Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

Męczyłam się pisząc ten rozdział. Kilka razy przeklinałam samą siebie, że postanowiłam poruszyć temat przesłuchań, nie mając o tym pojęcia. Zrobiłam research i opisałam tę scenę, ale nie wiem, czy wyszło. Liczę na Wasz feedback. Napiszcie mi, proszę, jak Wam się podoba, a jeśli nie, nie bójcie się krytykować. Przyjmę wszystko. Bardzo zależy mi na konstruktywnych opiniach i liczę na Was. Jeśli to spieprzyłam, wybaczcie, poprawimy. A tymczasem miłego czytania, Lea <3

No i nie zapominajcie o hasztagu #fireinmyheartLR

***

– Czyli miałam rację, przepaliło ci styki – cmoka Kira, kręcąc głową z dezaprobatą, ale coś w jej oczach każe mi przypuszczać, że choć jej postawa jest bojowa, w głębi serca nie do końca też tak jest.

Opowiedziałam jej już jak się czuję w związku z rozpoczęciem serii procesów, ale siłą rzeczy temat rozprawy zszedł na dalszy plan, gdy chwilę później całkowicie otworzyłam się na temat pieprzonego Prescotta i mojej ostatniej rozmowy z nim.

– Nie bądź złośliwa – mówię, jednak nie ma w mojej wypowiedzi ani odrobiny pretensji. – Nie po to właśnie wyznaję ci wszystko jak na spowiedzi, żebyś mnie oceniała. Potrzebuję zrozumienia, Ki. I zapewnienia, że będziesz przy mnie niezależnie od tego, co będzie dalej. W chwili, gdy moje życie to pasmo ciągłych niewiadomych potrzebuję cię bardziej, niż zwykle. Muszę wiedzieć, czy będziesz tu, kiedy znowu się rozpadnę.

Kira wzdycha, przenosząc się z fotela na kanapę, by zająć miejsce tuż obok. Kładzie mi dłoń na ramieniu i ściska je lekko.

– Och, nie spinaj się tak, Lu. Tylko żartowałam. Oczywiście, że tu będę. Nie pozwolę ci się rozpaść, głuptasie. Niezależnie od twoich decyzji, zawsze będę przy tobie – mówi poważnie i szczerze, uśmiechając się.

Odwzajemniam gest.

– To nie jest tak, że mu wybaczyłam. Wciąż noszę w sercu to cholerne poczucie krzywdy i niesprawiedliwości i nadal wściekam się na niego za to, co zrobił i przez co musiałam przejść, kiedy on żył sobie gdzieś na innym kontynencie, ale... – przerywam, spuszczając wzrok. Wzdycham przeciągle i zaczynam bawić się rękawem bluzki. – Ayden jest miłością mojego życia i ja naprawdę chcę spróbować to naprawić. Małymi kroczkami, bez pośpiechu. Kocham go. To się nigdy nie zmieni...

Unoszę głowę, spoglądając w patrzące na mnie z troską i zrozumieniem piwne oczy przyjaciółki.

– Naprawdę to rozumiem. I to nie jest tak, że cię oceniam, jestem od tego daleka. Jednak musisz mi obiecać, że będziesz ostrożna i nie będziesz wykonywać gwałtownych ruchów, które mogłyby ci zaszkodzić. Cała ta sytuacja wiele cię kosztowała. Wciąż nie doszłaś do siebie. Obiecaj mi, że będziesz dla siebie dobra.

– Przecież zawsze jestem – odpowiadam, na co Ki przewraca oczami.

– Kogo chcesz oszukać – prycha.

Niczego nie pragnę teraz bardziej, jak tego, żeby w końcu wszystko się ułożyło. Pragnę spokoju. I liczę na to, że kiedy w końcu każdy z tych bandziorów trafi za kraty albo na krzesło, wszystko powoli, po latach chaosu, wróci do normy. Zasłużyliśmy na to.

Spoglądam na zegarek. Dochodzi dziewiętnasta, a na dwudziestą jestem umówiona z CJ'em do kina. Mam więc jeszcze godzinę, by poplotkować z Kirą.

– Muszę wziąć prysznic – informuję dziewczynę. – Chodź ze mną. Opowiesz mi, co u ciebie.

Ki wstaje i rusza za mną do łazienki. Zrzucam z siebie ciuchy i wchodzę pod strumień wody, podczas gdy moja przyjaciółka siada na płytkach, opierając plecy o pralkę.

– Quentin pojechał zobaczyć Vanessę – mówi – był taki podekscytowany i szczęśliwy.

– Słyszałam. Mama wspominała rano, że zdecydowali się pozwolić mu uczestniczyć w kolejnej sesji.

Nalewam sobie szampon na dłoń i zaczynam szorować włosy.

– Uhm. – Kiwa głową. – Ale ma się nie odzywać ani nie robić gwałtownych ruchów. Może tylko obserwować. Nessa robi postępy, lekarze nie chcą niczego popsuć, ale jednocześnie muszą sprawdzić, czy ona w ogóle w jakikolwiek sposób zareaguje na obecność Quentina. Tak bardzo się cieszę, widząc go takim szczęśliwym.

Uśmiecham się. Ja też się bardzo cieszę. Quentin i jego siostra również zasługują na szczęśliwe zakończenie. I naprawdę nie mogę się doczekać momentu, gdy złapią Ethana, by tym razem naprawdę zapłacił za całe zło, jakie wyrządził dziewczynie.

Dwadzieścia minut później obydwie siedzimy już w mojej sypialni. Zdążyłam się już ubrać i wysuszyć włosy. Aktualnie siadam przy toaletce, by zrobić lekki makijaż.

– To randka? – Kira unosi brew.

Spoglądam na nią z ukosa, również unosząc swoje.

– Jaka randka? Zwariowałaś? – oburzam się. – To tylko wyjście do kina, dawno nie spędzałam czasu z Connorem. Odkąd sprawy się pokomplikowały zaniedbałam naszą przyjaźń.

– Przecież żartuję – mówi dziewczyna. – CJ'owi chyba nie będzie po nosie, że postanowiliście z Prescottem ratować waszą relację – stwierdza.

Chwytam mniejsze lusterko i odwracam się w jej kierunku, po czym tuszuję rzęsy.

– Skąd ten wniosek? – rzucam.

Kira prycha, potrząsając głową.

– Nie udawaj głupiej, Lu. Podobasz mu się, przecież to widać na kilometr. Pocałował cię jakiś czas temu, tak tylko przypomnę...

Jęczę w duchu, przewracając oczami na słowa dziewczyny. Oczywiście, że ma rację. Connor chyba coś do mnie czuje, choć w gruncie rzeczy wciąż staram się to wypierać. Nie chcę go zranić. Przez te wszystkie miesiące bardzo mnie wspierał. Zawsze będę mu wdzięczna za to, co dla mnie zrobił, ale moje uczucia są czysto przyjacielskie. Zawsze tak było.

– Ayden pisał do mnie po południu. Pytał, czy mam plany na wieczór, a kiedy odpisałam, że wybieram się z CJ'em do kina, nie odpisał – wyznaję, na co Ki parska pod nosem.

– Jest zazdrosny, to oczywiste – cmoka, przyglądając się swoim świeżo zrobionym paznokciom – ale myślę, że tu wciąż nie chodzi tylko o to. Między nimi coś zaszło, lata temu, nim CJ trafił do więzienia, a my nadal nie wiemy co.

Wzdycham, pociągając usta bezbarwną pomadką.

– Obawiam się, moja droga, że już się nie dowiemy. Pytałam Aydena wielokrotnie, ale zawsze mnie zbywał. Nate też milczy jak grób, za każdym razem zmieniając temat.

– Quentin twierdzi, że nic nie wie. – Kira wzrusza ramionami. – Nie wierzę mu, no ale co mam zrobić? Związać go i zacząć torturować?

Zaczynam się śmiać.

– Myślę, że nie miałby wcale nic przeciwko. – Mrugam sugestywnie, za co dostaję kuksańca między żebra.

Droczymy się ze sobą jeszcze przez chwilę, dopóki nie dostaję wiadomości od Connora, że już czeka na dole.

– CJ? – pyta Goldman, na co kiwam głową.

– Myślę, że powinnaś dać mu jasno do zrozumienia, że między wami nic nie będzie. Zanim złamiesz mu serce – wyrokuje.

– Wiem – wzdycham, zakładając buty. – I taki mam plan na dzisiaj. Im wcześniej z nim porozmawiam, tym lepiej dla niego i naszej przyjaźni.

Kira klepie mnie po ramieniu, dodając tym samym nieco otuchy. Kilka chwil później opuszczamy mieszkanie.

***

Wychodzimy z kina, a w nasze policzki natychmiast uderza wiosenne, ciepłe powietrze. Powoli zaczyna pachnieć latem, choć do czerwca jeszcze kawał czasu.

– Skąd wytrzasnąłeś tę miejscówkę? – pytam, będąc wciąż pod wrażeniem.

Oglądanie w kinie jednego z ulubionych filmów to zupełnie inny rodzaj doznania. Nie sądziłam, że będzie mi dane zobaczyć jakikolwiek film ulubionego reżysera na wielkim ekranie. Connor jak zwykle mnie zaskoczył. Nie miałam pojęcia, że mamy w San Diego miejsce, gdzie wyświetla się filmy wyprodukowane w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

Otulam się ciaśniej jeansową kataną, starając się odegnać dreszcze, które pozostawił na moim ciele seans.

– Magia. – Wzrusza ramionami, śmiejąc się.

Ruszamy w stronę miejsca, gdzie zaparkowaliśmy samochód. Palce CJa niemal muskają moją dłoń, więc natychmiast stwarzam dystans, na co chłopak reaguje błyskawicznie, chowając ręce do kieszeni spodni.

Cholera...

– Craven potrafi tworzyć niepowtarzalne napięcie. Jego filmy to mistrzostwo – komentuję, chcąc pociągnąć rozmowę, by uniknąć niezręcznej ciszy po tym, jak Connor próbował połączyć nasze dłonie.

– No co ty, Lu – zaczyna, przechodząc na chodnik. Podążam za nim, uśmiechając się, kiedy kręci głową. – To nie Craven ani nawet nie Kubrick są mistrzami horroru. Przykro mi, ale nie dorastają Carpenterowi do pięt. "Halloween", "Książe Ciemności", "Christine" – wylicza – "Coś" to mistrzostwo. Jego filmów nie da się przebić.

– Serio? – zwalniam kroku, spoglądając na niego z uniesionymi brwiami. – Przecież Craven wyreżyserował "Koszmar z ulicy Wiązów". Freddy Krueger to ikona gatunku. Jak możesz w ogóle to kwestionować – macham ręką z niedowierzaniem, na co chłopak znowu się śmieje.

– Nic co powiesz mnie nie przekona – idzie w zaparte. – Uważam, że akurat Krueger jest mocno przereklamowany. Natomiast Carpenter potrafi budować tak niesamowitą atmosferę, że oglądając, człowiek ma wrażenie, jakby tam był. Jakby wchodził w ten koszmar na jawie.

Zaczynam się śmiać, widząc zawziętość na jego twarzy. Bardzo lubię fakt, że kiedy rozmawiam z nim na tematy, które naprawdę lubi, cała jego postawa i sposób wypowiedzi są pełne pasji.

Connor spogląda na mnie z czułością, którą z całych sił staram się ignorować. Odwracam się z powrotem w kierunku, który obraliśmy i ruszam dalej.

– Koszmar na jawie? Też mi coś – prycham, chcąc obalić jego argumenty. – Krzyk chyba też zrobił na tobie wrażenie, co? Wyglądałeś, jakby ci się podobało. Przeżywałeś dokładnie tak, jakbyś też był częścią tego horroru – droczę się z nim. – Momentami było naprawdę potwornie. – Unoszę dłonie, wykonując charakterystyczny gest palcami i akcentując ostatnie słowo, naśladując zjawę.

CJ parska śmiechem, znowu kręcąc głową.

– Lu, tu nie chodzi tylko o potwory. Liczy się atmosfera i klimat – CJ przysuwa się bliżej i zniża głos do szeptu – Carpenter wie, jak wystraszyć oglądającego, bez uciekania się do tanich chwytów. Weźmy takie "Halloween". Cicha, niepokojąca muzyka, powolne budowanie napięcia... To dopiero jest mistrzostwo.

Uśmiecham się, widząc jego minę.

– No dobra, ale krzyk? Nie powiesz mi, że to też nie jest mistrzostwo. Widziałam, że ci się podobało – celuję palcem w jego ramię – Craven stworzył zupełnie nową jakość horroru. Połączył grozę z niesamowicie inteligentnym auto ironicznym scenariuszem. Jego filmy nie mają jedynie przerazić. Są pełne głębszych warstw i dają pole do autorefleksji.

CJ uśmiecha się z przekąsem.

– Owszem, masz sporo racji. Jednak uważam, że to Carpenter potrafi stworzyć czysty, nieprzerwany strach, a to przecież właśnie o to głównie chodzi w tym rodzaju kina. "Coś" jest filmem pełnym paranoi. Podczas oglądania masz wrażenie, że jesteś zamknięty w ciasnym pomieszczeniu, cierpiąc na klaustrofobię. To nie są zwyczajne horrory. To studium ludzkiej natury i odruchów pod presją.

– Mam przeczucie, że nie dojdziemy w tej kwestii do porozumienia – parskam cicho. – Dzięki za ten wieczór. Dzięki tobie na chwilę zapomniałam o jutrzejszym przesłuchaniu.

Zatrzymujemy się obok samochodu. Connor przez chwilę po prostu mi się przygląda, a ja, czując się nieswojo, odwracam głowę.

– To ja dziękuję – mówi.

Moje serce ściska się z żalu na myśl, że będę musiała złamać jego. Jestem dla niego kimś więcej niż tylko przyjaciółką, ale on nigdy nie będzie kimś więcej dla mnie. Doceniam to, co dla mnie zrobił w ciągu ostatnich miesięcy. Jestem wdzięczna, za jego wsparcie i za obecność, ale nasza relacja nigdy nie wykroczy poza tę czysto przyjacielską i on musi to wiedzieć. Nie chcę, by żył z nadzieją na coś więcej, bo to się nigdy nie wydarzy. Jest naprawdę wspaniałym mężczyzną, ale powinien odpuścić i znaleźć kogoś, kto będzie w stanie dać mu to, czego ja nigdy nie będę w stanie.

Nie wiem, czy dobrze robię, pozwalając Aydenowi na nowo wkroczyć do mojego życia, po tym wszystkim co zaszło i po tych wszystkich kłamstwach, ale jeśli czegoś jestem pewna, to właśnie tego, że nigdy niczego nie poczuję do Connora. Muszę być wobec niego szczera.

Unoszę głowę i spoglądam na budynek kina. Wisi na nim ogromny plakat, promujący jakąś najnowszą komedię romantyczną. "Przeznaczenie zawsze znajdzie sposób, by połączyć to, co zostało rozdzielone przez los." – czytam w myślach hasło.

Uśmiecham się mimo woli, bo to chyba forma jakiegoś znaku, którego potrzebowałam, aby dodać sobie odwagi.

Niezależnie od tego, jak dalej potoczy się moje życie i jak rozwinie się na nowo moja relacja z Aydenem, muszę spróbować. Bo to właśnie on jest człowiekiem, którego kocham.

– CJ, ja... – zaczynam dokładnie w chwili, gdy z jego ust pada ciche zdrobnienie mojego imienia.

– Lu.

Przenoszę spojrzenie na jego twarz. Nie wiem nawet w którym momencie obszedł samochód i stanął przede mną. Nasze ciała dzieli teraz odległość jedynie kilku oddechów, przez co instynktownie mam ochotę się cofnąć. Wzrok chłopaka wyraża dokładnie to, czego się obawiałam.

– Odkąd wrócił, nasze stosunki znacznie się ochłodziły – odzywa się wreszcie, i choć nie wypowiedział na głos kogo ma na myśli, jest to oczywiste.

Potrząsam głową, zakładając ramiona pod biustem. Nie podoba mi się ton, z jakim wypowiedział to zdanie, więc decyduję się na dosyć dosadne odbicie piłeczki.

– Nasze stosunki ochłodziły się, bo mnie pocałowałeś.

CJ otwiera usta, jego źrenice się rozszerzają. Po chwili jednak zaciska wargi i na moment zamyka powieki.

– Przepraszam – mówi w końcu. – Nie powinienem był się wtedy zachować tak gwałtownie. Nie chciałem cię wystraszyć, ale musisz wiedzieć, że nie żałuję tamtego pocałunku.

Wzdycham przeciągle, pocierając dłońmi ramiona. Odwracam głowę, zawieszając spojrzenie na migoczących światłach miasta. To będzie chyba trudniejsze, niż myślałam.

– On się nigdy nie powinien był wydarzyć, Connor – rzucam wreszcie, nadal na niego nie patrząc. – Przyjaźnimy się, zawsze tak było... – urywam na moment, biorąc głębszy wdech. – Przykro mi, ale...

– Zakochałem się w tobie – przerywa gwałtownie moją wypowiedź, powodując, że automatycznie i równie gwałtownie odwracam głowę, by na niego spojrzeć.

Przełykam nerwowo ślinę, widząc zacięcie w jego spojrzeniu. Jest śmiertelnie poważny, choć przez ułamek sekundy miałam nadzieję, że się zaśmieje, mówiąc, że żartuje. Jednak on nie żartuje, zdecydowanie nie. Sposób, w jaki właśnie na mnie patrzy, żal w jego oczach.

– Connor, ja... Ja naprawdę cię przepraszam, ale nigdy nie będę w stanie odwzajemnić twoich uczuć – wyznaję wreszcie. – Jestem ci ogromnie wdzięczna za wsparcie, jakie mi okazałeś, za to, że zawsze mogę na ciebie liczyć, ale...

– To dlatego, że wrócił, prawda? – pyta, nie kryjąc wyrzutu. – Myślałem, że między nami wszystko zmierza w dobrą stronę i było tak, dopóki Pieprzony Prescott nie odjebał zmartwychwstania! – unosi się.

Coraz bardziej nie podoba mi się kierunek, w jakim zmierza ta rozmowa. Nie mogę uwierzyć, że z miłego wieczoru przeszliśmy do... tego.

– Connor – zaczynam spokojnie. – Przykro mi, jeśli w ciągu ostatnich miesięcy zrobiłam coś, przez co wydawało ci się, iż nasza relacja jest czymś więcej, niż przyjaźń. Przepraszam, jeśli czujesz się wykorzystany, nigdy nie miałam wobec ciebie złych zamiarów. Zranienie cię to ostatnia rzecz, jaką zrobiłabym umyślnie. Jesteś i zawsze będziesz kimś ważnym w moim życiu, ale...

– Ale jako przyjaciel... wiem – kończy za mnie, prychając z irytacją.

W jego oczach czai się nie tylko zawód. Dostrzegam w nich także coś na kształt złości, czego nie rozumiem. Nie może winić mnie za to, że nie odwzajemniam jego uczuć.

– Nie wściekaj się na Aydena – proszę go, starając się ostrożnie dobierać słowa. – On i jego powrót naprawdę nie mają tutaj nic do rzeczy. Nawet gdyby nie pojawił się znowu w moim życiu i tak nie odwzajemniłabym twoich uczuć. Wiem, brzmi to być może brutalnie, ale chcę być z tobą szczera.

– Skąd możesz to wiedzieć? – unosi się, zaciskając pięści z emocji. – Jak możesz być tego tak pewna? Wrócił i znowu miesza ci w głowie, taka jest prawda...

Wzdycham z frustracją. Też zaczynam się coraz bardziej irytować.

– Jestem pewna, bo prawda jest taka, że niezależnie od wszystkiego Ayden Prescott był, jest i zawsze będzie miłością mojego życia. Wielokrotnie próbowałam z tym walczyć. Zarówno wtedy, gdy wyjechał i potem, po jego upozorowanej śmierci. Nigdy mi się nie udało. Nie ważne, jak wiele razy mnie zranił i oszukał. Kocham go, nawet jeśli to uczucie łączy się z nienawiścią. Nic nie mogę na to poradzić. Przepraszam, że czujesz się przeze mnie zraniony. Naprawdę nie chciałam... Chcę nadal być twoją przyjaciółką, ale zrozumiem, jeśli ty nie będziesz chciał się już ze mną widywać...

CJ parska, kręcąc głową z niedowierzaniem.

– Przyjaciółką – powtarza.

Wyłapuję w jego tonie coś na kształt pogardy i ani trochę mi się to nie podoba.

– Jesteś taka naiwna, Luna... – prycha. – Biegasz za nim jak wytresowany piesek i tańczysz jak ci zagra. Zasługujesz na coś o wiele więcej, ale wolisz ten ochłap, który łaskawie decyduje ci się od czasu do czasu rzucić. Sądziłem, że jesteś mądrzejsza...

– Connor! – podnoszę głos. – Rozumiem, że czujesz się zraniony, ale nie zasłużyłam, żebyś rozmawiał ze mną w taki sposób.

– W porządku. – Unosi ręce w geście poddania. – To twoje życie i twoje wybory. Pamiętaj tylko, że ja też mam uczucia i nie zamierzam być opcją do wypłakania oczu w ramię, kiedy on znowu cię skrzywdzi...

– Nigdy nie byłeś taką opcją! – przerywam mu, unosząc się.

Patrzę na niego z niedowierzaniem.

– Jasne. – Śmieje się z drwiną, kopiąc jakiś niewidzialny kamyk. – Co zrobisz, jeśli on znowu zniknie, co? Znowu się posypiesz? Znowu będziesz próbowała się zabić? – cedzi.

Otwieram szeroko usta, sztywniejąc na jego słowa. Po chwili i on orientuje się, co powiedział, bo jego twarz natychmiast łagodnieje, a w oczach pojawia się poczucie winy. Wyciąga dłoń, ale szybko się odsuwam.

– Myślę, że skończyliśmy tę rozmowę – syczę, posyłając mu spojrzenie wypełnione zawodem.

– Lu, przepraszam, nie chciałem...

– Chciałeś – ucinam. – A teraz wybacz, ale wracam do domu. Nie z tobą.

Z tymi słowami odwracam się i szybkim krokiem ruszam w stronę głównej ulicy, żeby złapać taksówkę.

Chłopak jeszcze woła za mną, ale nie reaguję. Dopiero kiedy jestem już daleko od niego pozwalam sobie uronić parę łzę. Robiłam wszystko, żeby go nie zranić, a on i tak z pełną premedytacją zadał mi cios poniżej pasa. I nawet fakt, że cierpi z powodu nieodwzajemnionej miłości go nie usprawiedliwia. Nie sądzę, by naszą relację dało się uratować. I tak widocznie miało być.

***

– W Connorze zawsze było coś bucowatego – komentuje Kira, a ja niemal jestem w stanie sobie wyobrazić jej minę, wyrażającą czyste oburzenie. – Nie spodziewałam się jednak po nim takich słów w twoim kierunku. Policzę się z nim, nie martw się...

– Nie, Kira, nie policzysz. Nie powiedziałam ci tego, żebyś rzucała się na niego z patelnią.

– O, nie, skarbeczku, patelnię zarezerwowałam na Prescotta. Connorowi przypierdolę krzesłem – informuje ze śmiertelną powagą.

– Kira... – mówię upominająco, ale nie mogę się powstrzymać od chichotu. – Dziękuję. Naprawdę potrzebowałam plotek z przyjaciółką.

Akurat kiedy to mówię, dostrzegam ojca, zmierzającego w moim kierunku, a to oznacza, że już czas.

– Zawsze do usług. Nie stresuj się, powiedz, co masz do powiedzenia i spieprzaj stamtąd prosto na bazę. Będę tam na ciebie czekać, już umówiłam się z Sol i Tiną, że urządzimy sobie babski wieczór.

– Dobrze, ale najpierw zajadę do domu. Mama będzie umierać ze stresu.

Kira wzdycha po drugiej stronie.

– No wiem... Ja sama chciałabym być dzisiaj przy tobie, ale Leonardo był nieustępliwy – cmoka z niezadowoleniem.

– Muszę kończyć, Ki. Dziękuję za wsparcie – mówię, po czym rozłączam się i włączam tryb cichy.

Rozprostowuję i zaciskam palce na przemian, chcąc rozładować napięcie, ale nie bardzo mi wychodzi. Podróż do sądu wywołała u mnie mdłości, a przeprawa pod bramą przy tylnym wejściu do budynku spowodowała, że musiałam puścić się biegiem prosto do łazienki. Tylko cud sprawił, że nie zwymiotowałam na bruk przed gmachem, co mogłyby uchwycić kamery tych pieprzonych hien, rządnych sensacji.

– Jestem z ciebie cholernie dumny, Luna – wyznaje tata szczerze, ściskając lekko moje ramię.

Nie odpowiadam. Wymuszam uśmiech, posyłając mu przelotne spojrzenie.

Po chwili pod salą następuje poruszenie. Tata daje mi znak, że powinniśmy wejść do środka i zająć miejsca. Ruszam za nim, ostatni raz zerkając na ekran komórki. Czeka na mnie wiadomość. Klikam w zieloną ikonkę.

Ayden: Siła nosi Twoje imię, nigdy o tym nie zapominaj. Wiem, że to będzie dla ciebie cholernie trudne, ale znam cię, maluchu. Jesteś wojowniczką i poradzisz sobie. A potem mam dla ciebie niespodziankę. Do zobaczenia po przesłuchaniu. Kocham.

Kąciki moich ust wędrują ku górze mimo woli. Wystukuję krótkie dziękuję, po czym chowam komórkę do torebki, by chwilę później zajmować już miejsce po stronie rządowej, tuż za stołem, za którym siedzi Vargas i jego pomocnicy, a także mój ojciec.

– Wszystko będzie dobrze – szepcze tata, posyłając mi pokrzepiający uśmiech.

Zajmuje miejsce obok Vargasa i zaczyna przeglądać dokumenty.

Wciskam dłonie między uda, starając się z całych sił skupić na oddychaniu. Gdy kilka minut później zostają wprowadzeni oskarżeni, zaciskam powieki, starając się w ogóle nie patrzeć w tamtą stronę. Całkowicie się wyłączam, gdy sędzia czyta numer sprawy i przypomina w jakiej sprawie się tu zebraliśmy oraz co zarzuca się Ramirezowi, Davidsonowi oraz staremu Stanfordowi. Informuje także o wyłączeniu jawności dzisiejszych zeznań, co przyjmuję z ulgą, choć już przecież wiedziałam od taty, że dzisiaj media mają zakaz wstępu na salę sądową i do budynku w ogóle. To był mój warunek.

Skubię pasek torebki, gdy przesłuchiwani są poszczególni świadkowie, w zniecierpliwieniu czekając na swoją kolej. Znowu mnie mdli, a w ustach mam Saharę. Gdy słyszę wreszcie swoje imię i nazwisko wstaję jak na autopilocie. Serce na moment zatrzymuje swój bieg, a ciało sztywnieje. Wypuszczam wstrzymywane powietrze dopiero kiedy wchodzę na ławę świadków, gdzie składam przysięgę, by następnie usiąść, czekając na moment, gdy znajdę się w ogniu pytań.

Wyczuwam na sobie wzrok Maxa, ale celowo nie spoglądam w jego kierunku, nie chcąc, by jego widok jakkolwiek na mnie wpłynął. Czuję się już i tak wystarczająco rozstrojona, przerażona i bezradna. Ta rozprawa, to przesłuchanie są dla mnie jak grzebanie widelcem w otwartej ranie.

– Pani Duncan – głos Vargasa rozbrzmiewa w sali sądowej. Spogląda na mnie surowym wzrokiem, od którego przechodzą ciarki. – Prokuratura zdecydowała się powołać panią na świadka, ponieważ miała pani znaczący wpływ na zatrzymanie i postawienie w akt oskarżenia panów Ramireza, Stanforda oraz Davidsona.

Kiwam głową, przełykając nerwowo ślinę.

– Dwunastego października dwa tysiące siedemnastego roku została pani uprowadzona przez oskarżonego Maximusa Davidsona, a następnie torturowana oraz przetrzymywana wbrew pani woli?

– Zgadza się. – Kiwam głową, odchrząkując,

Czuję, jak dreszcze przebiegają mi wzdłuż kręgosłupa. W mojej głowie wciąż tlą się echa tamtej nocy. Wspomnienia zalewają umysł, każdy cios Maxa, wszystko, co wtedy mówił, jego groźby... Zaskoczenie spowodowane faktem, iż Ethan żyje, a potem chaos, strzał, wybuch. Martwe ciało Kemala, informacja o śmierci Aydena, jego pogrzeb i wszystko, co wydarzyło się później...

– Pani Duncan? – stanowczy głos Vargasa sprowadza mnie z powrotem do sali sądowej.

Potrząsam głową, łapiąc gdzieś z tyłu zaniepokojone spojrzenie taty. Biorę głęboki wdech, poprawiając się nerwowo na twardym krześle i chwytam krawędzi ławy.

– Przepraszam, zamyśliłam się – tłumaczę, głos mi drży. – Ta sytuacja jest dla mnie bardzo trudna – dodaję, nie przejmując się kompletnie, że właśnie okazałam słabość ludziom, którzy chcieli mnie zabić.

– W porządku – mówi prokurator, po czym podchodzi bliżej. – Sąd pozwoli, że powtórzę – zwraca się do sędziny, na co ta wskazuje na mnie dłonią.

– Proszę – mówi kobieta.

– Pani Duncan – zaczyna Vargas, spoglądając mi w oczy – podczas przesłuchania przedprocesowego powiedziała pani, jak doszło do pani uprowadzenia. Doskonale rozumiem, jak trudne jest wracanie do tamtych wydarzeń, jednak z uwagi na to, jak wiele wniosą do sprawy te zeznania, czy zechciałaby pani przytoczyć przebieg wydarzeń ponownie, tym razem w obecności sędzi i ławy przysięgłych?

Doskonale wiem, że nie mam wyboru, bo w końcu po to tutaj jestem. Nie przyjechałam opowiadać o pięknej pogodzie, tylko porwaniu, niemniej rozumiem do czego zmierza prokurator. Mimo tego, że zgromadzili naprawdę solidny materiał dowodowy i nie ma żadnych wątpliwości, że Ramirez zostanie skazany, ja jestem tu dzisiaj, aby ponownie zmierzyć się z traumą, tym samym zmiękczając serca członków ławy. Vargas zrobi wszystko, żeby szefowie grupy trafili na krzesło elektryczne. Potrójne dożywocie go nie usatysfakcjonuje.

Cieszę się jednak, że postawiłam na swoim i nie będę musiała mówić o Kevinie, choć Vargas oczywiście bardzo tego chciał.

– Tamtego dnia dowiedziałam się, że Ayden, mój ówczesny chłopak, planuje przekazać wszystkie materiały oraz dowody przeciwko grupie Los Cuervos Negros policji federalnej. Przeraziło mnie to. Mieliśmy już wcześniej do czynienia z pewnymi członkami grupy, więc miałam prawo bać się, iż gangsterzy będą próbowali się zemścić – odpowiadam, nie umiejąc pozbyć się drżenia z głosu.

Cała się trzęsę z emocji, jednak nie jestem w stanie nic na to poradzić. Muszę to przetrwać. Powiedzieć wszystko, co wiem i co ustaliłam z tatą, a potem opuścić budynek sądu z nadzieją, że nie zostanę wezwana do zeznań uzupełniających.

– Czy wiedziała pani w jaki sposób Ayden Prescott wszedł w posiadanie wspomnianych dowodów? – pyta, co ani trochę mi się nie podoba. Nie chcę wchodzić w szczegóły, bo w pewnym momencie przez nieuwagę będę musiała poruszyć temat Kevina.

– Tak – odpowiadam zgodnie z prawdą.

– Zechce pani podzielić się z nami tą informacją? – docieka.

Chrząkam z nerwowością, znowu wiercąc się na krześle.

– Myślę, że najlepiej będzie jeśli zapyta pan głównego zainteresowanego – mówię wreszcie, na co Gabriel unosi brew.

– Pytam panią.

– Proszę odpowiedzieć – surowy ton sędziny Thompson powoduje, że przeszywa mnie dreszcz.

Zaciskam powieki i biorę głęboki wdech.

– Ojciec Aydena, Oscar Prescott otrzymał materiały od dziennikarza, którego bronił w sądzie. Nazywał się chyba Miller, nie jestem pewna... Potem sprawa się skomplikowała, ale to już państwo wiedzą. Oscar Prescott popełnił samobójstwo, ale tuż przed śmiercią ukrył wszystko w depozycie bankowym w Bostonie, zostawiając uprzednio Aydenowi wskazówki, by ten mógł je odnaleźć. Myślę jednak, że nie jestem odpowiednią osobą, by udzielić państwu szczegółowych informacji, ponieważ nie posiadam tak obszernej wiedzy na ten temat, w przeciwieństwie do świadka nadzwyczajnego – mówię, modląc się w duchu, by odpuścił.

Nie taka była umowa. Miałam tylko zeznać, co wydarzyło się w noc porwania i przytoczyć słowa Maxa, dowodzące, że Thiago wymienił mnie za materiały, pozwalając im mnie zabić.

– Więc dowiedziała się pani o planach pana Prescotta. Co było dalej? – zmienia temat, co przyjmuję z wyraźną ulgą.

– Skontaktowałam się z prawnikiem, który w tamtym czasie współpracował z oskarżonym Ramirezem, ponieważ nie byłam w stanie odnaleźć bezpośredniego kontaktu do polityka.

– Prawnikiem, którym był siedzący tu dzisiaj na ławie oskarżonych, Theodore Stanford? – próbuje doprecyzować, więc kiwam głową.

– Zgadza się.

Dopiero w tej chwili decyduję się spojrzeć przelotnie w lewo, gdzie siedzą trzej skurwiele oraz ich obrońcy. Theodore zdaje się wykazywać skruchę. Jest pochylony, wzrok ma wbity w blat, na którym leżą jakieś teczki. I nic dziwnego. W końcu stracił wszystko, co miał, pozycję, majątek, rodzinę... Thiago siedzi wyprostowany. Z jego postawy bije pewność siebie. Na twarzy maluje się zaciętość, a w spojrzeniu widać spokój i opanowanie. Nie sprawia wrażenia, jakby się w ogóle czymkolwiek martwił, ale wydaje mi się, że to tylko maska. I Max... Zajmuje miejsce po zewnętrznej stronie stołu. Jego mięśnie się napinają, gdy na ułamek sekundy krzyżuję z nim spojrzenie. Spojrzenie, wyrażające więcej niż jakiekolwiek słowa. Ten człowiek bardzo żałuje, że mnie wtedy nie zabił. Krzyżuje ramiona i wykrzywia usta w ten psychopatyczny sposób, w uśmiech, który nigdy nie dociera do oczu.

Przypominam sobie wszystko, co mi zrobił i co mówił, a mój żołądek natychmiast skręca się w proteście. Czuję lodowaty ucisk w piersi. Dziwnie jest patrzeć na niego znowu. Moje ciało doskonale pamięta każdy szczegół z tamtej nocy. Pieczenie na nadgarstkach po linach, które wrzynały mi się w skórę aż do krwi, chłód stali, gdy Horacio przykładał mi lufę pistoletu do szyi, ból całego ciała i twarzy, gdy otrzymywałam cios za ciosem...

Próbuję oderwać wzrok, ale nie potrafię, a on, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, co dzieje się aktualnie w mojej głowie, znowu szyderczo się uśmiecha, po chwili oblizując usta.

Coś ciężkiego osiada mi na ramionach, więc próbuję oddychać. Wdech. Wydech. To tylko wspomnienie. Kolejna trudna chwila, która minie, gdy tylko stąd wyjdę.

– Luna – głos ojca sprawia, że natychmiast przytomnieję.

W końcu jestem w stanie odwrócić głowę. Posyłam ojcu spojrzenie, wyrażające wdzięczność. Potrzebuję kilku sekund, by pozbyć się mgły sprzed oczu i przywołać ciało do porządku.

– Zeznała pani, iż dowiedziała się o współpracy Stanforda i Ramireza przez przypadek. Czy mogłaby pani doprecyzować?

Biorę głęboki wdech, przypominając sobie co ustaliłam z ojcem. Jeśli nie chcę zagłębiać się w historię mojego tragicznego związku z Kevinem, muszę nagiąć prawdę, ale nie skłamać i pominąć, co się da. Vargas dużo wie, ale nie wszystko i bardzo nalegał, abym złożyła oficjalne zeznania przeciwko Kevinowi w prokuraturze, a potem w sądzie, ale nie chciałam o tym słyszeć.

– Podsłuchałam pewną rozmowę – odpowiadam.

Nie ważne są szczegóły. Nie zamierzam wspominać, że zwyczajnie podłożyliśmy podsłuch w gabinecie starego, bo to spowodowałoby lawinę kolejnych niewygodnych dociekań.

– Pewną rozmowę? – pyta, choć przecież doskonale wie.

Znowu kiwam głową, licząc na kolejne pytanie, ale Vargasa ubiega sędzina:

– O jakiej rozmowie pani mówi, panno Duncan?

Cholera...

Przełykam ślinę, znowu się wiercąc.

– Rozmowę pana Stanforda z synem – odpowiadam.

Kobieta przygląda mi się badawczo, podczas gdy ja uciekam spojrzeniem.

– O czym rozmawiali? – dopytuje Thompson.

Przymykam na moment powieki. Jeśli odpowiem w miarę możliwości jak najbardziej wymijająco, sędzia nie będzie pytać o dalsze szczegóły. A przynajmniej taką mam nadzieję.

– Więc... Przez jakiś czas byłam w związku z Kevinem Stanfordem – wyznaję, co przecież dla większości zgromadzonych nie jest żadną tajemnicą, poza członkami ławy i Sarah Thompson. Ta ostatnia unosi lekko brwi, gestem dłoni dając znak, żebym kontynuowała. – Pewnego dnia byłam świadkiem ich kłótni, z której jasno wynikało, że to właśnie Theodore zmusił swojego syna, aby zaczął się ze mną spotykać. Kevin miał się do mnie zbliżyć, zdobyć moje zaufanie i wejść do mojego życia, by potem spokojnie dowiedzieć się, gdzie znajduje się cały materiał dowodowy.

– Jak wspomniane dowody miałyby się znaleźć w pani posiadaniu?

– Nie moim, wysoki sądzie – zaprzeczam. – Oscar Prescott był wieloletnim przyjacielem i wspólnikiem mojego ojca. Prowadzili razem kancelarię. Stanfordowie byli przekonani, że po śmierci przekazał wszystko tacie. Uznali, że odzyskają wszystko, co ich interesuje, posługując się mną – tłumaczę, nie kryjąc goryczy. – Tego dnia, gdy podsłuchałam ich rozmowę, dowiedziałam się także, że działają na zlecenie Thiago Ramireza. Pan Stanford krzyczał na syna, że jest nieudacznikiem, i że Ramirez się niecierpliwi, przez co będzie musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Niedługo po tym zakończyłam związek z Kevinem.

– Rozumiem. – Sędzina kiwa głową. – Panie prokuratorze, proszę kontynuować przesłuchanie świadka.

Vargas podchodzi do mównicy, nie spuszczając z oczu mojej twarzy. Jego mina wyraża absolutną pewność siebie, typową dla wykonywanego przez niego zawodu.

– Jak wyglądała pani relacja z Kevinem Stanfordem? – wypala znienacka, wybijając mnie tym samym z pantałyku.

Ty podły skurwielu.

Otwieram usta, zaskoczona tym nagłym zwrotem akcji, bo przecież nie tak się umawialiśmy.

– Nie rozumiem co wspólnego ma moja relacja z synem oskarżonego z nocą, gdy zostałam porwana – mówię, nie umiejąc powstrzymać się przed parsknięciem.

Spoglądam z wyrzutem na ojca, krzyżując z nim spojrzenie ponad ramieniem Vargasa. Widzę jak zaciska szczękę, usiłując stłumić narastającą w nim złość.

– Z całym szacunkiem, prokuratorze Vargas, ale świadek ma rację. Związek pani Duncan z Kevinem Stanfordem nie ma znaczenia w poruszanej przez nas dzisiaj sprawie. Powinniśmy skupić się na tym, po co świadek została powołana – odzywa się mój ojciec tonem ostrym, jak brzytwa.

Vargas odwraca się, spoglądając na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Przez kilka sekund po prostu na siebie patrzą, a mina mojego ojca jest nad wyraz wymowna. Jego spojrzenie wyraża niemą groźbę, którą zrozumie tylko ktoś, kto naprawdę dobrze go zna. Ojciec jest oskarżycielem posiłkowym i gra z prokuraturą do jednej bramki, jednak właśnie dał Gabrielowi jasno do zrozumienia, że jeśli jeszcze raz złamie umowę, zwróci się przeciw niemu.

– Zeznała pani, że skontaktowała się z Theodorem Stanfordem tamtego dnia, chcąc zaproponować umowę, zgadza się? – Vargas wreszcie na powrót zwraca się w moją stronę, wracając z przesłuchaniem na właściwy tor, co przyjmuję z ulgą.

– Tak – potwierdzam. – Zadzwonił kilka godzin po tym, jak wysłałam mu wiadomość.

– Jak brzmiała jej treść?

– Napisałam, że posiadam teczki, twardy dysk oraz wszystko, czego szukali i chcę zawrzeć umowę z Ramirezem. Dowody w zamian za święty spokój. Mieli zagwarantować nam bezpieczeństwo i że już nikt więcej nie ucierpi. Byłam bardzo naiwna – parskam, a wyrzuty sumienia ponownie wgryzają się w moją duszę. Poczucie winy będzie towarzyszyć mi już do końca życia. – Nic nie poszło zgodnie z planem...

– Wysoki sądzie, członkowie ławy przysięgłych – prokurator zwraca się do Sędziny oraz ludzi za lustrem weneckim – oto bilingi rozmów telefonicznych oraz wiadomości tekstowych, które zabezpieczyliśmy w tamtym czasie z komórki świadka. W tej teczce znajdują się szczegóły wiadomości, wysłanej przez świadka do oskarżonego oraz dowód, że oskarżony skontaktował się ze świadkiem kilka godzin później.

– Dopuszczam materiał dowodowy – mówi Thompson i sięga po teczkę, którą pewnie za kilka minut każe dostarczyć ławie przysięgłych.

– Co było dalej? – kontynuuje Vargas.

– Stanford powiedział, że niedługo ktoś wyśle mi wiadomość z miejscem spotkania. Zdziwiłam się, ponieważ byłam pewna, że to z nim się spotkam. Potem dodał, że jeszcze mogę się wycofać, ponieważ ludzie Ramireza są bardzo niebezpieczni. Wyśmiałam go i zakończyłam połączenie – mówię.

Pocieram spocone dłonie o materiał ciemnych jeansów. Jestem już cholernie zmęczona. Chcę mieć to za sobą, wyjść z sądu i pojechać spotkać się z Kirą. Nie ukrywam, że wspomniana przez Aydena niespodzianka również wydaje mi się kuszącą opcją.

– Proszę powiedzieć, co wydarzyło się później – docieka prokurator.

Przełykam ślinę, poprawiając się z głośnym westchnieniem. Moje ciało się napina, jak tylko przypominam sobie to, co wydarzyło się tamtej nocy.

– Dotarłam w umówione miejsce, gdzie po chwili przyjechały dwa samochody. Z jednego wysiadł oskarżony Maximus Davidson. Byłam zaskoczona – opowiadam dalej i nie czekając na kolejne pytanie, sama decyduję się powiedzieć, jak to się stało, że półświatek Maxa przeciął się z grupą przestępczą Ramireza. – Davidson był przywódcą gangu...

– Nadal jestem, kwiatuszku – prycha Max, aż się wzdrygam, słysząc ponownie jego głos i to pieprzone kwiatuszku.

– Panie Davidson, proszę nie przerywać świadkowi – upomina go sędzia ostrym tonem. – Będzie miał pan swoją kolej na złożenie wyjaśnień, teraz proszę o ciszę, w przeciwnym razie zostaną podjęte przeciwko panu odpowiednie kroki.

Max ponownie prycha, ale nie mówi już nic więcej. Jednak zdecydowanie osiągnął swój cel, sprawiając, że czuję się wybita z rytmu. Do tej pory udawało mi się trzymać nerwy na wodzy, a teraz znowu się trzęsę.

– Keres, bo tak nazywa się wspomniany gang – kontynuuję drżącym głosem – przed laty miało konflikt z grupą, do której należał Ayden Prescott. Nie znam wszystkich szczegółów – kłamię, ale wiem, że obrońcy tych skurwieli solidnie mnie później przemaglują, wyciągając fakt, że Quentin pobił Ethana, i że Ayden i reszta również tworzyli gang. – Kiedy Ayden wrócił dwa lata temu do San Diego, razem z resztą ekipy, Keres przyjechali za nimi. Z tego, co mi wiadomo, szukali zemsty.

– Brat oskarżonego Davidsona, Ethan Davidson skrzywdził siostrę Quentina Gahana, a ten z kolei dotkliwie go pobił, będąc pewnym, że odebrał mu życie, zgadza się?

– Tak. – Kiwam głową. – Quentin Gahan to bardzo dobry człowiek i wspaniały przyjaciel. Odbył karę więzienia za to, co zrobił, ale działał w afekcie...

– Pani Duncan – upomina mnie sędzia – sprawa nie dotyczy pani przyjaciela.

Odpowiadam jej skinieniem, mamrocząc pod nosem przeprosiny. Jak zwykle trochę mnie poniosło, jednak jeśli w grę wchodzą moi bliscy mam poczucie, że muszę ich bronić jak lwica.

– Jak się później okazało, Ethan Davidson żyje. Jest poszukiwany przez policję – informuje Vargas, zwracając się w kierunku szyby, za którą siedzi ława przysięgłych. – Quentin Gahan złoży zeznania podczas jutrzejszego przesłuchania, więc będą mieli państwo okazję do poznania szczegółów tej sprawy i reszty jej powiązań. Co było dalej, pani Duncan?

– Jak wspominałam, byłam zaskoczona, widząc Maxa. Nawet nie czekał na moje pytania, sam zaczął z satysfakcją opowiadać, że nie tylko Ayden jest sprytny, ale Ramirez także. Powiedział, że Thiago doskonale wiedział, co się dzieje, ale nie miał czasu zawracać sobie tym głowy i dopiero jak Kevinowi nie udało się niczego ugrać, postanowił sam działać. W ten sposób właśnie jego ludzie dowiedzieli się, że Ayden ma zatargi z Keres. Zawarł więc umowę z Maxem, że to właśnie on pojedzie na spotkanie ze mną. W zamian za to, co miałam w plecaku, mógł zrobić ze mną, co tylko zechce.

– Oskarżony Maximus wyraźnie dał pani do zrozumienia, że przyjechał z polecenia Thiago Ramireza? – upewnia się, a ja ponownie kiwam głową.

– Sprzeciw – odzywa się obrońca Thiago. – To sugerowanie odpowiedzi.

– Oddalam – mówi sędzia. – Niech świadek odpowie.

– Tak. Powtórzył to kilkukrotnie. Potem poinformował mnie, że umowa zawarta między mną o Ramirezem za pośrednictwem Stanforda jest nieważna, a następnie zostałam ogłuszona. Uderzył mnie rękojeścią broni i straciłam przytomność.

Vargas kiwa głową, po czym sprawdza coś w dokumentach. Ja w tym czasie biorę kilka kontrolowanych wdechów. Czuję, że jestem w trybie przetrwania i po przesłuchaniu rozsypię się jak domek z kart, kiedy wreszcie będę w stanie nieco się rozluźnić.

– Wysoki sądzie, z uwagi na fakt, jak trudna dla świadka będzie druga część przesłuchania, dotycząca tego, co wydarzyło się w rozdzielni oraz na traumę, jakiej świadek doświadczyła, wnoszę o piętnastominutową przerwę.

– Czy obrona ma jakieś zastrzeżenia? – pyta kobieta, a kiedy nie słyszy obiekcji, mówi: – zarządzam piętnastominutową przerwę. Przesłuchanie będzie kontynuowane po upływie tego czasu.

Wstaję niemal równo z kobietą i od razu kieruję się do wyjścia, chcąc dotrzeć do toalety. Czuję, jak moje ciało się buntuje i muszę zwymiotować. Ojciec i Gabriel od razu ruszają za mną. W sali na moment wybucha gwar rozmów, ale ignoruję wszystko, co się wokół mnie dzieje.

– Luna – woła ojciec za mną, ale nie odwracam się.

Wpadam do damskiej łazienki, zamykam się w kabinie i wymiotuję ze stresu, wyrzucając z siebie wszystko, co zjadłam rano. Emocje bombardują mnie z każdej strony, a ja z całych sił staram się powstrzymać płacz, bo nie chcę wrócić na salę sądową cała opuchnięta. Kiedy mój żołądek jest już pusty i z trudem udaje mi się wstać z kolan, słyszę, że do pomieszczenia ktoś wszedł.

– Córciu? – łagodny głos taty, przepełniony niepokojem sprawia, że ledwo hamowane łzy znowu próbują wypłynąć na powierzchnię.

Spuszczam wodę i otwieram drzwi. Mijam ojca, zatrzymując się przy umywalce i odkręcam kurek z zimną wodą.

– Nic mi nie będzie – mówię słabo. – To tylko stres. Poczuję się lepiej, jak w końcu stąd wyjdziemy.

Ojciec kładzie dłonie na moich plecach i masuje je lekko, podczas gdy ja obmywam twarz lodowatą wodą i płukam usta.

– Jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam, Luna. Nie każdy byłby w stanie znieść choćby połowę z tego, co musiałaś przejść.

Wycieram buzię i upijam kilka łyków wody z butelki, którą dał mi ojciec. Biorę parę głębokich wdechów, zerkając na zegarek. Zostało pięć minut do powrotu na salę.

– Wolałabym się nigdy nie przekonać jak silna potrafię być, tato. Wolałabym być do bólu słabą i zwyczajną dziewczyną ze zwyczajnym życiem, niż nieść na barkach ten ciężar, który niosę. Bo niezależnie od tego, jak wiele popełniłam błędów, nikt, nawet ja, nie zasłużył na piekło, przez jakie przeszłam.

– Ten koszmar niedługo się skończy – mówi, a jego słowa niosą obietnicę.

– Bardzo chciałabym w to wierzyć.

Mijam go i ruszam do wyjścia. Na korytarzu zderzam się z Vargasem. Mężczyzna przygląda mi się z nutą niepokoju.

– Luna...

– Jeszcze raz spróbuje pan ze mną pogrywać w taki sposób – cedzę, wbijając palec w jego klatkę piersiową, nawiązując do jego próby wejścia na temat mojej relacji z Kevinem – a nie kiwnę palcem w związku z dalszym procesem. Mało tego, wycofam wszystko, co do tej pory powiedziałam i sprawię, że Ayden Prescott też zwróci się przeciwko wam.

– Dziewczyno, czy ty słyszysz, co mówisz? Przecież skazanie tych ludzi leży w interesie nas wszystkich – oburza się, patrząc na mnie wymownie.

– Ale nie moim kosztem – syczę. – To nie jest kino akcji i scenariusz na film, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone. To prawdziwe życie, panie Vargas. I tak się składa, że to właśnie ja i Ayden straciliśmy najwięcej przez całą tę sprawę. Nasz przyjaciel nie żyje, ja muszę się leczyć, bo nie potrafię poradzić sobie z tym, co spotkało mnie na przestrzeni ostatnich lat, stałam się chodzącą destrukcją, walczącą codziennie o skrawek normalności. Ojciec Aydena strzelił sobie w głowę na jego oczach, jego matka jeździ na wózku, ciągle musimy się oglądać za siebie, rozumie pan? Dlatego powtarzam, jeszcze raz naruszy pan naszą umowę, nie będziemy mieli o czym dalej rozmawiać.

Z tymi słowami wymijam go i ruszam do sali, by zmierzyć się z drugą częścią przesłuchania, tym samym staczając ponowną walkę z demonami, o których najmocniej na świecie chciałabym zapomnieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro