Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

03. Rozum wyższy niż siła

ARES

Muzyka płynąca z głośników towarzyszyła mi przy zejściu na parter. To coś z repertuaru Chopina. Ilekroć tata rzucał się w wir pracy, gdzieś w przerwie między kawą a wybyciem na miejsce zbrodni, lubował się w muzyce klasycznej, toteż każdego poranka słyszałem fortepianowe brzmienia czy symfonię kwartetu.

            – Dzień dobry, synu.

            Nawet nie musiał się obracać, by wiedzieć, że to ja. Miał dziwną umiejętność rozpoznawania ludzi po odgłosie kroków, które pokonywał.

            – Cześć – wymamrotałem, przecierając wciąż śpiącą twarz.

            W przeciwieństwie do mnie, ubranego jedynie w bokserki, tata był już ubrany w garnitur, który niejako stanowił mundur w jego pracy. Nawet nie wiem kiedy przestał zadziwiać mnie ten widok. Bardziej zaskakiwał mnie tym, gdy widywałem go w zwykłych dresach, co zdarzało się raz na ruski rok.

            – Kawy? – Wzniósł sugestywnie szarą filiżankę.

            – Hmm... może być latte.

            Chociaż stał bokiem do mnie, mogłem dostrzec, jak kącik jego ust powoli wędruje w górę. Tata nie uznawał za kawę czegoś, co składało się na jakikolwiek inny dodatek niż świeżo palone ziarna, twierdząc, że to zwykła lura, jednakże ekspres z opcjami mlecznymi wyszedł z inicjatywy mamy – dla niej kawa taty była zwyczajnie paskudna, jeśli była pozbawiona mleka.

            – Jeszcze nie w szkole? – zagaił, zerkając ukradkiem na zegarek opleciony wokół nadgarstka.

            – Odwołali nam pierwsze dwie godziny – stłumiłem ziewnięcie, leniwie doczłapując się do lodówki. – Mam na dziesiątą, żadne wymagające przedmioty.

            Tata podłożył filiżankę pod dyszę ekspresu i wcisnął przycisk.

            – Mmm... – mruknął potakująco. – Cieszę się, że odnalazłeś w czymś pasję.

            Podgryzłem wnętrze policzka w zamyśleniu. Wyjąłem z lodówki wczorajszą zapiekankę makaronową i wrzuciłem ją do mikrofalówki.

            – Mogę iść z tobą? – zapytałem.

            Ojciec zerknął na mnie spode łba.

            – Co, proszę?

            – Mam tylko matmę, angielski i edukację seksualną. – Wzruszyłem ramionami. – Mógłbym w tym czasie robić coś, co ma większe znaczenie.

            – Akurat edukacja seksualna ma znaczenie – odpowiedział, po czym wziął łyka kawy. – W szczególności w waszym pokoleniu.

            – No weź, tato – prychnąłem. – Naprawdę nie chcę po raz kolejny słuchać o wkładaniu kobiecie termometru do... no wiesz.

            Mikrofalówka wydała dźwięk i automatycznie otworzyła drzwi. Sięgnąłem po foremkę z zapiekanką, sycząc cicho na uderzenie ciepła w opuszki palców.

            – Mama wie? – zapytał, zerkając na mnie z uniesioną brwią znad swojej filiżanki.

            Ponownie wzruszyłem ramionami. Byliśmy sami w domu. Mama o tej porze już dawno siedziała w kancelarii, a Anthea była w szkole do czternastej.

            Cóż, może i miałem szlaban na wszystko, co nie tyczyło się szkoły, ale czego oczy nie widzą...

            – Dobra, masz piętnaście minut. – Zerknął na mnie całkowicie poważnie. – Jak się nie wyrobisz, jadę sam.

            Nawet nie pytałem, gdzie jedziemy. Wszystko byłoby lepsze niż pójście do szkoły i wysłuchiwanie wyśmiewania chłopaków, że moi rodzice wciąż stosowali wobec mnie dyscyplinę, chociaż byłem już prawie dorosły. Może to też stanowiło powód, dla którego Molly nie traktowała mnie poważnie, ale uważałem, że nie było nic złego w byciu odpowiedzialnym.

            Pospiesznie wszamałem zapiekankę, ryzykując poparzeniem języka. Wiedziałem, że mój ojciec był słowny i dla niego piętnaście minut to piętnaście minut. Ledwie pociągnąłem kilka łyków kawy, a już biegłem na górę do swojego pokoju. Z szafy wygrzebałem ciemne spodnie i czarną koszulę, darując sobie marynarkę.

            Kończyłem zapinać skórzany pasek, gdy zszedłem na parter. Nasze spojrzenia się spotkały, jak tylko wystąpiłem na korytarz. Tata stał oparty o kolumnę i zmarszczył brwi.

            – Co? – Przesunąłem rękoma po koszuli. – Coś nie tak?

            – Włosy. – Zamachał palcem wokół własnej głowy. – Wyglądasz, jakby cię piorun trzasnął.

            Przewróciłem oczami. Zmierzwiłem kosmyki palcami, pociągając odrobinę za końcówki i zaczesując je w tył.

            – Lepiej?

            Jego wzrok pociemniał, ale nie odezwał się słowem. Kiwnął sugestywnie głową w stronę wyjścia, co oznaczało niemą zgodę na wyjście.

            Wskoczyłem na siedzenie pasażera srebrnego mercedesa, zaś tata zajął miejsce za kierownicą. Jak tylko wyruszyliśmy na główną drogę, sięgnąłem po telefon i wystukałem wiadomość na grupowej konwersacji.

            Od: Ares
Nie będzie mnie dzisiaj, jadę z tatą do prokuratury.

            Podskakujące kropeczki sugerowały nadejście wiadomości.

            Od: Rhys

Ja jebie, nie mogłeś wcześniej napisać? Nie musiałbym wstawać tak wcześnie

            Od: Ares
Sorry, decyzja typu last minute. Widzimy się na treningu.

            Od: Ace

Zazdro. Ja muszę iść, facetka od matmy sprzeda mnie matce, jeśli zobaczy, że znów nie przyszłem.

            Od: Rhys

Przyszedłem.

            Od: Ace
Tak wcześnie? Zaczynamy dopiero za godzinę XDD

            Powstrzymałem parsknięcie, choć przyszło mi to z trudem. Odłożyłem smartfona, czując na sobie palące spojrzenie ojca.

            – Nie zapytasz nawet, gdzie jedziemy? – zagaił z dziwnym błyskiem w oku.

            Nawiązałem z nim kontakt wzrokowy, gdy zatrzymał samochód na światłach.

            – Chcę spędzić z tobą trochę czasu, a ostatnio czuję, że coraz mniej go dla siebie mamy.

            Ściągnął ku sobie brwi. Intensywność, z jaką mi się przyglądał, wbiła mnie w fotel.

            – Co kombinujesz? – zapytał.

            Ta, ckliwe gadki już na niego nie działały. Chyba, że robiła to Anthea, wtedy miękł jak guma.

            – Nic.

            – Co się kryje za tym „nic"? – mówił tonem wymagającym odpowiedzi.

            – Jezu, tato...

            – Nie jezuj mi tu. – Potrząsnął głową i ruszył, jak tylko światła zmieniły kolor na zielony. – Czuję, że coś kręcisz. Lepiej, żebym dowiedział się o tym teraz niż później.

            – Lepiej dla kogo? – wymamrotałem.

            – Dla ciebie. – Uśmiechnął się cynicznie. – Właśnie zmierzamy do prosektorium, zostały nam trzy minuty drogi. – Zerknął na mnie przelotnie. – Albo sypiesz teraz, albo szykuj rączki do polerowania podłogi.

            Zakląłem cicho. Ojciec był jak chodzący wykrywacz kłamstw i poniekąd wiedziałem, że to jego zboczenie zawodowe.

            – Mam być szczery?

            – Do bólu – odparował. – Dawaj.

            Wziąłem głęboki wdech i osunąłem się nieco w fotelu.

            – No więc na ostatniej imprezie Molly rzeczywiście trochę poleciała z alkoholem, a ja zająłem się ją tak, jak sam chciałbym, by ktoś się mną zaopiekował. Cały czas dostaję od niej złudne sygnały. Kiedy jest pijana, pyta czy wybrałbym ją zamiast Tiany, chce, bym przy niej był i całkiem mnie wtedy lubi, ale kiedy jest trzeźwa, nie chce mieć ze mną nic wspólnego, twierdzi, że mnie nienawidzi i... – Przejechałem ręką po twarzy. – Naprawdę mi na niej zależy, tato, ale powoli zaczyna mnie to męczyć. W dodatku chłopaki cały czas się nabijają.

            – I dlatego nie poszedłeś do szkoły? – brzmiał na szczerze zaskoczonego. – Myślałem, że jesteś w dobrych relacjach z rówieśnikami.

            – Bo jestem, to moi kumple.

            – Więc chodzi wyłącznie o Molly. – Cmoknął językiem o podniebienie.

            – Wiem, że jej nie lubisz, ale mi naprawdę na niej zależy. – Wyprostowałem się na siedzeniu. – Odkąd oboje zaczęliśmy dorastać, zacząłem czuć do niej to, czego nie czułem do żadnej innej dziewczyny. Nigdy – przyznałem. – Czasem mam wrażenie, że dobrowolnie poddaje się torturom, tylko po to, żeby móc być blisko niej.

            Wjechaliśmy na teren zakładu anatomii patologicznej. To tu były transportowane zwłoki tych, którzy padli ofiarami przestępstw. Z jakiegoś przedziwnego powodu mój ojciec lubił brać najgorsze sprawy na siebie, jakby samo przesiadywanie w sądzie nie było dla niego wystarczające.

            Tata nie musiał nawet wyjmować legitymacji, ochrona doskonale go tutaj znała, jedynie mnie posyłali dziwne spojrzenia.

            – Nigdy nie powiedziałem, że jej nie lubię – powiedział, przekręcając głowę w moją stronę. – Jako twój ojciec uważam, że to nie jest dziewczyna dla ciebie. Przynajmniej dopóki nie otrzyma odpowiedniej pomocy, a z której, ze zdobytych mi informacji, nie chce skorzystać.

            – Więc gdyby poszła na odwyk, nie miałbyś nic przeciwko? – spróbowałem.

            – Synu... – westchnął ciężko. – Wiem, że się powtarzam, ale musisz mieć świadomość naszych zawodów. Twoja mama jest prawniczką, ja prokuratorem, a ty obierzesz własną ścieżkę kariery. Musisz wiedzieć, że wchodząc w ten świat, jesteś gotowy na pewne wyrzeczenia i to nie dlatego, że będę stał nad tobą z batem i mówił ci co masz robić.

            Przyglądałem mu się w milczeniu. Cóż, do tej pory myślałem, że właśnie to robił.

            – Rzecz w tym, że jeśli członek naszej rodziny popełni przestępstwo, za które zostanie skazany, to może nie mieć skutków wyłącznie dla niego, ale także dla nas poprzez skreślenie nas z izby adwokackiej, odebranie nam licencji prawniczej czy zawieszenie w wykonywanym zawodzie.

            Obaj wysiedliśmy z samochodu, jednak żaden z nas nie wykonał kroku.

            – Oboje z mamą poświeciliśmy wiele lat tej pracy, a zaufaj mi, żaden klient nie będzie chciał mieć niewiarygodnego prawnika za swojego obrońcę czy prokuratora, którego syn został skazany, gdy jego dziecku grozi dokładnie to samo – mówił dosadnie. – Respektuję twoje uczucia wobec Molly, niemniej jednak jeśli spytasz, czy ważniejszy jesteś dla mnie ty czy ona, to bez zająknięcia wskażę na ciebie.

            Uderzyłem plecami o drzwi mercedesa i jęknąłem ze zrezygnowaniem.

            – Naprawdę chcę dla niej jak najlepiej, tato.

            – A czy Molly tego chce? – Obszedł samochód, by oprzeć się o niego tuż przy mnie. – Doskonale cię rozumiem, synu. Dla twojej mamy byłem zdolny do wielu poświęceń. Wiem, co miłość potrafi zrobić z człowiekiem i jak niebezpiecznym narzędziem potrafi być. – Objął mnie ramieniem, nie odrywając ode mnie spojrzenia. – Ale jeśli ty rzucasz dla niej ostatnie koło ratunkowe, narażając tym samego siebie, a ona i tak go nie przyjmuje, to powinieneś zastanowić się, czy aby na pewno było warto.

            Kopnąłem czubkiem buta w kamyk, a później gapiłem się w piach jak szpak w gnat.

            – Mam wrażenie, że jest tylko jedna osoba na tym świecie, która mogłaby ją zmienić. – Skrzyżowałem ramiona na torsie, nim uniosłem wzrok na tatę.

            – Kto? – Spojrzał na mnie, mrużąc powieki.

            – Jej ojciec.

            Wyraz jego twarzy w przeciągu milisekundy stał się cierpki i chłodny jak lód.

            – Porzuć ten temat, Ares.

            A potem jak gdyby nigdy nic ruszył przed siebie.

            – Dlaczego? –  zapytałem sfrustrowany. – Dlaczego za każdym razem, gdy pada jego temat, ty zbywasz go tak, jakby ten człowiek nigdy nie istniał?

            – Zaufaj mi, dla wielu ludzi byłoby lepiej, gdyby nie istniał.

            Ledwie dotrzymywałem mu kroku, gdy jego był prężny i brnący jak burza.

            – Dlaczego? – Nie dawałem za wygraną. – Co takiego zrobił?

            – Łatwiej byłoby wymienić to, czego nie zrobił. Nigdy nie wybaczę mu tego, że zagroził mi bezpieczeństwem twojej mamy, gdy ty byłeś mały – prychnął, kręcąc przy tym głową. – Na Boga, Ares, musisz być taki dociekliwy?

            Wiedziałem, że tata znał ojca Molly. Mało tego, wychowywali się na jednym podwórku, nie mniej jednak tylko tata burzył się na wspomnienie o nim, w przeciwieństwie do wujka Treyvona. Jeśli pan McCann groził mamie, to nic dziwnego, że tata cały wrzał, ale to brzmiało jedynie na tanią przykrywkę czegoś grubszego.

Miał już sięgnąć po klamkę, ale go w tym wyprzedziłem. Chociaż puls mi drżał niczym struna, podtrzymałem twarde i wymagające spojrzenie. Ojciec wykrzywił wargi, nim ponownie na mnie spojrzał.

            – Udowodnij fakt, a przyznam ci rację – przytoczyłem znaną nam sentencję prawniczą. – Odpowiedz mi na jedno pytanie, a już nigdy o niego nie zapytam.

            W milczeniu przesunął językiem po wnętrzu ust, jakby się nad czymś zastanawiał. Wiedział, że nie odpuszczę.

            – Dobrze, jedno pytanie – przyznał, lustrując wzrokiem moją twarz. – A później nigdy więcej nie wspomnisz o tym człowieku.

            Przełknąłem. Teraz, albo nigdy. Mogłem zapytać go o wszystko, począwszy od genezy ich sporu aż po współczesne czasy. Spośród natłoku myśli, jedna najbardziej wypychała się na powierzchnię.

            – Czy on żyje? – Mój głos zniżył się do szeptu.

            Milczał jeszcze przez chwilę, co jedynie potęgowało mój niepokój. Mógł skłamać, zlać temat, albo odpowiedzieć wymijająco. Nadal patrzył mi w oczy, gdy rozmyślał wszystkie „za" i „przeciw".

            – Żyje.

            Pociągnął za klamkę, jakby ta rozmowa nigdy nie miała miejsca i wstąpił do budynku.

            Obserwowałem, jak jego sylwetka zanika za zamykającymi się drzwiami, pozostawiając mnie w głębokim osłupieniu.

#FADINGRED

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro