Rozdział 12
Łzy przestają płynąć dopiero dwie godziny później, gdy wraz z Connorem staję przed drzwiami mieszkania w starej kamienicy, położonej w dzielnicy Old Town. Było ono pierwszym wspólnym gniazdkiem dziadków, z którego przeprowadzili się z babcią na Coronado kilka lat po ślubie, ale postanowili, że go nie sprzedadzą, bo z biegiem lat zyska na wartości i nie pomylili się ani trochę. Za to mieszkanie na ten moment mogłabym sporo dostać.
Nie mam bladego pojęcia, dlaczego ze wszystkich wnucząt, to właśnie ja je odziedziczyłam, ale wraz z ukończeniem dwudziestego pierwszego roku życia stałam się jego pełnoprawną właścicielką. Nie spodziewałam się, że będę zmuszona tak szybko z niego skorzystać.
Przekręcam klucz w zamku, po czym ze świstem wypuszczam wstrzymywane w płucach powietrze, a następnie naciskam klamkę i popycham ciemne drewno. W moje nozdrza uderza zapach miejsca, w którym od wielu miesięcy nikogo nie było. Jest duszno i wszędzie unosi się kurz.
Przekraczam próg, a zaraz za mną wchodzi CJ z moją walizką. Zamyka za nami drzwi, podczas gdy ja rzucam klucze na piękną, starą komodę w niewielkim holu.
– Przyjemnie tu – komentuje CJ, stając przed wysokim oknem w salonie, z którego rozpościera się widok na park.
Mieszkanie nie jest duże. Salon z aneksem kuchennym, jedna, ale bardzo przestronna sypialnia, łazienka i niewielki schowek oraz mikroskopijny hol. Jest jednak niesamowicie przytulne.
– Wymaga drobnych prac remontowych i odświeżenia, bo meble pamiętają chyba jeszcze czasy wojny secesyjnej, ale owszem, jest bardzo przyjemnie – potwierdzam.
Podchodzę do drugiego okna i po krótkim siłowaniu się z nim, udaje mi się wpuścić do pomieszczenia świeże powietrze.
Opieram się o parapet i wychylam głowę, przymykając oczy. Biorę głęboki wdech, wystawiając twarz ku promieniom słońca. Po chwili czuję ruch obok.
– Chcesz o tym pogadać? – pyta Connor, nawiązując do tego, co wydarzyło się w domu.
Po drodze opowiedziałam mu w ogromnym skrócie, skąd moja decyzja o wyprowadzce. W końcu poproszony o pomoc, natychmiast mi ją zaoferował, więc byłam mu winna minimum wyjaśnień.
Nie odpowiadam od razu. Po prostu stoję, starając się spowolnić bicie serca i uspokoić rozszalałe emocje, które wciąż się we mnie kotłują. Minie sporo czasu, nim poukładam sobie wszystko w głowie, a i tak nie mam pewności, czy to mi się w ogóle uda.
– Nie wiem – wzdycham, prostując się. – Nie wiem, czy mam siły, by to teraz roztrząsać, natomiast wiem, że muszę tu trochę ogarnąć, bo to miejsce będzie moim domem w najbliższych tygodniach.
Wymijam chłopaka i zaczynam zdejmować z mebli materiały, którymi były przykryte.
– Twój ojciec na pewno nie chciał cię skrzywdzić – zaczyna ostrożnie, bacznie obserwując moje coraz bardziej chaotyczne ruchy. Chyba znowu wzbiera we mnie wściekłość. – Robił to, co mu kazano. Nie mógł ci powiedzieć – dodaje.
Rzucam prześcieradła w kąt, zatrzymując się gwałtownie. Przeczesuję włosy dłonią, a następnie pocieram palcami skronie.
– Nie kwestionuję faktu, że zrobił wszystko, by mnie chronić – mówię wreszcie, w ostatniej chwili tłumiąc w sobie ponowny wybuch. – Znam mojego ojca, wiem, że prędzej sam by zginął, niż naraził mnie na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Jednak kiedy tylko pomyślę, że on przez te wszystkie miesiące patrzył, jak umieram każdego dnia z rozpaczy, że obserwował jak cierpię, wiedząc, że Ayden nigdy nie zginął, mam ochotę roznieść wszystko w pył. Bo patrzył mi prosto w oczy i kłamał. Pozwolił mi cierpieć, a wierz mi, CJ, umierałam w pełnym tego słowa znaczeniu już trzy razy i tamten ból był niczym w porównaniu do tego, jak czułam się z myślą, że w jakimś stopniu przyczyniłam się do śmierci Aydena Prescotta, miłości mojego życia – wyrzucam z siebie.
CJ podchodzi do mnie powoli, ostrożnie i niepewnie kładąc dłonie na moich ramionach, a kiedy się nie odsuwam, pozwala sobie zacisnąć palce na moim ciele.
– To, co się wtedy wydarzyło, nie było twoją winą – przekonuje mnie z pewnością, z którą ja nigdy nie będę miała odwagi wypowiedzieć tych słów. – Dobrze wiesz, że prędzej czy później coś i tak by się stało, bo oni szykowali się od dawna, by nas zaatakować.
– Podłożyłam im się. Kemal...
– Śśś. – Kładzie palec na moich ustach, nie pozwalając mi dokończyć. – Nawet nie waż się tego mówić – ostrzega. – Wiesz, co zrobiłby Kemal, gdyby usłyszał, co wygadujesz? – pyta, chwytając w palce mój podbródek i zmuszając, bym spojrzała mu w oczy. – Wściekłby się na ciebie i zaczął grozić, że jeszcze moment, a...
– Wyrwie mi nogi z dupy – kończę, parskając krótkim śmiechem przez łzy.
– Nigdy więcej nie waż się wygadywać takich bzdur – mówi, po czym pociąga mnie i wtula w swoje ramiona.
Szkoda, że Amir nie podziela naszego zdania, myślę gorzko.
Trwamy w uścisku krótką chwilę. Wreszcie ocieram policzki i odsuwam się od chłopaka na odległość ramion.
– Rozpakuj się, a ja pójdę zrobić ci zakupy, zgoda? – Ponownie zagląda mi w oczy, więc kiwam głową. – Lodówka świeci pustkami, przyda ci się jakieś jedzenie.
– Nie wiem nawet, czy ona działa – parskam, wskazując na sprzęt z lat dziewięćdziesiątych.
– Sprawdzę to. – Rusza do kuchni, a ja wzdycham.
Jeszcze przez moment stoję w tym samym miejscu, po czym potrząsam głową, by odgonić natrętne myśli, chwytam walizkę i ruszam do sypialni.
Czas wziąć się za ten burdel.
***
Budzi mnie jednostajny dźwięk walenia w ścianę. Przewracam się na drugi bok i nakrywam głowę kocem, ale hałas nie ustaje. Wreszcie otwieram oczy i podnoszę się do siadu. Przecieram powieki, wyostrzając zmysły. Dopiero chwilę później dociera do mnie, że hałas, który mnie obudził, to pukanie w drzwi, nie w ścianę, jak pierwotnie myślałam.
W moje drzwi.
Sięgam na stolik nocny, by sprawdzić godzinę, jednak gdy usiłuję odblokować komórkę, okazuje się, że jest rozładowana.
Wzdycham z irytacją, zastanawiając się, kogo niesie do mnie w środku nocy.
Connor pojechał grubo po dwudziestej trzeciej. Uparł się, że pomoże mi wszystko ogarnąć, łącznie ze ścieraniem kurzu i myciem okien. Zrobił mi zakupy, uruchomił lodówkę i sprawdził wszystkie krany, bo mieszkanie nie było używane od lat. Późnym wieczorem zjedliśmy jedzenie z meksykańskiej knajpy, którą mam na dole i wypiliśmy bezalkoholowe piwo. Na koniec wzięłam długą kąpiel, która miałam nadzieję, że zadziała oczyszczająco, ale dała tylko chwilowe odprężenie. Niemniej, dzięki Bogu, czy też dziadkom, za tę wannę...
Nie wiem, jak zdołam odwdzięczyć się Connorowi za pomoc. Gdyby nie on i jego poczucie humoru pewnie po wejściu do mieszkania usiadłabym na podłodze i płakała do teraz. Dzięki niemu zajęłam się czymś, na chwilę wyrzuciłam z głowy to, co mnie otacza.
Jestem mu cholernie wdzięczna. Bo choć o nic go nie prosiłam, on zrobił dzisiaj dla mnie tak wiele.
Zwlekam się z łóżka i po omacku odszukuje włącznik do lampki nocnej. Sekundę później w pokoju robi się jasno. Wsuwam na stopy kapcie, a na ramiona zarzucam bluzę i ruszam, by otworzyć. Osoba po drugiej stronie nie daje za wygraną.
Przechodzę przez kuchnię, przelotnie spoglądając na wiekowy zegar, zawieszony nad kuchenką. Dochodzi trzecia.
Oby to tylko nie był ojciec, bo będę zmuszona go stąd wyrzucić.
Ani Ayden... Jego nie wyrzucę, za to chętnie wykorzystam umiejętności samoobrony, jakich nauczył mnie Nathaniel.
– Idę, już, idę – wołam, gdy uporczywe walenie nie ustaje.
Moment później otwieram natrętowi. Moim oczom ukazuje się burza czerwonych loków i para piwnych oczu, w których szaleje cała masa emocji.
Marszczę brwi, ale nim zdołam o cokolwiek zapytać, Kira przekracza próg i niemal miażdży mnie w silnym uścisku, a mnie nie trzeba już nic więcej.
Kira Goldman dowiedziała się, że Ayden Prescott żyje, a ja muszę się upewnić, czy w związku z tym jego status wciąż jest aktualny.
– Tak strasznie cię za wszystko przepraszam – mówi przyjaciółka, gdy wreszcie wypuszcza mnie z objęć. – Martwiłam się, dzwoniłam i pisałam. Dlaczego masz wyłączony telefon?
– Wejdź, nie będziemy przecież stać w progu. – Zapraszam ją gestem dłoni do domu. – Padła mi bateria, zapomniałam podłączyć.
Dziewczyna wchodzi do środka, uprzednio zdejmując ze stóp białe conversy.
Prowadzę ją do salonu, gdzie również zapalam lampkę, zamiast głównego światła.
– Usiądź. Zrobię herbatę. – Wskazuję na fotel.
Dziewczyna posłusznie zajmuje miejsce. Z niepokojem obserwuję, jak trzęsą jej się dłonie. Widzę wyraźnie, że wciąż buzują w niej emocje. I choć z zewnątrz moja Kira wydaje się najsilniejszą i najbardziej zadziorną kobietą na ziemi, w środku bywa naprawdę krucha. I doskonale wiem, jak rozbita musi być w tej chwili, bo kilka tygodni temu sama czułam się podobnie.
W końcu nie codziennie doświadczamy zmartwychwstania.
Ayden Pierdolony Prescott. Zachciało mu się bawić w jakiegoś Jezusa...
Załączam czajnik, po czym wyciągam dwa kubki, do których wrzucam po torebce melisy. Następnie odwracam się przodem do Kiry, opierając o blat i zakładam ręce na biuście.
– Jak długo wiesz? – pytam w końcu, ściągając ją na ziemię.
Ewidentnie błądziła gdzieś myślami.
– Nie wiem... – Zerka na ekran komórki, rozjaśniając go na kilka sekund. – Od jakichś sześciu godzin, może trochę dłużej – odpowiada.
– Jak się z tym czujesz? – Zaglądam jej w oczy.
Zdaję sobie sprawę, że jest naprawdę mocarną osobą, w końcu przyjaźnimy się od kołyski, ale nawet persony z tak potężnymi charakterami nie przeszłyby bez szoku nad informacją, że ktoś, na kogo pogrzebie były, nagle okazuje się być całkiem żywy. Mam tylko nadzieję, że nie stanął przed nią i nie wykrzyczał tak po prostu czegoś w stylu niespodzianka, a że wcześniej ktoś ją choć w minimalnym stopniu na to przygotował. Choć w gruncie rzeczy na taką informację nie da się być przygotowanym.
– Nie pytaj mnie jak się czuję, bo nie jestem w stanie sensownie odpowiedzieć. Minął mi pierwszy szok, ale nadal nie wiem... – urywa, patrząc w sufit i wzdycha, pocierając powieki. – Ugh, ja pierdolę... – Wyrzuca ręce w górę. – Wcale się nie czuję! Co to jest w ogóle za pojebana akcja?
Wstaje i zaczyna krążyć po salonie. W kolejnej chwili spogląda na mnie, na co od razu kiwam głową.
– Pal, tylko otwórz obydwa okna – mówię.
Zaglądam do szafki pod zlewem, wyciągam z niej słoik, do którego nalewam trochę wody i podaję przyjaciółce, żeby miała na pety.
Kira siada na przestronnym, szerokim parapecie, odpala fajkę, po czym zaciska powieki, podpierając głowę na ręce. Jest ewidentnie skołowana. Już dawno nie widziałam jej aż tak rozbitej. Chyba wciąż do końca do niej nie dociera, że to, czego się dowiedziała, jest prawdą.
Charakterystyczne piknięcie daje mi znak, że woda się zagotowała. Zalewam herbatę, chwytam kubki i kładę je na stoliku, po czym biorę koc i ruszam ku przyjaciółce. Ta od razu się odsuwa, więc wdrapuję się na parapet obok niej i okrywam nasze ramiona kocem.
– Daj jedną – proszę i po chwili również truję się używką.
Milczymy kilka naprawdę długich minut. Stare miasto tętni życiem pomimo tego, że jest środek nocy. Meksykańskie knajpy i puby pękają w szwach. W parku pod kamienicą również kręci się sporo osób, głównie młodzieży. Z mieszkania wyżej płynie jakaś cicha, kojąca muzyka do medytacji. I my dwie, siedzące w oknie na trzecim piętrze, raz po raz wydmuchujące szare kłęby dymu. Ja, zmęczona i rozczarowana życiem i ona, na ogół pełna pozytywnej energii, właśnie sprawia wrażenie, jakby miała się rozpłakać.
– Za co mnie wcześniej przeprosiłaś? – pytam, wreszcie przerywając milczenie.
Kira powoli przekręca głowę, krzyżując ze mną spojrzenie.
– Za wszystko – mówi cicho. – Za to, że nazwałam cię wariatką, kiedy powiedziałaś nam o typie ze spojrzeniem Prescotta...
– Miałaś prawo mi nie wierzyć. Na ogół ludzie nie zmartwychwstają. – Wchodzę jej w słowo, na co ta potrząsa głową. – Ja sama byłam pewna, że już do reszty mnie pojebało – parskam cicho.
– Naprawdę myślałam, że zwariowałaś. Byłam pewna, że odbija ci do tego stopnia, że widzisz tego gnoja w każdej mijanej osobie. Perfidnie się z ciebie nabijałam, nazywałam wariatką i sugerowałam powrót na oddział – wymienia z poczuciem winy w głosie i grymasem na buzi.
– Też bym ci nie uwierzyła – oznajmiam – jednak nie będę ukrywać, że brak zrozumienia z twojej strony trochę mnie bolał – wyznaję szczerze. – Byłaś na mnie wściekła i w pewnym momencie przeszłaś do ataku, podczas gdy ja czułam się tak, jakbym traciła grunt pod nogami. Potrzebowałam wsparcia.
W oczach Kiry błyskają łzy.
– Wiem i za to też przepraszam. Ale koniec z tym. Koniec z imprezami, z chlaniem do upadłego i robieniem głupot. Poradzimy sobie ze wszystkim. Ty sobie poradzisz – akcentuje wyraźnie, łapiąc moją dłoń. – Jakoś posprzątamy ten bałagan. Przetrwasz proces, a ja będę przy tobie cały czas, a potem, kiedy to wszystko się skończy, wyjedziemy na cały miesiąc daleko stąd, tak, jak sobie obiecałyśmy.
– Koniec z piciem? – Unoszę brew, wykrzywiając usta w niedowierzającym, złośliwym uśmieszku.
Kira natychmiast energicznie kiwa głową. Zeskakuje z parapetu, bierze kubki z herbatą i podaje mi je, po czym znowu mości się wygodnie obok mnie. Podaję jej herbatę, gdy tej wreszcie udaje się znaleźć dogodną pozycję. Przyjaciółka pociąga łyk jeszcze ciepłego napoju i zawiesza na mnie parę swoich piwnych oczu.
– Alkohol szkodzi nam obu. I nie jest ani żadnym rozwiązaniem, ani lekarstwem na złe samopoczucie. Myślałam, że ciągłe imprezy sprawią, że wrócisz do żywych, ale to za każdym razem przynosiło odwrotny efekt. Już pomijam fakt, że ty w ogóle nie powinnaś kombinować w tym temacie, bo masz za sobą jedno uzależnienie. Sullivan miał rację. Mamy problem. Smutki zaczęłyśmy zapijać, a kiedy używka przynosi zapomnienie to już tylko jeden krok dzieli cię od uzależnienia. Taka prawda i powinnam mieć to na uwadze. Powinnam być twoim głosem rozsądku, a tymczasem byłam o krok od stania się twoją zgubą...
– Teraz już chyba trochę dramatyzujesz, Ki – przerywam jej szybko, parskając śmiechem. – Mam swój rozum i gdybym nie chciała wychodzić z tobą, żeby się schlać, nie robiłabym tego. Dajmy już temu spokój, powiedz lepiej, jak się czujesz.
– Nadal mi się wydaje, że ktoś zaraz wyskoczy z kamerą i krzyknie "mamy cię" – prycha z pogardą. – Chyba nadal to do mnie nie dociera...
Uśmiecham się na te słowa, choć ani trochę nie jest mi do śmiechu. Doskonale wiem, jaką papkę Kira ma właśnie w swojej głowie, bo ja czułam się dokładnie tak samo. A najlepsze jest to, że pomimo upływu czasu wciąż momentami wydaje mi się, iż to tylko sen, z którego lada moment się wybudzę.
– Wiem, o czym mówisz. Ja poznałam prawdę już jakiś czas temu, a nadal chyba jeszcze nie dotarło... Jak ty się dowiedziałaś? – zadaję wreszcie pytanie, które nurtuje mnie, od kiedy tylko dziewczyna weszła do mieszkania.
– Siedziałam z Que na bazie. Wszystko spoko, było miło, aż nagle dostał wiadomość, po której zaczął dziwnie się zachowywać. Zaraz potem przyszedł Nathaniel i jak tylko na mnie spojrzał już wiedziałam, że albo coś się stało, albo dopiero stanie. Quentin powiedział mi, że jest coś, o czym muszę wiedzieć i że to będzie dla mnie szok, potem Nate zaczął pierdolić jakieś filozoficzne kocopoły. Wkurzyłam się na nich, bo nie lubię takiego lania wody, wolę konkrety. Wtedy przyszedł Ismael i zaprosił mnie do salonu i wtedy już byłam pewna, że będzie grubo. – Wzrusza ramionami, biorąc łyk herbaty. Sięga do paczki po papierosa i wiem, że wspomnienie ponownego spotkania z Aydenem jest dla niej trudne, co oznacza, że samo zdarzenie musiało konkretnie zatrząść jej światem.
– Niezły szok, prawda? – bardziej stwierdzam cicho, niż pytam.
– Delgado kazał mi usiąść. Potem rozpoczęło się krótkie tłumaczenie. Z powodów bezpieczeństwa i ochrony nas wszystkich, a przede wszystkim ciebie, Ayden wraz z federalnymi postanowili, że zajebistą opcją będzie jak upozoruje własną śmierć. Patrzyłam na nich, jakby się wszyscy z chujami na łby pozamieniali, gdy Nathaniel wreszcie wprost, wyraźnie akcentując każde słowo oznajmił, że Ayden Prescott żyje i ma się całkiem nieźle.
Przyglądam się przyjaciółce uważnie, słuchając w skupieniu jej opowieści. W każdym słowie, jakie wypływa z jej ust pobrzmiewa niedowierzanie. I doskonale wiem, że jeszcze przez wiele najbliższych dni nie opuści jej wrażenie, że znalazła się w jakiejś symulacji.
– Subtelnie – prycham, przewracając oczami.
– Wybuchłam śmiechem i śmiałam się głośno aż do momentu, gdy ten jebany skurwiel nie wylazł z kuchni i nie stanął przede mną we własnej, kurewsko żywej osobie – wyrzuca z siebie, nie szczędząc inwektyw, a gdy Kira Goldman nadmiernie rzuca mięsem oznacza to, że zupełnie nie radzi sobie z emocjami.
– Ki... – wypowiadam cicho jej imię.
– Zaczął coś pierdolić, że musiał cię chronić, ale pierwszych kilkanaście minut usiłowałam powstrzymać wylew krwi do mózgu, więc niewiele zrozumiałam. W jednej chwili zrobiło mi się gorąco i zimno. W pewnym momencie chyba nawet mnie zemdliło i ledwo się powstrzymałam, żeby wszystkiego nie obrzygać. Potem się na niego rzuciłam... – Wzrusza ramionami, na co ja parskam cichym śmiechem, starając się powstrzymać łzy, które znowu cisną mi się do oczu. – Jak ty się czujesz, co? Od kilku tygodni podejrzewałam, że coś się wydarzyło, ale nie umiałam tego rozgryźć. Znowu masz w oczach ten ogień, którego na próżno było szukać wcześniej. Co teraz będzie? – pyta.
Wzdycham, przeczesując dłonią włosy.
– Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Nie wiem, co będzie. Na razie oswajam się z sytuacją. Jestem wściekła i póki co, ta złość pozwala mi utrzymać się na powierzchni. Czuję się też maksymalnie skrzywdzona i nadal nie potrafię zrozumieć, jak mógł mi to zrobić i jeszcze... Jeszcze ojciec. Skoro tu jesteś, pewnie wiesz, że on o wszystkim wiedział.
Kira kiwa głową, potwierdzając wypowiedziane przeze mnie słowa.
– Chyba właśnie dlatego mi powiedzieli – stwierdza. – Dostałam szczątkowe informacje o tym, co miało miejsce do tej pory. Ale Nate nakreślił mi mniej więcej, co się wydarzyło. Z jednej strony Ayden, a z drugiej twój ojciec. Zaznaczył, że będziesz mnie teraz potrzebować, i że się wyprowadziłaś, więc oto jestem. – Rozkłada ramiona, uśmiechając się do mnie szeroko, choć ten uśmiech nie dociera do jej zmęczonych oczu.
Więc o to chodzi? Ayden mnóstwo razy dawał mi do zrozumienia, że nikt nie może się dowiedzieć, dopóki nie ogarną wszystkich spraw, a teraz nagle wtajemniczyli Kirę. Zdecydował się na to tylko po to, bym miała kogoś, kto zna temat i będzie w stanie okazać mi wsparcie i zrozumienie. Wie, że zjebał. Wie, jak wściekła jestem, że wciągnął w to ojca i chciał mi to jakoś zrekompensować. Tylko że faktu, iż okłamywali mnie tak długo nie naprawi podsunięcie przyjaciółki.
– Bardzo go poszarpałaś? – pytam.
– Nawrzeszczałam na niego za to, co ci zrobił. Zapytałam, jak w ogóle może patrzeć na siebie w lustrze i powiedziałam, żeby zszedł mi z oczu, bo go zabiję i tym razem zorganizujemy prawdziwy pogrzeb – opowiada, a ja nie umiem się powstrzymać i parskam śmiechem. To dla niej takie typowe.
– Założę się, że nie był ani trochę zdziwiony – rzucam, poprawiając się nieznacznie, bo od siedzenia w tej pozycji cała zdrętwiałam.
– Moim wybuchem może nie... – rzuca wymijająco, odwracając głowę.
Wyczuwam zmianę w tonie jej głosu i ściągam brwi.
– A czym? – pytam – Kira, co zrobiłaś? – dreszcz niepokoju wypełza na moje ciało, gdy przyjaciółka uparcie nie chce na mnie spojrzeć.
W tej sytuacji i po tej kobiecie mogę spodziewać się wszystkiego.
– Oj tam... Nic, co by mu się nie należało – mamrocze pod nosem.
– Kira – powtarzam jej imię z naciskiem, spoglądając na nią nagląco.
– Jak mu już nawrzucałam i zaznaczyłam, jak wielkim jest sukinsynem przez to, co ci zrobił, po prostu sobie poszłam, a on polazł za mną. Coś jeszcze pierdolił, ale nie chciałam go słuchać. Weszliśmy do kuchni, bo ja chciałam iść na parking, do samochodu, żeby pojechać jak najszybciej do ciebie i... – urywa, wzdycha przeciągle i zaczyna bawić się kubkiem.
– I co? – ciągnę ją za język.
– I chwycił mnie za ramię, prosząc, żebym jeszcze chwilę zaczekała – kontynuuje wreszcie. – No i tak mi podniósł tym ciśnienie, że złapałam za patelnię, bo akurat leżała sobie na kuchence, Sol coś pewnie gotowała na kolację, więc złapałam tę patelnię i mu nią przyjebałam...
– Co zrobiłaś? – wytrzeszczam oczy, nie mając pojęcia, jak zareagować.
– No, dostał patelnią. – Kira wzrusza ramionami. – Nie powiesz, że mu się nie należało...
– Ja pierdolę, Ki... I co było potem? – pytam, nie bardzo wiedząc, kto jest teraz w większym szoku.
Ona, bo dowiedziała się o zmartwychwstaniu Prescotta, czy ja, bo uznała, że uderzenie go ciężką patelnią, prawdopodobnie z zawartością, jest dobrym pomysłem. Staram się jednocześnie zdusić w sobie odruch, by się dowiedzieć, czy wszystko z nim okej. Zresztą, nawet gdybym chciała zadzwonić, nie mam jego nowego numeru telefonu, a moja komórka padła i...
Ja pierdolę, Luna, opanuj się, krzyczę na siebie w myślach. Martwisz się o człowieka, który przez szesnaście miesięcy pozwolił ci żyć w przeświadczeniu, że zginął. On nie martwił się o to, z jak ogromnym cierpieniem musisz się zmagać.
– Nie wiem, co było potem, bo stracił przytomność, a mnie wyprowadził Quentin. Ale żyje, zanim zapytasz, na pewno żyje. Jak już zdołałyśmy się przekonać, tego gnoja nie tak łatwo unicestwić – obwieszcza ze spokojem. A gdy ja wciąż patrzę na nią z otwartą buzią i niedowierzaniem wypisanym na twarzy, dodaje – żyje, jeśli bardzo chcesz wiedzieć. Quentin dał mi znać, że jest okej, poza tym, że srogo podbiłam mu oko i ma niewielkiego krwiaka na swoim głupim łbie. Nic mu nie będzie, wyliże się.
Przymykam oczy, starając się przyswoić te wszystkie informacje, jakimi uraczyła mnie przyjaciółka w środku nocy, a gdy znienacka w mojej głowie pojawia się obraz Aydena, padającego na ziemię od uderzenia patelnią, wybucham niekontrolowanym śmiechem. Kira spogląda na moją roześmianą buzię, a sekundę później obserwuję, jak kąciki jej ust powoli wykrzywiają się ku górze. W końcu i ona zaczyna rechotać. W następnej chwili obydwie skręcamy się ze śmiechu ze świadomością, że napięcie wydarzeń minionych godzin musiało znaleźć ujście.
Kocham tę wariatkę z czerwonym łbem. Gdyby ktokolwiek był w stanie zabić w imię przyjaźni, to właśnie Kira Goldman.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro