ i Nathaniel uznali, że zwariowałam, gdy powiedziałam im, że mężczyzna, który wyniósł mnie z klubu, miał takie same oczy, jak Ayden. Kira wykrzyczała mi, że przecież byłam nawalona jak działo, co spowodowało, że moja ocena sytuacji była mocno zaburzona i nie myślałam racjonalnie oraz że ciemne oczy ma większość ludzkiej populacji.
Wściekła się na mnie, że kolejny raz udany wieczór zamieniłam w jakiś festiwal bólu, rozpaczy i rozpamiętywania.
Siedzimy teraz obydwie pod gabinetem doktora Sullivana. Ja byłam tutaj już o dziewiątej, na wizycie, którą umówiła mi mama. Oczywiście Matthias zrobił pełne rozeznanie. Laura zdążyła na mnie poskarżyć, że ostatnio trochę zbyt często chodzę na imprezy. Tak więc po naszej porannej rozmowie, po tym, co psychoterapeuta usłyszał od mojej matki, a potem ode mnie, uznał, że mam tu wrócić po południu z Kirą, jeśli ta ma taką możliwość, bo on ma okienko i chętnie porozmawia z nami obydwiema. Ciągle się zastanawiam, co mężczyzna planuje i do czego to zmierza.
– Moje panie, przepraszam za spóźnienie, ale sympozjum się trochę przeciągnęło, mam nadzieję, że mi wybaczycie. – Głos doktora wyrywa nas z zamyślenia.
Sullivan wchodzi nieco zdyszany na korytarz, rzucając nam spojrzenie spod ciemnych oprawek okularów. Zatrzymuje się przed drzwiami do swojego prywatnego gabinetu i uśmiecha się w ten swój charakterystyczny sposób najpierw do mnie, potem do Kiry. Następnie wkłada klucz do zamka i przekręca go.
– Zapraszam – odzywa się, przepuszczając nas przodem.
Ja zajmuję miejsce na przeciwko doktorka przy biurku, natomiast Kira siada na kanapie pod oknem. Mężczyzna klika coś jeszcze na swoim smartfonie, po czym wyciąga notatki i przegląda je przez chwilę. Moment później ściąga okulary, odchyla się na oparcie fotela i spogląda uważnie na moją najlepszą przyjaciółkę, która jak tylko wyczuwa jego czujne spojrzenie, chowa komórkę do torebki, poprawia się i odchrząkuje.
– Poprosiłem, żebyś przyszła tutaj razem z Luną z kilku powodów – zaczyna psychoterapeuta – między innymi dlatego, że to właśnie ty spędzasz z nią najwięcej czasu w ostatnich miesiącach. Znasz ją bardzo dobrze, prawda, Kiro?
– Tak, chyba tak. – Czerwono włosa kiwa głową, nie wiedząc, do czego on zmierza.
Przyglądam się twarzy Matthiasa i zaczynam się domyślać, po co potrzebował Kiry. On ją będzie maglował i prowokował, żeby zobaczyć, jak ja zareaguję na jej odpowiedzi i ewentualne zarzuty.
– Jak wiesz, Luna jakiś czas temu walczyła z uzależnieniem od benzodiazepin – kontynuuje, a Kira spogląda na niego, nie umiejąc ukryć zaskoczenia, że jest aż tak bezpośredni. – Można więc uznać, że jeśli już raz zmagała się z jakimkolwiek uzależnieniem, w tej chwili ma ku temu większe predyspozycje, by uzależnić się od innej substancji psychoaktywnej. Mam rację?
– Ymm, nie wiem, nie znam się... – Kira nerwowo potrząsa głową, rzucając mi przelotne spojrzenie. – Nie jestem lekarzem, studiuję historię sztuki – dodaje po chwili.
– Wiem od Luny, że odkąd sześć tygodni temu opuściła oddział, bardzo często wychodzicie na imprezę, zgadza się? – kolejne pytanie pada z jego ust, więc Kira niepewnie ponownie kiwa głową. – Wiem też, że za każdym razem opuszczacie je pijane. Zwłaszcza Luna. Czy to prawda?
– Nie za każdym razem – moja przyjacióła zaprzecza szybko i serio nie wiem, kogo próbuje oszukać.
Nie było weekendu, żebyśmy nie wróciły do domu zalane w trupa.
Ani trochę nie podoba mi się, do czego zmierza ta rozmowa, ale nauczona doświadczeniem, nie przerywam. W przypadku spotkań z innymi bliskimi mi ludźmi dostawałam srogi opierdol, że mam czekać na swoją kolej i nie przerywać. Tak też, choć zaczynam mocno się irytować, czekam grzecznie, aż nadejdzie mój czas i wreszcie dowiem się, co doktorek znowu wymyślił.
– Ale czy jesteś w stanie z pełnym przekonaniem i całkowicie szczerze powiedzieć, że Luna nie ma problemu z alkoholem? – wypala, co powoduje, że nie tylko Kira wytrzeszcza oczy.
Ja również wlepiam w niego zdziwione spojrzenie, nie umiejąc ukryć wyrzutu na buzi. Przecież ja nie mam żadnego problemu, do cholery!
– Nie. Bo jeśli przyznam, że ona ma problem, zaoram też siebie. Chlejemy po równo, panie doktorze. Czasem nawet wypijam więcej, niż ona. Więc jeśli Luna ma problem z alkoholem, to oznaczałoby, że ja też go mam – tłumaczy Kira, zupełnie poważnie, nie zdając sobie sprawy, jak sprawnie doktorek może użyć jej słowa przeciwko nam obu.
On jest naprawdę cholernie inteligentnym i przebiegłym człowiekiem. No i muszę przyznać, że jest piekielnie dobrym specjalistą.
– Luna. – Przenosi spojrzenie na mnie. – Uważasz, że masz problem, czy nie?
Parskam.
– Oczywiście, że nie mam – odpowiadam szybko, potrząsając głową z absurdu tego pytania.
– W porządku. Skoro tak, bez żadnej trudności podejmiesz wyzwanie, jakie ci rzucę, prawda? – Uśmiecha się ledwie zauważalnie i zaczyna cicho bębnić długopisem o blat.
– Uhm. – Kiwam twierdząco, choć niepewność z jaką ten krótki dźwięk wychodzi z moich ust jest niemalże namacalna.
Jeszcze nie wiem, na co za chwilę się zgodzę, ale wiem, że będę tego żałować.
– Przez kolejne trzy tygodnie nie wypijesz ani kropli alkoholu, zgadzasz się? – wypowiada, a kąciki jego ust się unoszą w triumfalnym uśmiechu.
Widzi moją minę. Obserwuje moją twarz i moje oczy, gdy następuje we mnie proces przyswojenia tego, co właśnie usłyszałam.
Tak bardzo lubię być pijana, rozbrzmiewa w mojej głowie.
Tak bardzo lubię, gdy alkohol otula mój zmęczony mózg, a ja wtedy przestaję cokolwiek czuć.
Niektórzy ludzie muszą udawać, że nic nie czują, bo czują za dużo i to ich przeraża, słowa Nathaniela odbijają się od ścian mojego umysłu, powodując, że przechodzą mnie ciarki.
Ja pierdolę. Kurwa.
Ja nie mam psychy?
– Przyjmuję – wydobywa się z moich ust, zanim zdołam pomyśleć.
Głośny śmiech Kiry sprawia, że odwracam się w jej kierunku, posyłając dziewczynie gniewne spojrzenie.
– Reakcja twojej przyjaciółki jest co najmniej wymowna – komentuje Sullivan.
– Przepraszam – piwnooka szybko unosi dłoń, jakby tym gestem chciała zetrzeć fakt, że właśnie mnie skompromitowała. – Nie śmieję się z tego, że sobie nie poradzisz, czy że przegrasz ten zakład, ja...
– Pogrążasz nas – syczę, gromiąc ją wzrokiem. – Zamknij się.
– Dobrze. Już się zamykam. Już nic nie mówię. – Ukrywa twarz w dłoniach, wciąż usiłując się uspokoić.
– Żeby była jasność, możesz wychodzić na imprezy czy do klubu. Nie możesz jednak wypić tam ani kropli alkoholu. I obydwoje wiemy, że w żaden sposób nie będę mógł zweryfikować tego, czy rzeczywiście nie pijesz. Pozostawiam to jednak twojemu sumieniu. Potraktuj to jako sprawdzian silnej woli i udowodnienie sobie, że rzeczywiście nie masz problemu.
Oh, ale pierdoli. Kiedy przyjdę tutaj za trzy tygodnie, a przegram challenge, zapytana o to, od razu się wysypię. On doskonale wie, kiedy kłamię. Czyta ze mnie, jak z otwartej księgi. Już się do tego przyzwyczaiłam. Jest jedyną osobą, która to potrafi.
Kiedyś miałam w swoim życiu jeszcze jednego człowieka, co umiał samym spojrzeniem zgadnąć, co aktualnie dzieje się w mojej głowie. I jego duch ostatnio coraz częściej mnie nawiedza.
Te oczy.
– W porządku. Podejmuję się – powtarzam.
– Świetnie. – Wyciąga rękę, by uścisnąć nasze dłonie, co robimy już sekundę później.
Będę tego żałować, jak piękne butelki tequili zaczną uśmiechać się do mnie z półek za barem.
– Czy to już koniec naszego spotkania? – pytam.
– Nie. Chciałbym omówić jeszcze raz temat z rana w obecności Kiry. Zgadzasz się na to?
Mam ochotę pokręcić głową na znak, że wcale nie, bo już się przecież z nią o to pokłóciłam, a nie chcę ponownie, ale rezygnuję.
– A co to da, że się nie zgodzę – wzdycham z rezygnacją. – Ona i tak uważa, że mam paranoję – dodaję, spoglądając na lekarza i... – Boże, pan też tak uważa, prawda?
– Nie powiedziałem tego – zaprzecza szybko.
– Nie musiał pan. Widzę to na pana twarzy – mówię z oburzeniem, na co ten parska.
– Kira, a ty co o tym myślisz? – zwraca się do piwnookiej.
Moja przyjaciółka wstaje i zaczyna przechadzać się po gabinecie, bawiąc się bransoletką na nadgarstku. Chwilę nic nie mówi, jakby zastanawiała się nad doborem odpowiednich słów. Dopiero kilka minut później zajmuje miejsce z powrotem pod oknem i wzdycha przeciągle.
– Myślę, że tu nawet nie chodzi o paranoję – zaczyna – a o to, że Luna w każdym potencjalnym facecie szuka Aydena – dodaje ciszej. – Jego cech. Kolor włosów, podobny typ urody, taki sam dołeczek w policzku, jakiś tatuaż przypominający ten, jaki miał Prescott. Kolor oczu...
– To nieprawda! – podnoszę głos, ale Matthias szybko ucisza mnie gestem dłoni.
– Luna, daj jej skończyć, proszę – mówi spokojnie.
– Nie prawda? – prycha Kira. – Interesujesz się tylko tymi mężczyznami, którzy w jakimkolwiek stopniu przypominają ci jego. I to tylko wtedy, gdy jesteś pijana. Wchodzisz z nimi w jakieś krótkie interakcje, a potem uciekasz. Kolejny dzień po takiej akcji jest zazwyczaj tym wyrwanym z życiorysu. Wkurzam się, bo minęło tyle czasu, a ty wciąż sobie nie radzisz. Ilekroć zrobisz dwa kroki do przodu, za moment cofasz się o cztery. A to, co zaczęłaś odwalać w ostatnich dniach, to już w ogóle kabaret. Zoe powiedziała ci o jakimś duchu, a potem ten facet w klubie...
– Ten zamaskowany striptizer? – dopytuje terapeuta, na co czerwonowłosa kiwa głową.
– Nie wiem, dlaczego zabrał ją z tej sceny. Luna jest naprawdę śliczna, więc zakładam, że zwyczajnie mu się spodobała i to, co zrobił, było jakimś impulsem, a ona spojrzała na niego i zemdlała, bo uroiła sobie, że to był jakiś duch Aydena czy coś.
Zaciskam usta w wąską kreskę. Może i byłam pijana, ale tych oczu nie pomyliłabym z żadnymi innymi. Wiem, że to nie jest możliwe, że Ayden żyje, ale istnieje jakiś człowiek, który ma takie oczy, jak on. Miałam prawo tak zareagować. Gdyby ona była na moim miejscu, również nie przeszłaby obok czegoś takiego obojętnie. Nie rozumiem jej oburzenia. Nie rozumiem oburzenia ani jej ani Nathaniela.
– Wiesz, że jesteś niesprawiedliwa! – unoszę się.
– Słuchaj, to ty widzisz duchy, nie my – mówi z przekąsem. – Panie doktorze, ma pan jeszcze jakieś wolne miejsca na oddziale, bo skoro ona widzi zmarłych, może powinna tam wrócić? – prycha, bez krzty wesołości.
Usta terapeuty drgają w nieznacznym uśmiechu. Pociera skroń palcem i wzdycha, podczas gdy ja zabijam wzrokiem moją najlepszą przyjaciółkę.
– Uważasz, że zwariowałam? – Podnoszę się z miejsca i staję przy oknie, spoglądając na spokojną ulicę przedmieść San Diego. – Więc co według ciebie powinnam zrobić, co?
– Żyć! – Kira też się unosi. – Powinnaś zacząć żyć, do cholery! Przestać roztrząsać przeszłość. Wszyscy wiemy, że straciłaś kogoś, kogo bardzo kochałaś. Wiemy, jak wiele przeszłaś, ale już dosyć, Luna. Już wystarczy, błagam. Weź się w garść. Chwyć dłoń, którą tylu ludzi do ciebie wyciąga i rusz do przodu. Zanim pogrążysz się na tyle i na tyle utoniesz w tym mroku, że spóbujesz znowu odejść z tego świata, tyle że tym razem ci się uda. I wtedy nie tylko twoje serce przestanie bić...
Dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa na słowa przyjaciółki. Najgorsze jest to, iż ja naprawdę zdaję sobie sprawę, że ona ma sporo racji. Wszyscy ją mają, ale ja zupełnie nie wiem, co z tą racją zrobić. Radzę sobie najlepiej, jak potrafię. Robię co mogę, ale to tak cholernie trudne.
– Czy wyście się przeciwko mnie wszyscy zmówili? – pytam, odwracając się z impetem w jej stronę. – Postawiliście sobie za cel przypomnieć mi, jak bardzo was skrzywdziłam i że tyle dla mnie poświęciliście? Wiesz co, Ki? Czasem żałuję, że mi się jednak nie udało – wyrzucam z siebie, po czym biorę swoje rzeczy i wychodzę, trzaskając drzwiami.
Słyszę, że zarówno terapeuta jak i moja przyjacióła wołają za mną. Wiem też, że tym razem to ja jestem cholernie niesprawiedliwa, ale nie dbam o to. Wychodzę, bo wiem, że jeśli bym tam została, ta dyskusja potoczyłaby się o wiele gorzej.
Muszę ochłonąć.
***
– Wychodzisz? – pyta mama, stając w otwartych drzwiach mojego pokoju.
Spoglądam na nią w odbiciu lustra, w którym właśnie się przeglądam i kiwam głową.
– Tak, ale zanim zaczniesz panikować, to tylko kawa. Z CJ'em. – Kładę nacisk na imię przyjaciela.
Rodzice zdążyli dobrze poznać całą rodzinę. Valentina wciąż jest w szczęśliwym związku z moim bratem, toteż z oczywistych względów poznali Ismaela i Mirasol. Sol i Laura bardzo się polubiły. CJ, Nate i Colin również są w naszym domu częstymi gośćmi, rodzice traktują ich już właściwie jak swoich przyszywanych synów. Nigdy nie sądziłam, że to wszystko tak się potoczy, ale bardzo mnie to cieszy. Jestem wdzięczna ojcu, że pomimo ich mrocznej przeszłości i faktu, że bawili się w nie do końca legalne rzeczy, on ich nie skreślił i traktuje całkowicie normalnie.
Przyglądam się swojemu odbiciu bardzo uważnie. Kevin doszczętnie zniszczył moje poczucie własnej wartości. Wciąż miewam problemy z tym, żeby spojrzeć na siebie przychylnym okiem. Dzisiaj chyba się sobie podobam, choć nadal mam ochotę ściąć włosy. Sięgają mi już niemal pasa, a ja zdałam sobie sprawę, że coraz częściej spinam je w koka, bo zwyczajnie mi przeszkadzają. Teraz nie było inaczej. Upięłam je luźno na czubku głowy, wypuszczając jedynie dwa, naturalnie pofalowane kosmyki tuż przy twarzy. Zrobiłam bardzo delikatny makijaż. Podkreśliłam spojrzenie, ogarnęłam brwi i nałożyłam odrobinę korektora pod oczy oraz różu na policzki.
Nie chciałam się stroić, bo to w końcu tylko kawa, a nie żadna randka. Postawiłam więc na wygodne spodnie, czarną, luźną koszulkę i jeansową katanę.
– To randka? – pyta mama, uśmiechając się ledwie zauważalnie, jakby właśnie czytała mi w myślach.
Wzdrygam się na sam dźwięk tego słowa. Wyłapuję jej spojrzenie w lustrze, kręcąc głową z politowaniem.
– Nie. To zwyczajne wyjście na kawę i ciastko. Przyjaźnimy się – zaprzeczam.
Czyżby?
– Nie odniosłam wrażenia, jakbyście się tylko przyjaźnili – moja rodzicielka akcentuje ostatnie słowa. – A już na pewno nie CJ. Widziałam jak na ciebie patrzył podczas twojej urodzinowej kolacji. – Znowu głupio się uśmiecha.
Przewracam oczami. Przecież gdybym mu się rzeczywiście podobała, gdyby coś do mnie miał, czułabym to, prawda? Wiedziałabym. Kobiety chyba czują takie rzeczy?
– Co u Vanessy? – Odwracam się w stronę kobiety, jednocześnie pociągając usta błyszczykiem. Muszę zmienić temat, a mama od kilku dni nie zdawała mi raportu.
Wrzucam do torebki komórkę i inne drobne rzeczy.
– Badania wykazały, że Vanessa nie jest chora na żadną chorobę neurologiczną ani metaboliczną. Nie ma też żadnej innej choroby przewlekłej. Jej wyniki badań są w normie, poza jakimiś mało znaczącymi niedoborami. Ułożyliśmy jej wstępny plan terapeutyczny. Robimy małe postępy. Na razie wciąż jednak się jej uczymy, próbujemy zrozumieć mechanizmy, jakie zaszły w jej głowie – tłumaczy.
– Kiedy będę mogła ją odwiedzić? – pytam, krzyżując z nią spojrzenie.
Mama odpycha się od futryny i rusza za mną do holu, gdzie kucam, żeby założyć trampki.
– Nie sądzę, by to był dobry pomysł w najbliższym czasie – odpowiada wzdychając. – Nessa powinna mieć teraz jak najmniej bodźców zewnętrznych. Postanowiliśmy, że na razie będzie widywać jedynie trzy osoby. Wyciągnięcie człowieka z tak głębokiego stuporu jest bardzo ciężkie, Lu. Ale mogę cię zapewnić, że robimy, co w naszej mocy – przekonuje mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu, które lekko ściska, uśmiechając się pokrzepiająco.
Mama doskonale wie, jakie to dla mnie ważne. Nie tylko ze względu na wyrzuty sumienia, które wciąż gdzieś się we mnie odzywają, choć to przecież nie moja wina, że Ayden spotkał się wtedy ze mną, a nie z nią. Jest to dla mnie ważne głównie przez wzgląd właśnie na niego. Żeby mógł być spokojny, tam, po drugiej stronie. Żeby wiedział, że choć jemu się nie udało, ja zrobiłam wszystko, by Quentin odzyskał siostrę.
– Dziękuję. – Przytulam ją. – Jesteś najlepszą mamą na świecie.
Mama odwzajemnia uścisk. Po kilku chwilach odsuwa mnie od siebie na odległość ramion i zagląda swoimi zielonymi oczami wprost w moje, identyczne.
Już mam ją ponaglić, żeby wyrzuciła z siebie to, co właśnie chodzi jej po głowie, bo doskonale widzę, że chce coś powiedzieć, ale Laura mnie uprzedza:
– Czy jak wrócisz, porozmawiamy o tym, co wydarzyło się dzisiaj w gabinecie Matthiasa?
Ponownie przewracam oczami, wzdychając z irytacją.
– Kira ma za długi język – komentuję, ruszając ku drzwiom.
– To nie ona do mnie dzwoniła. – Słowa mamy powodują, że zatrzymuję się z dłonią zawieszoną nad klamką.
– Sullivan ci się na mnie poskarżył? – prycham z niedowierzaniem, przechylając głowę, by na nią spojrzeć.
Nie wierzę.
– Luna... – Mama potrząsa głową z rezygnacją, jakby nie miała już do mnie za grosz siły i cierpliwości. – Matthias powiedział mi dzisiaj, że całkiem prawdopodobne, że okażesz się jego największą porażką w dotychczasowej karierze. Powoli kończą mu się pomysły. Powiedział, że czasem odnosi wrażenie, że jesteś niereformowalna – wzdycha.
– To chyba nie jest zgodne z etyką lekarską, co? – zastanawiam się. – I nie zmienia tego nawet fakt, że jesteście przyjaciółmi.
– Luna, musisz zrozumieć, że jeśli on zadzwonił do mnie w tej sprawie, nie jest dobrze. – Zmartwienie w jej głosie powoduje, że na moje ciało wypełza gęsia skórka. – Matthias jest specjalistą od spraw beznadziejnych, to jeden z najlepszych specjalistów w kraju, on...
– Widocznie jestem takim właśnie przypadkiem – przerywam jej. – Na tyle beznadziejnym, że nawet cudotwórca Sullivan nie jest w stanie sobie poradzić. Widocznie mnie nie da się naprawić – dodaję, naciskając klamkę.
Opuszczam dom z poziomem irytacji wystrzelonym w kosmos. CJ już na mnie czeka. Wsiadam do samochodu nie tylko wkurzona wymianą zdań z mamą, ale również z poczuciem, że być może naprawdę mnie nie da się już pomóc.
***
– Jesteś dzisiaj jakaś nieobecna – ciepły głos mojego towarzysza ściąga mnie z powrotem do uroczej kawiarenki, w której aktualnie się znajdujemy.
Unoszę wzrok znad ciasta wiśniowego, którego nawet nie tknęłam i spoglądam w jasnozielone oczy CJa. Są naprawdę ładne.
– Przepraszam, ja... – przerywam, wzdychając. – Pokłóciłam się z mamą przed wyjściem – decyduję się na szczerość, bo nie widzę sensu, by brnąć w jakieś półprawdy.
Connor to naprawdę fajny i dobry facet. Stara się o mnie dbać. Gdy spędzamy razem czas, świetnie się bawię i lubię jego towarzystwo. Dlaczego miałabym mu szczerze nie odpowiedzieć? On i Nathaniel byli dla mnie naprawdę ogromnym wsparciem po śmierci Aydena.
– Chcesz mi o tym opowiedzieć? – Uśmiecha się łagodnie, zniżając głos. – Mamy dużo czasu. Chętnie cię wysłucham – mówi.
Również się uśmiecham, rozluźniając nieco.
– Nie, chyba nie ma o czym, tak właściwie. – Wzruszam ramionami. – Jest po prostu nadopiekuńcza, bardzo się zamartwia i czasem przez to za bardzo wtrąca.
– Trudno się dziwić – komentuje. – W końcu jesteś prawdziwym skarbem, który naprawdę wiele przeszedł. To zrozumiałe, że się martwi. Wszyscy się martwimy – mówi, a ja czuję, jak ciepło rozchodzi się po moim ciele. – Jesteś dla nas bardzo ważna. Dla mnie jesteś.
CJ jest naprawdę dobrym facetem. I właśnie patrzy na mnie tak, jakby chciał, żebym ja była też jego skarbem. Niemal od razu, gdy to do mnie dociera, odchrząkuję, poprawiając się na krześle. Cholera, czy to możliwe, że ja serio mu się podobam? Mogłam tego nie zauważyć?
– Dziękuję – mówię cicho. – To bardzo miłe.
Chłopak wciąż nie spuszcza ze mnie czujnego spojrzenia swoich jasnych oczu. I byłabym naprawdę głupia, gdybym zaprzeczała, że jest zdecydowanie powiewem świeżości w moim zatęchłym życiu. Jest kimś, kto próbuje odbudować moje poczucie własnej wartości i powoduje, że czuję się wyjątkowa i potrzebna.
– Czasami, gdy spędzam z tobą czas, wydajesz się być bardzo odległa, jakby niedostępna. Sprawiasz wrażenie, jakbyś była daleko stąd – wyznaje znienacka. – A ja chciałbym wtedy do ciebie dotrzeć, ale nie wiem jak.
Ponownie zawieszam na nim spojrzenie, uśmiechając się smutno.
– Może dlatego, że przez ostatnie lata zbyt wiele razy upadłam i nie potrafiłam się podnieść, jednak wciąż uparcie trzymałam nadzieję za rękę, wierząc, że to coś da, ale odebrano mi nawet ją. Może właśnie dlatego sprawiam wrażenie, jakbym momentami była tu tylko ciałem – odpowiadam, całkowicie szczerze, w pewien sposób obnażając się.
– Wciąż za nim tęsknisz, prawda? – bardziej stwierdza niż pyta, przykrywając moją dłoń swoją, a ja mnie nagle zalewa jakieś dziwne uczucie, więc się odsuwam.
– Był ogromną częścią mojego życia – odpowiadam cicho. – Część mojego serca nigdy nie przestanie za nim tęsknić.
CJ kiwa głową na znak, że rozumie, po czym bez słowa wstaje, zostawiając na stole banknot. To jego kolejny plus. Wie, kiedy skończyć temat, bo stał się dla mnie zbyt trudny.
Biorę torebkę, wstaję i chwytam wyciągnięte ramię chłopaka, wsuwając pod nie rękę, po czym opuszczamy lokal. Ruszamy alejką w stronę parkingu, gdzie Connor zaparkował swojego jeepa. Noc jest ciepła, bezchmurna. Idealna na spacer. Po kilku chwilach stoimy już koło samochodu, a ja czuję, że atmosfera między nami wciąż jest odrobinę napięta przez fakt, że z luźnych rozmów o kinie, przeszliśmy na poważne i bolesne tematy.
Robię kilka kroków w bok i zerkam na przednie prawe koło, potem obchodzę auto i rzucam okiem na lewe, cmokając i wzdychając. CJ obserwuje moje poczynania ze zmarszczonymi brwiami, a kiedy pochylam się, by zerknąć jeszcze pod samochód już nie wytrzymuje i wreszcie pyta:
– Mogę wiedzieć, co robisz? Zgubiłaś coś?
Podnoszę się, spoglądając na niego z bardzo poważną miną.
– Ty widziałeś, że wycieka ci płyn od kierunkowskazów? – wypalam, wskazując na maskę.
Chłopak wytrzeszcza oczy, w zdziwieniu otwierając i zamykając usta. Patrzy to na mnie, to na samochód i zaczyna drapać się po swojej prawie łysej głowie, jakby się zastanawiał, jak zareagować.
– Płyn do kierunkowskazów? Wycieka? Znaczy... co? – pyta, a moment później wybucha tak głośnym śmiechem, że sama nie wytrzymuję i zaczynam się śmiać.
Chciałam tylko rozładować napięcie i najwyraźniej mi się to udało. Wiedziałam, że głupi, suchy żart jest w stanie rozluźnić atmosferę.
– Cholerka, a już myślałam, że uda mi się cię wkręcić. – Robię kwaśną minę, zakładając ramiona pod biustem, jak jakaś obrażona nastolatka, wciąż jednak w żartobliwym tonie.
– Nie no, Luna, musiałbym być naprawdę debilem – śmieje się.
Uspokajamy się dopiero po kilku minutach. CJ odchrząkuje, wlepiając we mnie parę swoich jasno zielonych oczu. Uśmiech nie schodzi mu z twarzy. I gdy patrzy mi prosto w oczy odrobinę za długo, znowu wyczuwam napięcie, ale jest ono innego rodzaju. Przestępuję z nogi na nogę, ale nie umiem odwrócić głowy. Wyraz jego twarzy i spojrzenie zdają się mnie paraliżować.
Moment później dzieje się coś, czego podskórnie się spodziewałam. CJ robi krok w moją stronę, całkowicie niwelując dzielącą nas odległość, zbliża twarz ku mojej, a następnie, nim zdążę w jakikolwiek sposób zareagować albo choć zastanowić się nad tym, co tak właściwie się dzieje, jego usta łączą się z moimi.
On przymyka powieki, podczas gdy ja szeroko otwieram swoje. Chłopak pogłębia pocałunek, a ja poddaję się temu, choć całe moje ciało spina się w proteście. Jego wargi są miękkie, nienachalne. Sam pocałunek jest delikatny i zmysłowy. Oddaję go, choć coś we mnie zaczyna krzyczeć, że to kurewsko niewłaściwe. Dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa, ale nie ma on nic wspólnego z pozytywnymi odczuciami. Chciałabym przyznać, że to, co właśnie się dzieje mi się podoba. Bardzo chciałabym przyznać, że czuję też przyjemne mrowienie, które powinno towarzyszyć, gdy dwoje ludzi łączy swoje usta w namiętnym pocałunku, ale ja nie czuję kompletnie nic. Nic poza tym, że nie powinnam tego robić i właśnie popełniłam błąd.
– Ja... – wysapuję, odpychając od siebie chłopaka. – Ja... Nie mogę... Ja – jąkam się potrząsając głową.
– Luna, przepraszam, ja... – Łapie moją dłoń, ale szybko ją wyrywam.
– Muszę już iść – wyrzucam, po czym odwracam się i puszczam biegiem przed siebie.
Serce w mojej piersi dudni jak oszalałe, gdy pędzę chodnikiem, nie oglądając się za siebie. W mojej głowie kotłuje się właśnie tysiące myśli, a ja nie wiem, której się złapać, by utrzymać się na powierzchni, bo mam wrażenie, że lada moment runę w dół. Nie wiem, co czuję, ale chyba jednocześnie wszystko i nic. Jestem pusta i pełna. Zimna i ciepła. Rozemocjonowana i całkowicie wypruta z uczuć.
Ja pierdolę.
Zatrzymuję się gdzieś w okolicy Western Hills. Kładę dłonie na kolanach i oddycham szybko, usiłując wyrównać oddech i pozbyć się pieczenia z płuc. Co to miało być? Co myśmy zrobili? Przecież to wszystko zepsuje. Naszą przyjaźń? Co ja zrobiłam?
Gorączkowe myśli napływają do mojego umysłu niczym rozgrzana lawa, siejąc spustoszenie. Gdy wreszcie udaje mi się nieco spowolnić bicie serca i uspokoić oddech, prostuję się, jednocześnie zastanawiając, co mam właściwie teraz zrobić.
Już mam się odwrócić, żeby ruszyć w kierunku postoju taksówek z nadzieją, że w drodze do domu mnie oświeci i coś wpadnie do mojego głupiego łba, ktoś kładzie rękę na moim ramieniu. I jestem tym dotykiem tak zaskoczona, że chwytam tę rękę w obie dłonie, pociągając z całych sił i przerzucam sobie tego ktosia przez ramię, a ten z całym impetem upada na kostkę brukową pod moimi stopami.
– Kim jesteś i czego chcesz? – cedzę, przybierając pozycję obronną, będąc w stuprocentowej gotowości, by się bronić.
Chłopaki i Valentina znakomicie mnie ku temu wyszkolili.
Mężczyzna w czapce mocno naciągniętej na oczy nie odpowiada. Widzę jednak, jak gwałtownie unosi się i opada jego klatka piersiowa. Spod nakrycia głowy wystają jasne kosmyki.
– Nie chciałem cię wystraszyć – słyszę i zamieram.
Cała sztywnieję, gdy do moich uszu i mózgu dociera ten głos. Głos człowieka, który zniszczył mi życie.
Nie, to się nie dzieje.
– Kevin? – wykrztuszam, cofając się o krok.
Blondyn wreszcie unosi na mnie wzrok, a ja w słabym świetle ulicznych latarni widzę zarys jego twarzy. I nawet pomimo panującego półmroku dostrzegam, że wygląda jak kompletny wrak człowieka.
– Luna – mówi cicho. – Luna, ja cię za wszystko przepraszam.
Parskam. To są, kurwa, jakieś żarty. To sen, koszmar, a ja się za chwilę obudzę.
– To jest jakiś żart? – pytam, robiąc kolejny krok w tył, podczas gdy Kevin zaczyna się podnosić.
– Żałuję tego, co ci zrobiłem – odzywa się płaczliwym tonem, a gdy spoglądam znowu na jego twarz orientuję się, że typ rzeczywiście płacze.
Ja pierdolę, to na bank jest sen.
– Wypierdalaj stąd – cedzę przez zaciśnięte zęby. – Wypierdalaj, zanim zacznę krzyczeć. Miałeś nie zbliżać się ani do mnie, ani do tego miasta. Miałeś zniknąć z mojego życia, a ty znowu tu jesteś i w dodatku śledziłeś mnie. Chcesz umrzeć, Stanford? Życie ci niemiłe? Czy nie dość już zła wyrządziłeś? – wyrzucam z siebie na jednym wdechu, wciąż nie wierząc, że on tutaj jest.
– Luna – wykrzykuje błagalnie, upadając na kolana tuż pod moimi stopami.
Pisk zaskoczenia i przerażenia jednocześnie wydostaje się z mojego gardła, gdy psychopata oplata rękami moje nogi i zaczyna głośno szlochać.
– Puść mnie! – Próbuję się wyrwać, ale on trzyma mnie mocno.
Wytrzeszczam oczy, a mój puls przyspiesza gwałtownie, gdy Kevin przytula głowę do moich ud, jak mantrę powtarzając przeprosiny.
To się nie dzieje. Jestem w matrixie.
– Błagam, nie zeznawaj przeciwko mnie w sądzie. Nie niszcz mi życia. Już wystarczająco nisko upadłem. Jesteśmy kwita, błagam. Nie zeznawaj – wyrzuca z siebie z prędkością karabinu maszynowego, a ja czuję, jak złość zaczyna przebijać się przez zaskoczenie, a gniew powolutku przejmuje nade mną kontrolę.
Nie wytrzymuję. Łapię blondyna obiema dłońmi za głowę, a następnie z całych sił wyrywam się z jego uścisku, posyłając mu cios z kolana prosto w szczękę, poprawiając prawym sierpowym. Chłopak upada na plecy prosto na twardy bruk, chwytając się z nos, z którego tryska krew.
– Nie zbliżaj się do mnie nigdy więcej. Następnym razem cię zabiję. – Spluwam na niego, po czym szybkim krokiem ruszam na postój taksówek, by w kolejnej chwili być już w drodze na bazę.
Potrzebuję przyjaciela. Potrzebuję Nathaniela, bo zdecydowanie za dużo się dzisiaj wydarzyło, a do Kiry zadzwonić nie mogę, bo jest na mnie wściekła.
Wyciągam komórkę i wybieram numer Halla, ale w słuchawce odzywa się poczta głosowa. Wzdycham, chowając smartfon z powrotem do torebki. Na pewno jest na bazie, ale pewnie padła mu bateria.
Przykładam czoło do zimnej szyby i wreszcie pozwalam sobie na płacz. Emocje zalewają mnie od cebulek włosów, aż po koniuszki palców u stóp. Uzbierało się tego we mnie zdecydowanie za dużo i liczę na to, że wraz z łzami opuści mnie napięcie i poczucie kompletnej beznadziei.
Miałam nadzieję już nigdy więcej nie spotkać tego człowieka. Jak on śmie? Tak wiele razy przez niego umierałam. Jak on śmie po tym wszystkim wracać do San Diego, śledzić mnie i błagać, bym nie zeznawała przeciwko niemu w sądzie. Przecież to jakiś kiepski żart. Płaczę wciąż, gdy wysiadam z taksówki nieopodal budynku bazy. Cała się trzęsę, gdy pokonuję kolejne metry, a następnie wchodzę wejściem od strony plaży. Docieram do żelaznych drzwi, gdzie wpisuję kod. Łzy spływają ciurkiem po moich policzkach, a ja nie umiem już tego kontrolować. Po prostu pozwalam im płynąć.
Docieram do kolejnych drzwi, ponownie otwieram je kodem i wchodzę na niższy poziom. Następnie kolejne drzwi i korytarz, potem jeszcze jeden. Marzę już tylko o tym, by wtulić się w ramiona przyjaciela, wyznać mu, co czuję i co się wydarzyło, i płakać do rana. Wreszcie docieram na poziom, gdzie znajduje się salon, przez który muszę przejść, by dotrzeć do pokoi i mam szczerą nadzieję, że nie natknę się ani na Connora, ani na nikogo innego, kto nie jestem Nathanielem i będzie zadawać pytania, na które nie chcę odpowiadać.
Jest naprawdę bardzo późno. W budynku panuje niemal przerażająca cisza. I nie wiem, co mną kieruje, że zamiast w stronę pokoju dziennego, ja skręcam w prawo. Może to intuicja albo jakiś inny rodzaj przyciągania, ale moje nogi zdają się same nieść mnie w tamtą stronę.
Ocieram mokre policzki, bo z napięcia, które właśnie ogarnęło całe moje ciało, już nawet przestałam płakać. Moja skóra obsypuje się gęsią skórką, gdy najciszej, jak tylko jestem w stanie, schodzę po czterech stopniach i staję w niewielkim korytarzu tuż nieopodal gabinetu Delgado. Drzwi są uchylone. Słaby snop światła przedziera się przez szczelinę i pada na korytarz, natomiast jarzeniówka nad moją głową zaczyna migać, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk, gdy robię kolejny, bezszelestny krok w stronę pomieszczenia.
Czuję coś dziwnego. Coś, czego nie umiem nazwać. Moje ręce zaczynają drżeć, oddech przyspiesza, a serce zrywa się w szaleńczym galopie, jakby rwało się do przodu z jakiegoś konkretnego powodu. Nie wiem, co się dzieje z moim ciałem, ale mam wrażenie, że ono właśnie zaczęło żyć własnym życiem.
– Jestem na ciebie kurewsko wściekły – słyszę głos Ismaela. – Można było to rozegrać inaczej – dodaje.
Dlaczego wciąż tutaj stoję? Powinnam czuć się źle z tym, że naruszam czyjąś prywatność podsłuchując, ale to jest silniejsze ode mnie. Intuicja nie bez powodu mnie tutaj zaprowadziła.
– Nie dało się, wierz mi – odzywa się drugi głos, na dźwięk którego mój żołądek wykonuje potrójne salto, wywołując mdłości.
To niemożliwe.
– Mogłeś mnie wprowadzić – Delgado podnosi nieco głos, a ja z walącym sercem robię kolejne dwa kroki w przód, stając tuż przy wejściu.
– Nie mogłem – odpowiada drugi głos.
To nie jest ani trochę, kurwa, śmieszne.
Do moich drżących dłoni dołącza ciało i teraz trzęsę się już cała. Jest mi cholernie niedobrze i mam ochotę wbić sobie coś w skórę, żeby mieć pewność, że to jawa, a nie sen.
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.
To jakaś pierdolona symulacja, ktoś zaraz wyskoczy z kamerami i wykrzyczy mamy cię.
Kolejna wymiana zdań dociera do moich uszu. Przymykam oczy, kładąc dłoń na klatce piersiowej, bo mam wrażenie, że właśnie ktoś położył mi na niej dwutonowy głaz.
– To nie jest ani trochę zabawne – mówię do siebie, niemal bezgłośnie.
Ani trochę zabawne.
Jeden. Dwa. Trzy. Liczę w myślach, a w kolejnej chwili chwytam za klamkę, otwieram drzwi i wchodzę do środka. Zszokowane i lekko przerażone spojrzenie Delgado spotyka się z moim. Patrzę mu w oczy, bo wiem, że jeśli spojrzę w lewo, wszystko w co wierzyłam legnie w gruzach.
To symulacja.
Biorę bardzo głęboki, szarpany wdech, czując jednocześnie, że piekące łzy znowu zbierają się pod moimi powiekami.
Niedobrze mi.
– Luna... – głos Ismaela dociera do mnie jakby spod wody, gdy do bólu powoli, niemal jakby w zwolnionym tempie odwracam głowę, by spojrzeć na postać stojącą w rogu pomieszczenia.
To nie jest zabawne, do kurwy. Dlaczego ktoś mi to robi? Dlaczego właśnie patrzę na ducha? Dlaczego mam przed sobą człowieka, który zginął szesnaście miesięcy temu, zabierając do grobu kawałek mojego serca i duszę?
– To nie jest śmieszne – odzywam się słabo, kładąc wolną dłoń na szyi.
Potrząsam głową, usiłując złapać oddech. Para ciemnych oczu przyciąga moje zielone tęczówki jak pieprzony magnes. Krzyżuję spojrzenie z człowiekiem, który powinien być martwy, a cały mój świat staje w ogniu. Moje serce płonie. Duszę pochłaniają płomienie. To tylko sen, a ja zaraz się obudzę. To nie może być prawda.
Patrzę w te oczy. Patrzę w nie, zatapiając się w ich czerni. Onia mnie woła. Pochłania, zagarnia. Jest tak hipnotyzująca. Jedyna w swoim rodzaju.
To niemożliwe.
Ayden Prescott. To nie duch, tylko Ayden Prescott. Z krwi i kości. Robi krok w moją stronę, więc ja się cofam. Ból błyska w tych ciemnych tęczówkach, co sprawia, że potrząsam głową z całych sił. Łzy ponownie tej nocy wydostają się na powierzchnię, mocząc moje rozgrzane z emocji policzki. Chwytam łapczywie kolejny wdech, nadal nie potrafiąc uwierzyć w to, na co właśnie patrzę.
Brunet wreszcie otwiera usta, by coś powiedzieć, powoli wyciągając do mnie dłoń.
Nie mów tego.
Nie mów tego.
Nie mów tego, błagam.
Nie mów tego, bo jeśli to powiesz, coś ponownie we mnie umrze.
– Cześć maluchu – słyszę, a moje serce przecina jakieś niewidzialne ostrze.
Cześć maluchu...
***
Misiaki, będzie mi super miło, jak będziecie dodawać swoje reakcje na Twitterze pod hasztagiem #fireinmyheartLR i nie zapomnijcie wpaść na inne moje social media.
Instagram, TikTok, Twitter - LeaRevoy
Ściskam mocno i do następnego <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro