Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18


Gdy parkujemy w podziemiach bazy, na zewnątrz jest już ciemno. Trochę nam się zeszło, żeby zgubić każdego pieprzonego dziennikarza, szukającego taniej sensacji. I najgorsze jest to, że ja mam świadomość, iż takie uciekanie przed szmatławcem potrwa jeszcze jakiś czas. Na pewno dłuższy niż krótszy.

Odpinam pas, pochylając głowę i zaczynam oddychać miarowo, gdy Ayden gasi silnik i wyciąga kluczyki ze stacyjki.

– Maluchu – szepcze pytająco, kładąc swoją dużą, ciepłą dłoń na moim ramieniu, a ja wzdrygam się, jak poparzona.

– Nie dotykaj mnie – niemal z siebie wypluwam, jednak już po sekundzie się reflektuję. To nie jest odpowiedni moment na to, by robić kwas jeszcze między mną, a Prescottem. – Nie dotykaj mnie, proszę – powtarzam spokojniej. – Nie rób tego, bo nie chcę znowu się rozpaść – dodaję ledwie słyszalnie.

A przecież będę potrzebna Liamowi. Muszę zachować trzeźwość umysłu. Przynajmniej jako taką, żeby choć minimalnie ogarnąć chaos, jaki wybuchł dzisiaj.

Ayden bez słowa opuszcza wóz. Patrzę kątem oka, jak opiera się o jego bok i wyciąga papierosa. Słusznie zakładam, że postanowił w ten sposób dać mi jeszcze moment, zanim wejdziemy do środka, by skonfrontować się z moim bratem, co z całą pewnością wyssie ze mnie sporo energii i będzie ciężkim przeżyciem.

Ukrywam twarz w dłoniach i oddycham głęboko, odliczając w myślach do dziesięciu. Dopiero po kilku minutach również opuszczam samochód i dołączam do chłopaka. Ten posyła mi zatroskane spojrzenie, wyciągając paczkę w moją stronę. Częstuję się używką, opierając biodro o tył wozu, po czym odpalam papierosa i zaciągam się mocno, zaciskając powieki. Staram się zachować bezpieczną odległość, bo bliskość Aydena jak zwykle powoduje u mnie topnienie szarych komórek, ale ten uparty gnojek i tak staje tuż obok.

– Wszystko w porządku? – pyta, na co parskam, kręcąc głową.

Czy to pytanie naprawdę padło z jego ust po tym wszystkim, co się wydarzyło dzisiaj i w ostatnim czasie?

– Nie, Ayden – unoszę głowę, krzyżując spojrzenie moich zielonych oczu z jego ciemnymi tęczówkami. – Nic nie jest, kurwa, w porządku. Dziwi mnie, że w ogóle o to pytasz.

Chłopak wzdycha, wciskając dłonie głęboko w kieszenie spodni i odwraca głowę.

– Przepraszam... – mówi cicho, co na ułamek sekundy zbija mnie z tropu. Gaszę peta butem i odwracam się z zamiarem odejścia w kierunku drzwi, ale słowa, jakie chłopak dodaje po chwili powodują, że zastygam w bezruchu: – naprawimy to, maluchu. Przysięgam.

Przeszywa mnie dreszcz.

Ponownie przymykam oczy, potrząsając głową, by pozbyć się nawału myśli, które zaczynają bombardować mój zmęczony umysł i nadziei. Nadzieja nie bez powodu nazywana jest matką głupców. Nie powinnam kurczowo jej się trzymać. Nie mam prawa jej zawierzyć.

W końcu parskam cicho.

– Chyba sam w to nie wierzysz... – prycham, a następnie wchodzę do środka.

Ayden nie dodaje już nic więcej. Po prostu rusza za mną.

Każdy krok, jaki przybliża nas do głównego pomieszczenia na bazie powoduje u mnie szybsze bicie serca. Jestem pewna, że dla Prescotta to również nie jest łatwe. Boję się tej konfrontacji. Boję się o Liama.

Gdy docieramy do drzwi, zatrzymuję się na moment z dłonią nad klamką. Znowu zaciskam powieki, biorąc kilka kontrolowanych wdechów i wydechów. Kilka sekund później czuję, jak klatka piersiowa Aydena opiera się o moje plecy. Zaraz potem jego ciepły oddech muska skórę na moim karku. Dreszcz wypełza na moje ciało. Czuję, jak szybkie bicie jego serca synchronizuje się z moim, jakby obydwa były ze sobą połączone w jakiś niewytłumaczalny sposób.

– Ayden... – szepczę błagalnie.

– Liam już nieco ochłonął, nie musisz się o niego martwić. Jest wściekły, to zrozumiałe, pozwólmy mu, by się na mnie wyżył. Reszta jakoś się ułoży. Naprawimy to – powtarza te słowa kolejny raz, ale nie potrafię mu uwierzyć.

Już mam coś powiedzieć, ale stłumione głosy dobiegające ze środka sprowadzają mnie na ziemię.

Unoszę głowę, potrząsając nią lekko, po czym bez ostrzeżenia naciskam klamkę i popycham ciężkie drzwi. Przekraczam próg, a moje nogi robią się nagle ciężkie, jakby były z ołowiu. Ayden wchodzi tuż po mnie, natychmiast mnie wymijając.

Przełykam ślinę, omiatając wzrokiem wszystkich zgromadzonych. Cała ekipa, oprócz Amira. Jesteśmy prawie w komplecie.

Mirasol i Ismael, stojący nieopodal drugiego wyjścia. Connor, Colin i Nate, siedzący na kanapie. Quentin oraz Kira, która gdy tylko mnie dostrzega, wstaje i podchodzi, chwytając mnie pod ramię.

Oraz Tina, a obok niej mój brat.

Lee unosi głowę i posyła mi zmęczone spojrzenie, w którym błyska wściekłość i wiele innych emocji, gdy tylko przenosi je na Aydena. Prescott odważnie podchodzi ku niemu, jakby z całych sił pragnął mieć to już z głowy. Liam wstaje, wspomagając się laską. Widzę wyraźnie, że jest już naprawdę cholernie zmęczony. Ledwo stoi. Na co dzień nie pozwala sobie aż tak nadwyrężać kręgosłupa i nogi, ale nikt się nie spodziewał takiego obrotu spraw. Zgrywa twardziela, ale nie jestem głupia. Ból musi mu cholernie doskwierać.

Panowie stoją naprzeciw siebie, w odległości najwyżej półtora metra i mierzą się spojrzeniami. W oczach Aydena czasi się spokój, natomiast u Liama przebija się złość, żal i mnóstwo innych, jeszcze niewypowiedzianych emocji. W moich zaś pojawiają się łzy. Znikąd. Zupełnie niespodziewane i nieproszone.

Mam dość. Mam już tego wszystkiego tak cholernie dosyć.

– Coś ty sobie, kurwa, myślał? – Liam jako pierwszy przerywa milczenie. Piorunuje Prescotta wzrokiem, co ten przyjmuje z pokorą. – Coś ty sobie myślał... – powtarza, potrząsając głową.

Jest zadziwiająco spokojny, co przyjmuję z ulgą jednocześnie odczuwając obawę, że wybuch dopiero nadejdzie. Mam jednak nadzieję, że Tina zdążyła ugasić pożar, co nie zmienia faktu, że nawet jeśli jej się to udało, nadal został żar...

– Mówię to każdemu, więc powtórzę i tobie: niczego nie żałuję. Zrobiłem to, by przede wszystkim chronić Lunę. By ona i każde z was było bezpieczne. Nie jestem z tego dumny, ponieważ wiem, jak wiele cierpienia przysporzyło moje odejście, ale nie zrobiłbym tego, gdybym nie miał pewności, że nie ma innego wyjścia. Musiałem was chronić. Musiałem chronić Lu...

Liam parska, co jest dla mnie jak smagnięcie batem. Nawet on rozumie absurd tej sytuacji.

Czuję, jak wszystkie moje blizny znowu zaczynają mnie palić.

– Zaufałem ci, Prescott – syczy Lee, robiąc chwiejny krok w jego kierunku. – Zaufałem ci, kiedy obiecałeś mi, że będziesz ją chronić. Uwierzyłem ci, gdy mówiłeś, że po tym wszystkim, co przeszła przez Stanforda już nigdy nie będzie cierpieć. Nie masz, kurwa, pojęcia, do jakiego piekła trafiła po twojej... – urywa, prychając z pogardą – ...śmierci.

Spuszczam głowę, pozwalając samotnej łzie wydostać się spod mojej powieki. Czuję, jak demony wychodzą mi na spotkanie. Idą w moją stronę powoli, patrząc czarnymi jak smoła oczami. Wiem, że będą chciały pożreć mnie żywcem. Zaczynam drżeć, więc Kira dociska mnie mocniej do swojego boku.

– Gdybym wtedy nie upozorował swojej śmierci, odwiedzałbyś siostrę na cmentarzu – mówi Ayden dosadnie, co jedynie rozsierdza Liama.

– Prescott, ty skurwielu, nie... – Mój brat robi gwałtowny krok w jego stronę, ale ból przeszywa go na wskroś, przez co chwieje się niebezpiecznie, w ostatnim momencie z ledwością odzyskując równowagę.

Wyrywam się ku niemu, ale powstrzymuje mnie gestem dłoni, nie chcąc, by ktokolwiek mu pomagał. Prawdopodobnie czuje się już i tak niewystarczający przez to, że jego sprawność jest ograniczona.

– Jesteś upartym gnojem, Liam. – Ayden wskazuje na jego laskę, którą Lee kurczowo się podtrzymuje. – Wiem, że jesteś także wściekły. Wiem, że nienawidzisz mnie za całe zło i cierpienie, jakiego doświadczyła Luna z powodu mojego odejścia. Wiem, że każdy z was cierpiał. Zdaję sobie sprawę z wszystkiego, co się wydarzyło, ale nie jestem głupi. Potrafię oszacować straty. Wybrałem mniejsze zło. Możesz się na mnie wściekać ile chcesz, możesz wyzywać mnie od skurwieli, możesz też obić mi mordę, jeśli masz ochotę, ale nie dzisiaj, Lee. Dzisiaj musisz po prostu odpocząć. Przepraszam, Tina, że zepsułem tak ważny dla was dzień. Próbowałem powstrzymać Vargasa, ale nie mogłem nic zrobić. Nie miałem żadnego wpływu na to, co się wydarzy. Gratuluję zaręczyn.

Liam spogląda na niego z wciąż widoczną złością w oczach, ale jego postawa łagodnieje. Odpuścił, co przyjmuję z ulgą. Dzisiaj już każdy z nas ma dosyć. Jutro mogą wziąć się za łby, ale dzisiaj musimy odpocząć. Zwłaszcza Liam.

– Pierdol się. Pierdol się ty, twoje gratulacje i twoje jebane zmartwychwstanie – mamrocze Liam, już zupełnie spuszczając z tonu.

Kącik ust Aydena drga w ledwie zauważalnym uśmieszku, gdy słyszy słowa mojego brata.

Kira łapie moją dłoń, wyczuwając, że napięcie zaczyna opadać i prowadzi mnie na fotel, żebym wreszcie usiadła, co przyjmuję z wdzięcznością. Kilka chwil później dzierżę w dłoniach zioła, zaparzone przez Sol, które natychmiast działają kojąco na moje zmysły. Liam też na powrót zajmuje miejsce obok Valentiny. Widzę, że choć minął pierwszy szok, wciąż jest skołowany. Minie jeszcze sporo czasu, nim całkowicie dojdzie do siebie. Choć ja, mimo upływu tygodni, nadal nie doszłam...

– Co ustaliłeś z federalnymi? – pytanie Delgado. skierowane w stronę Prescotta przerywa zbyt długą ciszę.

Adyen wzdycha, spoglądając na szefa,

– Finalna wersja jest taka, że doszło do pomyłki i zwłoki, które odnaleziono na terenie rozdzielni nie należały do mnie. Nie wiem, kto to wymyślił, czy federalni, czy Vargas, ale oficjalnie zostałem postrzelony i straciłem przytomność. Ethan wraz z ludźmi, którzy pomogli mu uciec zabrali mnie ze sobą, bo miałem być ich kartą przetargową w zamian za Maxa. Szkopuł w tym, że, gdy tylko się ocknąłem, zacząłem kombinować i udało mi się uciec. Podczas ucieczki miałem wypadek, w wyniku którego straciłem pamięć na jakiś czas. Pomogło mi starsze małżeństwo. Znaleźli mnie błąkającego się na odludziu i zabrali do siebie. Nabierałem sił u nich na farmie za miastem.

Delgado spogląda na Aydena z uniesioną brwią. Wszyscy przysłuchujemy się ich rozmowie, również chcąc być na bieżąco. W końcu to dotyczy każdego z nas. Niektórych w mniejszym innych w większym stopniu, ale nadal...

– Przecież obrońcy Maxa i Ramireza tego nie kupią – prycha Ismael. – Nic takiego nie miało miejsca i oni na pewno o tym wiedzą.

Ayden kiwa głową, uśmiechając się i już wiem, że ma na to wytłumaczenie.

– Oczywiście, że nie miało miejsca, ale nikt tego nie podważy. Wtedy Ethan musiałby wyjść ze swojej nory, a z oczywistych powodów tego nie zrobi. Nie zrobią tego także prawnicy tych śmieci, bo wtedy zdradzą, że mają kontakt ze ściganym listem gończym Ethanem Davidsonem, czego zrobić nie mogą, bo zostaną pociągnięci do odpowiedzialności.

Delgado kiwa głową na znak, że rozumie i nie mówi już nic więcej, co dla mnie jest oczywistym, że całą resztę obgada z Aydenem już bez świadków.

Po tak intensywnym dniu, wiedząc, że już nic tu po nas, zaczynamy się rozchodzić.

– Odwieźć cię do mieszkania? – proponuje Ki, na co kiwam głową.

– Będę wdzięczna – zgadzam się. – Chyba jestem zbyt zmęczona, żeby prowadzić

Moja przyjaciółka uśmiecha się lekko, po czym splata nasze dłonie i pomaga mi wstać. Wygląda, jakby doskonale zdawała sobie sprawę, zresztą jak każdy z nas, że idą ciężkie dni. To będzie cholernie ciężki czas i nasuwa się pytanie, czy mamy dość siły na to, by stawić czoła wszystkiemu, co nas czeka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro