04. Zabawa w kotka i myszkę
MOLLY
Jeszcze do niedawna bałam się ciemności. Prawdę mówiąc, bałam się wielu rzeczy, ale im częściej wystawiałam się na ich działanie, tym bardziej się do nich przekonywałam. Podobnie było z mrokiem, odkąd odkryłam, że jego pierwiastek siedzi w każdym z nas, po prostu u niektórych lepiej się ukrywa. Był trochę jak wirus – albo jesteś jego nosicielem, albo po prostu zżera cię od środka.
Ja byłam tym drugim przypadkiem.
W słuchawkach rozbrzmiewał The Kill Thirty Seconds to Mars, gdy biegłam przez znaną mi trasę. Park o tej porze był opustoszały, nie licząc bezdomnych, ludzi włóczących się po imprezie i dilerów polujących na klientów.
Bieganie pozwalało mi zachować kondycję na zawody, przebywać jak najdłużej poza domem i ucieczkę od zgiełku własnych myśli. Mój smartwatch wskazywał, że robiłam to przez niemalże dwie godziny.
Zawroty głowy zaczynały się nasilać, a drżenie nóg niczego nie ułatwiało. W ostatniej chwili chwyciłam się oparcia ławki, zanim bezwiednie na nią opadłam. Odchyliłam głowę w tył, dysząc ze zmęczenia, a gdy zawroty wezbrały na sile, pochyliłam się nad kolanami.
Pot spływał po absolutnie każdym calu mojego ciała, i chociaż wieczorna temperatura mi nie sprzyjała, rozpięłam suwak szarej bluzy, zanim kompletnie się jej pozbyłam, by zaczerpnąć więcej powietrza.
– Ach... no dalej – wycedziłam przez zęby. – Przestań się mazgaić.
Podgryzłam dolną wargę i odgarnęłam wilgotne kosmyki z czoła. Bolało, ale ból miał mi przypominać, żeby trzymać się od tego, co złe, a przede wszystkim, by się zdyscyplinować. Wzięłam głęboki wdech i na kilka sekund przytrzymałam powietrze w płucach.
Blask reflektorów samochodu oślepił mnie do tego stopnia, że zmuszona byłam przysłonić ręką oczy. Z łuny długich świateł wyłoniła się postać, a mocny zarys sylwetki zasygnalizował obecność mężczyzny.
W chwilach takich, jak ta, mózg sam wysyła sygnały, że coś jest kurewsko nie tak, nawet jeśli zrodziło się ono jedynie na skutek fantazji Wyciągnęłam telefon z opaski na ramieniu, szukając schronienia od niepokojących myśli. Jak tylko wyłączyłam tryb samolotowy, ekran telefonu zalały powiadomienia o nieodebranych połączeniach od mamy.
– Cześć, dziewczynko – dobiegł mnie męski głos. – Nie za późno, by spacerować tu w samotności?
Wznosząc wzrok, napotkałam twarz ledwo dostrzegalną w blasku świateł samochodu. Rozpoznałam ten akcent typowego carioca, to wyraziste brzmienie i nacisk na literki... jak ten z Rio.
– Pan się martwi o mnie czy o siebie? – Uniosłam podbródek, niezłomnie podtrzymując kontrakt wzrokowy.
Zaśmiał się, patrząc na mnie z góry. Kolejny krok z jego strony zmusił mnie do poderwania się z ławki. Jak tylko znalazł się z trzy... może dwa metry od mnie, mogłam wyraźniej dostrzec cechy męskiej twarzy. Nie był stary, ale młody też nie. Miał delikatną brodę, mocnego wąsa, gęste brwi i haczykowaty nos. Powodem, dla którego nie potrafiłam oderwać od niego wzroku, stanowiły zielone oczy z wyrazem czegoś, co po raz kolejny w przeciągu tych kilku minut poczułam dziwne ukłucie w dole brzucha.
– Mieszkasz w okolicy? – zapytał.
– Nie, wpadłam na weekend do dziadków – skłamałam. – Dziadek dzwonił już kilka razy. Z samego rana idziemy na polowanie z naszymi strzelbami.
Skinął lekko głową, a kącik jego ust powędrował w górę. Zerknął to w jedną, to w drugą stronę, jakby oceniał, czy mieliśmy jakichkolwiek świadków, ale poza bezdomnymi okupującymi parkowe ławki, miałam raczej słabe szczęście.
– Może cię podwiozę, żeby dziadek się nie martwił.
Żółć podeszła mi do gardła przez sposób, w jaki przesunął spojrzeniem w dół mojego ciała. Zerknęłam tu i tam, by utorować sobie drogę ewentualnej ucieczki.
– Nie, dzięki. – Skrzyżowałam ramiona pod piersiami i wycofałam się na bezpieczną odległość. – Dziadek wypuszcza na noc psy, to rasowe dogi kanaryjskie. Raz już się zdarzyło, że zaatakowały kuriera i wolałabym, by to się nie powtórzyło.
Znów się uśmiechnął, jakby moje słowa stanowiły dla niego marną gierkę niszowego stand-upera. Chwycił palcami za materiał koszulki i uniósł go, odsłaniając pistolet ukryty za paskiem od spodni. Miał świadomość, że na niego patrzę, a mimo to ze wszystkich sił powstrzymałam nadchodzące drżenie ciała.
– Wsiadaj do auta. – Kiwnął głową w stronę oślepiających świateł.
Czułam, jak krew odpłynęła mi z twarzy, a mimo to ani drgnęłam.
– Nie każ mi się powtarzać – tym razem wypowiedział to po portugalsku.
Cofałam się, aż znalazłam się za ławką. Zacisnęłam palce na oparciu na tyle mocno, że siniaki wydawały się nieuniknione.
– Nigdzie z tobą nie pójdę.
Czułam głupią dumę, że mój głos pozostał twardy. Rozglądając się, zdałam sobie sprawę, że sytuacja nie uległa poprawie. Cóż, jeśli głupi zawsze ma szczęście, to musiałam być pieprzenie inteligentna.
Teraz... albo nigdy.
Rzuciłam się biegiem między drzewa. Niemalże czułam jego oddech na karku, gdy ruszył za mną. Nagły zastrzyk adrenaliny podziałał jak energetyk, zmuszając nogi do ucieczki, z dala od prześladowcy.
Strach pulsował mi w żyłach niczym grzmiące uderzenia tarabanu. Wiedziałam, że był blisko, a jego cień deptał mi po piętach. Płuca niemal płonęły mi z wysiłku, gdy rozpoczęłam walkę o każdy oddech.
Wystrzał rozdarł powietrze. Nie wiedziałam, czy celował do mnie, ale to wystarczyło, by powalić mnie na ziemię. Ciąg dziecięcych wspomnień przerżnął mi umysł traumą, o której tak bardzo chciałam zapomnieć.
Zacisnęłam powieki, dysząc w zadeptaną trawę. Serce stanęło mi w piersi, gdy obraz mrocznego pomieszczenia roztoczył się dookoła mnie. Metaliczny zapach krwi. Mojej krwi. Przesiąknięte wilgocią ubrania. Dreszcze nadciągającej gorączki i ciągły, nieprzerwany głód. Wszystko wróciło tam, do miejsca, w którym to wszystko się zaczęło.
Nie byłam w stanie się poruszyć, gdy żelazny uścisk owinął się wokół mojego ramienia. Facet odwrócił mnie siłą i poderwał z ziemi. Zastygłam w bezruchu, patrząc w oczy nieznajomego z nadzieją, że niemo błagałam go o uwolnienie.
Wybuchnął krzykiem, słowa były dla mnie początkowo niezrozumiałe. Dopiero gdy zaczął potrząsać mną niczym szmacianą lalką, odzyskałam świadomość, a przyćmione światło pokoju przeistoczyło się w ciemność otaczającego nas parku.
Broń. Nadal była w jego posiadaniu. Czy to z wyboru, czy pod przymusem, mój wzrok mimowolnie powędrował w stronę narzędziu odbierającemu życie. W jednym nie różniliśmy się od Amerykanów – spluwy można było kupić znacznie łatwiej niż dokonać aborcji.
– Nie, nie, proszę – błagałam ledwo słyszalnym głosem, zdławionym strachem. – Proszę, puść mn...
Zimny dotyk lufy na gardle skutecznie mnie uciszył. Zacisnęłam mocno oczy, drżąc niekontrolowanie.
Był o krok od zakończenia mojego życia i nikt nawet nie mrugnie okiem. Bez skrupułów pociągnie za spust, a rano jakiś spacerowicz natknie się na moje zwłoki wśród krzaków. Mama zostałaby wezwana, aby zidentyfikować to, co ze mnie zostało, jeśli byłoby coś do zidentyfikowania.
Nie chciałam dla nas tego scenariusza, ani wyobrażać sobie jej twarzy, gdy odnajdzie mnie martwą. A co powie Ravenowi? Nie mogłam mu tego zrobić. Był tylko małym chłopcem, miał zaledwie dziewięć lat, strata byłaby dla niego nie do zniesienia.
– Do samochodu – wytoczył żądanie.
– Proszę – wychrypiałam, a gula w gardle utrudniała mowę. – Mam małego brata, ma na imię Raven, ma tylko dziewięć lat, on będzie się martw...
Szarpnął mnie za ramię, po czym skierował w stronę oślepiających ksenonów. Szybko zaprzestałam szarpaninę, gdy poczułam gnata przyciśniętego do kręgosłupa i towarzyszące temu odbezpieczenie broni.
– Moja mama jest agentką federalną – wydusiłam z siebie słowa, desperacko próbując zapewnić sobie jakąś formę ochrony. – Jeśli cokolwiek mi się stanie...
– Czy ty kiedykolwiek zamykasz usta? – burknął z wyczuwalną drwiną. – Nie zmuszaj mnie, bym wstrzyknął ci środek zwiotczający – sapał mi przy uchu. – Nie mogę się doczekać twoich krzyków, więc nie psuj zabawy.
Fala mdłości podeszła mi do gardła. Chciałabym być bojowa, tak, jak na co dzień, ale nigdy nie byłam przygotowana na taką sytuację. Tata niegdyś mnie uczył, jak wydostać się z zamkniętego bagażnika samochodu, często obserwowałam, jak posługiwał się bronią, ale nigdy nie musiałam się bronić.
On był zawsze blisko, by mnie ochronić.
Tato, proszę, przyjdź po mnie. Uratuj mnie. Pozwól mi przeżyć.
Szarpnął mnie za włosy, wyrywając mi zbolały jęk z gardła, gdy moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Nie mogłam pozwolić mu zabrać mnie do auta. Wiedziałam, że kiedy to się stanie, nie wyjdę już z niego żywa.
– Jeszcze możesz zrezygnować – ciągnęłam dalej. – Obiecuję, że nikomu nie powiem o tym, co...
Mój telefon rozbrzmiał znajomą melodią, która, jak nigdy wcześniej, przyprawiła mnie o ciarki.
– Kto dzwoni? – zapytał.
Wyciągnęłam drżące palce w stronę opaski i ledwie zdołałam wysunąć telefon. Na ekranie wyświetliło się zdjęcie mamy z nadchodzącym połączeniem.
– Moja mama – wyrzęziłam.
Miałam wrażenie, że oboje patrzyliśmy na jej delikatny uśmiech, rude włosy związane w grubą kitę i lśniące, zielone oczy.
Tak bardzo chciałabym usłyszeć jej głos zanim umrę.
– Odbierzesz, uspokoisz ją, a później oddasz mi telefon – poinstruował z wyrachowaną precyzją. – Tylko nie próbuj mnie oszukać.
Pokiwałam gorączkowo głową. Czym prędzej przesunęłam kciukiem po ekranie, a gdy przystawiłam telefon do ucha, panika ścisnęła mnie w gardle.
– Chryste, dziecko! – warknęła zdenerwowana. – Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina? Gdzie ty, do cholery...
– Mamo? – załkałam.
Ogarnęła nas cisza, ciężka i dusząca. Słyszałam przez słuchawkę jej zdezorientowany oddech, jak gdyby muskał mi ucho.
– Molly? – nagle spokorniała. – Molly, proszę, wróć do domu. Wszystko jeszcze da się wyjaśnić. Nie musisz tego robić.
Przymknęłam powieki, walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. Wiedziałam, że chodziło jej o tabletki, które znalazła w moich rzeczach.
– Na razie jeszcze nie mogę. – Pociągnęłam cicho nosem. – Jestem z kolegą. Powiedz tacie, że wrócę trochę później, niech się o mnie nie martwi.
Cisza po drugiej stronie przedłużała się, a każda chwila wydawała się wiecznością. Miałam nadzieję, że zrozumie ukryte przesłanie.
– Jesteś w niebezpieczeństwie? – rozległ się jej poważny głos.
– Tak – przełknęłam. – Ucałuj Ravena, dobrze? Mamo...
– Czy on cię słyszy? – dopytywała, wyczułam przerażenie w jej tonie. – Możesz powiedzieć, gdzie jesteś?
Wstrzymałam oddech, już bliska ujawnienia naszej lokalizacji, gdy pistolet mocniej wbił mi się w plecy.
– Muszę kończyć.
Rozłączyłam się, z trudem ignorując słowa płynące z drugiej strony. Wbiłam zęby w dolną partię ust, niemal tak, jakbym chciała ją przegryźć.
Weź się w garść, do kurwy nędzy.
Mocniej zacisnęłam palce wokół smartfona. Trochę ważył w dłoni, a pomimo silikonowego case'a, był dość twardy i stanowił jedyną broń, którą miałam.
– A teraz oddaj telefon. – Wyciągnął dłoń tuż przy moim ramieniu. – Idziemy prosto do auta.
– Dobrze – podtrzymałam słaby głos.
Odwróciłam się, wykonując mocne zamachnięcie ręką, celnie trafiając nieznajomego w nos. Wycofał się z głośnym jękiem, a broń wymsknęła się z jego rąk. Nie zważałam na to, co krzyczał, byleby znaleźć się jak najdalej od niego.
Gałęzie ocierały się o moje ciało, gdy przebrnęłam przez najbliższe krzaki, by za moment rzucić się w pościg o własne życie. Nie odważyłam się odwrócić głowy, by spojrzeć za siebie w obawie, że dostrzegę go tuż za sobą. Determinacja popychała mnie na przód, napędzając mój krwioobieg do najwyższych obrotów.
Wciąż słyszałam nawoływania mężczyzny, odgłos jego ciężkich butów miażdżących trawnik, a jednak nie przestawałam uciekać. Łzy zmieszane z potem zapiekły mnie w policzki, zamazując pole widzenia, gdy biegłam w stronę jedynego źródła światła w okolicy, by przegonić prześladujące mnie cienie.
Łomotanie pulsu z tyłu głowy i każdy oddech wyrywający się z moich płuc w nierównej walce o oddech zagłuszyły wszystkie pozostały dźwięki. Choć straciłam orientację w terenie, musiałam znaleźć miejsce, w którym mogłabym się ukryć na jakiś czas.
Wypadłam na ulicę, zerknęłam w lewo, a gdy wzrok uciekł w drugą stronę, skrzypiący pisk opon trących o asfalt na kilka sekund wstrzymał bicie mojego serca. Motocyklista stanął dęba na przednim kole, zatrzymując się zaledwie kilkanaście cali ode mnie, aż czułam emanujące grzanie jego maszyny na skórze.
Strach zdławił moje zmysły, nogi ugięły się pode mną, aż znalazłam się na kolanach. Wsparłam się dłońmi, omal nie wypluwając płuc z wysiłku. Każda kończyna drżała, szorstkie kamienie wbijały się w moją skórę, a pokusa, by po prostu upaść i odpocząć, była przytłaczająca.
Udało mi się jedynie lekko podnieść głowę, gdy patrzyłam, jak motocykl stabilizuje się na obu kołach. Jego właściciel pospiesznie ściągnął kask z głowy, odsłaniając burzę czekoladowych włosów.
– Molly?! – wrzasnął ostrym jak brzytwa tonem. – Pogrzało cię, do cholery?!
Zaniosłam się kaszlem, ostatkiem sił powstrzymując targające mną torsje.
– Molly?
Potrząsnęłam słabo głową, niezdolna do ułożenia spójnych słów, łapiąc spazmy tchu. Dostrzegłam czubki ciemnych butów, gdy się zbliżył, a kiedy Ace przykucnął obok i dotknął mojego ramienia, ciało odpowiedziało drgnięciem.
– Hej... – Jego głos, ochrypły i zabarwiony troską, dotarł do moich uszu. – Co się dzieje? – Zaryzykował, chwytając mnie za ramię. – Molly? Brałaś coś?
Zdałam sobie sprawę ze skali mojej porażki, bo jego pierwszym założeniem były narkotyki. Zawiodłam. Wszystkich cholernie zawiodłam.
– Molly, już w porządku...
Nie wiedzieć czemu, owinęłam go ramionami w pasie i przytuliłam, jakbym szukała schronienia w jego objęciach. Schowałam nos w zagłębieniu jego szyi, a niekontrolowany szloch wyrwał mi się z gardła, choć ze wszystkich sił walczyłam, by go powstrzymać.
Moje łzy zdawały się jeszcze bardziej go oszołomić, przez co potrzebował kilku chwil na odwzajemnienie uścisku. Ogarnął mnie wstyd z powodu utraty kontroli, jednak jego delikatne muśnięcia moich włosów wzbudziły we mnie sprzeczne emocje.
– Zabierz mnie stąd – błagałam, odwracając na moment głowę w stronę parku. – Proszę, Ace.
Jak tylko nasze oczy się spotkały, z jego odczytałam całą paletę emocji. Z moich musiał zrozumieć, że cokolwiek się wydarzyło, nie było głupim żartem. Weston zerknął w stronę gąszczu, jakby próbował dostrzec cokolwiek w mroku, nim ponownie nawiązał ze mną kontakt wzrokowy.
– Ktoś ci coś zrobił? – zapytał ostrożnie.
Pokręciłam głową, nie chcąc się w to zagłębiać.
– Możesz wstać? – Przesunął po mnie spojrzeniem z wyraźną troską. – Jesteś cała?
Nie miałam pojęcia. Chwyciłam się jego ramion, gdy pomagał mi się podnieść, lecz mój krok pozostawał chwiejny.
– Auć, wygląda poważnie – mruknął.
Zorientowałam się, że patrzył na moje kolana. Były zdarte do krwi i brudne od piachu.
– To nic – odparłam lekceważąco.
– Chcesz, żebym zadzwonił do twojej mamy?
Ponownie potrząsnęłam głową.
– Nie. Po prostu... – Oblizałam spierzchnięte wargi. – Możesz... zabrać mnie do domu?
Poczułam jego wzrok na twarzy, nim zdecydował się uciec nim do parku. Tamten facet musiał zwiać po tym, jak nas usłyszał.
– Dobra – przerwał milczenie.
Sięgnął dłońmi do tyłu czarnej bluzy, po czym ściągnął ją z siebie i przekazał mi, mimo że sam pozostał w ciemnym t-shircie.
– Załóż to – polecił.
Nie oponowałam. Z tego wszystkiego zapomniałam swojej bluzy, ale prawdopodobnie nigdy po nią nie wrócę. Po stopniowym odejściu adrenaliny, powoli zaczęłam odczuwać chłód nieubłagalnie zbliżającej się nocy. Jak tylko włożyłam przytulny materiał, zorientowałam się, że wisiał na mnie niczym sukienka, ale to wciąż lepsze niż sportowy top i szorty do biegania.
– I to. – Wcisnął mi na głowę kask. – I ani się waż go zdejmować.
Dosiadł okrakiem motocykl, po czym wskazał głową na miejsce za sobą. Chwyciłam się jego barków i wydałam z siebie jęk, jak tylko uniosłam nogę. Powstrzymałam syk, zajmując pozycję za chłopakiem.
– Złap się mnie – polecił. – Postaram się jechać ostrożnie.
Objęłam go w pasie, splatając palce na wysokości jego brzucha. Wtuliłam bok głowy w jego plecy, zawierzając poczuciu bezpieczeństwa. Chociaż chwilowa gra w kotka i myszkę dobiegła końca, wiedziałam, że jej konsekwencje pociągną się za mną przez kolejne tygodnie.
#FADINGRED
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro