Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

Przypominam o hasztagu #fireinmyheartLR nie pozwólmy mu umrzeć <3 Liczę na Waszą aktywność.

***

– Sytuacja od samego początku była bardzo dynamiczna. Musieliśmy zrobić wszystko, co koniecznie dla dobra sprawy. W grę wchodzą setki ludzkich żyć oraz ich bezpieczeństwo, dlatego na ten moment to wszystko, co mam do powiedzenia. W najbliższych dniach wydamy kolejne oświadczenia. – Vargas kończy swoje przemówienie, odsuwając sobie sprzed twarzy mikrofon dziennikarza.

Jak na autopilocie wstaję, odsuwając krzesło trochę zbyt szybko. Mebel z hukiem spada na posadzkę, robiąc przy tym mnóstwo hałasu, ale nawet to nie sprawia, że Liam zwraca uwagę na cokolwiek, poza telewizorem. Patrzy w ekran jak zahipnotyzowany z absolutnym szokiem wymalowanym na jego przystojnej buzi. Coś ściska mnie w sercu na samą myśl, że jakiś samolubny sukinsyn zepsuł mu tak ważny dzień. O ile Ayden mówi prawdę... Bo jeśli okaże się, że mnie okłamał, wyrwę mu jaja. Przysięgam.

Ruszam w stronę brata.

– Jak udało ci się ukrywać tak długo? – pyta młoda kobieta, kierując mikrofon do Aydena. – Czyj to był pomysł – pyta inna. – Czy to, co zrobił pan wraz ze służbami, było legalne?

Ayden odchrząkuje, gdy jedna z dziennikarek podsuwa mikrofon wprost pod jego twarz. Chłopak naciąga czapkę niżej na czoło i pochyla głowę.

– Bez komentarza – odpowiada wreszcie, tym swoim charakterystycznym głosem.

Jeśli ktoś miał jeszcze jakiś cień wątpliwości, że to właśnie Ayden Prescott we własnej osobie, to w tej samej sekundzie, w której chłopak się odezwał, rozwiał je.

Nie interesują mnie teraz zszokowane miny mojego młodszego rodzeństwa. Nie interesują mnie spojrzenia rodziny Tiny. W mojej głowie na ułamek sekundy pojawia się myśl, co z Isabelle i Zoe, które na pewno już zostały poinformowane o tym, że ich syn i brat zmartwychwstał i właśnie wystąpił w telewizji przed milionem mieszkańców San Diego, ale szybko odpycham ją na bok. Mnie interesuje teraz tylko i wyłącznie mój brat. Mój kochany Liam, który miał swój wielki dzień, ale ktoś wysoko postawiony postanowił to spieprzyć i zdradzić, że jego najlepszy przyjaciel, z którego śmiercią nie mógł sobie poradzić, żyje i ma się całkiem świetnie.

Doskonale zdaję sobie też sprawę z faktu, iż Lee zdążył się zorientować, że na twarzy mojej jak i wielu zgromadzonych nie ma ani odrobiny zaskoczenia ani zdziwienia.

– Lee – szepczę pod nosem, stając ramię w ramię z bratem.

Komunikat w telewizji zostaje przerwany tuż po tym, gdy cała trójka na czele z Martinezem znika za drzwiami budynku prokuratury, a my możemy obserwować jedynie ich plecy. W tej samej chwili w knajpie wybucha wrzawa. Ludzie się przekrzykują. Co chwilę słyszę nazwisko Aydena, ale nie skupiam się na rozmowach, a na moim bracie i uderzeniach własnego serca, a ono naprawdę tłucze mi się w piersi, jakby zaraz miało wyskoczyć mi i opuścić moje ciało.

Chyba jest mi też dodatkowo niedobrze, ale nie jestem pewna. Niczego nie jestem pewna w tej chwili. Kręci mi się w głowie od nadmiaru tego wszystkiego i zupełnie nie wiem, co zrobić. Bomba wybuchła i takie są fakty. Teraz możemy jedynie szacować straty.

Jestem wściekła, bo kompletnie nie spodziewałam się, iż wieść o tym, że Ayden Prescott żyje trafi do opinii publicznej w taki sposób. Jestem także przerażona, bo piekło, o jakim wspominał ojciec te półtora roku temu, gdy poinformował mnie o planach Aydena, właśnie się rozpętało. Czeka nas cholernie ciężki czas. Przez najbliższe dni będziemy narażeni na ciągłe ataki dziennikarzy. Będziemy zmęczeni, sfrustrowani i skołowani, ale zacznę się tym martwić jutro. Teraz muszę zająć się bratem.

– Ayden Prescott to pierdolony Jezus Chrystus SanDiegowski – Emmet jako pierwszy zabiera głos, co sprawia, że automatycznie zerkam w jego stronę.

Może gdyby nie powaga sytuacji, nawet bym się zaśmiała.

– Zawsze wiedziałem, że ten sukinsyn jest niezniszczalny. – Joel, który chwilę temu wstał z wrażenia, właśnie opada ciężko na krzesło, nie umiejąc oderwać wzroku od już czarnego ekranu telewizora.

Liam parska niespodziewanie, pocierając obiema dłońmi twarz. W jego oczach nadal czai się bezbrzeżny szok. Jest całkowicie rozbity.

– Liam. – Valentina kładzie dłoń na jego ramieniu, ale ten natychmiast się odsuwa.

Ktoś mógłby odebrać to jako niemiły gest, ale ja wiem, że on po prostu potrzebuje przestrzeni, a dotyk miłości jego życia nie pozwoli mu się ani trochę skupić. Widzę po jego posturze oraz mimice jak bardzo jest rozbity. Wiem, że bardzo stara się czegoś złapać, żeby nie utonąć w emocjach, które zalewają go od stóp aż po czubek głowy.

Wokół nas panuje ogromny harmider. Zgromadzeni w barze ludzie przekrzykują się, słychać mnóstwo głosów, a ja nie jestem w stanie już odróżnić, czy ktoś zwraca się do mnie, czy może do kogoś obok. Nie potrafię utkwić w nikim spojrzenia na dłużej, bo ilekroć próbuję, miękną mi nogi i czuję się, jakbym zaraz miała upaść.

– No tak – ciche prychnięcie mojego brata przywołuje mnie do porządku. – Mogłem się tego spodziewać – dodaje po chwili. – Nikt nie widział ciała, nikomu nie pozwolono się z nim pożegnać, a to pierdolenie, że jego zwłoki były w takim stanie, że nawet Isabelle by ich nie rozpoznała? – parska znowu. – Pierdolenie. – Powtarza, tym razem głośniej i bardziej dosadnie.

Odchodzi kilka kroków i zaczyna nerwowo kołysać się na stopach. Kładzie dłonie na karku i spogląda w sufit, po chwili kręcąc głową.

– Te wszystkie dziwne akcje, twoje zachowanie. – Wskazuje na mnie.

– Lee... – Idę ku niemu, ale nie pozwala mi podejść, zatrzymując gestem dłoni. – Porozmawiajmy, dobrze? Wiem, że jesteś w szoku i całkowicie cię rozumiem. Chodźmy stąd, dobrze? – staram się załagodzić narastające w nim, niekoniecznie pozytywne emocje, ale od razu widzę, że Liam nie będzie chciał mnie słuchać.

Nie teraz. Nie w tym momencie. Nie, gdy niespełna piętnaście minut wcześniej dowiedział się, że jego najlepszy przyjaciel sfingował własną śmierć. Nie, gdy zdał sobie sprawę, że dowiedział się jako ostatni.

– To dlatego tak dziwnie zachowywałaś się w ostatnim czasie – stwierdza. – Stąd te twoje załamania, łzy, znikanie na całe noce... – Kręci głową z niedowierzaniem.

Spuszcza głowę, przymykając powieki i bierze głęboki, kontrolowany wdech. Jestem niemal na własnej skórze odczuć to, co właśnie dzieje się w jego duszy i głowie w tym momencie. Czuje się oszukany. Pewnie zdradzony i skrzywdzony. I kiedy ponownie unosi na mnie spojrzenie swoich czekoladowych tęczówek, uderza mnie widok łez w jego pięknych oczach.

– Synku – odzywa się mama łagodnie, gdzieś zza moich pleców.

Jej głos zamiast jednak pomóc, mam wrażenie, działa jak zapalnik.

– Zabiję gnoja – syczy Lee i rusza ku drzwiom. – Zajebię...

Nim zdołam mrugnąć albo się poruszyć, Liam jest już przy wyjściu. Kładzie dłoń na klamce i już ma ją nacisnąć, ale ojciec w porę łapie go za ramię i odciąga w tył. Emocje kumulują się także we mnie, bo widok szarpiących się ojca i brata, to dla mnie naprawdę zbyt wiele. Pozwalam spłynąć kilku łzom. Kira staje obok, łapiąc mnie w talii. Ściska moją dłoń, chcąc dodać mi otuchy, ale to ani odrobinę nie pomaga.

– Co za pojebana akcja. – Nathaniel również nagle wyrasta obok, zajmując miejsce po mojej prawej. – Przysięgam ci, Lu, że o niczym nie mieliśmy pojęcia.

Nie odpowiadam. Z przerażeniem patrzę, jak ojciec łapie od tyłu mojego brata, który przeklina, usiłując się wyrwać.

– Puszczaj mnie! – krzyczy. Jest taki zły. – Puść mnie, kurwa!

Wreszcie udaje mu się wyszarpać. Odskakuje do tyłu, spoglądając na Leonarda z wściekłością.

– Liam – odzywa się ojciec tym swoim surowym tonem.

– Nie Liamuj mi tu teraz! – warczy. – Wiedziałeś? Od początku, kurwa, o wszystkim wiedziałeś? To dlatego Luna nie chciała z tobą gadać. To dlatego się, kurwa, wyprowadziła? – wykrzykuje, uderzając obiema dłońmi w jego tors.

Delgado widząc, że to wszystko zaczyna zmierzać w złym kierunku, a emocje, jakie wylewają się z każdego z nas są naprawdę złym doradcą, dopada do Liama i odciąga go w tył, z łatwością unieruchamiając mu dłonie.

Ja stoję, nie umiejąc się nawet poruszyć. Obserwuję, jak ojciec spogląda na mojego brata z poczuciem winy w oczach, a potem powoli omiata wzrokiem pomieszczenie, zatrzymując go trochę dłużej na mnie. Spuszczam głowę, nie umiejąc patrzeć mu w oczy. Dopiero po chwili na powrót ją unoszę, zerkając wprost na brata, który dyszy ciężko, patrząc na tatę z taką złością, jak jeszcze nigdy nie patrzył, a ja mam wrażenie, że nad naszą rodziną po raz pierwszy w życiu zebrały się naprawdę czarne chmury.

– W tej sekundzie masz się uspokoić, Duncan – syczy Ismael wprost do jego ucha. – Ja nie będę powtarzał dwa razy – wypowiada tonem, który ścina krew w żyłach.

Nie wiem ile mija czasu, odkąd w pomieszczeniu wybuchła wrzawa po tym, jak obejrzeliśmy przemówienie Vargasa, ale musiało minąć go wystarczająco dużo, by ktoś z personelu albo innych gości dał znać dziennikarzom, że znajduje się tu spore grono powiązane z Prescottem i całą tą sytuacją oraz mój ojciec, który jest oskarżycielem posiłkowym.

– Ja pierdolę, co teraz zrobimy? – cichy głos Kiry przebija się do mojego umysłu przez warstwę chwilowego otępienia i podniesione, rozemocjonowane dźwięki rozmów.

– Nie wiem – udaje mi się wydusić.

– Niech państwo wyjdą przez zaplecze. – Na salę wpada właściciel lokalu, wskazując wejście na kuchnię.

Patrzę, jak rolety zaczynają się zasuwać, uniemożliwiając zebranym na zewnątrz dziennikarzom dalsze robienie nam zdjęć.

– Bardzo dziękujemy – mówi moja mama, uśmiechając się do mężczyzny z wdzięcznością.

Ja nadal czuję się trochę tak, jakbym znajdowała się poza ciałem. Nate łapie moją dłoń i ściska mocno, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że jest tutaj, przy mnie ze mną i dla mnie, tak samo umorusany po szyję w tej gównianej sytuacji. Ciągnie mnie za sobą na wspomniane zaplecze, podtrzymując, gdy niemal potykam się o własne nogi. Oglądam się za siebie, chcąc wyłapać spojrzenie Liama, ale Nathaniel pociąga mnie mocniej, żebym nie zwalniała kroku.

– Delgado się nim zajmie. Liam musi ochłonąć, a my musimy iść – mówi mój przyjaciel.

Przechodzimy całą bandą przez kuchnię. Ja, moja rodzina i przyjaciele oraz rodzina Tiny. Personel i kucharze posłusznie schodzą nam z drogi, rzucając sobie zaciekawione spojrzenia. Po chwili docieramy do drzwi prowadzących na tyły budynku, przez które moment później całą chmarą przechodzimy.

– Co teraz będzie – pozwalam sobie na chwilę zwątpienia i bezradności oraz strach.

Nate zatrzymuje mnie w miejscu, kładąc dłonie na ramionach po obydwu stronach mojej głowy.

– Wszystko. Będzie. Dobrze. – akcentuje wyraźnie każde słowo. – Radziliśmy sobie z większym syfem, Luna. Z tym także sobie poradzimy.

Uśmiecham się słabo. Bardzo chcę mu wierzyć. Chcę mu wierzyć z całych sił, ale ilekroć pozwalam sobie komuś zaufać, kiepsko na tym wychodzę. A dzisiaj? Dzisiaj mam wrażenie, że ponownie zderzyłam się ze światem i stoję tutaj, a ów świat mi się przygląda. Tak spokojnie i zwyczajnie, a ja kolejny raz nie mam pojęcia, co, do cholery, zrobić. Z tym wszystkim i ze sobą.

– Zaparkowałam na rogu. – Podaję mu kluczyki do samochodu, a ten sprawnie je przejmuje.

– Zaraz wracam, nie ruszaj się stąd – mówi, całując mnie w czoło.

Kiwam głową, a sekundę potem zostaję sam na sam z chaosem i w panice biegającymi ludźmi wokół.

– Córciu. – Mama nagle materializuje się przede mną. – Muszę odwieźć dzieciaki do domu, tata pojechał spotkać się z Vargasem, bo, jak sama widziałaś, zrobiło się potężne zamieszanie. Nate obiecał, że zabierze cię do domu, a o resztę nie musimy się martwić.

Ponownie kiwam głową, bo nie mam już siły, żeby się odezwać.

– Wszystko się ułoży, Luna. – Mama zagląda mi w oczy, a ja zaczynam walczyć z własnymi emocjami. Jeszcze moment i się popłaczę, jeśli ona nadal będzie patrzeć na mnie w ten sposób.

– Dzieci czekają – wypominam jej, chcąc jak najszybciej pozbyć się jej z zasięgu wzroku.

Jej ciepło i kojący głos powodują, że mięknę.

– Córciu – kładzie nacisk na to słowo, przykładając czoło do mojego. – Poradzimy sobie z tym – przekonuje z pewnością, jakiej na próżno szukać u mnie, a jej słowa niosą ze sobą swego rodzaju obietnicę.

Dwie minuty później zostaję sama pośrodku dużego parkingu na tyłach baru. Robi mi się nagle przerażająco zimno, więc ruszam Nathanielowi naprzeciw.

Pokonuję jednak najwyżej kilkanaście metrów, gdy jeden z dziennikarzy wychodzi zza rogu od razu mnie dostrzegając. Potem wszystko dzieje się już bardzo szybko. Ja zastygam w bezruchu. Nie wiem, na co liczę. Że jak przestanę się ruszać stanę się niewidzialna? Staję, jak sparaliżowana, zamiast puścić się biegiem do ucieczki.

Nie wiem, na co liczyłam jeszcze minutę temu, ale w tej sekundzie zostaję otoczona przez liczną grupę dziennikarzy. Padają pytania, gdzieś z boku błyska flesz, słyszę wyraźnie nazwisko Aydena. Zasłaniam ręką oczy, gdy ktoś znowu robi mi zdjęcie. Przerażenie, że zaraz zostanę zjedzona żywcem przez stado harpii, szukających sensacji odbiera mi zdolność logicznego myślenia.

Mężczyźni i kobiety z mikrofonami przepychają się, popychając również mnie, a ja jedyne, co jestem w stanie z siebie wydusić, to krótkie, ale soczyste: kurwa.

Już mam się rozpłakać, jak małe, bezbronne dziecko, pozostawione samotnie na środku ogromnej galerii handlowej, ale tuż przede mną, wśród głów reporterów dostrzegam jedną, odzianą w czarną kominiarkę.

Patrzę w te ciemne tęczówki, czując jednocześnie, jak coś dziwnego ogarnia całe moje ciało.

– Złap mnie za rękę – krzyczy, wyciągając dłoń.

To powoduje, że zgromadzeni na moment przerzucają uwagę ze mnie, na nowo przybyłego.

Zastygam. Spoglądam na wyciągniętą przez niego dłoń, czując się jak sparaliżowana. Jedyne, czym jestem w stanie poruszyć, to gałki oczne. Ayden jeszcze kilka sekund czeka na mój ruch, a kiedy ja wciąż nie reaguję, on decyduje za mnie. Pochyla się, złączając nasze dłonie, po czym pociąga mnie z całych sił ku sobie. Ten nagły ruch powoduje, że nagle jakby się otrząsam. Puszczamy się biegiem w kierunku obranym przez Prescotta. Dopiero po chwili dostrzegam nieopodal zaparkowanego niebieskiego Nissana. Jest odpalony, Ayden nie zgasił silnika, jakby się spodziewał, że dziennikarze ruszą za nami, co oczywiście się stało.

– Wskakuj i zapnij pas! – krzyczy, puszczając moją dłoń w chwili, gdy jesteśmy już przy aucie.

Ignoruję to nagłe uczucie pustki, spowodowane brakiem kontaktu z jego skórą i robię, co powiedział.

– Co tu robisz? – wykrztuszam, z trudem łapiąc oddech.

– Oni pojadą za nami – ignoruje moje pytanie. – Mówię ci to dlatego, że za chwilę prawdopodobnie złamię kilka przepisów drogowych.

Nie komentuję. Po prostu kiwam głową, przymykając oczy. Serce w mojej piersi wyrywa się gwałtownie, gdy Ayden rusza z piskiem opon, rozpędzając Nissana do prędkości, z jaką już dawno nie jechałam.

Biorę głęboki, szarpany wdech, jak do moich uszu nagle dociera głos Chestera, gdy radio samo się włącza.

Mkniemy ulicami San Diego, starając się zgubić ogon. Ayden skupia się na drodze, a ja na tym, żeby z wrażenia nie zwymiotować.

Jedno jest pewne, mam pierdolone Deja Vu.

***

Kocham Was, to tak gwoli przypomnienia. Do następnego.

Wasza Lea <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro