Rozdział 28
#fireinmyheartLR <<<< misie, nie zapominajcie o hasztagu ❤️❤️
***
Na zewnątrz robi się szaro, gdy parkujemy z Aydenem pod moim rodzinnym domem. Cały dzień spędziliśmy razem. Po pełnej emocji nocy i równie emocjonalnym poranku zjedliśmy szybkie śniadanie w Burgerowni nieopodal Otay, a potem zaszyliśmy się na bazie, bo oboje potrzebowaliśmy snu. Ja nie miałam na dzisiaj żadnych planów, zajęcia w szkółce na czas tego szaleństwa przejęła póki co inna dziewczyna. Ayden natomiast miał jedynie spotkanie z Martinezem, ale odbyło się ono na bazie, w gabinecie Delgado. Omawiali jeszcze jakieś szczegóły, o które nie dopytywałam, by nie psuć sobie dobrego nastroju i nie zaburzać spokoju, jaki mnie ogarnął.
– To na pewno dobry pomysł? – dopytuje chłopak, gasząc silnik.
Przechyla się w moją stronę i spogląda mi w oczy.
– Gdyby był zły, mama nie nalegałaby aż tak bardzo, abyśmy oboje wpadli na kolację – odpowiadam, odpinając pas.
Sięgam na tylne siedzenie po torbę, po czym prostuję się i ponownie zaglądam w ciemne oczy Aydena. Czasami wciąż czuję się dziwnie, gdy pozwala sobie na pozbycie się z twarzy pewności siebie i typowej arogancji, obnażając przede mną swoje obawy i lęki.
– Liam wciąż ma do mnie ogromny dystans. Mam wrażenie, że nie czuje się swobodnie, kiedy znajdujemy się w jednym pomieszczeniu. Nie chcę psuć tego wieczoru swoją obecnością – wyjaśnia.
Wzdycham.
– Liam potrzebuje czasu, aby to przeprocesować. Owszem, nadal się wścieka i trzyma cię na dystans, ale to nie oznacza, że nie cieszy się z twojego powrotu. Zdajesz sobie sprawę, że ta sytuacja jest... niecodzienna. – Macham dłonią, starając się znaleźć odpowiednie słowa. – Lee ma w sobie dokładnie te same uczucia, jakie kotłowały się we mnie, gdy się dowiedziałam. To trudne.
– Nie jestem zdziwiony, że mnie nienawidzi. Przez wiele miesięcy obserwował jak cierpisz. Ja też nienawidziłem siebie z całych sił. Zbyt wiele wydarzyło się już z mojego powodu i nie chcę wam więcej dokładać...
– Ach i teraz się tym martwisz? – przerywam mu niezbyt grzecznie, unosząc brew. – Jakoś nie bardzo ci to przeszkadzało, kiedy chodziłeś za mną krok w krok, ignorując wszelkie prośby, żebyś trzymał się z daleka – wyrzucam z przekąsem, ale jednocześnie staram się przybrać swobodny, żartobliwy ton, bo dość mam na dzisiaj ciężkich tematów.
Na twarzy Aydena pojawia się grymas.
– Nic nie poradzę, że nachalny ze mnie typ. – Wzrusza ramionami. – Ale nie robiłbym tego, gdyby mi nie zależało. I, jak widać, opłaciło się.
– Och, żebym tylko zaraz nie pożałowała swoich decyzji, nachalny typie... I przestań już tak dramatyzować. Po prostu zacznij być sobą, a gwarantuję ci, że wszystko samo jakoś pójdzie. Będzie dobrze.
– Sobą, czyli? – marszczy brwi.
– Czyli aroganckim dupkiem, za jakiego wszyscy cię mają – odpowiadam szczerze.
Odwracam się, tłumiąc chichot, bo mina chłopaka powoduje, że mam ochotę zacząć się śmiać.
Łapię za klamkę, otwieram drzwi i opuszczam Nissana. Nie czekając na Aydena kieruję się prosto do domu, jednak ten szybko mnie dogania.
– Ale się z ciebie zrobił żartowniś – prycha.
– Uczę się od zawodowca. W końcu umawiam się z nieboszczykiem, to muszę dotrzymać mu kroku – dogryzam mu jeszcze bardziej.
Ayden parska śmiechem, kręcąc głową ni to z politowaniem, ni z niedowierzaniem.
Otwieram drzwi swoimi kluczami i już od progu wita nas gwar rozmów i śmiechy. Zdejmujemy buty, a gdy do naszych uszu dociera charakterystyczny rechot mojej przyjaciółki, również zaczynamy się śmiać. Idziemy w głąb domu, kierując się prosto do salonu, w którym zastajemy niemalże całą ekipę. Liam i Tina, Quentin z Kirą. Nathaniel, Emmet i Joel.
– Cześć – uśmiecham się, czując ciepło w sercu na widok tych wszystkich ważnych dla mnie ludzi. – Gdzie reszta?
– Bliźniaki i Lucas pomagają Laurze w kuchni. Twój ojciec jeszcze nie wrócił z kancelarii – odpowiada Ki, przyglądając się naszej dwójce z ciekawością w piwnych oczach.
– Siemano skurwysyny. – Ayden unosi rękę i posyła zgromadzonym krzywy uśmiech.
Przechylam głowę, spoglądając na niego, jak na idiotę i mogę się założyć, że w tym momencie zamiast źrenic, mam migające na czerwono pytajniki.
– Dobrze się czujesz? – pytam retorycznie.
– No co... – wzrusza ramionami. – Kazałaś mi być dupkiem.
Lee wybucha śmiechem jako pierwszy, a w ślad za nim idzie cała reszta.
Może jednak wcale nie będzie aż tak niezręcznie, jak nam się wydawało.
Wzdycham, potrząsając głową, po czym podchodzę do zgromadzonych, by się przywitać. Valentina właśnie sprząta z jadalnianego stołu planszówki, by zrobić miejsce na talerze i sztućce.
– Widziałem się dzisiaj po raz drugi z Vanessą – oznajmia Quentin, materializując się przede mną. Nie kryje wzruszenia, gdy chwyta mnie za ramiona i zagląda mi w oczy. – Wiem, że już dziękowałem, ale chcę to zrobić ponownie. Dziękuję, Luna.
– Nie mam w tym swojej zasługi. Powinieneś podziękować mojej mamie. – Kręcę głową.
Wciąż nie mogę przyzwyczaić się do faktu, że Gahan ma do mnie tak przyjazne nastawienie. Dziwnie się czuję, choć to w gruncie rzeczy cholernie miłe.
– Oczywiście, że jest. To był twój pomysł. To ty poruszyłaś niebo i ziemię, by ściągnąć Nessę do San Diego. Dzięki tobie moja siostra zaczyna zdrowieć. Wiem, że jeszcze wiele miesięcy ciężkiej pracy lekarzy, zanim w pełni ją odzyskam, ale już teraz widać postępy. Kiedyś w jej oczach ziało pustką. Dzisiaj dostrzegam w nich życie.
Łzy cisną mi się do oczu zupełnie nieproszone, więc mrugam kilkakrotnie, nie chcąc popłakać się jak małe dziecko. Que, widząc moje wzruszenie, po prostu mocno mnie przytula, raz jeszcze dziękując.
– No, już dosyć tych czułości – rzuca Kira, klepiąc swojego chłopaka po ramieniu.
Zauważyła, że walczę ze sobą i przyszła, by wywabić mnie z opresji.
Zakładam kosmyk za ucho i wciskam dłonie do kieszeni dresów, uciekając przed czujnym spojrzeniem Aydena, który właśnie intensywnie mi się przygląda, chcąc upewnić się, że wszystko okej.
– O, jesteście – szczebiocze mama, pojawiając się w pomieszczeniu ze stosem talerzy. – Cześć, Ay. Weźmiesz to ode mnie? – podaje chłopakowi zastawę, posyłając mu ciepły uśmiech.
Widzę, że bardzo chce dać mu do zrozumienia, że cieszy się z jego obecności, i że jest w naszym domu mile widziany.
Ayden posłusznie bierze od mamy wszystkie talerze i w asyście Tiny zaczyna nakrywać do stołu.
– Tata będzie na kolacji? – pytam rodzicielkę, na co ta wzrusza ramionami.
– Zaczynam wątpić nawet w to, że zdąży na śniadanie. Dzwonił jakiś czas temu i prosił, żebyśmy nie czekali. Mają z Gabrielem jeszcze jakieś ważne zebranie i to może zająć nawet kilka godzin – wzdycha.
– Rozumiem. – Kiwam głową.
– Zostawił dla ciebie jakieś dokumenty do podpisania. Wspomniałam mu, że będziesz i prosił, żebym ci o tym powiedziała – dodaje.
– W porządku – uśmiecham się.
W następnej chwili, w akompaniamencie rozmów i śmiechów, pomagam mamie i Leslie dokończyć robienie kolacji i wspólnie przynosimy parujące danie do jadalni, gdzie czeka już nakryty stół. Zajmujemy miejsca, a ja z czuję ciepło w sercu, widząc, że każdy ze zgromadzonych ma na twarzy uśmiech. Liam i Ayden wydają się zachowywać bardzo swobodnie, co przyjmuję z absolutną ulgą. Rozmowy podczas posiłku nie cichną, a ja łapię się na tym, że zdołałam całkowicie się rozluźnić.
Sprzątaniem po kolacji zajęli się bracia Duncan. Mama poszła do sypialni położyć Lydię do snu, a ja wraz z resztą rozłożyliśmy się w salonie, aby pograć na konsoli, jak za dawnych czasów.
Boże, jak to w ogóle brzmi... Za dawnych czasów.
– Hej, Lu – woła Quentin, machając padem – co powiesz na rundkę w Mortal Kombat?
Spoglądam mu w oczy, doskonale zdając sobie sprawę, co robi. Znowu czuję pod powiekami łzy. Przełykam ślinę, uśmiechając się szeroko.
– Jasne – szepczę. – Ale ostrzegam, że skopię ci dupę.
Słyszę, jak Ki śmieje się cicho, patrząc na nas jak dumna matka na rodzeństwo, które po latach konfliktu postanowiło wyciągnąć do siebie rękę na zgodę. Wiem także, że każdy z nas podczas dzisiejszego wieczoru będzie myślał o tej jednej osobie, której nie ma już z nami. Będziemy się śmiać, rozmawiać i prowadzić zaciętą rywalizację podczas rozgrywek w ulubione gry, mając świadomość, że gdyby Kemal tu był, z łatwością wygrałby z każdym z nas.
***
– To był naprawdę fajny wieczór – mówi Ayden, gdy jako ostatni opuszczamy salon i zamykamy za sobą drzwi od mojego pokoju.
– To prawda – zgadzam się z nim.
Ściągam bluzę i rzucam ją niedbale na krzesło. Rozmasowuję bolący kark, bo czuję, jak zastały mi się mięśnie od siedzenia na podłodze w jednej pozycji przez niemal trzy godziny.
– To na pewno dobry pomysł, że zostajemy tu na noc... razem? – dopytuje Ayden po raz kolejny.
– A masz ochotę wracać o pierwszej w nocy na drugi koniec miasta? – odpowiadam mu pytaniem. – Zresztą, jakie razem. Śpisz na fotelu – rzucam z przekąsem, starając się ukryć cisnący mi się na usta uśmiech.
– Doceniam twój wyostrzony żarcik, ale tym razem mnie nie nabierzesz, mała wiedźmo – parska, również ściągając bluzę – nie mogłabyś zmrużyć oczu, wiedząc, że ja śpię na fotelu, a ty w łóżku. Zresztą, gdzie ci będzie wygodniej, jak nie w moich ramionach? – pyta, unosząc brew.
Kręcę głową, niedowierzająco.
– Jesteś zbyt pewny siebie. Ktoś powinien nauczyć cię odrobiny pokory – mówię, następnie rzucając w niego czystym ręcznikiem. – Ja kąpię się pierwsza.
To mówiąc opuszczam pokój, wciąż się uśmiechając.
***
Pół godziny później oboje jesteśmy już odświeżeni. Gaszę górne światło i zapalam lampkę w kształcie kuli, która imituje księżyc. Daje delikatną, żółtą poświatę, co powoduje, że w pomieszczeniu tworzy się bardzo przytulna aura.
Siadam na brzegu łóżka, strzelając na karku. Unoszę rękę i ponownie staram się rozmasować obolałe miejsce. W tym samym momencie materac za mną się ugina. Chłopak siada tuż za moimi plecami. Sekundę później czuję jego palce na skórze.
– Co robisz? – pytam, starając się zignorować obsypującą moje ciało gęsią skórkę.
– Masaż – odpowiada lekko.
Przymykam powieki, gdy ciepło jego dłoni rozpływa się po mojej skórze, wnikając w napięte mięśnie karku. Bezwiednie przywieram plecami do jego nagiego torsu, a on wzdycha cicho. Jego oddech jest spokojny i równomierny, kiedy pochyla się nade mną, ale nie mogę tego samego powiedzieć o rytmie jego serca. Moje również zaczyna bić mocniej.
Jego kciuki zataczają powolne kręgi w obrębie szyi, schodząc na ramiona, a następnie wracając tuż pod linię włosów. Uciska delikatnie, choć stanowczo.
– Jesteś okropnie spięta – mruczy niskim głosem.
– Uhm – mamroczę w odpowiedzi.
Przecież nie powiem mu, że napięcie moich mięśni wcale nie wynika już z faktu niewygodnej pozycji podczas wieczoru z przyjaciółmi, a z seksualnego napięcia, jakie we mnie narosło, gdy tylko jego sprawne dłonie zetknęły się z moją skórą.
– Muszę postarać się bardziej – szepcze i mogę się założyć, że jego usta właśnie rozciągnęły się w wymownym uśmieszku.
– Koniecznie – potwierdzam.
– Jestem tak cholernie wdzięczny, że znowu mam cię przy sobie – mówi tuż przy moim uchu.
Jego głos przenika mnie na wskroś. Wsiąka w moją duszę jak letni deszcz w spękaną ziemię.
Ayden przesuwa palce niżej, wzdłuż ramion, sunąc nimi po skórze, jakby chciał na nowo wryć sobie w pamięć każdy jej milimetr. Jego dotyk jest delikatny, niczym muśnięcie pióra, jednocześnie elektryzujący i rozpalający mnie powoli, sekunda po sekundzie.
– Nie przestawaj – wyrywa mi się, jakby całkowicie poza kontrolą.
– Nie zamierzam – słyszę w odpowiedzi.
Zaczyna wodzić opuszkami wzdłuż linii mojego kręgosłupa, co powoduje kolejną falę dreszczy.
– Tak dobrze? – pyta.
– Mhm – przytakuję leniwie, a moje usta opuszcza westchnienie.
Ayden napina palce, przyciągając mnie jeszcze bliżej. Następnie zaciska je na moich ramionach, jednym, zwinnym ruchem obracając przodem do siebie.
Teraz siedzę na nim okrakiem, spoglądając z góry w jego oczy. Moje włosy rozsypują się wokół jego twarzy, na co uśmiecha się lekko. A ja topnieję. Powoli. Pod wpływem jego dotyku, uśmiechu i spojrzenia. Jakbym była woskiem w świecy, którą rozpalił.
– Jesteś tak piękna, że to aż boli – mruczy, kładąc dłoń w dole moich pleców i dociskając mnie mocniej do siebie. – Tęskniłem za głębią twoich zielonych tęczówek. Wiele razy myślałem, jakby to było, gdybym mógł ponownie w nich utonąć.
Łapie mnie w talii i unosi do góry, następnie kładąc na łóżku. Nachyla się, kładąc dłonie po obydwu stronach mojej głowy i spogląda mi w oczy.
– Ayden... – udaje mi się wyszeptać.
Ładunek emocjonalny i erotyczny, jakie niesie za sobą ta chwila powodują, że nie jestem w stanie wydobyć z siebie żadnego sensownego zdania.
Wplatam palce w jego ciemne włosy, nagle czując przyjemne rozluźnienie na całym ciele. Zsuwam dłonie na jego kark, następnie sunąc opuszkami po nagich plecach chłopaka. I nie mam pojęcia, w którym momencie pozbywamy się wszystkich części naszej garderoby, patrząc na siebie z zachwytem. Mam wrażenie, że nasze nagie ciała lśnią w złotej poświacie lampki nocnej.
Ayden ponownie się nade mną pochyla, a ja przypominam sobie, jak bardzo uwielbiam jego ciężar na sobie, jego mięśnie napinające się pod wpływem każdego mojego dotyku, wywołując to niesamowite uczucie w podbrzuszu.
W momencie, gdy nachyla się, zamykając usta na twardym sutku, zaciskam powieki. Mój puls przyspiesza gwałtownie. Łapię rękami jego silne ramiona, wypuszczając powietrze z ust. A gdy jego palce wędrują między moje nogi, rozsuwam je bezwiednie, jęcząc cicho. Drugą dłoń kładzie na moim policzku, więc otwieram oczy, pozwalając, by nasze spojrzenia się skrzyżowały. Coś niewypowiedzianego zawisa między nami, otwieram usta, ale nim zdołam cokolwiek z nich wydobyć, on zakrywa moje wargi swoimi. Całuje mnie. Z miłością, tęsknotą i desperacją. Jakby chciał scałować wszystkie krzywdy, jakie nas spotkały.
Kilka sekund później nasze ciała łączą się w jedną, spójną całość. Wstrzymuję oddech na to znajome już uczucie wypełnienia i spełnienia. Spełnienia, jakiego nie potrafiłabym znaleźć już z nikim innym.
Wydaję z siebie jęk spowodowany intensywną rozkoszą, oplatając ramionami jego twarde mięśnie ramion. Poruszamy się powoli, odnajdując idealny rytm. Rozkosz przybiera na sile i wiem, że nie pozostaje nam nic innego, jak poddać się tym dewastującym uczuciom miłości, bliskości i absolutnego spełnienia. Zaczynam drżeć, pchnięta w otchłań orgazmu. Świat nieruchomieje, gdy Ayden również osiąga szczyt. Czas się zatrzymuje, ja wstrzymuję oddech, modląc się w duchu, by zatrzymać stan zawieszenia choć na kilka ulotnych momentów, bo na tę chwilę nie jestem w stanie wyobrazić sobie większego szczęścia niż to, że znowu możemy być razem.
***
Budzę się powoli, czując ciepło Aydena obok. Delikatnie odwracam głowę, by na niego spojrzeć. Leży na brzuchu, twarz ma zakopaną w poduszce. Jego lewa ręka zwisa bezwładnie z łóżka, a prawa oplata mnie w talii. Uśmiecham się, przypominając sobie wczorajszy dzień, wieczór i noc. Zwłaszcza noc...
Nie wiem dokładnie, która jest godzina. Blade promienie słońca przedzierają się przez rolety, a ja zdaję sobie sprawę, że mogłabym tak zostać. W ciszy i spokoju, zapominając o całym świecie i wszystkim, co nas otacza.
Delikatnie wysuwam rękę spod kołdry, nie chcąc zbudzić chłopaka. Jego miarowy, spokojny oddech maksymalnie mnie rozczula.
Najdelikatniej jak tylko jestem w stanie, zaczynam zataczać opuszkami kręgi na jego przedramieniu. Dotykam każdego pieprzyka, każdej blizny, badając każdy centymetr skóry. Nadal uśmiecham się jak kretynka, bo ostatnia doba wydobyła ze mnie wszystko, co najlepsze. Od miesięcy nie czułam się tak dobrze.
Nie skupiam się na dźwiękach dochodzących z głębi domu, ale jestem pewna, że mama zdążyła już przygotować śniadanie. Pragnęłam takiego skrawka normalności.
Wtem do moich uszu dociera odgłos zbliżających się kroków. Nim jestem w stanie jakkolwiek się nad tym zastanowić, drzwi do mojego pokoju otwierają się z takim impetem, że aż podskakuję.
– Luna? – Ojciec staje, jak wryty.
W jego oczach najpierw pojawia się zaskoczenie, następnie panika, a kiedy przenosi spojrzenie z mojej sylwetki na leżącego obok Aydena, jego twarz pąsowieje, a oczy rozszerzają się do wielkości dwóch piłeczek pingpongowych.
– TATO! – wykrzykuję, podciągając kołdrę pod samą brodę, równie zaskoczona, co przerażona tym nagłym wtargnięciem.
Serce zaczyna walić mi w piersi, gdy Ayden, wyraźnie wciąż zaspany, reaguje na mój krzyk i zrywa się jak poparzony. Jego nogi zaplątują się w pościeli, traci równowagę i upada z łoskotem na podłogę po drugiej stronie łóżka. Nim jednak zniknął tacie z pola widzenia, zdążył zaprezentować się tak, jak go Pan Bóg stworzył.
– Ja pierdolę! – wyrywa się ojcu. – Chryste... – dodaje z jękiem, zakrywając oczy i odwracając się do nas plecami.
– Niezmiennie Ayden Prescott – mamrocze Ayden z jękiem. – Ale Chryste też pasuje, zważywszy na okoliczności...
Rzucam mu szybkie spojrzenie, wciąż będąc w szoku. Siedzi na podłodze, zaplątany w kołdrę, usiłując zakryć te najbardziej wrażliwe miejsca. Mam ochotę walnąć go w łeb za to, że nawet w takiej sytuacji nie umie utrzymać języka za zębami.
– Co tu się, do diabła, dzieje? – pyta ojciec, wreszcie na powrót spoglądając na naszą dwójkę.
– Dlaczego wpadasz tutaj, jak do siebie? – cedzę, starając się odzyskać resztki godności, mimo że moje policzki płoną czerwienią.
– Nie miałem pojęcia, że jesteś w domu... – urywa, rzucając Aydenowi lodowate spojrzenie – ... z nim. – Przyszedłem po dokumenty, które miałaś wczoraj podpisać.
– To może następnym razem pukaj! – unoszę się, poprawiając nerwowo na łóżku.
Słyszę, że Ayden śmieje się cicho, ale nie mam odwagi na niego spojrzeć, bo boję się, że jeśli to zrobię, rzucę w niego pierwszą rzeczą, jaką znajdę w zasięgu ręki.
– To może następnym razem zamknij cholerne drzwi na klucz! – odcina się. – I ubierz się, Prescott, na litość Boską.
Znowu się odwraca, więc Ayden wreszcie podnosi się z podłogi. Spoglądam w jego kierunku. Wciąż ma na twarzy ten arogancki uśmieszek. Patrzy przelotnie na moje zamrożone w bezruchu ciało, a ja posyłam mu upominające spojrzenie. Odnajduje swoje bokserki i dresy i zakłada je na siebie, podając mi jednocześnie koszulkę, którą po chwili nerwowo zakładam.
– Tato – mówię – weź te dokumenty i wyjdź, proszę.
Ojciec odwraca się, zaciskając dłonie w pięści i wiem, że powstrzymuje się przed wybuchem tylko przez wzgląd na sytuację i mój żal do niego, którego nie chce pogłębiać.
– Nie wierzę... – zaczyna, ale szybko mu przerywam, unosząc dłoń.
– Wiem, że ta sytuacja jest dla nas wszystkich niezręczna, ale jesteśmy dorośli. Mam dwadzieścia jeden lat, nie jestem już małą dziewczynką, którą musisz kontrolować.
– Do tej pory notorycznie przeczyłaś tym argumentom – wypomina, nawiązując do moich wybryków.
Przewracam oczami, biorąc głęboki wdech, by się uspokoić, bo czuję w sobie narastającą irytację.
– To moja sprawa co robię i z kim. Jestem w swoim pokoju, w swoim łóżku... – cedzę.
– W moim domu – zaznacza.
Otwieram usta i unoszę brwi. Coś kłuje mnie w sercu na jego słowa. Oplatam dolną część ciała kołdrą i wstaję z łóżka.
– Och, dobrze, że o tym wspomniałeś. Daj mi pięć minut i opuszczę twój dom – mówię, nie umiejąc ukryć bólu i wyrzutu z tonu głosu.
Ojciec przymyka oczy z głośnym westchnieniem, zdając sobie sprawę, jak niefortunnie dobrał słowa.
– Lu, księżniczko, nie to miałem na myśli – wyciąga rękę, chcąc chwycić mnie za ramię, ale wyszarpuję się.
– Nie księżniczkuj mi tu teraz – warczę na niego.
– Przepraszam – akcentuje wyraźnie. – Zostań. Mama zrobiła śniadanie. Zjemy jak ludzie, bez robienia szopki.
– To ty zacząłeś – odbijam piłeczkę, ale spuszczam z tonu.
Spoglądam ojcu w oczy i nagle do mnie dociera, że tu nie chodzi jedynie o tę sytuację, On, jakby czytając mi w myślach, pociera dłońmi nieogoloną twarz i mówi:
– Nie mogę uwierzyć, że zdołałaś mu wybaczyć, a między nami nadal jest ściana, której nie pozwalasz mi zburzyć – wyznaje szczerze, posyłając Aydenowi spojrzenie pełne złości, niezrozumienia i wyrzutu.
– Może popracuj nad urokiem osobistym, Leonardo – parska Ayden, a ja odwracam się ku niemu z mordem w oczach.
– Jeszcze słowo, Prescott...
– Tato – zatrzymuję go w pół kroku. – Dajcie spokój. Idź do jadalni. Zaraz przyjdziemy na śniadanie.
Ojciec spogląda na chłopaka ostatni raz, wciąż zaciskając dłonie w pięści, ale sekundę później wykonuje moją prośbę i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.
– Życie ci niemiłe? – pytam z oburzeniem. – Naprawdę musisz go prowokować, wiedząc, że masz nad nim przewagę? Ojciec jest zajebiście cierpliwym człowiekiem, ale jak każdy, on także ma swoje granice.
Ayden śmieje się cicho, kompletnie nic nie robiąc sobie z mojego ostrzeżenia.
– Nie moja wina, że ma kija w dupie i nie zna się na żartach – rzuca, podchodząc ku mnie. Łapie mnie w talii i uśmiecha się w ten chłopięcy, ale nieco perfidny sposób. – Zresztą nie powiesz mi, że nie mam racji. Urok osobisty to ważna rzecz, a ty mojemu nigdy nie byłaś w stanie się oprzeć.
– Dupek! – uderzam go w ramię, jednak nie mogę się powstrzymać przed chichotem.
Ayden również zaczyna się śmiać. Chyba właśnie w tym momencie dociera do nas absurd i niezręczność tej sytuacji. Przy śniadaniu na pewno będzie równie zabawnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro