158 IMAGIN
Kontynuacja imagina 152, 154 i 155
Justin wrócił z Miami, od razu cię o tym informując. Tak, jak postanowiłaś wcześniej, chciałaś się z nim spotkać. Uznałaś, że najlepszym do tego miejscem będzie twój dom, chłopak był tu już nie raz. W Los Angeles aż kłębiło się od paparazzi, a w tym momencie ani tobie, ani jemu nie były potrzebne plotki.
O określonej godzinie usłyszałaś dzwonek do drzwi. Otworzyłaś drewnianą powłokę, widząc za nią kogoś, za kim bardzo się stęskniłaś. Jego głowę zdobiła czapka z daszkiem oraz przeciwsłoneczne okulary. Zjechałaś wzrokiem na dłonie, w których tkwił sporych rozmiarów bukiet czerwonych róż.
Justin:
Tęskniłem za tobą, T.I.
Wtuliłaś się z pachnący tors mężczyzny, zapraszając go do środka. Twoje dłonie pociły się, natomiast kolana dygotały. Denerwowałaś się tą rozmową, w końcu niełatwo mówi się o szczerych uczuciach.
Poczęstowałaś Biebera szklanką jego ulubionego soku, po chwili siadając w salonie.
Justin:
Więc? O czym chciałaś rozmawiać?
Odchrząknęłaś. Poprawiłaś się na kanapie i założyłaś nogę na nogę.
Ty:
O nas. Właściwie o tym, co jest pomiędzy nami.
Blondyn westchnął. Splótł palce ze sobą, wpatrując się w nie.
Justin:
Wiesz... Ostatnio zacząłem dostrzegać, jak wspaniałą jesteś kobietą. Jesteś idealna, kochanie. Wiem, że tkwimy w przyjaźni i jeśli tego chcesz, pozostaniemy w takiej relacji. Jednak chcę, żebyś wiedziała, że czuję do ciebie coś więcej, niż przyjaźń. Kocham cię, T.I.
Ty:
Justin, ja nie...
Justin:
Wiem, nie czujesz do mnie nic więcej. Rozumiem to.
Ty:
Nie, ja chyba...
Justin:
T.I, nie tłumacz się. Rozumiem, że mogę nie być dla ciebie wystarczająco dobry, że mogę na ciebie nie zasługiwać...
Ty:
Proszę, nie przerywaj mi teraz.
Mężczyzna oblizał wargi i pokiwał głową.
Ty:
Chyba czuję do ciebie to, co ty do mnie. Chcę wyjść z tej cholernej przyjaźni i spróbować związku. Oczywiście jeśli chcesz...
Justin:
Mówisz serio?
Oczy blondyna były szeroko otwarte, a brwi wyskoczyły do góry. Był bardzo zaskoczony, nie dowierzał.
Ty:
Tak. Mówię jak najbardziej serio.
Justin:
Ale tak na prawdę?
Pokiwałaś głową. Szeroko się uśmiechnął, zrywając się ze swojego miejsca. Objął cię, podrzucając w górę. Obkręcił cię dookoła własnej osi, ciesząc się jak małe dziecko. Byłaś szczęśliwa faktem, że wywołałaś na jego ustach ogromny, szczery uśmiech.
Wypuścił cię ze swoich ramion, i zamknął w uścisku twoje dłonie. Ucałował ich wierzch i spojrzał na twoje usta, następnie w oczy.
Justin:
T.I, zostaniesz moją dziewczyną?
Ty:
Tak. Z największą przyjemnością.
Mężczyzna wpił się w twoje wargi. Odwzajemniłaś pocałunek, delektując się smakiem jego ust. Dobrze postąpiłaś, dając wam szansę. Kochasz go.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro