Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

finis initium

Wydarzenia związanie z porwaniem Carbo, Kuia i Heidi wywarły na nim wielki wpływ. Poczuł się samotny – ktoś z jego grupy naciskał na niego, a on sam nie wiedział, co zrobić. Początkowo nie chciał brać winy na siebie. Widział, że nie miał dużego wyboru i pokierował się swoimi korzyściami, ale gdy zobaczył rozczarowaną twarz Kuia, naprawdę poczuł się obrzydliwie. W przeszłości miał problemy z własną psychiką. Często myślano, że jest bezdusznym psychopatą, gdy tak naprawdę płakał każdej nocy. Minęło już trochę czasu i myślał, że to już dawno przeszło, ale gdy osoby, na których najbardziej mu zależało, patrzyły na niego jak na potwora, nie do końca miał pewność, czy nie strzeli do siebie.


Gdy dowiedział się, że za wszystkim stał Dia i San, załamał się. Były to osoby, którym po części ufał, a wiadomość ot tym, że to właśnie oni zmusili go do trudnych wyborów, sprawiała, że chciał się zabić. Ciemne myśli zaczęły mu krążyć po głowie, a gdy wszystko zaczęło się sypać, całkowicie zamknął się w sobie. Pod wpływem problemów, jakie napływały na grupę, nikt nie zauważył, że ich dotychczasowy wesoły i mocno pojebany Erwin zaczął unikać banków, kasyn, a jeżdżenie autem stało się bardziej niebezpieczne nich dotychczas.


Pierwsza lampka zapaliła się Montanhie. Nie mieli już ze sobą takiego kontaktu – przestali się do siebie odzywać po ciężkich słowach Erwina, więc telefon od pastora zaskoczył policjanta. Początkowo nie chciał odbierać, lecz gdy przypomniał sobie, że ten mówił mu wiele rzeczy, ostatecznie odebrał.


- Halo? Z tej strony Gregory Montanha.


- Grzesiu? To dobrze, zapamiętałem twój numer. Chciałem... chciałem cię przeprosić. Kurwa, wtedy w celi. Wiesz, poniosło mnie. Nie miałem tego na myśli, tak naprawdę nie żałuję, że cię poznałem. Wprowadziłeś do mojego życia – tutaj przerwał, a w słuchawce policjant mógł usłyszeć pociąganie nosem. – Kurwa, przepraszam. Wprowadziłeś do mojego życia dużo ciekawych chwil i nie chciałby ich zapomnieć. Szczerze, żałuje tylko tych pierdolonych kulek w twoją stronę, ale nic już nie poradzę, prawda? Nie wiem czy chcesz ze mną rozmawiać, ja pierdole, nie wiem nawet czy ci nie przeszkadzam. Chciałem tylko – przerwał i wziął głęboki oddech – powiedzieć, że jesteś dla mnie ważny i... kocham cię. Jak brata. Nie jestem przecież gejem, prawda?


Montanha chciał coś odpowiedzieć, ale Erwin się rozłączył. Spróbował nawet oddzwonić, ale karta okazała się nieaktywna. Przeklął i oparł się wygodniej na siedzeniu w aucie. Na moment zapomniał, że Capela siedzi obok niego i prawdopodobnie słyszał całą rozmowę.


- Rozumiem, że mam nie pytać?


Gregory tylko pokiwał głową.


Erwin zadzwonił jeszcze do kilku osób. Każdemu po kolei mówił, że go kocha i nie wnosił niczego do rozmowy, co mogłoby dać jakiś znak. Jego ekipa, przyzwyczajona do takich słów ze strony pastora, całkowicie olała, że Erwin za każdym razem płakał.


Druga lampka zapaliła się Laborantowi. Czasami dzwonił do Erwina, aby wymienić się brudną kasą, ale ten nigdy nie godził się na to. Zdziwił się, więc, gdy podszedł do auta, które okazało się być otwarte. Na początku myślał, że zapomniał je zamknąć, ale gdy zauważył kopertę na siedzeniu, lekko się zdenerwował. Delikatnie podniósł kawałek papieru i otworzył go. Ze zdziwieniem stwierdził, że była w niej ogromna gotówka i list, który szybko wyjął.


Hej, tu Erwin.Chciałeś ostatnio przeprać trochę kasy, ale stwierdziłem, że i tak nie potrzebuję tych pieniędzy, więc postanowiłem ci je oddać. Przepraszam, nie pamiętam, na co zbierałeś i wiem, że jestem chujem, który nie słucha, ale mam nadzieję, że te pieniądze wystarczą.


Laborant był zdziwiony. Przez chwilę zastanawiał się czy to żart i nawet zadzwonił do Kuia, aby dowiedzieć się, że Erwin podarował mu wszystkie sztabki złota, jakie posiadał. Gdy zadzwonił do Carbo, ten powiedział mu, że dostał złote buty, złotą konsolę i masę gotówki, a Heidi, która do niego zadzwoniła, dostała masę biżuterii.


Nie pomyślał jednak o powodach Erwina. Stwierdził, że to jego dobra wola i nie pomyślał, że pastor pozbywa się swoich rzeczy. Może przez pierwsze kilka godzin był zaintrygowany tą sytuacją, ale szybko zapomniał o niej, gdy świat gonił do przodu.


Trzecia lampka zapaliła się u Carbo. Chciał zrobić bank. Tylko on i Erwin, jak kiedyś. Zadzwonił, więc do Erwina, by ze zdziwieniem dowiedzieć się, że ten nie miał ochoty. Zaproponował nawet kasyno, ale pastor odmówił. Gniew zaczynał buzować mu w żyłach. Był na każde zawołanie Erwina, nie odmawiał mu banków, a teraz, gdy to on prosił Erwin nie miał ochoty?


- Że co kurwa? Nie masz ochoty na bank, to, kiedy będziesz miał? Ostatnio w ogóle w chuj smętny się zrobiłeś, nie idzie zapomnieć, że chciałeś strzelić w Kuia. Nie dzwoń do mnie, jeżeli będziesz czegoś potrzebował, po raz setny odmawiasz mi banku, a teraz nawet kasyna? Co jest z tobą?


- Przepraszam Carbo, zwyczajnie – przerwał mu dźwięk wymiotów – nie czuję się najlepiej. Jutro go zrobimy dobrze? Nie martw się, jutro powróci stary Erwin, jutro będzie lepiej. – Mówił jakby do siebie.


- Nie wiem, czy chcesz upewnić w tym siebie czy mnie? Jesteś chory, tak? Zostań, więc w domu, ale jak zobaczę zentorno na mieście, zacznę strzelać.


Rozłączył się, nie dając mu szansy na odpowiedź. Był wkurzony i postanowił, że zrobi wyścig.Oczywiście nie mógł wiedzieć, że Erwin ma atak paniki i leży w własnej łazience, wymiotując. Nie mógł wiedzieć, że ten właśnie celuje sobie w głowę i nie mógł wiedzieć, że słyszalne były strzały na apartamentach. Był zajęty wyścigiem.


Czwarta lampka zapaliła się Capeli, gdy zobaczył Erwina. Z jego mieszkania dobiegały strzały, więc musieli wejść, ale nikt nie spodziewał się, że ten sam mężczyzna, który robił bank za bankiem, nigdy się nie poddawał i był zdecydowanie świrnięty, będzie teraz leżał przy toalecie, dławiąc się płaczem. 


Capela szybko zabrał mu broń – rozbite lustro wskazywało na cel wystrzału. Erwin był pokaleczony i zdecydowanie mokry. Prysznic był odpalony, jakby jeszcze niedawno ktoś tam był. Policjant szybko nakazał pozostałym wyjść. Liczył na swoje szczęście, że w tej sytuacji Erwin był bezbronny. Chciał się dowiedzieć, co do jasnej kurwy sprowadziło tego pewnego siebie potwora do takiego stanu. Szybko zapomniał, więc, że tamten strzelał. Podszedł do niego spokojnie i usiadł obok.

- Erwin, pamiętasz mnie? Znasz mnie przecież, prawda? Musisz oddychać powoli, pokaże ci jak, okej? – Capela spojrzał na ciało pastora, które wyglądało jak nieszczęście.


Erwin spojrzał na niego i chociaż nie wydawało się jakby go rozumiał, zaczął oddychać razem z Capelą. Gdy uspokoił się i mógł mówić, policjant zaczął go delikatnie przesłuchiwać.


- Co tu się stało? Możesz mi o tym opowiedzieć?


- Martwi muszą być martwi, Capela. Śmierci nie da się oszukać. Ktoś musiał zginąć.


- O czym ty mówisz?


- Nic, to nieważne – spojrzał na lustro – rozbiłem je?


- Wystrzeliłeś w nie, muszę zabrać cię na komendę. Nie martw się jednak, dam ci czas na ogarnięcie się, nie jestem takim chujem.


Pastor podziękował skinieniem głowy i zaczął się ogarniać. Kątem oka Capela mógł łatwo zauważyć jak bardzo ciało Erwina się zmieniło. Był o wiele chudszy, a liczne rany nie ciele nie chciały się goić. Odwrócił jednak szybko wzrok, gdy starszy spojrzał na niego ostro.


Tak naprawdę każdy chciał zapomniał o tej sytuacji, ale plotki o płaczącym pastorze rozeszły się po całej komendzie.


Ostatnia lampka nie zaświeciła nikomu. Erwin był już gotowy. Zrobił wszystko, co mógł i na co był przygotowany. Nie miał już siły na nic innego. Marzył o tym – chciał to zrobić. Miał dosyć walki o uwagę, jego ciało nie wytrzymywało tego.


Dzień zaczął się jak każdy inny. Wstał i dostał dużo telefonów z zapytaniem o robotę, lecz szybko odpowiedział, że dzisiaj robi sobie wolne. Nikt nie kwestionował jego decyzji, co nieco go zdziwiło, ale zdecydowanie ułatwiło mu robotę. Obudził się całkiem późno, więc gdy był gotowy do wyjścia, słońce już zachodziło. Nie wyjął swojego samochodu – od jakiegoś czasu nie mógł na niego patrzeć. Zdecydował się na szybki spacer na pierwszy lepszy wieżowiec. Tak właściwie miejsce nie miało żadnego znaczenia. Miał przy sobie broń i to ona miała ukrócić jego ból.


Wchodził po drabinie powoli. W międzyczasie zaczęło padać, a duchota wskazywała na zbliżającą się burzę. Nie zwracał jednak na to uwagi, znaczyło to tyle dla niego o nic. Chciał już zakończyć ten dzień, zadzwonić do najbliższych i przeprosić, a także przesłuchać jeszcze raz tą pieprzoną Sanah, aby wypłakać się i w końcu zabić.


Gd był na dachu, zaczął podziwiać widoki. Nigdy nie myślał, że to miasto doprowadzi go do tego miejsca. Uśmiechnął się na myśl, że to właśnie w tym mieście przyjdzie mu umrzeć. To było jeno z jego małych marzeń – zawsze chciał zginąć z mokotowskiej broni. Może nie miał na sobie odpowiednich ubrań, może i nie czuł się najlepiej z myślą, że opuszcza rodzinę. Jednak teraz czuł się wyjątkowo wolny.


Szybko wyjął telefon i wybrał ten jeden numer. Jeżeli chodziło o najbliższych, Carbo na sto procent był na pierwszym miejscu. Czasami kłamał, że szanuje tylko jego, ale nie było to wielkie kłamstwo. W jego oczach to Carbo był najlepszym bratem. Chciał, aby właśnie takim zapamiętał go Carbo. Młodszy brat.


Gdy Carbonara odebrał, Erwin nie wiedział, co powiedzieć. Obawiał się każdych słów, ale gdy wziął głęboki oddech, wiedział, co mówić.


- Cześć Carbo.


- Erwin, gdzie jesteś? Nie odbierałeś telefonu od kilku godzin.


- Nie martw się o to. Myślę, że już się nie zobaczymy.


- Co masz przez to na myśli? Halo, kurwa Erwin! Nie żartuj sobie ze mnie!


- Przepraszam, naprawdę przepraszam. Ja już zwyczajnie nie mam siły. Nie potrafię już spojrzeć na siebie w lustrze bez poczucia winy. Ciągle w snach widzę wasze rozczarowane twarze, ciągle śni mi się ta jebana broń, która nie wystrzeliła. Ale wiesz, co? Mam przy sobie broń Silnego. Nie pytaj skąd ją mam, musiałem zrobić dużo. Spełnię swoje marzenie, Carbo. Nareszcie.


- Erwin powiedz gdzie jesteś, błagam. Nie wiem, co chcesz sobie zrobić, ale nie rób tego. Dla mnie, dla nas. Dla twojej rodziny.


- Rodzina? Ja już nie mam rodziny. Wybacz, jesteś jedyną osobą, którą mógłbym nazwać rodziną, a teraz pewnie będziesz na mnie zły. Proszę, wybacz mi to.


- Erwin, jakie – Carbonara przerwał, aby wziął głęboki oddech. Z przerażeniem spojrzał na Kuia – Jakie jest to twoje marzenie?


- N-Naprawdę nie wiesz? Zawsze chciałem umrzeć z mokotowskiej broni, a teraz tak się stanie. Wiem, że nie jest to godna śmierć, ale przestępcy nie giną godną śmiercią. Przygotowałem się już na wszystko, pogodziłem się z tym, że jest wiele możliwości na wasze niewybaczenie mi tego. Jednak ja już nie mogę tak żyć, Carbo. Nie mam na to siły.


Przyłożył pistolet do klatki piersiowej. Chciał strzelić sobie w serce, brzmiało to romantycznie. Nie myślał o bólu – był teraz dla niego nieważny.


- Kocham cię, Carbonara. Proszę, nie zapominaj o tym.


I wystrzelił.




czyli co by sie stalo gdyby erwin poczul poczucie winy za event dialesa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro